Konrad Szczygieł
Sebastian Klauziński
Konrad Szczygieł
Sebastian Klauziński
Artur Dziadosz, były wiceszef Służby Więziennej, trzy lata temu śmiertelnie potrącił na pasach 69-letnią kobietę. Do dziś nie usłyszał zarzutów, a sprawa jest przerzucana między prokuraturami. W tym czasie Zbigniew Ziobro mianował go szefem potężnej, państwowej firmy
Tekst jest efektem współpracy działu śledczego OKO.press i magazynu śledczego FRONTSTORY.PL.
W rocznicę śmierci Małgorzaty R. jej grób ledwo można znaleźć, tyle na nim kwiatów. Jest 4 listopada 2022 roku – dokładnie trzy lata po tym, gdy w panią Małgorzatę na przejściu dla pieszych wjechała osobowa mazda. 69-latka zmarła kilka dni później w szpitalu.
Kierowcą – i sprawcą – jest ważna figura: pułkownik Artur Dziadosz, ówczesny wiceszef Służby Więziennej, a dziś szef dużego, państwowego przedsiębiorstwa – Mazovii. To kolos, ponad 280 mln złotych przychodu i niemal 5 mln zł zysku, z tysiącem zatrudnionych, z czego niemal połowa to więźniowie.
Zarówno w chwili wypadku jak i obecnie Dziadosz sprawuje wysokie funkcje w instytucjach podległych Ministrowi Sprawiedliwości i Prokuratorowi Generalnemu Zbigniewowi Ziobrze.
Od trzech lat prokuratura podległa Ziobrze nie jest w stanie zakończyć w jego sprawie postępowania przygotowawczego i postawić zarzutów, a śledztwo przerzucane jest między prokuraturami jak gorący kartofel.
– Według mnie prokuratura dąży do umorzenia sprawy i wybielenia sprawcy wypadku – mówi Agata Cz., córka zmarłej w wyniku wypadku Małgorzaty R.
Ustaliliśmy, że przez śledczych wypadek jest traktowany w sposób szczególny. Na 43 postępowania, które Prokuratura Rejonowa w Kozienicach prowadziła w podobnych sprawach, od 2018 roku tylko jedna została przeniesiona do wyższej jednostki. To właśnie sprawa z udziałem Artura Dziadosza.
Jest początek listopada 2019 roku. Zapadł już mrok, pada rzęsisty deszcz. 69-letnia Małgorzata R. wraca z działki. Żeby dotrzeć do mieszkania musi pokonać przejście dla pieszych na ulicy Warszawskiej. Tę trasę pokonała tysiące razy – sąsiedzi z Kozienic wspominają ją jako energiczną, aktywną emerytkę.
– Kilka dni przed wypadkiem, we Wszystkich Świętych, wracałyśmy z mamą z cmentarza. Był bardzo duży ruch, spieszyłyśmy się, mówię do niej: chodź, przejdziemy na skróty, nie na przejściu dla pieszych. Zrugała mnie tylko, była przewrażliwiona na punkcie bezpieczeństwa – wspomina córka Agata.
Ulica Warszawska to jedna z głównych ulic 17-tysięcznych Kozienic. Leży na trasie dla kierowców podróżujących z Rzeszowa do Warszawy. Właśnie tę drogę pokonywał Artur Dziadosz.
Trasa spacerów Małgorzaty R. usłana jest przejściami dla pieszych, reflektorami oświetlającymi pasy i znakami ostrzegającymi o wzmożonym ruchu spacerowiczów. Przy ul. Warszawskiej są szkoły, dyskonty, stacje paliw – toczy się tu całe życie Kozienic.
Jak wynika z naszych informacji, przebieg wypadku był następujący: Małgorzata zatrzymuje się przed pasami. Ma na sobie ciemne ubranie, ale jej plecak zdobią odblaskowe elementy.
Przepuszcza jadące samochody, najpierw jeden, później kolejny. W końcu decyduje się wejść na pasy. Wtedy uderza w nią mazda 3, którą prowadzi Artur Dziadosz. Jedzie 48 km/h.
Małgorzata jest przytomna, choć w szoku. Z samochodu wysiada Artur Dziadosz, podchodzi do leżącej na asfalcie kobiety. Małgorzatę zabiera karetka. Kilka dni później kobieta umiera w szpitalu.
Oko kamery monitoringu, zawieszonej na ścianie pobliskiej stacji paliw, patrzy na przejście dla pieszych. Zapis z kamery to pierwszy i kluczowy dowód, który zabezpieczy prokuratura. Samo śledztwo jest drobiazgowe – błyskawiczna sekcja zwłok, następnie zebranie śladów z odzieży ofiary, przesłuchanie ośmiu świadków i zabezpieczenie billingów telefonu kierowcy. Prokuratura zwraca się też o opinię do Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dra Jana Sehna w Krakowie.
Jednak skrupulatnie prowadzone śledztwo, zamiast zmierzać ku końcowi, zostaje nagle przeniesione. Najpierw do Prokuratury Okręgowej w Radomiu, potem do Lublina. Tam grzęźnie na dobre.
O tym, że sprawcą wypadku, w którym zginęła Małgorzata R., był Artur Dziadosz, jako pierwszy informuje w styczniu 2020 roku. Onet. Kilka miesięcy później, na wniosek polityków opozycji, w tym posła Michała Szczerby z Koalicji Obywatelskiej, 20 lipca 2020 zostaje zwołane specjalne posiedzenie sejmowej komisji sprawiedliwości. Posłowie przepytują zastępcę dyrektora Departamentu Postępowania Przygotowawczego w Prokuraturze Krajowej, Sebastiana Chmielewskiego. Prokurator tłumaczy, dlaczego śledztwo w sprawie wypadku Małgorzaty R. utknęło w martwym punkcie.
„Proszę mi wierzyć, że ocena tego zdarzenia nie jest oceną tak jednoznaczną i łatwą, jak państwu się wydaje” – uspokaja prokurator (pełen zapis przebiegu posiedzenia dostępny jest na stronie Sejmu). Dodaje, że ocena materiału, który zgromadzili śledczy, nastąpi niezwłocznie. Co jednak najważniejsze,
przekonuje, że w sprawie zebrano już kompletny materiał dowodowy,
który „jest poddawany ocenie i po dokonaniu tej oceny będą podejmowane decyzje co do dalszego biegu postępowania”. Prokurator Chmielewski prezentuje kalendarium czynności, które wykonali śledczy: oględziny, uzyskanie opinii biegłych i sporządzenie protokołów powypadkowych.
Z jego relacji wynika, że śledczy nie zasypiają gruszek w popiele. Już 10 lutego 2020 roku na biurko kozienickiej prokuratury trafia pierwsza opinia biegłego. Szczęście zdaje się sprzyjać śledczym – kolejna opinia, z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dra Jana Sehna, jednostki podlegającej Ministerstwu Sprawiedliwości, wpływa już w maju. Krakowski instytut to jedna z najbardziej renomowanych jednostek w Polsce, które zajmują się wypadkami drogowymi. Trafiają tu sprawy z całego kraju, na ekspertyzę czeka się kilka miesięcy, czasem nawet rok.
Tydzień po posiedzeniu sejmowej komisji, 27 lipca 2020, śledztwo z Prokuratury Rejonowej w Kozienicach trafia do Prokuratury Okręgowej w Radomiu. Powód? „Skomplikowany stan faktyczny” – tłumaczy enigmatycznie w mailu rzeczniczka prokuratury okręgowej w Radomiu, Agnieszka Borkowska.
W czerwcu 2021 śledztwo znów zostaje przeniesione, tym razem do Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że opinie biegłych są zbieżne, ale winę za wypadek rozkładają po równo. Małgorzata R. miała nagle wejść na przejście dla pieszych i nawet gdyby samochód Artura Dziadosza poruszał się wolniej, do wypadku i tak by doszło.
– W sumie w tej sprawie prokuratura ma już trzy opinie biegłych do spraw rekonstrukcji wypadków drogowych. Wszystkie są zgodne. W lutym 2022 roku otrzymałam ostatnią z nich. Złożyłam do niej zarzuty, które w marcu zostały oddalone – mówi nam mec. Aleksandra Tokarska, pełnomocniczka córki zmarłej kobiety. Szczegółów komentować nie chce. – Sprawa nie jest standardowa i nie jest standardowo prowadzona – ucina.
Ciekawa rzecz: według informacji "Dziennika Gazety Prawnej" analiza billingów telefonu Artura Dziadosza wskazywała, że „w momencie zdarzenia na telefonie kierującego była uruchomiona internetowa transmisja danych”. Co to oznacza? Dziadosz mógł wtedy słuchać muzyki, korzystać z nawigacji samochodowej lub przeglądać media społecznościowe. By mieć pewność, co robił, prokuratura postanowiła zbadać telefon urzędnika.
Nie udało się – podczas przeszukania Dziadosz wyjaśnił, że zgubił telefon podczas wakacji nad jeziorem.
W 2022 roku akta śledztwa znów wędrują. Tym razem o szczebel wyżej, do Prokuratury Regionalnej w Lublinie. Prokuratura Regionalna nie przejmuje i nie prowadzi śledztwa, a jedynie kontroluje, w jaki sposób prowadzi je „okręgówka”. Dlaczego potrzebna była taka kontrola? Jak mówi nam mec. Tokarska, śledczy powodów nie zdradzają. Akta zostały przesłane i już. Zaś Prokuratura Regionalna, w odpowiedzi na nasze pytania nie wyjaśni swojej decyzji.
– Prokuratura Okręgowa w Lublinie tłumaczy mi od kilku miesięcy, że akta sprawy zostały w trybie nadzoru przekazane do Prokuratury Regionalnej i dotychczas nie powróciły, stąd nie ma możliwości prowadzenia dalszych czynności – mówi pełnomocniczka Agaty Cz.
Dlaczego sprawa wypadku, w której już w 2020 roku zebrano kompletny materiał dowodowy, jest przerzucana między prokuraturami jak gorący kartofel? Dlaczego od trzech lat śledczy nie są w stanie zakończyć postępowania przygotowawczego? Pytamy o to rzeczniczkę Prokuratury Okręgowej w Lublinie, Agnieszkę Kępkę.
– Ponieważ przesłaliśmy akta do Prokuratury Regionalnej, proponuję zwrócić się do Prokuratury Regionalnej – ucina rzecznik prokuratury. Dodaje, że nie jest w stanie udzielić odpowiedzi, ponieważ otrzymała informację, że „ma nas odsyłać do Prokuratury Regionalnej”.
W mailu tłumaczy, że postępowanie „jest już na końcowym etapie”, a śledczy czekają na zwrot akt z Prokuratury Regionalnej.
Prokuratura Regionalna, w odpowiedzi na nasze pytania, informuje jedynie, że poleciła „wywołanie kolejnej opinii biegłych z zakresu ruchu drogowego” (pisownia oryginalna).
Prokurator Andrzej Wójcik, który prowadzi śledztwo, mówi w rozmowie z nami, że nie jest upoważniony do udzielania informacji na temat śledztwa. Tłumaczy jednak, że
„dotychczasowy materiał dowodowy nie dostarczył podstaw do postawienia zarzutów”.
– Czy uważa pan, że potrzebna jest dodatkowa opinia biegłych w tej sprawie? – Pan posiada więcej zdaje się informacji niż ja w tej sprawie i zadaje mi pytania na tematy, do których nie jestem w stanie się odnieść – odpowiada prokurator Wójcik.
– Kiedy kontaktuję się z prokuraturą i pytam, dlaczego to wszystko tak długo trwa, to cały czas mówią, że to jest bardzo ważna sprawa – mówi córka potrąconej na pasach kobiety. – Moim zdaniem oni chcą pokazać, że zrobili wszystko, co mogli, tyle lat to badali i nic nie znaleźli.
O sprawie opowiadamy mecenas Ewie Waszkowiak, specjalizującej się w sprawach karnych: – Jestem zaniepokojona, że ta sprawa w taki sposób się rozwija, czyli potencjalnie zmierza do umorzenia lub po prostu, mówiąc kolokwialnie, ukręcenia jej głowy. Smutny wniosek jest taki, że chyba ktoś naprawdę bardzo nie chce, żeby te zarzuty były postawione. Bez względu na to, jak finalnie kształtowałby się postawiony zarzut, to sytuacja, w której prokuratura nie chce postawić zarzutu jest bardzo rzadka w tego typu sprawach. To mnie dziwi.
Córka zmarłej Małgorzaty przyznaje, że czeka już na „postawienie kropki nad i”, czyli umorzenie sprawy. Wtedy będzie mogła szukać sprawiedliwości w sądzie.
– Zwątpiłam w prokuraturę – mówi Agata.
Wspomina również, że spotkała się z Arturem Dziadoszem: – Najpierw napisał do mnie list i zostawił numer telefonu. On się poczuwa do odpowiedzialności. Mówił mi, że nie wie, jak to się stało, jak doszło do wypadku – mówi Agata.
Prokurator Sebastian Chmielewski podczas wspomnianego wyżej posiedzenia sejmowej komisji w lipcu 2020 roku odpierał zarzuty posłów opozycji, że sprawa Dziadosza może być upolityczniona. – Dla dotychczasowego biegu tego postępowania, jak i dalszego biegu tego postępowania nie ma znaczenia, jaką funkcję pełni kierujący pojazdem mazda 3 – zapewniał.
O to, czy funkcje sprawowane przez Dziadosza miały wpływ na przebieg śledztwa, zapytaliśmy Ministerstwo Sprawiedliwości. Przypomnijmy – Zbigniew Ziobro jest równocześnie ministrem i prokuratorem generalnym, a Dziadosz, zarówno w chwili wypadku jak i teraz, zajmuje wysokie stanowiska w instytucjach podległych Ziobrze.
Resort sprawiedliwości nie odpowiedział na nasze pytania.
Dziadosz, jak wynika z przebiegu jego kariery, to człowiek z kręgu ministra sprawiedliwości i jego ludzi z Solidarnej Polski.
Na więziennictwie zjadł zęby. Zaczął w 1991 roku od stanowiska młodszego inspektora. Potem rok po roku piął się po szczeblach kariery. W 2011 roku ówczesny minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski powołał go na wiceszefa Służby Więziennej.
Dziadosz nadzorował Biuro Kwatermistrzowsko-Inwestycyjne (komórka SW zajmująca się m.in. remontami, budowami i zakupami w więziennictwie). Biuro odpowiada za nadzór przywięziennych zakładów pracy, czyli państwowych przedsiębiorstw podlegających Ministerstwu Sprawiedliwości, w których pracują więźniowie.
Ten odcinek więziennictwa stał się szczególnie ważny, gdy na czele ministerstwa stanął Zbigniew Ziobro i ludzie Solidarnej Polski. W 2016 z inicjatywy wiceministra Patryka Jakiego z pompą ruszył program „Praca dla więźniów”. Główny cel: postawienie hal produkcyjnych na terenie kilkudziesięciu więzień w całej Polsce. Budować hale miały przywięzienne zakłady pracy.
W 2019 roku Najwyższa Izba Kontroli przeprowadziła kontrolę programu. NIK ujawnił, że przywięzienne zakłady pracy pełniły zwykle jedynie funkcję pośrednika i większość prac zlecały prywatnym firmom - z pominięciem procedury przetargowej i według widzimisię szefów przywięziennych zakładów pracy. W ten sposób do prywatnych firm trafiło 115 mln zł. NIK skierował w tej sprawie kilkanaście zawiadomień do prokuratury. Dotyczyły między innymi nieprawidłowego nadzoru nad finansami programu.
To właśnie Artur Dziadosz gęsto tłumaczył się z tych wydatków przed Najwyższą Izbą Kontroli. Programu Ziobry i Jakiego bronił również w Sejmie
– na posiedzeniu komisji sprawiedliwości 15 stycznia 2020, dwa i pół miesiąca po tragicznym wypadku. Sześć dni później sprawę wypadku ujawnił Onet. Medialny szum wokół sprawy trwał krótko, a Dziadoszowi nie spadł włos z głowy.
W lutym 2021, kiedy śledczy dalej badali sprawę wypadku w Kozienicach, Dziadosz – po 30 latach służby – odszedł na emeryturę. Długo nie pozostał bez zajęcia.
Już kilka miesięcy później, w czerwcu, wypłynął jako dyrektor Mazovii, jednego ze wspomnianych wcześniej przywięziennych zakładów pracy.
Mazovia to potężna państwowa firma, w 2021 roku miała 282 mln złotych przychodu i ponad 4,7 mln zysku. Zatrudniała ponad tysiąc osób, w tym 446 więźniów. W całym kraju ma swoje oddziały, które zajmują się produkcją i usługami, m.in. budowlanką, stolarką okienną, szyciem ubrań, gastronomią. Mają stacje obsługi pojazdów i zarządzają pięcioma ośrodkami wypoczynkowymi.
Przedsiębiorstwo działa jako tzw. instytucja gospodarki budżetowej – jest firmą państwową, ale utrzymuje się z własnych przychodów. Zgodnie z ustawą o finansach publicznych, dyrektora powołuje i odwołuje „organ założycielski” – w przypadku Mazovii to minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.
We władzach Mazovii często zasiadają ludzie związani z politykami Solidarnej Polski. W przeszłości dyrektorem był m.in. Oskar Hejka, były warszawski radny i członek sztabu wyborczego Patryka Jakiego. W kierownictwie odnaleźli się także związani z Jakim Arkadiusz Karbowiak, były wiceprezydent Opola, i Jihad Rezek, wieloletni szef innego przywięziennego zakładu pracy – PEPEBE Włocławek.
Pytania w sprawie wypadku przekazaliśmy, za pośrednictwem Mazovii, Arturowi Dziadoszowi. Do momentu publikacji nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Afery
Zbigniew Ziobro
Ministerstwo Sprawiedliwości
Prokuratura
praca dla więźniów
służba więzienna
Solidarna Polska
Dziennikarz FRONTSTORY.PL. Wcześniej w OKO.press i Superwizjerze TVN. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Czterokrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz FRONTSTORY.PL. Wcześniej w OKO.press i Superwizjerze TVN. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Czterokrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Komentarze