0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dariusz Borowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dariusz Borowic...

W połowie września 2024 opinią publiczną wstrząsnęło zajście w Warszawie na Trasie Łazienkowskiej, gdzie w prawidłowo jadący samochód z rodziną wjechał z impetem rozpędzony volkswagen. Na miejscu zginął mąż i ojciec. Dwójka jego dzieci i żona z poważnymi obrażeniami trafili do szpitala (na zdjęciu u góry samochód, którym jechały ofiary). W szpitalu jest też pasażerka volkswagena, której wedle relacji prokuratury współpasażerowie nie udzielili pomocy i próbowali obarczyć winą za prowadzenie pojazdu i zabicie mężczyzny. W sprawie zatrzymano już sześć osób – uczestników nocnego rajdu oraz kierowcę i sprawcę wypadku, który zaraz po nim uciekł do Niemiec. Wszyscy pasażerowie volkswagena byli pijani. Łukasz Ż., zatrzymany sprawca, był wielokrotnie karany za rozmaite przestępstwa oraz miał orzeczonych kilka zakazów prowadzenia pojazdów.

Przeczytaj także:

W tym samym czasie media donosiły o sprawcy innego tragicznego wypadku. Sebastian M., który rok temu uderzył swoim bmw rozpędzonym do 250 km/h na autostradzie A1 w auto, którym jechała trzyosobowa rodzina. Ich samochód stanąl w ogniu, wszyscy zginęli na miejscu. Sebastian M. nie został aresztowany. Uciekł do Dubaju, gdzie otrzmał złotą wizę. Obecnie szef MSZ Radosław Sikorski negocjuje ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi sprowadzenie go do Polski.

Oba te głośne przypadki sprawiły, że znów mocy nabrała dyskusja wokół skuteczniejszego karania i ścigania osób, które łamią przepisy drogowe i doprowadzają do ludzkiej śmierci. W mediach i w debacie publicznej – w tym także na łamach OKO.press – coraz częściej określa się osoby pokroju Łukasza Ż. i Sebastiana M. zabójcami drogowymi. Przebywający w Dubaju mężczyzna pozywa za to zresztą „Gazetę Wyborczą”.

Ministerstwo Sprawiedliwości poinformowało w komunikacie, że prowadzi analizy nad możliwością wprowadzenia do katalogu przestępstw zabójstwa drogowego, stworzenia systemu identyfikacji na drogach osób z orzeczonymi zakazami prowadzenia pojazdów oraz przepadku pojazdu kierowanego przez osobę posiadającą zakaz jego prowadzenia. Kierunek ten poparło publicznie wielu członków i członkiń obecnego, a także byłego rządu. Z sondażu IBRiS dla Radia ZET wynika, że aż 85 proc. Polek i Polaków uważa wprowadzenie „zabójstwa drogowego” do kodeksu za dobry pomysł. Jednocześnie w mediach zaczęły pojawiać się wypowiedzi ekspertów przedstawiające prawne wątpliwości wokół ustanowienia nowego rodzaju przestępstwa.

O dylematach związanych z „zabójstwem drogowym” OKO.press rozmawia z dr. Piotrem Kładocznym, karnistą, wiceprezesem i dyrektorem działu prawnego Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka

„Wykazanie zamiaru będzie praktycznie niemożliwe”

Czy potrzebujemy wprowadzenia do kodeksu karnego „zabójstwa drogowego”?

Zacząłbym od tego, że w polskim prawie zabójstwo kojarzy się z przestępstwem umyślnym. Myślę, że jeśli chcielibyśmy trzymać się tej nomenklatury, to udowodnienie komuś jadącemu z dużą prędkością, czy pod wpływem alkoholu, narkotyków, że ma zamiar pozbawienia życia, po prostu byłoby niemożliwe. Podstawową motywacją takich osób jest co innego. Przyjemność z szybkiej jazdy, chęć szybkiego dojechania w jakieś miejsce. To wszystko nie mieści się w zamiarze pozbawienia życia. A ten zamiar jest konieczny w przypadku zabójstwa, jeśli mamy traktować to przestępstwo tak, jak do tej pory.

Co w takim razie z zamiarem ewentualnym? Racjonalna osoba zdaje sobie sprawę, że łamiąc przepisy, może spowodować wypadek i zabić kogoś. Prokuratura ogłosiła, że zamierza postawić Łukaszowi Ż. zarzut zabójstwa z zamiarem ewentualnym, choć mamy już orzeczenia sądów, które nie zgadzały się na takie kwalifikacje.

Prokuratura może próbować stawiać takie zarzuty, ale problem polega na tym, że w dalszym ciągu będzie musiała udowodnić wystąpienie tego zamiaru ewentualnego. Zamiar ewentualny polega na tym, że człowiek przewiduje możliwość popełnienia przestępstwa i na to się godzi. Mówiąc zupełnie wprost — musiałby mieć świadomość, że może kogoś zabić i że byłoby mu to całkiem obojętne. Musielibyśmy mu to udowodnić, a nie tylko założyć, że on miał taką świadomość. Nie wystarczy powiedzieć, że człowiek, który jedzie takim tempem albo pod wpływem, musi mieć taki zamiar. Tak nie można. To trzeba wykazać. W mojej ocenie to jest praktycznie niemożliwe.

W takim razie porozmawiajmy o konkretach. W świetle obecnych przepisów Łukaszowi Ż. za spowodowane pod wpływem alkoholu wypadku, w którym ginie człowiek, a cztery inne są ciężko ranne, grozi do 20 lat więzienia. Pomijam na razie inne konteksty tej sprawy, czyli nieudzielenie pomocy, zbiegnięcie z miejsca wypadku itd.

Tak. Grozi mu do 20 lat więzienia. Zdaję sobie sprawę, że odczucia społeczne idą w kierunku karania takich ludzi jak Łukasz Ż. jak najsurowiej. I to ma być podstawą dla legislacji. Ale chyba wypadałoby zadać sobie pytanie, czy 20 lat to rzeczywiście mało?

A czy sądy w przypadku takich skrajnych naruszeń — prędkość, pijaństwo, recydywa — orzekają kary w górnych widełkach zagrożenia?

Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć, bo nie ma takich badań. Ale w poprzednim stanie prawnym, gdy maksymalny wymiar kary za takie przestępstwo wynosił 12 lat, zdarzały się właśnie takie wyroki. I pewnie wciąż takie wyroki będą wydawane.

Co w takim razie zrobić z przypadkiem Sebastiana M.? Pomijam okoliczności dodatkowe tej sprawy, czyli ucieczkę za granicę, jakiegoś rodzaju mataczenie. Drastycznie przekroczył prędkość, ale nie był pijany. I takiej osobie, która przez swoją brawurę i skrajny brak odpowiedzialności zabiła trzy osoby, grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. To mało.

Czy 8 lat pozbawienia wolności to jest mało? I dlaczego tak uważamy? To jest kwestia indywidualnej oceny. Mogę powiedzieć, że 8 lat to nie jest mało.

Dla kogoś, kto jedzie 250 km/h i pali żywcem trzy osoby? Wydaje mi się, że postulat wprowadzenia do kodeksu zabójstwa drogowego jest tak popularny, bo to wreszcie będzie nazwanie rzeczy po imieniu. Wypadek jest wtedy, kiedy ktoś się zagapi i przez nieuwagę kogoś potrąci. Nie powinno do tego dochodzić, ale dochodzi. Ale jeżeli ktoś jedzie z taką prędkością, to znaczy, że nie liczy się z nikim i z niczym. A ten przypadek dodatkowo potwierdza motywację sprawcy, który robi w tej chwili wszystko, żeby uniknąć odpowiedzialności. Jego rodzina nęka prawnie ludzi, którzy próbowali doprowadzić do jego zatrzymania i skazania.

Myślę, że gdyby ten człowiek został złapany, zatrzymany w areszcie, a następnie, gdyby sąd w rozsądnym terminie wymierzył mu 8 lat pozbawienia wolności, to nie rozmawialibyśmy o nim w tej chwili. Nikt by nie twierdził, że to mało. Jeżeli ludzie sobie tego życzą, to być może należy podnieść tę górną granicę kary wyżej. Nie zamierzam ani bronić tej tezy, ani jej zbijać. Uważam tylko, że taki ruch nie będzie miał znaczenia z punktu widzenia prewencyjnego.

Tę kwestię trzeba rozważyć konstytucyjnie. Co do zasady człowiek ma prawo robić, co mu się żywnie podoba, pod warunkiem że to jest oczywiście zgodne z prawem.

Zgodnie z Konstytucją powinno się zakazywać i karać tylko tak, jak to jest konieczne w danym przypadku.

Co osiągniemy, karząc takie osoby 12-letnimi, a nie 8-letnimi wyrokami? Ktoś może powiedzieć, że eliminujemy taką osobę na dłużej z możliwości jeżdżenia. Bo wiemy, że na przykład Łukasz Ż. miał szereg zakazów prowadzenia pojazdów i nic sobie z nich nie robił.

Tu chodzi po prostu o urealnienie ciężaru czynu. Jeżeli za zabójstwa karzemy wieloletnim więzieniem, to dlaczego nie karać równie surowo osób, które świadomie, dla kaprysu decydują się na stwarzanie śmiertelnego zagrożenia dla innych ludzi? Czym się różni jazda 250-300 km/h po publicznych drogach od wyjścia na ulicę z pistoletem i strzelania na oślep? To jest śmiertelnie niebezpieczna broń.

Ale jeżeli ktoś wyjdzie na ulicę, żeby strzelać do wiwatu, to też nie postawimy takiej osobie zarzutu zabójstwa, jeżeli nie wykażemy takiego zamiaru. Nie wystarczy coś sobie napisać w kodeksie, trzeba pomyśleć o tym, jakie to będzie miało konsekwencje.

Czyli wyobraża pan sobie, że Ministerstwo Sprawiedliwości, zapowiadając wprowadzenie zabójstwa drogowego, wcale nie ma na myśli dosłownego wprowadzenia takiego terminu do kodeksu, tylko na przykład wykreowanie kwalifikowanego przypadku wypadku komunikacyjnego albo podwyższenie zagrożenia karą?

W polskim systemie prawa obowiązuje zasada odpowiedzialności na podstawie winy. Nie możemy kwalifikować czynów tylko na podstawie skutku. Inaczej z Sebastianem M. zrównywalibyśmy kierowcę autobusu pielgrzymkowego, który się nie wyspał i przez to doprowadził do śmiertelnego wypadku wycieczki. Zginęli ludzie, więc teoretycznie mielibyśmy go traktować jako zabójcę drogowego.

Kilkadziesiąt tysięcy osób rocznie jest skazywanych za niestosowanie się do zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych. Nie chodzi mi o to, żeby nie robić zmian. Chcę tylko, żebyśmy zrozumieli, że odstąpienie od pewnych reguł może być bardzo kosztowne w innych sprawach.

Myśli pani, że komuś, kto wsiada za kółko, robi jakąś różnicę, czy w przepisie jest 20 lat, czy 12? Taka osoba nie tylko nie myśli, że kogoś zabije na drodze. Nie myśli o tym, że zabije osobę najbliższą, która jest pasażerem. Nie myśli o tym, że zabije sama siebie. Albo zostanie z niepełnosprawnością na całe życie. Te kary nie zapobiegają takim przypadkom. Tu trzeba działać prewencyjnie. Drogą uświadamiania, ścigania wysokimi mandatami za szybką jazdę.

A czy adekwatne nazywanie zjawisk też nie jest elementem edukacyjnym? Czy sklejenie w świadomości społecznej jazdy 250 km/h z zabójstwami nie ma mocy wpływu na kulturę jazdy? Część tych tzw. śmiertelnych wypadków to po prostu wyścigi na drogach. Prokuratura podejrzewa, że tak mogło być właśnie w przypadku Łukasza Ż. Tak było w przypadku Jeleniej Góry, gdzie zabito dwie osoby na pasach. Ja rozumiem, że ci ludzie, wsiadając za kółko, nie myślą o tym, że mogą kogoś zabić. Ale czy to nie bierze się też właśnie stąd, że jak już do czegoś takiego dojdzie, to mówimy o jakimś bezosobowym wypadku ze skutkiem śmiertelnym? Jakby to był przypadek, a nie wysoce prawdopodobny finał tego, że jedziemy z taką prędkością. Dla mnie to pytanie o wyobraźnię socjologiczną. Czy tacy ludzie nie traktują tego, co robią jako śmiertelnego zagrożenia, bo tak naprawdę ani prawnie, ani językowo nie traktujemy tego śmiertelnie poważnie?

Nie wiem tego. Być może pani intuicja jest trafna. Ale moja intuicja jest taka, że jeśli komuś jest obojętne, czy może trafić do więzienia na 20 lat, czy na 10 lat, i wsiada pijany za kółko, to będzie mu tak samo obojętne, czy zostanie nazwany piratem drogowym, czy zabójcą. Chodzi mi tylko o to, żebyśmy nie doprowadzili do sytuacji, w której nieumyślny sprawca przestępstwa, które skończyło się śmiercią, będzie odpowiadał jak zabójca. Bo takich nieumyślnych przestępstw mamy w kodeksie karnym bardzo dużo.

Czy wyobraża pan sobie w takim razie przepis, który mówi, że osoba, która przekracza dwukrotnie dozwoloną prędkość w terenie zabudowanym, czy niezabudowanym, odpowiada jak za zabójstwo z zamiarem ewentualnym?

Nie. Na pewno bym unikał sformułowania „jak za zabójstwo”. Jeżeli chcemy, to dajmy wiele lat pozbawienia wolności za to. Ale nie mieszajmy do tego zabójstwa. Powstanie wiele, wiele różnych problemów. W art. 9 kodeksu karnego mamy zapis, że zbrodnię można popełnić tylko umyślnie. Mamy też podział na zbrodnie i występki. Art. 7 mówi z kolei o tym, że zbrodnią jest czyn zabroniony karą pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż 3 lata. Dlatego w art. 178 było zagrożenie od 2 do 12 lat. To było zgodne z logiką kodeksu. PiS zmienił przepis do brzmienia od 5 do 20 lat, co jest po prostu niezgodne z systemem kodeksu karnego.

Co nam da brnięcie w takie legislacyjne nieścisłości?

Ktoś stwierdzi, że jednak nie będzie się ścigał samochodem, bo w kodeksie jest zapisane coś o zabójstwach? Bardziej bym jednak liczył na to, że zaczniemy bezwzględnie zgłaszać takie przypadki, gdy dowiemy się o takich wyścigach, gdy zobaczymy, że ktoś po spożyciu wsiada za kółko. Uważam, że w kwestii prawa karnego doszliśmy już do ściany. Skoro to się nadal zdarza, nadal jest problemem, to znaczy, że ta strategia nie działa.

To co można zrobić? Przechodnie mają wyłapywać tych ludzi?

Profesor Genowefa Rejman mówiła zawsze, że nie jest dobrze robić prawo w ten sposób, że co prawda złapie się tylko co dziesiątego albo co setnego, ale jak już go złapiemy, to mu strasznie damy wycisk.

Czyli ważniejsze są zapowiedzi o wprowadzeniu systemu identyfikacji osób z orzeczonym zakazem prowadzenia?

Mam nadzieję, że jest to technicznie możliwe do wprowadzenia.

To jeszcze raz ten Sebastian M. Problem ze sprowadzeniem go polega właśnie na tym, że niewystarczająco surowo karzemy takie przypadki. Dolna granica zagrożenia karą to w jego przypadku 6 miesięcy. Umowa o ekstradycji z Emiratami wyznacza tę granicę na rok. Powinniśmy podwyższyć tę dolną granicę czy nie?

To zależy. Musimy pozostawić sędziom swobodę w tym zakresie. Żeby inaczej traktowali człowieka, który nie zatrzymał się przed pasami i zabił kogoś na pasach. Inaczej będzie wtedy, kiedy ktoś mu wyjdzie na pasy, a on jechał trochę za szybko, więc nie zdążył wyhamować. To są bardzo różne przypadki.

Wyobrażam sobie ustanowienie kwalifikowanego przypadku dla kogoś, kto dwukrotnie, trzykrotnie przekracza dozwoloną prędkość. Ale nadal tylko w formule nieumyślnej. Jeżeli przestępstwo będzie umyślne, to znaczy, że można go usiłować, mimo że się go nie dokonało. Prawda? Czyli za samo jechanie za szybko nocą dwupasmówką można by było odpowiadać jak za usiłowanie zabójstwa. Tego chcemy?

;
Na zdjęciu Dominika Sitnicka
Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze