0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja Wyborcza.plJakub Wlodek / Agenc...

Poranki są takie same. Wojciech Kramarz wychodzi przed dom i patrzy na swój ogród. Sprawdza: czy coś już się zapadło? Czy pękła kolejna ściana?

"Widzi pan te pęknięcia? Przecież one nie powstają same z siebie" - mówi, wskazując na spory budynek gospodarczy obok domu. Rzeczywiście, widać na nim podłużne pęknięcie, niemal od dachu do samego gruntu. Spacerujemy po ogrodzie ostrożnie, choć wiemy, że ta ostrożność by nam nie pomogła, gdyby nagle zapadła się ziemia.

Wojciech Kramarz, emerytowany górnik, stara się żyć normalnie. Choć to trudne. Nie może przecież przewidzieć, kiedy i w którym miejscu powstanie zapadlisko. Może na wyjeździe z garażu, a może przy jednym z drzew, które akurat będzie przycinał?

„Chciałbym mieć jasność. Niech ktoś przy mnie georadarem sprawdzi mój teren i pokaże mi wyniki. Mam małe wnuki. Mam je zapraszać, pozwalać chodzić po ogrodzie?” - mówi.

Cała okolica "świeci się na czerwono" - opisuje sytuację pan Wojciech. Czerwone punkty na mapie Trzebini zaznacza Państwowy Instytut Geologiczny. Najlepiej się do nich nie zbliżać. Mimo to druga z instytucji zajmująca się zapadliskami - czyli Spółka Restrukturyzacji Kopalń - nie informuje pana Wojciecha, by miał powody do niepokoju.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

Kiedyś "drugi dom", dziś zagrożenie

Wszystko przez kopalnię, w której pracował pan Wojciech. Pozostałe po niej wyrobiska niosą zagrożenie, ale pracownicy wspominają ją ciepło.

„Drugi dom” - mówią lokalnym dziennikarzom o Kopalni Węgla Kamiennego „Siersza”. Historia zakładu skończyła się 22 lata temu, a trwała od połowy XIX wieku. Węgiel zaczął wydobywać jeszcze austriacki zaborca. Kopalnię zamknęła już demokratyczna Polska, za czasów rządów rządu Jerzego Buzka, w którym za górnictwo odpowiadał Janusz Steinhoff.

”Trudno jest z pieniędzy podatnika dotować nierentowną kopalnię” - mówi po ponad dwóch dekadach ówczesny członek rządu. Takiego samego argumentu państwowe władze używały na przełomie wieków. Nie wszyscy się z tym zgadzali.

„W rzeczywistości w ostatnich latach »Siersza« przynosiła straty jak wszystkie polskie kopalnie. Pod względem wyniku finansowego brutto znalazła się na 11. miejscu spośród 45 naszych kopalń. Pod względem straty na jednej tonie wydobytego węgla – na 19” - pisał w 2000 roku tygodnik „Przegląd”.

Pracownicy kopalni próbowali ją ocalić, najpierw zgadzając się na cięcia i brak podwyżek, potem protestując. W rzeczywistości o zakończeniu wydobycia mogły zadecydować pieniądze od Banku Światowego. Zamknięcie „Sierszy” było jednym z warunków przyznania pożyczki na restrukturyzację górnictwa opiewającej na 300 mln złotych.

Podziemne miasto zalane wodą

Wreszcie wydobycie zatrzymano. Likwidacja zakładu zajęła dwa lata - od 1999 do 2001 roku. To o wiele za krótko - mówi mi Józef Dziedzic, kiedyś wieloletni pracownik „Sierszy”, dziś przewodniczący rady osiedla i radny miejski. - Tam, gdzie kiedyś sięgały podziemne korytarze, co chwilę zapada się ziemia.

Spotykamy się w Trzebini na osiedlu Gaj. To 36 bloków, kiedyś zamieszkałych przez rodziny górnicze. Sklep, przychodnia, apteka, szkoła, dużo zieleni. - Stąd nie trzeba się ruszać, wszystko można załatwić - zachwala Dziedzic.

Od szybów dawnej kopalni dzieli nas kilka kilometrów, ale zapadliska i tutaj dają o sobie znać. Kopalnia to tak naprawdę podziemne miasto, rozciągające się na wiele kilometrów od szybów. Jego korytarze dotarły i do bezpośredniego sąsiedztwa bloków na Gaju.

- W normalnych warunkach zamknięcie kopalni wygląda tak, że od najgłębszego wyrobiska wyciąga się dosłownie wszystko. Kable, druty, śruby, szyny. Likwidujemy więc dany odcinek chodnika, robimy tamę, podsadzamy tę przestrzeń, uzupełniając pustkę. Tutaj na kopalni zrobiono to bardzo brutalnie. Wszystkie urządzenia pozostały na dole, wszystko było zatopione - izotopy, kable, stacje prostowników, transformatory, oleje. To może skutkować tym, że kiedyś woda na tym terenie może stać się niezdatna do użytku - opowiada były górnik.

- Kopalnię należało tu zlikwidować wyciągając cały sprzęt i zostawiając pompownię. Paru ludzi mogłoby mieć przy niej pracę, nie byłoby zapadlisk. To, co teraz wydamy na likwidację skutków likwidacji znacznie przewyższy oszczędności przy zamknięciu zakładu - załamuje ręce.

Zapadliska jak bąbelki gazu

Po co w kopalniach pompy? - dopytuję Józefa Dziedzica. Mój rozmówca wyjaśnia: większość kopalń sięga swoim wydobyciem poniżej podziemnego lustra wody. Bez pompowni pokłady byłyby zalewane. Po zamknięciu zakładów w bardzo wielu przypadkach zarządcy decydują o podtrzymaniu ich działania.

W wielu przypadkach, ale nie w przypadku „Sierszy”. Dlatego woda ciągle zalewa dawne podziemne miasto. Według ekspertów ostatnio przybywa jej gwałtownie, a jej poziom rośnie nawet o pół metra na miesiąc. Jeśli tak dalej pójdzie, przy blokach mogą powstać jeziora.

Na razie woda daje o sobie znać poprzez zapadliska. W jaki sposób powstają? Woda podmywa pustki górniczych wyrobisk, do których następnie wpadają kolejne warstwy znajdującej się wyżej gleby. Wreszcie pustka dociera do powierzchni, gdzie momentalnie pojawia się głęboki lej.

W górotworze Jury Krakowsko-Częstochowskiej ten proces jest szczególnie łatwy. Gleba jest luźna, jest w niej dużo piasku, który widać zresztą na powierzchni: w lasach, parkach i na trawnikach Trzebini, Olkusza, Ogrodzieńca, Ojcowa oraz wielu innych miast i wsi pogranicza województw śląskiego i małopolskiego.

„Możemy porównać powstawanie zapadliska do ulatniania się bąbelka gazu z butelki piwa. Taki bąbelek wędruje do góry, podobnie jak pustka powstała pod ziemią. Potem manifestuje się na powierzchni, tak samo jak bąbelek tworzy pustki w pianie piwnej” - tłumaczył mi prof. Mariusz Czop, geolog z Akademii Górniczo-Hutniczej.

Prawie 500 "czerwonych punktów"

By zapobiec powstawaniu „bąbelków” stosuje się tak zwaną podsadzkę, która stabilizuje teren. To być mieszanina zestalająca, w której skład może wchodzić na przykład cement. Bywa, że wystarczy woda z piaskiem. W Trzebini kopalnię zlikwidowano jednak „metodą zatopienia”.

Dlatego "bąbelków” na kilka metrów szerokości i kilka głębokości jest w okolicy coraz więcej i pojawiają się coraz bliżej zabudowań. W kwietniu dwa zapadliska wybiły na osiedlu Gaj zaledwie kilka metrów od bloku nr 26.

Próbuję sobie wyobrazić, jakie to uczucie, kiedy obok domu zapada się ziemia. Jak długo to trwa? Hałasuje?

Moje wątpliwości rozwiewa Anna Wojciechowska, z którą spotykam się przed blokiem numer 26 na osiedlu Gaj. - To ułamki sekund, słychać świst, chociaż nie ma wstrząsu - opisuje. W marcu ziemia zapadła się tuż obok miejsca, w którym stoimy, na granicy lasu i osiedla. Podczas naszej rozmowy pani Anna kilka razy mówi: tak się nie da żyć.

- Z pomiarów georadarem na samym początku wychodziło, że punktów zagrożonych zapadliskami jest kilkanaście. Potem dostaliśmy informację, że ta liczba to 90. Teraz wiemy, że takich miejsc jest prawie 500. Cały ten las pod spodem to jedna wielka pustka - pani Anna wskazuje na drzewa wyrastające zaraz obok chodników i trzepaków osiedla.

Na kilkunastu z nich leśnicy zawiesili ostrzeżenia: wchodzisz na własną odpowiedzialność. Takich tabliczek w okolicy jest zresztą mnóstwo.

Do zapadliska wpadł sprzęt do likwidacji zapadlisk

Wyniki pomiarów rzeczywiście kilkukrotnie aktualizowano. Po pierwszych badaniach georadarem (urządzeniem badającym cechy fizyczne skał, konstrukcją przypominającym nieco kosiarkę), mówiło się o 15 miejscach. Drugą wersję - mówiącą o 90 zagrożonych miejscach - mieszkańcy Trzebini usłyszeli w marcu.

Oba badania obejmowały teren blisko cmentarza. Obowiązująca od końca kwietnia ekspertyza mówi już o 481 miejscach, gdzie ziemia może się zapaść, w tym 38 w odległości 20 metrów od budynków. Za raporty odpowiada Państwowy Instytut Geologiczny, ostatni powstał po uzupełnieniu danych z georadarów o pomiary satelitarne, jak również dawne i współczesne zdjęcia lotnicze.

Spółka Restrukturyzacja Kopalń (SRK), spadkobierczyni sierszańskiej kopalni, zabezpieczyła teren po marcowym zapadlisku. Na miejscu pojawili się specjaliści firmy, która między innymi za pomocą wysokich silosów próbowała ustabilizować pustkę pod ziemią.

7 kwietnia pod jednym z silosów wybiła kolejna dziura. W internecie huczało, że do zapadliska wpadł sprzęt do likwidowania zapadlisk.

„Zapadliska przy blokach mogą budzić grozę, ale bezpośrednio pod budynkami nigdy nie było eksploatacji” - wyjaśnia mi Józef Dziedzic i pokazuje mi wystające z piaszczystej gleby rury. To wyjście piezometrów - rur sięgających w głąb ziemi i służących do badania terenu. Dzięki nim wiadomo, że pod zabudowaniami osiedla Gaj nie ma pustek.

20 metrów niepewnego gruntu

Pod koniec kwietnia nie było też śladu po dziurach kilka metrów od bloku 26. Zapadlisko z silosem w środku zasypano, a kilka kroków dalej ekipa specjalistów wciąż pracuje nad wypełnieniem wyrobisk pod ziemią.

„Strefa zagrożenia?” - zagaduję ich, wchodząc z Józefem Dziedzicem za tymczasowe ogrodzenie. Nie wyglądają na przejętych i jedynie wzruszają ramionami: robota to robota.

Pracami dowodzi inżynier Jarosław Majchrowski. Wyjaśnia, że jego ekipa przez wywiercone na powierzchni ziemi otwory wtłacza mieszaninę kopalnianego popiołu i cementu. Przyznaje, że teren nie jest łatwy. Daleko w głąb ziemi ciągnie się warstwa utworów czwartorzędowych (powstałych w trwającym wciąż okresie holocenu). To między innymi aluwia rzeczne, iły i muły jeziorne, torfy, a także produkty wietrzenia starszych skał. Wszystko, co luźne i łatwo wypłukiwalne.

- Kostia, ile tam było czwartorzędu? - pyta inżynier jednego z pracujących przy osiedlu Gaj geologów. - Z badań wyszło około 20 metrów wgłąb - odpowiada specjalista, spoglądając w dokumentację.

Dlatego woda nie ma litości nie tylko dla żywych. W niestabilnym gruncie chowa się też zmarłych. To właśnie po zapadnięciu się cmentarza na osiedlu Gaj o Trzebini zaczęła mówić cała Polska. We wrześniu 2022 roku ziemia pochłonęła tam 40 nagrobków. Leżało pod nimi 61 zmarłych.

Były groby, jest równy trawnik

- Niedaleko leja leży moja mama. Grób jest, ale nie wiadomo, na jak długo - mówi mi pani Anna Wojciechowska. Zapadliska śnią jej się w nocy. Zastanawia się: czy kiedy myślała, że huk to tylko senny koszmar, na cmentarzu zapadały się groby?

Dziś cmentarz powinien być zamknięty. Powinien, jednak kiedy podjeżdżamy w jego pobliże z radnym Dziedzicem, właśnie kończy się tam pogrzeb. Ostrożnie zerkamy więc za bramę. Zmarli, których groby wchłonęło zapadlisko, upamiętnieni są granitową tablicą z wygrawerowanymi nazwiskami. Dalej już nie podchodzimy.

Na miejscu zapadliska, które wchłonęło groby, rośnie już świeży trawnik ogrodzony biało-czerwoną taśmą, ziemia jest płaska jak stół. Mieszkańcy nie domagali się ekshumacji. Chcą odszkodowań pozwalających odbudowę pomników. Swoją prośbę wypisali na niewielkich tabliczkach wbitych w ziemię tam, gdzie kiedyś były groby ich bliskich.

- Rodziny na razie walczą o odszkodowanie z SRK, ale nie ma z nimi dobrego kontaktu. Niektórym z sąsiadów w końcu odpisują, że muszą mieć dowód na to, że zapadł im się grób. Znajoma mówiła, że żądali zdjęcia. A kto chodzi na cmentarz robić zdjęcia? Kto ma rachunek za grób, który zrobił 20 lat temu? - pyta retorycznie Anna Wojciechowska.

Wreszcie przedstawiciele SRK wyjaśnili sytuację w inny sposób: orzekli, że część cmentarza, gdzie zapadła się ziemia, jest samowolą budowlaną. Na to ma wskazywać dokumentacja planistyczna. W związku z tym odszkodowań nie będzie.

Ogródki działkowe jak pole minowe

Naprzeciwko cmentarza widać ogródki działkowe. Jest koniec kwietnia, niedługo powinno wrócić tutaj życie. Nie widać jednak działkowiczów koszących trawę, sprzątających po zimie czy rozpalających grilla. Furtki wejściowe są zamknięte na trzy spusty, widać strzępy taśmy zabezpieczającej, a przed wchodzeniem na teren ostrzegają żółte tabliczki.

Rok temu działkowicze ustalili z SRK, że na chwilę wejdą do swoich ogródków. Musieli podpisać papier, potwierdzając, że robią to na własną odpowiedzialność.

Cały teren jest jak pole minowe. Zapadlisko może pojawić się w każdym miejscu. Już w ubiegłe wakacje działkowicze opowiadali mediom, że ziemia pochłonęła leżaki, baseny, narzędzia. Do zapadlisk powpadały drzewa. Wciąż rosną tu krzaki malin. Możliwe jednak, że w tym roku owoców nikt nie zbierze.

Ewakuacja przez zapadliska? Niewykluczone

Moi rozmówcy nie chcą na razie mówić głośno o ewentualnej ewakuacji. Kiedy o nią pytam, wyglądają na nieco zgaszonych. Z jednej strony czują, że grunt jest niepewny. Z drugiej nie wiedzą, dokąd mogliby pójść. Nie wyobrażają sobie sprzedaży swoich domów i mieszkań - kto zresztą będzie chciał osiąść w miejscu, pod którym zapada się ziemia?

O planie awaryjnym zaczęła ostatnio mówić Spółka Restrukturyzacji Kopalń. Mieszkania na wypadek najgorszego się znajdą - obiecywał w połowie kwietnia prezes SRK Janusz Smoliło. Na tej niejasnej obietnicy jednak się skończyło. Próbowaliśmy skontaktować się z SRK i dowiedzieć, na jakie zastępcze lokum będą mogli liczyć mieszkańcy zagrożonych terenów. Nikt ze Spółki nie odpowiedział jednak na naszego maila.

Na razie zarówno SRK, jak i miejskie władze koncentrują się głównie na naprawianiu kolejnych szkód. Ostatnie zapadlisko w poniedziałek 24 kwietnia uszkodziło kanalizację na osiedlu Gaj. Wodociągi uspokajają, że nie ma ryzyka skażenia wody pitnej.

Pompy wreszcie mają ruszyć

„Jesteśmy na granicy wytrzymałości” - mówił pod koniec marca w Radiu Kraków burmistrz miasta Jarosław Okoczuk. Według niego wypełnienia gruntu stosowane przez SRK nie zdają egzaminu. - „Nie mamy gwarancji, czy po uzdatnianiu terenu [wypełnianiu pustek- od aut.] będzie on dopuszczony do użytku w dotychczasowej formie. (...) To ogromne marnowanie środków publicznych” - wyjaśniał Okoczuk.

Spółka Restrukturyzacji Kopalń próbuje mieszkańców uspokoić. - Będziemy próbowali rozwiązać problem raz na zawsze- przekonują jej przedstawiciele.

- Spółka chce naprawić błąd popełniony ponad 20 lat temu i zacząć wypompowywać wodę z kopalni. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, pompy ruszą w czerwcu. Nie obniży to lustra wody, ale powstrzyma wzrost jego poziomu - wyjaśniał wiceprezes SRK Marek Pieszczek podczas obrad rady miasta.

Władze spółki mogą czuć coraz większą presję. Trzebinia powoli staje się scenografią dla rozpędzającej się kampanii wyborczej. Ostatnio do miasta przyjechał Donald Tusk. Chwilę później małopolski wojewoda oskarżył go o nabijanie politycznego kapitału na ludzkiej krzywdzie i zapowiedział wsparcie dla mieszkańców. Na razie nie wiadomo nic o konkretach.

Burmistrz Okoczuk chce dla Trzebini więcej. Domaga się między innymi wyznaczenia nowego miejsca na ogródki działkowe i zadośćuczynienia, które SRK powinno wypłacić właścicielom zamkniętych dziś działek. Okoczuk nie wyklucza podobnego scenariusza w przypadku stadionu w Sierszy i trzebińskiego cmentarza, - Musimy wiedzieć, czy organizowanie tam pochówków jest odpowiedzialne, musi to wiedzieć też proboszcz - stwierdził burmistrz.

Na razie to wszystko jednak apele i dalekie plany. Dziś mieszkańcom muszą wystarczyć żółte tabliczki, popiół i cement w podsadzkach i setki kilogramów żwiru wypełniającego kolejne zapadliska.

Józef Dziedzic wzdycha: Nikt nie da nam pełnej gwarancji, że to będzie działać na zawsze.

;
Na zdjęciu Marcel Wandas
Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze