„Zabawa w chowanego” braci Sekielskich to historia o tym, gdzie i jak ukryć księdza, który molestował dzieci. Film pokazuje, że Kościół potrafi to robić doskonale. Ale winne jest także państwo
Film „Zabawa w chowanego”, który zostanie opublikowany w sobotę 16 maja, to drugi dokument braci Marka i Tomasza Sekielskich o przestępstwach seksualnych popełnianych przez duchownych. O ile pierwszy dokument „Tylko nie mów nikomu” to zbiór wielu historii ofiar, teraz Sekielscy skupiają się na przypadku jednego księdza.
Nowe jest to, że twórcy filmu szczególny nacisk kładą na rolę instytucji państwa. Tak, biskupi przenoszą księży-sprawców i ich ukrywają, ale gdyby nie ciche przyzwolenie władz i wyjątkowe traktowanie Kościoła przez polityków i wymiar sprawiedliwości, wielu tragedii można by uniknąć.
Znamienny jest już sam początek „Zabawy w chowanego”, gdzie widzimy polityków różnych opcji, od Schetyny po Kaczyńskiego, którzy szumnie zapowiadają rozliczenie Kościoła z ukrywania pedofilii. To wypowiedzi z pierwszych dni po premierze „Tylko nie mów nikomu”. Wszystko skończyło się dwa tygodnie później, wraz z wyborami do europarlamentu.
Historia pokazana w „Zabawie w chowanego” to klasyka gatunku, jeśli tak można powiedzieć. Mała miejscowość, lata dziewięćdziesiąte. Niezamożna rodzina, czwórka dzieci, w tym jedno poważnie chore. Jedynym żywicielem jest ojciec, organista w miejscowym kościele. Ksiądz Arkadiusz często pojawia się w domu, przynosi dzieciom prezenty, zimowe buty. Jest miły i pomocny.
Interesuje się zwłaszcza dwoma chłopcami, 13 i 7-latkiem. Często zamyka się z nimi w pokoju, pod pretekstem nauki gry na gitarze. Z powodu choroby trzeciego brata, cała uwaga rodziny skupia się właśnie na nim, wiec dwaj chłopcy czują się odsunięci na boczny tor. Początkowo są zachwyceni, że ksiądz tak się nimi interesuje.
Jak opowiadają przed kamerą bracia – dziś dorośli już mężczyźni – to właśnie w ich rodzinnym domu, często w obecności rodziców za ścianą, ksiądz ich molestuje.
Duchowny był na tyle przebiegły, że młodszy z braci dopiero kilka lat temu wyznał starszemu, że on także był krzywdzony.
Poznajemy kolejną ofiarę duchownego z innej miejscowości. Wiadomo o 4-5 ofiarach, ale twórcy filmu sugerują, że pokrzywdzonych może być dużo, dużo więcej.
Chociaż historia w filmie dotyczy ks. Arkadiusza, wydaje się, że to nie on jest głównym czarnym bohaterem. Ten laur przypada biskupowi. To jego wyrachowane działania i bezduszne traktowanie rodziny jednej z ofiar pokazują oblicze polskiego Kościoła.
Tak jak w poprzednim filmie, tutaj także widzimy konfrontację jednego z molestowanych braci z ks. Arkadiuszem, obecnie kościelnym kapelanem. W krótkiej rozmowie przy zakrystii ksiądz przyznaje, że pamięta chłopaka, ale właściwie nic takiego się nie wydarzyło, a poza tym osądzeni będziemy dopiero po śmierci.
Bardziej wylewny jest ks. Arkadiusz w rozmowie z rodzicami innej ofiary. Na nagraniu tej rozmowy kaja się, ale winę zrzuca na błędy młodości i szatana.
Kiedy rodzice mówią, że pojadą z tą sprawą do biskupa, ksiądz zapewnia, że nie ma takiej potrzeby, bo biskup o wszystkim wie.
Chyba najbardziej bulwersująca jest właśnie rozmowa rodziców z biskupem, której nagranie także słyszymy w filmie. Biskup traktuje ich obcesowo, wymienia kilka zdań, po czym wyprasza.
Później okazuje się, że nie tylko ks. Arkadiusz mógł liczyć na opiekę biskupa. Do chwili publikacji filmu w sobotę 16 maja nie możemy zdradzić, o którego hierarchę chodzi. Powiedzmy tylko tyle, że do tej pory nie był to biskup z pierwszych stron gazet, ale od soboty na pewno się to zmieni.
"Zabawa w chowanego" skupia się także na relacji państwo-Kościół. Na przykładzie historii ks. Arkadiusza i jego biskupa widzimy, że mimo 2020 roku ciągle lepiej być księdzem-pedofilem niż tylko pedofilem.
Chodzi m.in. o tzw. okólnik Ziobry. Jak pisaliśmy, 7 października 2019 Gazeta.pl ujawniła wytyczne Prokuratury Krajowej z 23 stycznia 2019 roku w sprawie możliwości odbierania sądom kościelnym akt procesów kanonicznych. PK nakazuje w nim prokuratorom uprzedzać o każdym wniosku w sprawie udostępnienia akt postępowań kanonicznych. Zaleca też, by decyzje o zażądaniu akt były podejmowane “z rozwagą” z powodu “potencjalnej kolizji z autonomią Kościoła”.
Zgodnie z wytycznymi, w sytuacji, w której kuria odmawia udostępnienia akt, prokurator może zarządzić ich odebranie, o ile zawierają niezbędne w postępowaniu dowody. Gdy jednak dowód z dokumentacji jest “zastępowalny”, żądanie jej wydania “powinno ograniczać się do szczególnych, wyjątkowo uzasadnionych wypadków”. Poza tym, postanowienie prokuratora powinno dotyczyć poszczególnych dokumentów (np. zeznań poszczególnych osób), a nie całej dokumentacji.
Prokuratura Krajowa wymaga więc od prokuratorów, by domyślili się bez zaglądania do dokumentów, które dokumenty akt kościelnych mogą być dowodem w sprawie. Przy takich wytycznych biskupi mogą być spokojni, że żadne tajemnice ukryte w kurialnych archiwach nie wyjdą na jaw.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Komentarze