0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

"Obejmując stanowisko dyrektora Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego założyłem realizację trzech celów. 1)Poprawę satysfakcji pacjentów i opiekunów 2)Poprawę motywacji personelu oraz 3) Poprawę wyników finansowych szpitala. Niestety, w aktualnej sytuacji nie widzę możliwości poprawy sytuacji kadrowej ani finansowej Szpitala. Obecny kryzys w systemie ochrony zdrowia stawia pod znakiem zapytania także ten postęp, który udało się osiągnąć w obszarze lecznictwa" - to fragment z oświadczenia prof. Krzysztofa Fyderka, dyrektora Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego (USD) w Krakowie-Prokocimiu. To największa placówka pediatryczna na południu kraju, ale trafiają tutaj pacjenci z całej Polski.

Motto szpitala brzmi "Życie dziecka najwyższym dobrem". Właśnie w Prokocimiu w 2014 roku odratowano kilkuletniego Adasia w stanie głębokiej hipotermii. Jego losy śledziły media z całej Polski.

Tutaj ratowano życie dzieci z oparzeniami 80 proc. powierzchni ciała. W krakowskim szpitalu opracowano system żywienia u pacjentów z rozległymi oparzeniami, który przyspiesza proces gojenia ran. Dziś stosuje się go na całym świecie.

40 mln zadłużenia

Dyrektor złożył wypowiedzenie 1 października. "Pandemia COVID-19 zaostrzyła wszystkie problemy kadrowo-finansowe, z którymi zmaga się nasza, wysokospecjalistyczna jednostka. Pomimo wielokrotnych apeli o poprawę poziomu jej finansowania, nie udało się doprowadzić do zmian w tej kwestii" - napisał prof. Fyderek.

Obecnie Szpital w Krakowie-Prokocimiu ma 40 mln zł zadłużenia. W ciągu 8 miesięcy 2021 roku wykonał 94 proc. swojego kontraktu z NFZ. „Jest to związane z obostrzeniami covidowymi. Nie możemy wykonać 100 proc., bo nie wolno nam zapełniać sal. Liczba pacjentów w jednej sali jest ograniczona, a przypominam, że z dzieckiem w szpitalu przebywa również opiekun lub rodzic” – tłumaczy Katarzyna Pokorna-Hryniszyn, rzeczniczka szpitala.

W tym samym czasie, w którym dyrektor zrezygnował ze swojej funkcji, wypowiedzenia złożyło 26 lekarzy. Już teraz, w październiku, jest problem z obsadzeniem dyżurów.

Problemy kadrowe i finansowe to bolączka placówek w całej Polsce. Sytuacja jest kryzysowa. 1 października SOR w Zielonogórskim Szpitalu Klinicznym wstrzymał przyjęcia, a pacjentów woził do innych miast. Specjalistyczny Szpital Miejski w Toruniu ogłosił zawieszenie działania Oddziału Neurologii i Leczenia Udarów. Nie będą przyjmować nowych pacjentów. W Zamojskim Szpitalu Niepublicznym oddział pediatryczny został zamknięty już w czerwcu. Dzieci są transportowane do szpitali w Biłgoraju, Hrubieszowie, Tomaszowie Lubelskim i Krasnymstawie.

A w USD w Prokocimiu?

„Tak naprawdę poważny problem z liczbą lekarzy na niektórych oddziałach zacznie się już w połowie listopada. Na razie mamy 26 wypowiedzeń, a na szpitalnych korytarzach słychać zapowiedzi, że będą kolejne. Ci lekarze mają trzymiesięczny okres wypowiedzenia, ale będą odbierać zaległe urlopy. To oznacza, że już niedługo będziemy mieć ogromne problemy kadrowe, większe niż do tej pory” – mówi Katarzyna Pokorna-Hryniszyn. W ośrodku zatrudnionych jest obecnie 268 lekarzy, a więc wypowiedzenia złożyło prawie 10 proc. z nich. Jakie oddziały są zagrożone? „Nefrologia, pulmonologia, alergologia i unikatowy w Polsce oddział żywienia pozajelitowego” – wymienia rzeczniczka.

Brakuje pielęgniarek

Jak wyjaśnia Katarzyna Pokorna-Hryniszyn lekarze wracają do postulatów przekazywanych w 2018 roku byłemu już ministrowi zdrowia Łukaszowi Szumowskiemu (napiszemy o nich w dalszej części tekstu). Od trzech lat sytuacja się nie poprawiła, więc – mówi rzeczniczka – lekarze dotarli do ściany.

„Chodzi oczywiście o kwestie finansowe, bo stawki w szpitalach publicznych, a przede wszystkim uniwersyteckich, są bardzo niskie. Jest za mało pracowników, więc ci, którzy są zatrudnieni w szpitalu, biorą po kilkanaście dyżurów w miesiącu. Nie chcą tego robić, bo przecież chodzi o odpowiedzialność za leczone u nas dzieci. Brakuje też pielęgniarek i ten kryzys również trwa od lat. Coraz mniej pielęgniarek kształci się w zawodzie, a jeśli już kończą taki kierunek, wolą pracować prywatnie albo za granicą. Udało nam się w ostatnich miesiącach zatrudnić kilka osób, ale to wciąż za mało” – wyjaśnia rzeczniczka prokocimskiego szpitala.

W Krakowie szerokim echem odbiła się również rezygnacja z pracy prof. Mikołaja Spodaryka. Pediatra i ordynator oddziału zajmującego się żywieniem pozajelitowym złożył wypowiedzenie w sierpniu 2021. W rozmowie z "Wyborczą" mówił: "Powiedziałem sobie dość, dłużej nie wytrzymam tego systemu braku wszystkiego. Nawet gdybym miał już całkiem zrezygnować z zawodu".

Przeczytaj także:

Tylko miliard

"Kilka dni temu premier Mateusz Morawiecki chwalił się, że w budżecie znalazło się dodatkowe 80 mld zł. Na medycynę ma być przeznaczony zaledwie miliard" - mówi w rozmowie z OKO.press dr Piotr Watoła, przewodniczący małopolskiego oddziału Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL). "Kilkukrotnie więcej ma być przekazane na budowę dróg. To chyba żart. Tak wyglądają w Polsce priorytety?" - denerwuje się.

Jak wylicza, lekarz za godzinę pracy dostaje 38 zł brutto. Po 10 latach - 44 zł. "To jest płaca za pracę w niedofinansowanej placówce, w której brakuje personelu. A po niej lekarze biegną do kolejnej pracy, żeby dorobić.

Tak wygląda wyzysk i tak dłużej nie można było funkcjonować. Ten system się nie zapada. On już się zapadł" - mówi dr. Watoła.

"Lekarze pracują za grosze, od lat domagając się poprawienia sytuacji. W końcu powiedzieli >>nie<<. Zbiegło się to w czasie z trwaniem Białego Miasteczka, być może przypadkiem, a może to zadziałało psychologicznie, dało lekarzom motywację" - zastanawia się.

Problem z opt out

„Ta fala wypowiedzeń to nie jest spontaniczna akcja. To narastało od dawna. Już w 2018 roku powstało Porozumienie Uniwersyteckich Szpitali Dziecięcych i został wysłany list do ministra Szumowskiego z wyszczególnionymi problemami szpitali” – mówi w rozmowie z OKO.press lekarka z krakowskiego USD, która chce złożyć wypowiedzenie (nazwisko do wiadomości redakcji).

W liście, który trzy lata temu trafił do byłego już ministra zdrowia, lekarze pisali o problemach kadrowych, związanych z wypowiedzeniem klauzuli „opt out”. To klauzula, w której lekarze zgadzają się na pracę powyżej 48 godzin tygodniowo. „Niektórym [oddziałom] grozi całkowity paraliż z uwagi na brak możliwości zabezpieczenia dyżurów lekarskich” – czytamy w piśmie do ministra. Wypowiedzenie „opt out” postawiło pod znakiem zapytania również działanie Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych i wykonywanie planowanych wysokospecjalistycznych zabiegów. Porozumienie USD zwracało także uwagę na to, że NFZ nie finansuje nadwykonanych procedur medycznych. To prowadzi z kolei do powstawania dziury w szpitalnym budżecie.

W Unii Europejskiej, podkreślali autorzy pisma, szpitale o podobnym profilu i liczbie łóżek jak krakowski USD zatrudniają 2-3 razy więcej personelu medycznego. Ich budżet jest od 10 do 30 razy większy. Tymczasem koszty leków i sprzętów są w całej Europie, a więc i w Polsce, podobne.

"Przykładów nie trzeba szukać daleko" - wyjaśnia dr Piotr Watoła. "U naszych sąsiadów, w Niemczech i Czechach, w szpitalach pokroju USD w Krakowie-Prokocimiu zatrudnia się kilkukrotnie więcej personelu. A my w Polsce uprawiamy partyzantkę".

Średnia wieku: 55 lat

W liście znalazł się również punkt dotyczący braku perspektyw w rozwoju. „Lata temu, kiedy zaczynałam pracę, zatrudnienie w szpitalu było prestiżem. A w szpitalu uniwersyteckim szczytem marzeń! Te czasy niestety już minęły” – mówi nam lekarka. Średnia wieku lekarzy w Polsce to 55 lat. Porozumienie USD szacowało, że wśród pediatrów średnia jest nawet wyższa. Młodych lekarzy odstraszają słabe zarobki i praca na kilku etatach.

„Napisaliśmy ten list, bo już wtedy widzieliśmy, jak lekarze odpływają ze szpitali. Pojedynczo, więc to nie był medialny fakt. Ale było wiadomo, że kryzys się zbliża. Wystarczyło, żeby z jednego oddziału zwolniło się dwóch specjalistów i zostawał sam kierownik z rezydentami. A przecież rezydenci mają się od starszych lekarzy uczyć. W ten sposób zawala nam się nie tylko system leczenia, ale i kształcenia” – relacjonuje lekarka. „Do Porozumienia USD dołączyli lekarze z wszystkich takich placówek w Polsce, działając w swoim wolnym, prywatnym czasie. Szeregowi lekarze, którzy przecież nie powinni zajmować się wycenami procedur i sytuacją finansową systemu. Odbyło się spotkanie z ministrem Szumowskim, ale później rozmowy były coraz rzadsze, przysyłano na nie coraz mniej liczących się urzędników. Wyglądało, jakby ministerstwo chciało po prostu spuścić powietrze z lekarzy. A później przyszła pandemia, która zawiesiła wszystkie rozmowy. To nie był czas na negocjacje, wszyscy pracowaliśmy ponad siły, bo czuliśmy, że tak trzeba" - opowiada.

Doktor Piotr Watoła z OZZL podkreśla, że w 2018 roku jeszcze była szansa na uniknięcie kryzysu. Tylko że rząd ją przegapił.

"Udało się osiągnąć porozumienie w kilku kwestiach, ale takich drobniejszych. Przykład? W szpitalach dziecięcych można było rozliczać z NFZ tylko pobyty 3-dniowe. Jeśli wypisywało się pacjenta po dwóch dniach, nie można było za to otrzymać pieniędzy. Trzeba było go więc przetrzymać. To kuriozum udało nam się usunąć i wynegocjować z ministrem Szumowskim zmiany" - wyjaśnia dr Watoła.

10 minut na pacjenta

"Proszę mi wierzyć, nasz list otwarty to nie była jednorazowa akcja wysyłania pisma do ministra, które gdzieś zniknęło wśród innych papierów. To były długie starania, ale nikt nie chciał nam pomóc w zapobieżeniu kryzysowi” – opowiada krakowska lekarka.

Dyrekcja USD w Prokocimiu wspierała lekarzy, przygotowywała analizy finansowe, postulaty do ministerstwa, wypisywała najbardziej palące problemy. „Na jedno spotkanie w ministerstwie przyjechali też dyrektorzy szpitali. Było mi wstyd przed moim dyrektorem, kiedy zobaczyłam jak niekompetentną osobę wysłano na spotkanie z ramienia ministerstwa. To pokazuje, jak byliśmy traktowani” – mówi nasza rozmówczyni.

Jak dodaje, lekarze nie mają już „siły brać na klatę niedziałającego systemu”.

„Boją się, bo tyle osób już odeszło, że nie ma kim tych braków łatać. Jesteśmy zmęczeni” – mówi. Na pytanie, jakie to uczucie, odchodzić ze szpitala, w którym pracowało się prawie 20 lat, odpowiada: „To była bardzo trudna decyzja. Ja to miejsce naprawdę szanuję, cenię, uwielbiam ludzi, których tu poznałam, a praca z dziećmi jest cudowna. Ale nie da się tego robić będąc na skraju wytrzymałości. Jak szybciej można pracować, ile więcej brać na własne barki? W Europie standardem jest poświęcanie pół godziny na każdego pacjenta. My mamy tylko 10 minut”.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze