Zapadliska to tutaj nie nowość, ale od pewnego czasu ziemia pochłania cmentarze, kawałki prywatnych działek i pobocza dróg. Zapada się, bo zniknęły kopalnie, pod gruntem zostawiając pobojowisko. Władze twierdzą, że to nie czas na ewakuację, ale ludziom w oczy zagląda strach
Zapadliska są coraz większym problemem w zachodniej Małopolsce. Na zdjęciu: zapadlisko w formie krateru przy zabudowaniach w Trzebini.
„Przy boisku biegał mój piłkarz, od razu zadzwonił do mnie, że ziemia się zapadła. Mieszkam niedaleko stadionu, dotarłem tam szybko” – opowiada Mieczysław Starniowski, prezes UKS Siersza. Ziemia na stadionie klubu z dzielnicy małopolskiej Trzebini zapadła się 3 lutego. Dziura miała 10 metrów średnicy i około 5 metrów głębokości.
Starniowski mówi nam: pierwszy był szok i wyparcie.
„Dopiero później to wszystko przeanalizowałem” – kontynuuje piłkarski działacz. – „To mogło przecież stać się na jesieni, kiedy na stadionie działo się więcej. Były rozgrywki od młodzików do seniorów. Na stadion chodzi dużo ludzi, nie tylko jako kibice, bo on jest otwarty dla mieszkańców w każdej chwili”.
Zapadliska w Trzebini i całej zachodniej Małopolsce nie są nowym zjawiskiem. Przynajmniej od dwóch lat jasne jest jednak, że zagrożenie coraz bardziej zbliża się do gęsto zabudowanych terenów.
Ziemia w Trzebini zaczęła się osuwać między innymi na terenie ogródków działkowych. W zeszłym roku zapadlisk gwałtownie przybyło. Pod koniec września 2022 roku ziemia zapadła się na trzebińskim cmentarzu parafialnym przy osiedlu Gaj. Lej o głębokości 10 i średnicy 20 metrów pochłonął groby.
Miejskie władze zdecydowały, że nie będą ekshumować szczątków z zapadniętego terenu. Przed pracami zabezpieczającymi modlitwę odmówił proboszcz.
„Wszystko odbyło się z szacunkiem wobec spoczywających na nekropolii” – zapewniał burmistrz miasta Jarosław Okoczuk.
Problem mają jednak przede wszystkim żywi, przede wszystkim z osiedli Siersza i Gaj. Pierwsze wygląda jak spokojne przedmieście, drugie składa się z 38 niewysokich bloków. Okolica jest spokojna, nie widać tu wielkiego przemysłu.
Do początku nowego stulecia zachodnie krańce Trzebini były znane ze wciąż działającej kopalni węgla. Zakład istniał w tym miejscu od 1861 roku do początków XXI wieku. To właśnie przez ciągnące się kilometrami podziemne korytarze mieszkańcy Trzebini nie mogą spać spokojnie. Bywa, że ziemia osuwa się tuż przy ich płotach, zapadlisko uszkodziło też nasyp przechodzącej przez miasto linii kolejowej.
„Zapadliska mogą powstać w wielu miejscach, jednak działalność człowieka może to znacznie ułatwić” – mówi nam prof. Mariusz Czop, geolog z Akademii Górniczo-Hutniczej. By się pojawiły, potrzebna jest pustka pod ziemią i woda wypłukująca materiał górotworu – a więc na przykład glebę, piasek lub skałę. W każdym przypadku w pustą przestrzeń osypuje się materiał znajdujący się wyżej.
„Możemy porównać powstawanie zapadliska do ulatniania się bąbelka gazu z butelki piwa. Taki bąbelek wędruje do góry, podobnie jak pustka powstała pod ziemią. Potem manifestuje się na powierzchni, tak samo jak bąbelek tworzy pustki w pianie piwnej. Występują również nieco inne zapadliska, które mają charakter osuwisk. Cała duża partia skał, jak lawina błota lub śniegu, zsuwa się z powierzchni do jakiejś dużej pustki. Tutaj dobrym porównaniem jest klepsydra, gdzie piasek z górnej części wsypuje się do dolnej. Według tego mechanizmu przebiegają ponowne zapadliska w miejscach, gdzie już były i które zasypano” – mówi nam prof. Czop.
Powstanie zapadlisk w miejscach, których nie naruszył człowiek, jest możliwe, jednak woda musi wypłukiwać skałę wiele lat.
Inaczej jest, gdy dołożymy się do działania natury.
Zapadliska na terenach pokopalnianych mogą być częstsze, większe i o wiele bardziej gwałtowne. Przy likwidacji kopalni można próbować im zapobiec. Bywa jednak, że spółki wydobywcze rezygnują z zabezpieczenia zagrożonego terenu.
„Wyrobiska górnicze powinny być likwidowane, w jakiś sposób podsadzone, wypełnione piaskiem lub najlepiej mieszaniną, która zastygając, będzie umacniać podziurawiony jak ser szwajcarski górotwór. Ale to jest kosztowne. Podsadzkę wykonuje się tylko pod terenami, które wymagają ochrony – na przykład pod terenami zabudowy, dróg, linii kolejowych. Jeśli zrobimy ją jedynie częściowo, to nie zadziała. Kiedy kopalnię zatapia, woda może ją rozmywać lub po prostu roznosić” – mówi nam prof. Czop.
A zatem: jeśli na części terenu zostawimy pustkę, woda będzie miała łatwiejszy dostęp do wcześniej zabezpieczonych podsadzką miejsc, bliżej zabudowy, dróg czy torów. Im słabsze będzie zabezpieczenie, tym łatwiej woda będzie je penetrować. „Można przypuszczać, że woda napłynęła do wyrobisk w dużej ilości i z dużą siłą, zniszczyła często prowizoryczne zabezpieczenia, a podmywany od spodu niczym niechroniony strop zaczął się osuwać. Sytuację pogarsza też napływ wody od góry – czyli roztopy, silny deszcz. Wyraźnie jest to zauważalne, że po tym, jak podłoże namoknie wodą, powstają osuwiska” – mówi nam specjalista.
Powstawaniu zapadlisk można zapobiec dokładnie badając teren – na przykład z użyciem dronów czy samolotów – i wykrywając obszary obniżającego się gruntu. Występujące pod nim pustki, jak mówi nam dr Czop, można wypełnić stabilizującą mieszaniną. Istnieje również skuteczniejsze rozwiązanie, ale jego koszty są trudne do zaakceptowania. Spółki górnicze mogłyby utrzymać wypompowywanie wody z naruszonego górotworu po zakończeniu wydobycia. Problem w tym, że pompy musiałyby pracować bez końca.
„Żeby skutecznie zareagować, musielibyśmy na większym obszarze obniżyć poziom wód podziemnych, cały czas wypompowując je z zagrożonego zapadliskami obszaru – podobnie, jak w momencie, kiedy funkcjonowała kopalnia. Wymaga to odwiercenia kilku – kilkunastu studni do wyrobisk kopalni »Siersza« i rozpoczęcie ich wspólnej pracy. Wiążą się z tym liczne problemy techniczne, bo system nie zadziała natychmiast, w pierwszym etapie nawet może powodować zwiększenie zagrożenia zapadliskami i także woda odpompowywana z wyrobisk kopalni może być zanieczyszczona” – mówi prof. Mariusz Czop. W przypadku Sierszy nie chodzi jednak o zasolenie, które stało się przyczyną katastrofy na Odrze.
Jak wyjaśnia geolog, woda może nieść ze sobą duże ilości metali ciężkich.
„Być może trzeba będzie przed zrzutem do rzeki lub innym jej wykorzystaniem jakoś ją podczyszczać, żeby usunąć najbardziej szkodliwe substancje chemiczne. Nie jest to skomplikowane, ale oczywiście też kosztuje, a wiemy, że wszyscy by chcieli, żeby likwidacja kopalni przebiegała najlepiej »bezkosztowo«. Tak się nie da i jest to nierealne, ale niestety większość tzw. decydentów ma tego typu myślenie” – ocenia ręce Czop.
Rozwiązanie zakładające stałe obniżenie lustra podziemnych wód nie spodobało się zarządcom kopalni w okolicach Olkusza. To kolejny teren, na którym zapadliska powstają jak dziury w szwajcarskim serze.
Dwa lata temu przestała tam działać kopalnia Olkusz-Pomorzany. Ekologiczni aktywiści i naukowcy przestrzegali, że zaprzestanie wydobycia paradoksalnie będzie katastrofą dla środowiska. Kopalnia, by nie „zatonąć”, pompowała wodę zasilającą pobliskie cieki i zbiorniki wodne. Lokalne media pisały o „likwidacji rzek”. I rzeczywiście, z mapy zachodniej Małopolski znikają Sztoła, Biała i Baba.
Po malowniczych kiedyś rzekach zostały co najwyżej strumyki, przez które można bez problemu przeskoczyć.
Woda, której brakuje w rzekach, nigdzie jednak nie wyparowała. Po likwidacji kopalni rozlewa się pod ziemią, na kopalniane wyrobiska. Te na Ziemi Olkuskiej powstawały od bardzo dawna. Poszukiwania rud srebra i ołowiu na płytkich pokładach rozpoczęły się na tych terenach już w XIV wieku. Rozkwit górnictwa w okolicach Olkusza datuje się na XV i XVI wiek.
W ostatnich dekadach branża wydobywcza skupiła się przede wszystkim na rudach cynku, które od lat 70. były wydobywane w kopalni Olkusz-Pomorzany, nadzorowanej przez Zakłady Górniczo-Hutnicze (ZGH) Bolesław.
Po jej zamknięciu ziemia zapada się co chwilę. „Księżycowy krajobraz” – piszą lokalne gazety o gęsto występujących zapadliskach na polach uprawnych i w lasach. Problem byłby mniejszy, gdyby dziury występowały jedynie tam.
Pojawiają się jednak też w okolicach popularnej wśród turystów Pustyni Błędowskiej. Jeden z pierwszych dużych kraterów powstał tam już w październiku zeszłego roku, jeszcze na terenie porośniętym rzadkim lasem. Drugi raz powierzchnia pustyni zapadła się na początku marca. Zapadlisko pojawiło się w pobliżu chętnie odwiedzanego widokowego punktu Róży Wiatrów.
W okolicach Olkusza odżyły dawne lęki. W 1982 roku ziemia w rejonie pustyni zapadła się na głębokość ok. 30 metrów.
„To, co się obecnie dzieje, to w dużej mierze wina górników” – mówił „Gazecie Wyborczej” Józef Niewdana, geolog i emerytowany pracownik ZGH „Bolesław”. Jak wyjaśniał, w okolicach Olkusza od kilku dekad trwało wydobywanie „na zawał”, czyli w gwałtowny, ale i tani sposób, zawalając strop.
Według Niewdany górnicy wybierali taki sposób pracy od lat 80., jednak legalnie działo się to od 1995 roku. „Dopiero potem zaczęto podsadzać pokłady wodą wymieszaną z piaskiem. Tanim kosztem i jednocześnie bezpiecznie tego, co skrywa ziemia, wydobywać się nie da. Jak to mówią, szkłem tyłka nie podetrzesz”.
W kolejnych dniach marca jasne stało się, że żarty się skończyły. Kolejny krater pojawił się zaraz przy obwodnicy podolkuskiego Bolesławia. To drugie zapadlisko w tej okolicy. W lutym ziemia zapadła się kilkanaście metrów od drogi. W marcu ledwie centymetrów brakło, by dosięgnęło jezdni.
A problemem są nie tylko zapadliska. Władze ZGH Bolesław twierdzą, że kwestią czasu może być powstawanie bagnisk przez podwyższony poziom podziemnego lustra wody. W Olkuszu i okolicznych gminach podtopienia mogą wystąpić niedaleko zamieszkałych terenów. Woda w końcu może wypełnić też olkuskie kratery. Mieszkańcy półżartem mówią o „pojezierzu olkuskim”, które w przyszłości przyciągnęłoby na Jurę kolejnych turystów.
Kierujący sierszańskim UKS-em Mieczysław Starniowski mówi nam, że w powietrzu czuć grozę – tak w okolicach Trzebini, jak i Olkusza. „Nie pomaga sposób, w jaki na pojawianie się zapadlisk reagują władze i organy odpowiedzialne za likwidację kopalń” – dodaje prof. Mariusz Czop.
„W Olkuszu i okolicach Trzebini widać chaos. Na początku stwierdzono, że odpuszczamy temat zapadlisk, że nie dosięgną zabudowań i dróg. Teraz okazuje się, że zaczynają występować na terenach, gdzie mieszkają ludzie” – zauważa geolog.
Nad sytuacją od kilku miesięcy stara się zapanować małopolski wojewoda, Łukasz Kmita. Posiedzenie sztabu kryzysowego zwołał po wypowiedzi prof. Marka Cały z AGH. Geolog stwierdził, że w okolicach Trzebini może być potrzebna ewakuacja zagrożonej ludności.
Burmistrz miasta Janusz Okoczuk domagał się wyjaśnień. Sztab zebrał się w styczniu i orzekł, że aż tak dużego problemu nie ma. „Dziś nie ma przesłanek, by ewakuować mieszkańców” - mówił odpowiedzialny za zlikwidowaną kopalnię „Siersza” Janusz Smoliło ze Spółki Restrukturyzacji Kopalń, jednocześnie zapowiadając dalsze badania.
Te przeprowadzano między innymi georadarami. Dzięki temu wskazano tereny, gdzie występuje realne zagrożenie – to aż 279 hektarów, w tym osiedle Gaj, cmentarz parafialny, ogródki działkowe. „Georadary pomagają, ale mimo ich użycia nadal częściowo błądzimy w ciemności” – mówi nam prof. Czop:
„To nie jest bezpośrednie badanie, w którym widzimy dokładnie, co jest pod ziemią. Badamy dzięki niemu cechy fizyczne skał i na tej podstawie możemy jedynie określić wyższe ryzyko wystąpienia zapadliska. Nie wiadomo też, kiedy ono tak naprawdę wystąpi” – wyjaśnia.
W końcu do badań w Trzebini zaprzęgnięto jednak lepszy sprzęt, a wyniki badań udostępniono mieszkańcom w internecie.
„Przełomem w Trzebini jest zastosowanie dokładniejszych zdalnych metod teledetekcji, po długim okresie twierdzenia, że »tego się nie da«. I wykryto, że zapadlisk może być nawet 90, bo dotychczas wiedziano o około 15. To wszystko na powierzchni 32 hektarów, czyli na hektar wypada prawie 3 zapadliska. W pobliskim Olkuszu jeszcze prezentowane jest przekonanie, że »nie da się«, ale wiadomo, że zapadlisk jest już ponad 100, może nawet kilkaset. O wielu przypadkach nie wiemy, bo zakazano wstępu do ogromnych połaci lasu” – mówi Czop.
I rzeczywiście,
Olkuszowi i okolicom władze przyglądają się nieco spokojniej, bo zapadliska nie dotarły jeszcze pod płoty mieszkańców.
„Poza utratą tych kilkudziesięciu czy już kilkuset drzew, na razie innych strat nie ma. Natomiast jest ryzyko, że zapadliska, wraz z wypełnieniem leja depresji (podziemnego obszaru obniżonego poziomu wód spowodowanego wydobyciem - przyp. aut), będą coraz bardziej przybliżały się do terenów zamieszkałych.
Nie trzeba straszyć mieszkańców, tylko trzeba się dobrze przygotować. Mając wiedzę, co może się zdarzyć za 10-15 lat, możemy już teraz zacząć podejmować pewne kroki” – mówił w rozmowie z radiem RMF Wojciech Ozdoba, olkuski radny miejski.
W przypadku Olkusza tylko czas może pokazać, czy spokój nie jest pozorny. W końcu woda może dotrzeć do wyrobisk znajdujących się płytko pod powierzchnią i blisko zabudowań.
Strach przed olkuskim i trzebińskim scenariuszem dociera do innych miejscowości zagrożonych górniczymi szkodami. O interwencję proszą między innymi władze Libiąża, gdzie dwie dekady temu w oddziale Ruch II wydobycia zaprzestała kopalna węgla „Janina”.
„Patrząc na to, co dzieje się w Trzebini, na te zapadliska, doszliśmy do wniosku, że także warto się zwrócić do SRK o sporządzenie ekspertyzy w sprawie zamknięcia Ruchu II. On był tak samo likwidowany, jak Siersza, czyli przez zatapianie. Tu nie było tak płytkiej eksploatacji, jak na Sierszy. Może nie ma zagrożenia, ale lepiej dmuchać na zimne i mieć ekspertyzę” – mówił w Radiu Kraków burmistrz Libiąża, Jacek Latko.
„Likwidacja kopalń wcale nie jest prosta, nie wystarczy z niej wyjść i jak to się potocznie mówi zgasić światło.
Można powiedzieć, że likwidacja często jest droższa, niż sama działalność kopalni. Każdy wie, jak łatwo zrobić bałagan, a z kolei, jak bardzo ciężko jest posprzątać po sobie” – ocenia prof. Mariusz Czop.
Dodaje, że na rozsądną i minimalizującą zagrożenia likwidację często nie ma w Polsce pieniędzy. Dopiero w latach 90. powstał państwowy fundusz przeznaczony na ten cel.
„To skarbonka na wszelkie konieczne działania techniczne i wypłaty rekompensat za szkody górnicze. Niestety, przemysł wydobywczy działa od dawna, i kiedy zaczął zbierać te grosiki do skarbonki, to po prostu nie miał szans nazbierać na wszystkie potrzeby” – wyjaśnia ekspert, dodając, że właśnie dlatego kopalnie likwidowane są „po taniości” i na szybko.
„Mieszkańcy rozmawiają między sobą o tym, jak ktoś tak mógł zamknąć kopalnię. Niektórzy twierdzą, że woleliby sprzedać swoje działki, domy, wyjechać. Ale kto to kupi na terenie, który się zapada?” – pyta retorycznie Mieczysław Starniowski, prezes UKS Siersza.
„Poza tym jesteśmy stąd, jesteśmy przywiązani do sierszańskiej ziemi. Nie powiem nigdy, że wyjeżdżam trenować gdzie indziej, w końcu klubów w Polsce jest wiele. Nie widzę takiej możliwości, nie zostawię swojej drużyny. Teraz gramy sparingi na bardzo fajnej, sztucznej trawie w Trzebini. Ale widzę po moich chłopakach z seniorskiej drużyny, że to nie to samo. Oni chcą się »uciorać« na boisku w Sierszy”.
„Trzeba ten temat załatwić, a nie uciekać”.
Gospodarka
kopalnie
Olkusz
szkody kopalniane
Trzebinia
zapadliska jura
zapadliska olkusz
zapadliska trzebinia
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze