0:000:00

0:00

"Oskarżony w szyderczy sposób składał wyjaśnienia dotyczące rysunku" oraz "nie sposób uznać, aby oskarżony z takim doświadczeniem życiowym nie zdawał sobie sprawy, z tego iż Najświętsze Serce Jezusowe jest przedmiotem kultu chrześcijańskiego" - usłyszał 85-letni Jerzy Urban, redaktor naczelny tygodnika "NIE", w środę w Sądzie Rejonowym Warszawa Mokotów.

Sędzia Rafał Stępak uznał Urbana winnym obrazy uczuć religijnych (art. 196 kodeksu karnego) oraz skazał na grzywnę 120 tysięcy złotych i pokrycie kosztów sądowych.

Proces toczy się od 2013 roku i dotyczy grafiki, która ilustrowała artykuł o apostazji zamieszczony w tygodniku "Nie". Na grafice widać "zdziwionego Jezusa" wpisanego w drogowy znak zakazu.

Wraz ze sprawą Urbana odżyła niekończąca się debata na temat tego, czym właściwie są "uczucia religijne" i czy w świeckim państwie można karać za ich obrazę.

Jerzy Urban zamieścił na fanpage'u "Nie" komentarz:

"Wskutek drakońskiego wyroku - rysunek, który podobno obraża uczucia religijne, został niezwykle spopularyzowany we wszystkich portalach internetowych.

Wlepiłby mi sąd 10 tysięcy, to nikt by nie zwrócił uwagi. 120 tysięcy już zwraca uwagę i działa na moją korzyść z tego powodu, że w istocie jest to zagrożenie istnienia wszystkich gazet, czasopism i portali i programów, które idą na zwadę z Kościołem.

To jest odpowiedź na film »Kler«, że będziemy używać państwa do poskramiania tych, którym się nie podoba święta religia katolicka".

To ile za cenzopapę?

Absurdalnie wysoka grzywna za "zdziwionego Jezusa" ma również wymiar komiczny - grafika jest śmiesznie niewinna w porównaniu do dzieł w wulgarny sposób wyśmiewających Jana Pawła II, które polscy internauci produkują w setkach tysięcy i masowo rozpowszechniają na najpopularniejszych portalach (bardziej szczegółowo "cenzopapy" opisane są w dalszej części tekstu).

Jerzy Urban podkreśla, że wyrok jest nie do utrzymania. Patrząc na dotychczasowe orzeczenia (część z nich przytoczymy w artykule) - jest to prawdopodobne, ale nie pewne.

Czym są właściwie uczucia religijne?

Nie istnieje definicja legalna, ale Sąd Najwyższy w 2004 opisał je następująco: „Można je określić jako stan psychiczny, którego istotę stanowi ustosunkowanie się wewnętrzne do przeszłych, obecnych i przyszłych zdarzeń, bezpośrednio lub pośrednio związanych z religią jako formą świadomości społecznej, obejmującej wierzenia dotyczące sensu i celu istnienia człowieka, ludzkości i świata".

Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

Co roku zgłaszanych jest kilkadziesiąt spraw z art. 196 Kk.

Skoro wiemy już kto i za co "powinien" odpowiadać, zobaczmy, jak to wygląda w praktyce. Zapraszamy do lektury autorskiego przeglądu "obraz".

Poniżej mogą się znaleźć treści i obrazy naruszające poczucie dobrego smaku, raniące uczucia religijne oraz nieodpowiednie dla dzieci. OKO.press nie popiera, ani też nie potępia żadnych z nich.

Przedstawiamy je w celach edukacyjnych - objaśniania sfery życia na styku sztuki, religii, polityki i prawa.

Przodownikiem w zgłaszaniu przestępstw z art. 196 jest Ryszard Nowak, przewodniczący Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami i Przemocą. To on stoi za donosem na Dorotę Rabczewską - Dodę, ukaraną grzywną 5 tysięcy złotych. Piosenkarka stwierdziła w jednym z wywiadów, że "bardziej wierzy w dinozaury niż Biblię", ponieważ "ciężko uwierzyć w coś, co spisali jacyś napruci winem i palący jakieś zioła".

Nowak ścigał również Adama Darskiego "Nergala", lidera zespołu Behemot, za podarcie Biblii podczas koncertu w 2008 roku. Sprawa rozpatrywana była kilkukrotnie przez sądy różnych instancji. Ostatecznie Nergala uniewinniono.

Ale Ryszard Nowak jest nadal aktywny. W 2013 zawiadomił prokuraturę o tym, że piosenkarz Czesław Mozil odbył stosunek seksualny w kościele (muzyk chwalił się tym w wywiadzie), w 2014 donosił na innego piosenkarza - Macieja Maleńczuka za stwierdzenia: "Polacy są tak naprawdę faszystami" oraz "w głębi duszy takiego katolika widzę hitlerowską swastykę".

W czerwcu 2015 z kolei donosił na Roberta Biedronia za... zdjęcie portretu Jana Pawła II ze ściany w swoim gabinecie.

Nergal, czyli Adam Darski

Ostatnią głośną interwencją Nowaka był kolejny donos na Nergala. Muzyk z okazji dnia kobiet w 2018 roku wstawił na Youtube'a film, na którym śpiewa piosenkę "Marcowy kwiatek" i wymachuje przed kamerą czarnym penisem, do którego przybity jest Jezus.

Wideo było hitem w sieci i w krótkim czasie posypały się zawiadomienia do prokuratury. Penisem Nergala oburzony był nie tylko Nowak, ale również poseł PiS Dominik Tarczyński oraz minister w rządzie PiS Joachim Brudziński.

Minister nie szczędził znanemu muzykowi gorzkich słów, nazywając go "kozakiem" i "elytą" i zachęcając do podobnego potraktowania gwiazdy Dawida i wizerunku Mahometa. Zgodnie ze swoją logiką minister podżegał zatem do kolejnego przestępstwa obrazy uczuć religijnych.

Przeczytaj także:

Sztuka, która obraża

Najsłynniejszy proces o obrazę uczuć religijnych wytoczono artystce Dorocie Nieznalskiej. W styczniu 2001 Nieznalska zaprezentowała w Galerii Wyspa w Gdańsku pracę "Pasja". Instalacja składała się z filmu wideo przedstawiającego ćwiczącego na siłowni mężczyznę oraz z metalowego krzyża, w który było wkomponowane zdjęcie męskich genitaliów.

Na kilka dni przed zamknięciem wystawy reportaż o tej instalacji pokazała stacja TVN. Zaraz po zamknięciu wystawy grupa parafian z Gdańska złożyła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Proces rozpoczął się kilka miesięcy później, w 2002 roku sąd pierwszej instancji uznał Nieznalską za winną i skazał na ograniczenie wolności i 20 godzin prac społecznych.

Prawomocny wyrok uniewinniający artystkę zapadł dopiero po dziesięciu latach procesów.

Argumentacja sądu opierała się na stwierdzeniu, że do obrazy uczuć religijnych potrzeba celowości, a nie zamiaru ewentualnego.

Instalacja Nieznalskiej

"Adoracja Chrystusa" - wideo-art Jacka Markiewicza, na którym artysta pieści średniowieczny krzyż z przybitym Chrystusem ma już ponad 20 lat. W 2013 pokazano ją podczas wystawy "British British Polish Polish" w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Informacja trafiła do prawicowych mediów.

Do galerii zaczęli przychodzić ludzie i zbiorowo odmawiać różańce w intencji "wypędzenia diabła". Donos do prokuratury złożyła m.in. posłanka Anna Sobecka z PiS, która - jak wynika z treści pisma - wystawy nie widziała. Niedługo później dołączył do niej kolejny poseł PiS Andrzej Jaworski, szef Parlamentarnego Zespołu ds. Przeciwdziałania Ateizacji Polski. Jak ujęła to w tekście dla Dwutygodnik.pl prof. Maria Poprzęcka:

"Swoje zgorszenie »profanacją krzyża« wyrażają osoby, które uczestnicząc w wielkopiątkowych nabożeństwach, zgodnie z odwiecznym rytuałem adoracji same obejmują i całują figurę ukrzyżowanego Chrystusa".

Na ratunek papieżowi

"21 grudnia 2000 roku, ponad 12 lat temu, pan Witold Tomczak, sprawujący wówczas mandat posła na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej III kadencji, w warszawskiej galerii Zachęta zrzucił kamień symbolizujący rzekomo meteoryt z podobizny ojca Świętego Jana Pawła II. Konstrukcja składająca się z tego wizerunku oraz z kamienia stanowiła rzekomo dzieło sztuki autorstwa włoskiego artysty Maurizia Cattelana, zatytułowane »La Nona ora« (wystawione pod tytułem The Ninth Hour, czyli Dziewiąta Godzina).

Towarzystwo Ubezpieczeniowe na Życie Gerling Polska, jako ubezpieczyciel tego tzw. »dzieła sztuki«, złożyło w tej sprawie powiadomienie o podejrzeniu dokonania przestępstwa. Postępowanie to toczy się od 12 lat i na dzień 13 maja bieżącego roku zaplanowano kolejny termin rozprawy przeciw panu Witoldowi Tomczakowi. Samo określenie czynu będącego przedmiotem aktu oskarżenia, czyli uszkodzenie rzeźby, urąga podstawowym zasadom analizy rzeczywistości. Rzeźba, będąca dziełem sztuki, powinna nieść w sobie ponadczasowe wartości utożsamiane z pięknem i wywoływanymi przez nie pozytywnymi emocjami.

»Dzieło« Maurizia Cattellana nie niesie ze sobą żadnej z tych wartości, a jedyną intencją jej autora jest chęć ubliżenia uczuciom religijnym chrześcijan".

W ten barwny sposób w 2013 roku w sprawie wybryku Witolda Tomczaka interweniował Zespół ds. Przeciwdziałania Ateizacji Polski, dając polskiej myśli estetycznej jedną z ciekawszych definicji "dzieła sztuki".

Akcja posła Tomczaka w Zachęcie

Sam poseł wystosował list do ówczesnego ministra kultury Kazimierza M. Ujazdowskiego oraz do ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego, w którym apelował o odwołanie dyrektor Zachęty i wszczęcie postępowania przeciwko "urzędnikowi państwowemu żydowskiego pochodzenia". Chodziło oczywiście o Andę Rottenberg.

Lech Kaczyński zdecydowanie odcinał się od żądań Tomczaka:

"Nie widzę powodu do wszczynania śledztwa o obrazę uczuć religijnych. List posła Witolda Tomczaka jest głupi i antysemicki, i ja z tym językiem się nie identyfikuję (...)

Działania pani Rottenberg jako dyrektora narodowej galerii są kontrowersyjne. Jej domniemane pochodzenie nie ma jednak w tej sprawie nic do rzeczy, podobnie jak to, czy podatki na utrzymanie galerii płacą głównie katolicy".

Po latach procesu, który przeciągał się ze względu na immunitet oskarżonego, Tomczak został w 2016 został prawomocnie skazany, ale sąd odstąpił od wymierzenia kary ze względu na niską szkodliwość czynu.

Były poseł nie krył niezadowolenia z powodu rozwiązania sprawy, ponieważ mimo wszystko trafił do rejestru karnego.

Tomczak wystąpił więc do prezydenta Andrzeja Dudy o ułaskawienie, którego dostąpił w grudniu 2017.

Sztuka - polityka - Kościół

"W ostatniej dekadzie problem obrazy uczuć religijnych nagłaśniany był co najmniej trzykrotnie. W przypadku spektaklu "Klątwa", pracy "Adoracja" w Centrum Sztuki Współczesnej, za obrazę uczuć religijnych wielu uznało też ustawienie "Tęczy" Julity Wójcik obok kościoła Zbawiciela w Warszawie.

To, co łączy te wszystkie przypadki, to fakt, że "uczucia religijne" wykorzystywane są przez polityków jako element walki politycznej, a sama sztuka współczesna - jako symbol zepsucia" - opowiada OKO.press Aleksander Hudzik, kurator, krytyk sztuki i publicysta.

Przykład "Tęczy" jest o tyle ciekawy, że dzieło powstało po raz pierwszy w 2010 roku w Domu Pracy Twórczej w Wigrach i podpierało tamtejszy klasztor kamedułów. Drugi raz pojawiła się przed Parlamentem Europejskim w 2011 jako część projektu "Fossils and Gardens" organizowanego z okazji pierwszej polskiej prezydencji w UE.

Prawdopodobnie tam doszło do jej "skażenia" w konserwatywnym imaginarium (w końcu europejskość i homoseksualizm są nierozdzielnymi jeźdźcami postępowej apokalipsy). Sama artystka sugerowała raczej, że tęcza miała być uniwersalnym symbolem miłości, pokoju, przymierza, przyjaźni, również tolerancji, jednocześnie ta uniwersalność miała być apolityczna, tęcza miała być "po prostu piękna".

Jednak, gdy dzieło z Brukseli trafiło na warszawski plac Zbawiciela, stało się symbolem wojny kulturowej. Duchowni wielokrotnie narzekali na "zawłaszczanie symbolu przymierza przez środowiska homoseksualne", to samo powtarzali politycy (np. Jacek Żalek).

Tęcza kilkukrotnie była podpalana, w dodatku wśród poklasku prawicy. W 2014 roku dyrektor Radia Maryja Tadeusz Rydzyk komentował "szkoda, że tylko tyle się spaliło". Najpełniej spór o tęczę wyartykułował jednak w parę miesięcy przed Rydzykiem Patryk Jaki, mówiąc:

"Stolica Polski nie jest gejowska i nigdy nie będzie. Dlatego ta tęcza płonęła wielokrotnie i będzie płonęła jeszcze kilka razy. Jeżeli PO chce bronić osób, które z buciorami wchodzą w świat wartości obecnych w Polsce od tysiąca lat, to nie może skończyć się inaczej”.

Kto ma prawo mówić o religii?

"Zazwyczaj awantura żeruje na głębokim niezrozumieniu sztuki i absolutnym braku wsłuchania się w intencję artysty czy artystki. Sprawa sprowadza się niemal do tego, że

obraza uczuć religijnych to po prostu krytyczne zabieranie głosu w sprawie religii przez osoby nie związane bezpośrednio z instytucjami kościoła"

- komentuje Aleksander Hudzik.

Rzeczywiście, uczucia religijne dotyczą, jak wskazują sądy "przeżyć wewnętrznych", zatem sfery bardzo prywatnej. Tymczasem to, w jaki sposób ścigani są sprawcy naruszeń, zakłada, że są osobami z zewnątrz, które uczuć religijnych nie posiadają, ale biorą symbole obcej sobie religii i je znieważają.

Dlaczego artyści wychowani w kulturze katolickiej nie mieliby pokazywać tego, w jaki sposób osobiście przeżywają kult i jak interpretują estetyczne i społeczne dziedzictwo religii (tu przykładem może być chociażby wystawa "Heavenly Bodies" w nowojorskim MET).

W pewnym więc sensie kodeksowy zakaz "obrazy uczuć religijnych" jest tak naprawdę nakazem przestrzegania czystości religii - jej sfery wizualnej i doktrynalnej.

Ciekawym przykładem tego, że z perspektywy chrześcijańskiej na sztukę krytyczną można reagować też humanistycznie, a nie doktrynalnie, jest mini-reportaż TVN sprzed kilkunastu lat o dziele Eugeniusza Get-Stankiewicza "Zrób to sam".

Instalacja składa się z krzyża, Jezusa i młotka. Wisi na ścianie kamienicy we Wrocławiu, na przeciwko kościoła. Jeden z księży zapytanych przez reportera, czy go to oburza, odpowiada: "W tradycji chrześcijańskiej to nie gwoździe Cię zabiły, lecz mój grzech".

Zakazać "sztuki upadłej"

"Bluźnierstwo, transgresja — koniecznie z udziałem symboli religijnych — jest jedyną szansą na to, by ktokolwiek zwrócił uwagę na współczesną sztukę. I to jest właśnie miara jej upadku. Na naszych oczach sztuka współczesna, a przynajmniej te jej kierunki, które odrzucają klasyczną, grecką jeszcze triadę: piękno — prawda — dobro, umiera"- uważa skrajnie konserwatywny publicysta katolicki, Tomasz Terlikowski. W podobny sposób sens sztuki widzieli parlamentarzyści z Zespołu ds. Przeciwdziałania Ateizacji - dzieło ma być ładne i ma się nam robić od niego miło.

Trudno znaleźć bardziej odległą definicję wartości artystycznej od tego, co proponuje nam zazwyczaj sztuka współczesna, która chce podważać oczywistości, autorytety, normy społeczne, słowem: uprawiać krytykę. Dla prawicy produkcja artystyczna to cementowanie tak zwanego dziedzictwa narodowego i celebracja tradycji. I tym dziedzictwem i tradycją są rzeczy, które sprawiają, że czujemy z nich dumę i zachwycają, bo jak mają nie zachwycać?

Największą obietnicą prawicy w kwestiach kultury jest wyrugowanie z dyskursu publicznego nie tylko tego, co prowokujące, niekanoniczne, ale też wstydliwe. Przykładem tego jest zapowiedź ministra kultury Piotra Glińskiego, że samorządy przejęte przez PiS nie pozwolą na urządzanie w teatrach spotkań dotyczących udziału Polaków w Zagładzie.

Spektakl, którzy "przekracza wszelką wyobraźnię"

"Klątwa" Oliviera Friljića gra na wszystkich nutach tego cywilizacyjnego sporu. Jest w radykalny sposób obrazoburcza i wulgarna - w najsłynniejszej scenie jedna z aktorek robi fellatio na dildo doczepionym do figury Jana Pawła II, w innej jeden z aktorów przebija swoim własnym penisem zdjęcie z podobizną samego reżysera.

W pewnym momencie aktorzy pytają publiczność wprost: "No i co? Za mało inteligentnie? Za mało elokwentnie?". Sztuka naszpikowana jest szyderstwami ze środowiska artystycznego, z obiegu kultury, z samych widzów żądnych sensacji.

"Klątwa" atakuje Kościół - robi to zupełnie na poważnie, zarzucając systemowe zaniechania w przeciwdziałaniu przemocy wobec dzieci, czy wykorzystywanie swojej dominującej pozycji w społeczeństwie. Scena, w której aktorzy opowiadają o tym, jak byli przez księży wykorzystywani i molestowani oparta jest na prawdziwych historiach.

Nikt jeszcze nie usłyszał zarzutów, ale śledztwo trwa. W czerwcu swoją opinię o spektaklu dostarczył biegły - ksiądz prof. Eugeniusz Sakowski z UKSW, współpracownik Episkopatu Polski. Wynik był jednoznaczny. "Obraza uczuć religijnych w tym spektaklu zachodzi, poczynając od bezczeszczenia krzyża, który jest symbolem nie tylko katolicyzmu, ale i całego chrześcijaństwa. Następnym symbolem, który został obrażony, jest postać Jana Pawła II. To przekracza wszelką wyobraźnię, żeby z papieża zrobić obiekt seksualny. Gdyby Jan Paweł II żył, byłoby to kwalifikowane jako obraza głowy państwa" – opowiadał ekspert w rozmowie z PAP.

Wcześniej minister kultury Piotr Gliński domagał się ocenzurowania spektaklu, latem 2017 wycofał z kolei dofinansowanie dla festiwalu Malta, ponieważ jednym z jego kuratorów był reżyser "Klątwy".

Politycy prawicy nazywali sztukę PO-wską propagandą, a sytuacja zaogniła się zwłaszcza po tym, jak stołeczny ratusz, nieskutecznie próbował zakazać protestów pod siedzibą teatru. Atmosfera skandalu wokół "Klątwy" nie opada i nadal jest paliwem dla politycznej dystynkcji.

Rafał Trzaskowski, kandydat Koalicji Obywatelskiej na prezydenta Warszawy, deklarował, że wybierze się do teatru (jak prawdziwy mieszczanin). Jego kontrkandydat z PiS Patryk Jaki zapewniał z kolei, że "Klątwa" była dla niego obrzydliwa, ale nie będzie cenzurował sztuki.

Artyści mogą odetchnąć?

Na razie polskie sądy (choć postępowania się przeciągają i przechodzą różne instancje) w ostatecznym rozrachunku stoją na straży wolności ekspresji. Często - pomimo swojej jawnej niechęci do obrazoburstwa. Doskonałym tego przykładem są orzeczenia w sprawie podarcia Biblii przez Nergala (artysta krzyczał do ludzi m.in. "żryjcie to gówno").

Sędzia Dorota Radaszkiewicz z Sądu Okręgowego w Olsztynie w 2014 orzekła w wyroku, że jego zachowanie było "wulgarne, prostackie i nielicujące z treściami, jakie winien ze sobą nieść przekaz artystyczny". Ale jednocześnie "nie każde jednak takie zachowanie jest przestępstwem". Wyrok był uniewinniający.

Rok później sędzia prof. Jacek Sobczak z Sądu Najwyższego zwrócił również uwagę na fakt, że osoby które zgłaszały obrazę uczuć nie były obecne na koncercie Nergala. Samo widowisko było z kolei dedykowane ludziom o określonych poglądach i wrażliwości, zwolenników tego typu przekazów.

"To nie jest tak, że prokuratura ma badać, jak się człowiek zachowuje w swoim środowisku, swoim domu, czy nie narusza czyichś uczuć"

- ogłosił sędzia, kończąc tym samym wieloletni spór.

Część prawników postuluje nawet uznanie istnienia czegoś w rodzaju "kontratypu sztuki", który zdejmowałby z działań mogących naruszać art. 196 odpowiedzialność karną.

„Na razie w Polsce nie doszło do prawomocnego skazania artysty w związku z działalnością artystyczną. Ale to nie cenzura sądowa, kodeks karny czy cywilny jest największym problemem. Najgroźniejsze są naciski personalno-finansowe, mechanizmy instytucjonalne, np. obcinanie dotacji" - opowiadała w kwietniu 2017 OKO.press dr Anna Demenko, prawniczka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza, specjalistka od prawa karnego, współautorka książki „Cenzura w sztuce polskiej po 1989 roku. Aspekty prawne”.

Zakaz szkalowania, zakaz krytykowania

W gorszym położeniu są jednak nie-artyści, lub artyści wypowiadający się prywatnie. Przykładem jest tu wymieniana już Doda i manifestacja jej poglądów, jej niewiary, którą sąd uznał za obrazę uczuć religijnych.

W 2015 po wniesionej przez nią skardze konstytucyjnej Trybunał Konstytucyjny potwierdził ogólne założenie przepisu 196 kk - karanie za obrazę uczuć religijnych nie jest sprzeczne z konstytucyjnymi gwarancjami wolności słowa i sumienia. Ale czy rzeczywiście powinniśmy to robić i utrzymywać w systemie karnym taki straszak?

Szczęście ma zatem osoba stojąca za krzyżem z puszek po piwie Lech, przyniesionym przed Pałac Prezydencki podczas "antysmoleńskich" demonstracji. Śledztwo umorzono z powodu niewykrycia sprawcy.

Jako przykład słynnego procesu dotyczące obrazy uczuć religijnych podaje się często wcześniejszy proces Jerzego Urbana. Wyrok za tekst "Obwoźne sado-maso" zapadł z powodu naruszenia przepisów prawa prasowego, a nie 196 kk. W 2002, gdy tekst został opublikowany, Papież Karol Wojtyła nie był jeszcze świętym, ani błogosławionym, ani nawet zmarłym. Zatem z perspektywy doktryny katolickiej nie mógł być uznawany za obiekt kultu.

Nazywając go więc "Breżniewem Watykanu", "sędziwym bożkiem" i pisząc o "nocniczku na jego świątobliwą kupkę" Urban naruszył ustawową zasadę "dozwolonej krytyki" i dopuścił się "sformułowań godzących w godność innych osób".

Od tamtego słynnego procesu minęło wiele lat. W międzyczasie Jan Paweł II zmarł i został oficjalnie katolickim świętym w najszybszym procesie kanonizacyjnym w historii. W całej Polsce jego imię nadawane jest szkołom, bibliotekom, skwerom, ulicom.

Kult papieski zabrnął już dawno do etapu, w którym twarz papieża lub jego imię zdobią dywany, kilimy, opakowania z kremówkami, poduszki, pościel, papierośnice, koszulki, ciasto na pizzę, czy wreszcie łydki i plecy - w postaci tatuaży (wszystkie te przykłady znaleźć można łatwo w internecie). Na agresywny merchandising Jan Paweł II ścigać się można pewnie tylko z Powstaniem Warszawskim.

Do tego dochodzą pomniki, rzeźby, tablice upamiętniające fakt, że jakieś miejsce odwiedził, ale że mieszkał tam ktoś, kto był jego przyjacielem w czasach studenckich. Wszystkie te upamiętnienia idą w tysiące, a niektóre z nich znane są ze swojej niezamierzonej zapewne komiczności (jak na przykład słynny "Papież-Pudzian").

Nikt nie ściga za obrazę uczuć religijnych pizzerii, która upiekła twarz papieża, ani firmy Gellwe, która sprzedaje masę na kremówki, reklamując je jako "papieskie".

Cenzopapa szaleje

Kwestią czasu było zatem, by kult papieża odbił się czkawką. To, co w 2002 szokowało w artykule Urbana albo nagraniu, na którym minister w kancelarii Prezydenta Kwaśniewskiego Marek Siwiec w papieskim geście całuje ziemię, w polskim internecie w 2018 jest już tak powszechne, że niemal niemodne.

Sieć dosłownie zalana jest memami o Janie Pawle II. Cześć z nich jest dosyć niewinna - na przykład żarty o kremówkach, czy nawiązania do nagrań, w których papież rozmawia z dziećmi (stamtąd pochodzi słynne zdanie "A czy papież lubi małe dziewczynki z warkoczykami?"). Na podstawie cytatów z papieża powstała cała płyta "Hardbass Wadowice" autorstwa anonimowego kolektywu XD Project.

Część memów i filmików (produkowanych w dużej mierze przez użytkowników forum Wykop) dotyczy abstrakcyjnych, choć kontrowersyjnych żartów (internauci "ujawniają", że papież pragnął eksterminacji wszystkich Polaków i chciał jej dokonać razem z Andrzejem Dudą, Adolfem Hitlerem i Andresem Breivikiem), część kręci się wokół symboliki godziny 21.37 (godzina śmierci Karola Wojtyły).

Zdecydowanie królują jednak żarty z rzekomej pedofilii papieża. Ten leitmotif polskiego internetu bije na głowę popularnością wszystkie żarty o "piąteczku", czy o pracy w Mordorze. By je znaleźć wystarczy wpisać "JP2GMD" (skrót od "Jan Paweł 2 Gwałcił Małe Dzieci").

Te żarty z JPII to z jednej strony szczeniacka przyjemność z brukania autorytetów, z drugiej - upust dla złości na klerykalizację sfery publicznej, polski kościół, a przede wszystkim - niechęć do rozliczenia się z pedofilii. Papież jest tu tylko symbolem, obiektem przeniesienia. Uderzenie w jego najświętszą ikonę ma być niejako karą za "grzechy kościoła".

Jeśli takim karnawałem upustu zmęczenia kościołem jest dla pokoleń urodzonych w latach 70., 80. i wcześniej film "Kler", tak dla młodszych Polaków - tym doświadczeniem wspólnotowego ujścia złości jest nurt "cenzopapa" - jak określa się go slangowo.

RIGCZ startuje w Warszawie

Zastanawialiście się, skąd się wzięło słowo RIGCZ w nazwie jednego z warszawskich komitetów wyborczych? I dlaczego jego kandydaci mają głównie 18-21 lat? RIGCZ pochodzi od komentarza jednego internauty, który rozgniewany na obraźliwy mem z papieżem rozpoczął swoją perorę [pisownia oryginalna]:

"No i ja się pytam człowieku dumny ty jesteś z siebie zdajesz sobie sprawę z tego co robisz? Masz ty w ogóle rozum i godność człowieka?"

RIGCZ to oczywiście akronim "rozumu i godności człowieka". Słowo weszło do słownika najnowszej młodej polszczyzny i oznacza cechę rozsądku (użycie: Ktoś ma rigcz. Ktoś się wypowiedział z rigczem. Coś brzmi lub wygląda rigczowo).

Art. 196 kk? Najlepiej go skreślić

Jakie z tego płyną wnioski? Z jednej strony - gdyby państwo chciało na poważnie zająć się karaniem obrazy uczuć religijnych, sądy zostałyby zalane tego typu sprawami. Pod warunkiem oczywiście, że osoby zainteresowane składaniem zawiadomień do prokuratury podłączyłyby się najpierw do internetu i zobaczyły co, i na jaką skalę się tu wyprawia.

Drugi wniosek jest taki, że kwestię art. 196 kk należy wreszcie rozwiązać. Politycy deklarują wsparcie dla artystów, ale rzadko słychać, by ktoś odważył się powiedzieć, że przepis prawa karnego, na podstawie którego są ścigani, nie odpowiada standardom świeckiego państwa, które równo traktuje obywateli.

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze