0:000:00

0:00

W kraju prowadziłem sklep. Nie mam pojęcia, jak tam wygląda teraz. Sklep zamknąłem i zostawiłem, jak mnie wtedy zabierali. Byli ze służby bezpieczeństwa, wiem, bo jeden nawet machnął legitymacją. Mówili, że chcę wywołać w kraju wojnę, że zachęcam do zamieszek. Ja się pod tym nie podpisałem, więc zamknęli mnie na kilka tygodni.

Reportaż jest częścią kampanii "Zakładnicy systemu. Historie z ośrodków strzeżonych dla cudzoziemców" realizowanej przez Stowarzyszenie Interwencji Prawnej w ramach projektu "No Detention Necessary".

Wszystko dlatego, że z ciekawości poszedłem kiedyś na zebranie opozycyjnej partii. Potem chodziłem już dość często, aż w końcu zacząłem wspierać jej działania. Chcieliśmy coś zmienić, bo u nas wszystko zależy od łapówek. Zresztą za łapówkę mnie później wypuścili. Nie wiem, ile jeszcze bym wytrzymał, gdyby wujek nie wpłacił tych pieniędzy. Nie jestem w stanie o tym opowiadać.

Żona przeraziła się, kiedy mnie zobaczyła, cały byłem posiniaczony. Płakała, od razu wiedziała, że musimy uciekać, nie musiałem jej nawet przekonywać. Zwłaszcza że nasz najstarszy, dziesięcioletni syn niedawno został napadnięty przez funkcjonariuszy. Przybiegł do domu, nic nie chciał mówić i tylko się trząsł.

Wyjechaliśmy natychmiast, jak tylko byłem w stanie normalnie się poruszać. Uciekaliśmy przez Rosję, a na Ukrainie zatrzymaliśmy się przy polskiej granicy. Odbiliśmy się od niej kilkadziesiąt razy. Za każdym razem wstawaliśmy wcześnie rano, pakowanie rzeczy, klucz w recepcji hostelu i szliśmy do granicy z całą gromadką dzieci. Żona z najmłodszym, trzyletnim, na rękach, bo się szybko męczył, a ja niosłem bagaż. Kiedy przychodziła nasza kolej, tłumaczyłem naszą sytuację, prosiłem o status uchodźcy, ale zawracali nas na Ukrainę. Po południu próbowaliśmy jeszcze raz, a potem znów meldowaliśmy się w tym samym hostelu na jedną noc. Po dwóch miesiącach wreszcie nas przepuszczono.

Przeczytaj także:

Pamiętam, że jak nas wieźli samochodem, patrzyłem przez okno i po raz pierwszy od dawna czułem się spokojny. Stary świat pozostawiliśmy za sobą.

W sądzie czuliśmy się z żoną niepewnie, togi zrobiły na nas wrażenie. Tłumacz, którego nam przydzielono na czas rozprawy, przekazał pytanie, czy chcemy, żeby nas odwieźli do ośrodka dla cudzoziemców. Oczywiście chcieliśmy, wiedzieliśmy, że taki jest pierwszy krok dla uchodźców w nowym kraju. Nikt nas wtedy nie uświadomił, że chodzi o zamknięty ośrodek, strzeżony.

Trafiliśmy do budynku ogrodzonego płotem z blachy, sporo wyższym niż ja, będzie ponad dwa metry. Szczyt miał przechylony do wewnątrz, a na górze drut kolczasty i kamery co kawałek. Od ściany do blachy było niewiele miejsca, ale zmieścił się mały plac zabaw. Nasze młodsze dzieci się na nim bawiły, bo nas tam trzymali ponad pół roku.

Najstarszy syn rzadko wychodził z pokoju. Ciągle leżał na łóżku z głową pod kocem, a na widok strażników trzęsły mu się ręce i nogi, ale nie uciekał, tylko go tak jakby wbijało w ziemię. To był ten, co go wtedy napadli. Dostaliśmy pomoc dziecięcego psychologa. Jedna strażniczka sama to zaproponowała, jak zobaczyła, co się z naszym małym dzieje, kiedy ich widzi. Bo oni nie byli agresywni.

Myśmy z żoną też byli w kiepskim stanie, ale nie mogliśmy włożyć głowy pod koc. Najbardziej się rozsypywałem, jak mnie dzieci prosiły o jakiś owoc, choćby do podziału na cztery, a ja nie mogłem nic zrobić. W ogóle nic nie mogłem.

Marzę o tym, żeby żona mogła bezpiecznie wychodzić sama z domu i wszystko sama załatwiać, a gdyby chciała, to znaleźć pracę, jaka by jej się podobała. Dla siebie bym chciał pracę kierowcy w Polsce. Jeden z synów chciałby kiedyś zostać lekarzem, a pozostałe na zmianę planują być a to programistami, a to piłkarzami, a to muzykami. Ale najważniejsze, żeby dały sobie radę ze wspomnieniami. A ani teraz, ani w dorosłym życiu, nie budziły się w nocy zlane zimnym potem, tak jak ja.

Tekst: Magdalena Olga Olszewska

Rysunek: Daniel Chmielewski

Ze względu na bezpieczeństwo bohaterów niektóre szczegóły opowieści zostały zmienione. Rodzina uciekła z jednego z państw powstałych po rozpadzie Związku Radzieckiego.

Komentarze