Tak złej sytuacji małych szpitali jeszcze nie było. Koronawirus może nas dobić. Musimy stale prosić właścicieli lub organy założycielskie o pomoc finansową. Koszty stale rosną: ZUS, płaca minimalna, inflacja. A teraz jeszcze wirus. I bankruci w postaci szpitali powiatowych mają ratować Polaków przed zarazą - mówi dyrektor szpitala w Nowym Mieście Lubawskim.
Sytuacja finansowa jest bardzo trudna. Mam na ten rok dokładnie taki sam kontrakt jak na 2019, a muszę wydać dodatkowo ok. 40 tys. zł miesięcznie by zabezpieczyć pacjentów i personel przed zagrożeniem koronawirusem. Wysłałem w tej sprawie meldunek do Urzędu Wojewódzkiego, odpowiedzieli, że mam czekać, bo wysłali to do Ministerstwa. Mija tydzień i nic - mówi dyrektor Bogumił Kurowski.
OKO.press: Jak powiatowy szpital w Nowym Mieście Lubawskim radzi sobie z przygotowaniem do epidemii?
Dyrektor szpitala Bogumił Kurowski*: Jesteśmy w trudnej sytuacji, ponieważ zagrożenie koronawirusem wyraźnie podbija nasze koszty. Na początku marca przeorganizowałem pracę w szpitalu, przede wszystkim po to, by był bezpieczny dla przebywających u nas pacjentów, ale także po to, by zabezpieczyć personel. Jeśli rozchorowaliby się nasi lekarze lub pielęgniarki, od razu trzeba by zamknąć nasz ośrodek.
Ta reorganizacja była też odpowiedzią na dostosowanie się do procedur, które wydał Główny Inspektor Sanitarny.
Wprowadzone przez nas zmiany kosztują nas ok. 40 tys. miesięcznie. Dla takiego szpitala jak nasz to bardzo duża kwota.
Na co konkretnie poszły te pieniądze?
Wyprowadziłem poza szpital nocną i świąteczną opiekę medyczną. Chodziło o to, by drogi jej pacjentów nie krzyżowały się z drogami tych, którzy leżą na oddziałach. W tym celu musiałem wynająć lokal poza szpitalem.
Poza tym postawiłem odpowiednią barierę na wejściu do szpitala, tzn. z domofonem i z dyżurem całodobowym, gdzie weryfikuje się każdego pacjenta i każdą inną osobę wchodzącą do budynku pod kątem zakażenia. Taka bariera kosztuje. Na pełny dyżur w miesiącu muszę przeznaczyć ok. 30 tys. zł.
Musiałem też dokupić środki ochrony, a jak pan świetnie wie, ich ceny szybują. Paczka 50 maseczek kosztowała kiedyś 4,50 zł, dziś trzeba już płacić ok. 200 zł.
A nasza sytuacja finansowa jest bardzo trudna. Mam na ten rok dokładnie taki sam kontrakt jak na 2019.
Wystąpił Pan o dodatkowe środki w związku z nowym zagrożeniem?
Tak. Złożyłem taką prośbę razem z jednym z meldunków do Urzędu Wojewódzkiego. Bo kazano nam składać różne meldunki, m.in. na temat posiadanego sprzętu – masek, respiratorów, okularów.
Przez pewien czas musieliśmy składać po 3 meldunki dziennie – o godz. 9, 13 i 19. Tak jakby między 9 a 13 miało nam nagle przybyć respiratorów.
Sugerowałem, że to bez sensu i że powinniśmy bezwzględnie raportować wtedy, gdy nastąpi jakaś zmiana, a jeśli nie, ograniczyć się do jednego meldunku dziennie. Nie wiem, czy to pod moim wpływem, czy innych, ale teraz składamy jeden meldunek.
Do jednego z meldunków dołączyłem więc pismo o poniesionych kosztach, z informacją, że nasze nowe miesięczne obciążenia sięgają ok. 40 tys. zł i spytałem, czy mogę liczyć na refundację.
Urząd Wojewódzki odpowiedział, że przesyła moje pytania (bo zadałem tam jeszcze inne pytania) do Ministerstwa. Minął już dobry tydzień i nie ma odpowiedzi. W związku z tym wysłałem kolejnego maila i czekam na reakcję.
Zaznaczyłem, że jeśli szpital nie otrzyma pomocy, będę musiał zlikwidować barierę na wejściu do szpitala z domofonem i dyżurantem. To naturalnie zwiększy zagrożenie pacjentów, ale nie stać mnie na to, żeby przez kolejne miesiące wydatkować takie środki. A powiat też już nie ma z czego nam pomóc.
Nowe zagrożenie nakłada się na trudną sytuację szpitala.
Tak złej sytuacji szpitali powiatowych i miejskich jeszcze w Polsce nie było. To nowe wyzwanie może nas dobić. My nie mamy ekstra zaskórniaków, wręcz musimy stale prosić właścicieli lub organy założycielskie o pomoc finansową. A patrząc na gospodarkę, na tych, którzy nas zaopatrują, obawiam się, że nie będą chętni do kredytowania nas, tylko będą oczekiwali szybkiej zapłaty.
Tymczasem nasze koszty stale rosną. Urósł ZUS, wzrosła płaca minimalna, doszły pracownicze plany kapitałowe, jest inflacja. A teraz jeszcze doszedł wirus. I bankruci w postaci szpitali powiatowych mają ratować Polaków przed zarazą.
Rząd mówi o sporych kwotach na walkę z koronawirusem. Była mowa o 100, potem 140, teraz 400 mln zł.
Na razie dostaliśmy 30 masek i 6 kombinezonów dla zespołów ratownictwa medycznego.
Pański szpital nie ma oddziału zakaźnego. To im należą się środki w pierwszej kolejności.
Zgoda, ale ponieważ pobliski szpital w Ostródzie przekształcany jest w ośrodek wyłącznie zakaźny stanowimy zaplecze - szczególnie w zakresie interny i pediatrii - dla pacjentów, którzy są i pewnie w przyszłości nadal będą przerzucani do nas z tamtego regionu. Więc okazuje się, że taki mały szpital jak nasz w tej sytuacji kryzysowej jest jednak potrzebny. Szkoda, że nie czujemy w tej sytuacji wsparcia ze strony państwa.
My dyrektorzy powiatowych i miejskich szpitali zarządzany kryzysem od wielu, wielu lat, a teraz z tym problemem zetknął się rząd.
Gdyby teraz, w tym trudnym czasie, szpitale powiatowe zjednoczyły się i zaczęły wypowiadać umowy, może byśmy nawet coś wywalczyli, nie tylko na walkę z wirusem. Ale po pierwsze jesteśmy odpowiedzialni, a po drugie posądzono by nas o dywersję.
Prawdę jednak mówiąc powoli tracę nadzieję na poprawę sytuacji. Niedawno był u nas Biedroń, przyjechały media publiczne i prywatne. Nikt nie puścił informacji o złej kondycji małych szpitali.
Przed posiedzeniem Biura Bezpieczeństwa Narodowego wysłałem sms do biura Biedronia i Kosiniaka-Kamysza z prośbą, żeby powiedzieli, jak jest trudna sytuacja szpitali powiatowych. Nie przebiło się.
*Bogumił Kurowski, z wykształcenia inżynier budowlany, studia podyplomowe w zakresie zarządzania jednostkami ochrony zdrowia. W latach 1987-1995 zastępca, a od 1995 do 1999 r. dyrektor ZOZ w Nowym Mieście Lubawskim. W latach 2000-2007 dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Toruniu. Od 2016 roku dyrektor zarządu Szpitala Powiatowego w Nowym Mieście Lubawskim sp. z o.o.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze