Dlaczego lekarz straszył pacjenta służbami specjalnymi? Bo się awanturował. Czy politycy mają prawo leczyć się bez kolejki? Nie mają, ale i tak nie złamali prawa. To “awanturujący się” pacjent złamał regulamin - szpital Ministerstwa Obrony Narodowej tłumaczy się po prowokacji OKO.press
Tydzień temu, 29 stycznia, OKO.press opublikowało nagranie rozmowy, którą przeprowadziłem z lekarzem z Kliniki Rehabilitacji Centralnego Szpitala Klinicznego MON. Podałem się w nim za pacjenta, który widział, jak Paweł Soloch, szef BBN i Tomasz Szatkowski, wiceszef MON, korzystają bez kolejki z zabiegu w kriokomorze.
O tym, że tak się stało, poinformował nas czytelnik OKO.press. Lekarz zapewnił mnie przez telefon, że szef BBN może leczyć się bez kolejki, bo pozwala na to “rozporządzenie ministra obrony narodowej”, a wiceminister MON dlatego, że dla personelu szpitala jest przełożonym. Pogroził mi przy okazji, że jeśli będę zanadto interesował się sprawą, zajmą się mną służby specjalne:
„Jak będziecie tak mocno dociekać, to tam jest kamera. Ładnie was tam wszystkich ponagrywa. Będziecie chodzić się spowiadać do odpowiednich służb. Tak że ja bym zalecał rozsądek” - usłyszałem w słuchawce.
Tego samego dnia zapytaliśmy szpital, a następnie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego i Ministerstwo Obrony Narodowej:
Ministerstwo Obrony Narodowej nie odpisało nic, choć przez telefon biuro prasowe resortu zapewniało, że odpowiedź jest w trakcie przygotowań. Dostaliśmy odpowiedzi od rzecznika Pawła Solocha z BBN i od rzecznika szpitala. Obaj przyznają, że żadne przepisy nie dają urzędnikom BBN i MON prawa do lepszego traktowania, ale jednocześnie
utrzymują, że leczenie ich szefostwa odbywa się zgodnie z przepisami. Choć to nie jest prawda.
Na dodatek żaden z nich nie potępił zastraszania pacjenta przez pracownika szpitala.
Pan Paweł Soloch korzysta ze świadczeń opieki zdrowotnej (...) zgodnie z wyznaczonymi terminami. (...) Zapewniam, że zaistniała sytuacja miała charakter incydentalny.
Rzecznik Pawła Solocha, szefa BBN, przyznał, że jego przełożony leczy się w szpitalu MON “na podstawie powszechnie obowiązujących przepisów w zakresie ubezpieczenia zdrowotnego”. Mówiąc prościej: jest pacjentem na takich samych prawach, jak wszyscy inni. W to nie wątpimy. Dodał jednak, że korzysta z usług “zgodnie z wyznaczonymi terminami”, a skorzystanie z kriokomory poza kolejką 26 stycznia “miało charakter incydentalny”. Oba twierdzenia są nieprawdziwe.
Przyjęcia na zabieg krioterapii w Klinice Rehabilitacji szpitala MON odbywają się w trzech godzinach: o 8, 9:30 i 17. Taką informację dostaje każdy pacjent przyjmowany na zwykłych zasadach.
Tymczasem 26 stycznia Paweł Soloch, a po nim Tomasz Szatkowski skorzystali z kriokomory tuż przed 9.30, wyprzedzając czekających w kolejce pacjentów. Politycy nie spóźnili się. Po prostu zostali obsłużeni poza kolejnością i na specjalnych warunkach: zwykli pacjenci są wpuszczani do kriokomory piątkami. Ministrowie wchodzili pojedynczo.
Wcale nie był to odosobniony przypadek. Jak poinformował nas czytelnik OKO.press, 29 stycznia około godziny 9.15 do kriokomory wszedł Tomasz Szatkowski. Z kolei 30 i 31 stycznia około godz. 9 korzystał z niej Paweł Soloch. Za każdym razem robili to więc poza kolejnością i przed oficjalnie wyznaczoną godziną.
Wygląda na to, że personel szpitala przyznał pracownikom MON i BBN przywilej korzystania z kriokomory osobno i było to zasadą, a nie “incydentem”.
Rzecznik szpitala MON, płk lek. med. Jarosław Kowal, w swoich tłumaczeniach także mija się z prawdą, ale w bardziej oryginalny sposób. Zapewnił OKO.press, że korzystanie z kriokomory osobno i poza kolejką Szatkowskiemu i Solochowi zalecił lekarz “w oparciu o wskazania medyczne”.
Trudno nawet wyobrazić sobie, jakież to wskazania medyczne mogłyby uzasadniać konieczność izolowania się od innych pacjentów. A jeżeli nie chodziło o względy medyczne, to lekarz, który pozwolił na uprzywilejowanie Solocha i Szatkowskiego, naruszył regulamin szpitala (par. 10 pkt 10), który nakazuje leczyć pacjentów “według określonego porządku oraz w ramach procedury zapewniającej sprawiedliwy, równy, niedyskryminujący i przejrzysty dostęp do świadczeń zdrowotnych we wszystkich zakresach”.
Jeszcze bardziej kuriozalne są próby wytłumaczenia lekarza, który chciał nastraszyć dociekliwego pacjenta zainstalowanymi w szpitalu kamerami i interwencją służb specjalnych. Rzecznik szpitala poinformował, że lekarz tłumaczył kierownictwu szpitala, że “w swojej ocenie wykazał się reakcją adekwatną do sytuacji”, ponieważ personel przekazał mu informację o “awanturującym się mężczyźnie”, który miał rzekomo filmować innych pacjentów.
Jak kierownictwo szpitala przyjęło tę linię obrony? Stwierdziło, że lekarz “zastosował zbyt duże skróty myślowe”
oraz “z ubolewaniem” przyznało, że “wykorzystana argumentacja była niezgodna ze stanem faktycznym, w tym nie odnosiła się do obowiązujących przepisów prawa, dlatego sposób prowadzenia rozmowy był wysoce niefortunny”.
Rzecznik dodał też, że “zastosowaną argumentację w niewielkim stopniu tłumaczy fakt, że lekarz i pozostały personel medyczny reagował na ewidentne złamanie pkt. 15 regulaminu szpitala (zakaz filmowania i fotografowania)”. Tu przyznajemy szpitalowi rację - rzeczywiście naruszenie zakazu fotografowania w niewielkim stopniu usprawiedliwia zastraszanie pacjenta.
W długim oświadczeniu szpital ani słowem nie potępił wprost gróźb lekarza.
Szpital zaznaczył co prawda, że monitoringiem objęte są jedynie “kluczowe przejścia i ciągi komunikacyjne”, a nagrania z monitoringu są przekazywane służbom jedynie na ich oficjalną prośbę i na podstawie przepisów prawa. Nie odpowiedział jednak na pytanie, czy zdarzało się już, że przekazywał takie nagrania i w jakich sytuacjach do tego dochodziło. I nie zapewnił, że ze strony “odpowiednich służb” nic mu nie grozi.
Z odpowiedzi wynika, że kierownictwu szpitala jest przykro, że lekarz nie zna przepisów. Najwyraźniej nie ma jednak nic przeciwko faworyzowaniu niektórych pacjentów i zastraszaniu innych.
W interpretacji szpitala regulamin placówki naruszył jedynie czytelnik OKO.press. Nie naruszyli go jednak ani lekarz, który chciał go zastraszyć, ani personel faworyzujący VIP-ów.
Nie łudzimy się, że przypadek Solocha i Szatkowskiego jest odosobniony i że personel szpitala zaczął lepiej traktować polityków dopiero za rządów PiS. Gdy o przywileje władzy w szpitalu MON zapytaliśmy oficjalnie Tomasza Siemoniaka, ministra obrony narodowej za drugiej kadencji rządu PO-PSL, odpowiedział, że takich nie było, a sam z usług szpitala nie korzystał. Inny wysoki urzędnik z MON z czasu rządów PO-PSL nieoficjalnie przyznał jednak, że kierownictwo resortu było obsługiwane poza kolejką.
O tym, jak personel szpitala MON traktuje VIP-ów - w tym ministrów niezależnie od barw politycznych - w wywiadzie dla “DGP” z września 2017 roku szczegółowo opowiadał ratownik z tamtejszego Szpitalnego Oddziału Ratunkowego (SOR):
“SOR z punktu widzenia ministra wygląda tak: przyjeżdża do nas, prowadzony jest do gabinetu, badania przeprowadza się trybie priorytetowym. Jeśli jest potrzebne miejsce na oddziale, to się od razu znajduje. Najwyżej wywali się kogoś na korytarz. Minister dostanie posiłek, kierownik oddziału przyjdzie zapytać, jak się minister miewa, czy jest zadowolony z obsługi szpitalnej – to wiadomo, że będzie zadowolony. W dodatku głowa mu będzie spoczywała na wygodnej poduszce. Proszę tylko pamiętać, że u nas na SOR-ze poduszka jest tylko na jednym łóżku, w izolatce, która często jest też salą VIP”.
Czy po ujawnienie przez przywilejów władzy cokolwiek zmieni się w funkcjonowaniu szpitala MON? Sądząc po odpowiedziach, które dostaliśmy, nie można na to liczyć.
Drodzy Czytelnicy, jeśli wiecie o przypadkach faworyzowania VIP-ów w służbie zdrowia, piszcie na adres [email protected].
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Komentarze