0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Ludovic MARIN / AFPLudovic MARIN / AFP

Ostatnio założyłem konto na TikToku od nowa. Nie chciałem już dłużej używać swojego konta połączonego z Facebookiem. To za dużo danych do dyspozycji chińskiego rządu.

Co więcej, od niedawna mam dwa telefony: jeden do normalnego użytkowania, drugi do TikToka. Ten drugi to i tak Xiaomi - produkt firmy równie chętnie podejrzewanej o szpiegowanie na rzecz Chin. Na drugim nie ma niczego innego oprócz TikToka, nie ma nawet karty SIM, z siecią łączy się przez WiFi.

Nazwa mojego konta to imię mojego kota, nie śledzę na nim prawie nikogo. Powód ostrożności jest prosty: liczne doniesienia na temat powiązań TikToka z chińskimi politykami. Obserwowanie konkretnych kont to jasny sygnał, wręcz deklaracja programowa. Interesuję się tym, a nie innym. Mam takie, a nie inne poglądy polityczne. Reaguję na takie, a nie inne bodźce. Lepiej pozostać anonimowym. Nie wątpię, że w razie potrzeby chiński rząd bez problemu znalazłby się w posiadaniu moich danych. Niemniej moi współpracownicy również zaczynają myśleć o osobnym telefonie do tej aplikacji. Tu nie chodzi o to, że Xi Jinping będzie wiedział, co chcę dostać pod choinkę. Im więcej TikTok o mnie wie, tym bardziej spersonalizowaną propagandę będzie mi podsuwał, a krótkie filmiki wyglądają przecież tak niewinnie. I to jest główne niebezpieczeństwo.

Ale nawet teoretycznie nie obserwując żadnego konta, nie mogę uniknąć jednego - kategoryzacji przez algorytm.

Nie jestem do końca pewien, jak to się stało. Może straciłem czujność i spędziłem parę dodatkowych sekund oglądając jakiś filmik o Ukrainie, a może nawet przypadkowo jakiś polubiłem, i proszę: na mojej stronie głównej nie pojawia się już nic oprócz pochwalnych postów o ukraińskiej armii, podziękowań od Ukraińców dla Polaków i minutowych hagiografie prezydenta Zełenskiego.

A oprócz nich: podziękowania dla Włochów od Rosjan za wspieranie ich inwazji w Ukrainie. I to jest właśnie problem z TikTokiem.

Przeczytaj także:

TikTok jak słony karmel

Ktokolwiek ma jakiekolwiek pojęcie o TikToku, zgadza się: tak, TikTokowy algorytm jest mocny. Mocniejszy niż algorytm w innych mediach społecznościowych. Analizuje działalność użytkownika bardzo szybko i skrupulatnie. Liczy się wszystko: czy polubiłaś wideo? Jak długo je oglądałaś? Zapisałaś? Skomentowałaś? A może po prostu włączyłaś sekcję komentarzy, żeby zobaczyć, co pisali inni?

Nie da się ukryć, że to dość skuteczne. Po krótkim czasie strona główna aplikacji staje się dość monotematyczna, pełna treści, które, według algorytmu, najbardziej spodobają się użytkownikowi. Albo - najbardziej go zirytują.

Na TikToku nie ma strony głównej w takiej formie, jak chociażby na Facebooku czy Instagramie. Mimo że można przełączyć aplikację tak, aby widać było tylko widea opublikowane przez użytkowników, których śledzimy, domyślnym sposobem obcowania z aplikacją jest przeglądanie strony Dla Ciebie, znaną też często pod jej angielską nazwą - For You Page albo FYP. Dla Ciebie, ale od kogo? Właśnie od tego algorytmu, który na bazie wcześniejszych aktywności proponuje filmiki związane z zainteresowaniami użytkownika.

Haczyk w tym, że są dwa typy takich filmików. Do pierwszego należą te treści, z którymi się zgadzamy. Jeśli jakiś użytkownik TikToka wcześniej polubił wideo popierające Joe Bidena, już niedługo na swoim koncie zobaczy konta innych Demokratów i materiały (pozornie) zwykłych użytkowników deklarujących, że zagłosują na Bidena w wyborach 2024 roku. I te widea również polubi.

Ale może zobaczyć też filmiki, które co prawda dotykają tematu Joe Bidena, ale na zgoła inny sposób: alt-rightowych influencerów rozsiewających fake newsy na temat prezydenta, nagrania, jak Joe Biden (rzekomo) zasypia podczas konferencji prasowej czy inne TikToki opatrzone hasztagiem #sleepyjoe. To jest drugi rodzaj filmików: takie, z którymi się zupełnie nie zgadzamy, które nas bulwersują, które aż się proszą o zgryźliwy komentarz.

Tak powstaje uzależniający TikTokowy słodko-słony koktajl. Mieszanina treści ma prowokować jak najwyższy stopień zaangażowania użytkowników, który ich przyciągnie i nie pozwoli odciągnąć się od telefonów. Będą lajkować, udostępniać i komentować. Cieszyć się lub rzucać telefonem z irytacją.

Świat wirtualny przekłada się jednak bezpośrednio na rzeczywistość polityczną - w ten sposób TikTok przyczynia się do polaryzacji.

Jad daje kopa

Badacze nie wiedzą jeszcze do końca, jak TikToka ugryźć. To dalej świeży temat, nie opublikowano na jego temat wielu tekstów. Jedną z kilku książek, które próbują objaśnić, o co chodzi z tą platformą, jest monografia “TikTok Cultures in the United States” zredagowana przez Trevora Boffone. Renomowane wydawnictwo: Routledge. Problem jest taki, że nawet tam TikTokowość może być wszystkim.

Mimo, że większość tekstów w książce stara się mówić o potencjale tworzenia społeczności przez TikToka, Elle Rochford i Zachary D. Palmer próbują pokazać coś innego. Analizują tworzenie się społeczności trans na platformie i wskazują, że TikTok jest w tym kontekście fatalny.

“Do platformy przyciągnął nas potencjał TikToka, aby stać się przestrzenią do budowania społeczności osób trans, ale ostatecznie jej struktura i system premiowania treści utrudniają zniuansowany dialog i trwałe wymiany solidarności i wsparcia”, piszą.

Innymi słowy: mimo, że inni autorzy tekstów w książce opiewają możliwości, jakie otwiera TikTok przed społecznościami żydowskimi, queerowymi czy pogańskimi, Rochford i Palmer wskazują, że rzeczywistość nie jest wcale kolorowa. Jako że pożywieniem dla TikToka jest kontrowersja, najpopularniejszymi wideami na platformie dotyczących społeczności trans są często toksyczne, transfobiczne żarty - opowiadane przez same osoby trans - albo odpowiedzi wideo na agresywne komentarze i filmiki transfobów. Nie ma tu miejsca na krytyczną dyskusję czy próby dialogu.

Miejsce jest na agresję i nieporozumienia, które według autorów eskalują na TikToku bardzo szybko.

Sam TikTok nie ma przy tym interesu w tym, aby spory łagodzić, a nieporozumienia wyjaśniać, bo prowokują one aktywność użytkowników. Większa ilość komentarzy sprawia, że widea osiągają jeszcze większą popularność, tym samym docierając do jeszcze większej liczby osób, które jeszcze intensywniej reagują na posty. Wideo, które osiąga takie wyniki, jeśli tylko nie przedstawia uroczego kota, musi być jadowite.

Skrajność, czyli zwyczajność

Kontrowersje nie idą w parze z tradycyjną demokracją. Z tego powodu wiele partii politycznych nie może się odnaleźć na TikToku. Widzimy to na własne oczy; niewiele polskich ugrupowań ma jakkolwiek funkcjonujące konto na tej platformie. Wskazuje na to też badanie przeprowadzone przez Laurę Cervi i Carlesa Marína-Lladó, którego wyniki opublikowano w artykule “What are political parties doing on TikTok? The Spanish case” w czasopiśmie “Profesional de la información”. Na pytanie zadane w tytule, co partie polityczne robią na TikToku, można odpowiedzieć w sposób nieskomplikowany: nic. Chyba że reprezentuje się skrajności.

Cervi i Marín-Lladó zauważają, że TikToka najefektywniej wykorzystują dwie hiszpańskie partie - Podemos i Vox. Te ugrupowania znajdują się na skrajnych końcach spektrum poglądów. Podemos jest ruchem lewicowym, progresywnym światopoglądowo i socjalnym, podczas gdy Vox nacjonalistycznym, tradycjonalistycznym, faszyzującym. Partie, które ideologicznie znajdowały się pomiędzy nimi, nie przyciągały aż tak wielu aktywnych użytkowników, mimo że prawicowe Ciudadanos i Partido Popular wstawiały więcej treści niż Vox.

I bardzo podobnie jest w Polsce. Najaktywniejszą i najskuteczniejszą polską partią polityczną na TikToku jest Nowa Lewica, a zaraz po niej znajduje się Konfederacja. TikToka ma też Platforma Obywatelska, Partia Razem czy PSL, ale poza nimi - próby politykowania w tej aplikacji wypadają raczej mizernie.

Radykalizm jest nie tylko bardziej kontrowersyjny, ale i zabawniejszy.

Proste tezy, szczególnie alt-rightowe, oparte na emocjach, a nie refleksji, już wcześniej zdobywały popularność wśród memiarzy - chociażby na niesławnym 4chanie, którego maskotką została prawicowa żaba Pepe. Jako że przeciętny filmik na TikToku jest bardzo krótki i trwa około kilkunastu sekund, nie ma w nim miejsca na rozbudowaną argumentację - dobrze za to przyjmują się mocne opinie.

Polaryzacja to dobra zabawa

Nie jest to tylko specyfika Zachodu, a całego świata. Darsana Vijay i Alex Gekker w artykule “Playing Politics: How Sabarimala Played Out on TikTok” opublikowanym w “American Behavioral Scientist” opowiadają o Mary Sweety, Indusce i chrześcijance, która wywołała skandal wchodząc do hinduistycznej świątyni Sabarimala. Tradycja mówi, że menstruujące kobiety nie mogą wchodzić do Sabarimali, ponieważ nie są w stanie przez 40 dni utrzymywać czystości, a to jest warunek konieczny wejścia do świątyni. Chociaż w 2018 roku sąd najwyższy Indii uznał tę zasadę za dyskryminację i orzekł, że kobiety w każdym wieku mogą odwiedzać miejsce kultu, spotkało się to z oporem środowisk hinduistycznych.

Mary Sweety weszła do świątyni dwa razy, po czym udzieliła wywiadu telewizyjnego, który stał się memem. Jako taki, szybko zaczął być wykorzystywany przez TikTokerów. Machina znowu się rozpędziła. Najpopularniejszym filmikiem pod hasztagiem #sabarimala została parodia rzeczonego wywiadu telewizyjnego, w którym sugeruje się, że Mary Sweety jest chora psychicznie. Hinduscy nacjonaliści kontynuowali ataki na kobietę: w kolejnych TikTokach wcielali się w nią przedstawiając ją jako osobę skrajnie brudną, albo - z drugiej strony - przesadnie dbającą o wygląd, czyli mało skromną.

Vijay i Gekker podają hasztag #sabarimala jako przykład tego, jak łatwo przypadkiem zostać TikTokowym aktywistą. Jako że aplikacja umożliwia szybkie nagranie reakcji na dany filmik, wystarczy wcisnąć jeden przycisk, aby dograć swoją wersję dialogu z Mary Sweety, która, kto wie, może tym razem będzie sugerować, że kobieta jest uzależniona od narkotyków. Kolejni użytkownicy TikToka być może nie robili tego wcale motywowani jakąś polityczną ideologią - po prostu cały trend wydał im się zabawny. Chcieli do niego dołączyć, bo to dobra zabawa.

Czy warto mieć drugi telefon?

Niedługo potem TikTok został zakazany w Indiach. Nie była to jednak kwestia jednego hasztagu - chodziło o podejrzenie wykradania przez aplikację danych, które mogą potem być wykorzystywane przez chiński rząd.

Indie nie są odosobnione w swoich działaniach przeciwko TikTokowi - pod koniec czerwca amerykański federalny komisarz łączności Brendan Carr wysłał list do Apple i Google, w którym prosi o usunięcie TikToka z Apple Store i Play Store, internetowych platform z aplikacjami administrowanych przez te firmy. Jako powód podał zaniepokojenie, że dane użytkowników mogły wpadać w niepowołane ręce w Chinach. Kilka dni po upublicznieniu listu również włoski Urząd Ochrony Danych oskarżył TikToka o łamanie unijnych zasad mających chronić prywatność użytkowników. Dochodzenie w sprawie przekazywania danych użytkowników do Chin rozpoczęła również Irlandia.

W końcu sam TikTok przyznał, że dane użytkowników mogą być przekazywane do biur w różnych częściach świata - m.in. do Izraela, Singapuru czy samych Chin. Zrobił to w ramach aktualizacji polityki prywatności aplikacji.

W komentarzu dla “Guardiana” Michael Veale, specjalista od prawa cyfrowego z University College London twierdzi, że bezpieczeństwo danych użytkowników rzeczywiście może być zagrożone. Miał jednak do tego pewną uwagę: „Nie uważam, że obecnym celem chińskiego rządu jest szpiegowanie ludzi na bazie ich TikTokowych danych. Rozwijanie i pogłębianie działalności wpływowej platformy jest celem samym w sobie".

TikTok, jako jedna z najczęściej pobieranych aplikacji na świecie, jest zaś bez wątpienia platformą bardzo wpływową. Młodzi, główna grupa użytkowników aplikacji, są szczególnie podatni na polaryzację, a TikTok tylko ich zachęca do radykalizmu. Brakuje tam mechanizmów, które umożliwiłyby prowadzenie sensownego, pogłębionego dialogu - jest za to tajemnicza zachęta do śmiania się z niuansów i bezkrytycznego zajmowania mocnych stanowisk.

Może nie trzeba więc mieć osobnego telefonu do TikToka - ale na pewno warto patrzeć na niego z dużą dozą krytycyzmu.

Udostępnij:

Maciej Grzenkowicz

dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.

Komentarze