W listopadzie ubiegłego roku Jarosław Kaczyński pisał: "musimy przykładać wagę do przestrzegania zasad odnoszących się do kadencyjności". W projekcie zniszczenia Krajowej Rady Sądownictwa ta zasada już nie obowiązuje. Przerwanie trwających kadencji sędziów-członków KRS jest kolejnym, niebezpiecznym precedensem w procederze łamania konstytucji przez PiS
Przyjęty przez rząd 7 marca projekt ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa zawiera liczne, wątpliwe z punktu widzenia Konstytucji przepisy. Najpoważniejszą wątpliwością z punktu widzenia zachowania trójpodziału i równowagi władz w ustroju Rzeczypospolitej jest wprowadzenie zasady, że piętnastu sędziów do KRS będzie wybierał Sejm.
Wątpliwy jest również pomysł podziału KRS na dwie izby i wprowadzenie wymogu zgodności ich ocen, co w efekcie pozwoli politykom blokować decyzje podejmowane przez sędziów.
Niezwykłym kuriozum, nawet na tym tle, jest jednak art. 5 ustawy, który przerywa trwające kadencje sędziów. Ten przepis to szczyt bezczelności w bezwzględnym, otwartym łamaniu Konstytucji,
ponieważ kadencyjność mandatów sędziowskich w KRS jest zapisana w Konstytucji RP. Art. 187 ust. 3 stanowi wprost, że "kadencja wybranych członków Krajowej Rady Sądownictwa trwa cztery lata".
Ustrojodawca nie wprowadził rozróżnienia na członków KRS wybranych przez Sejm, Senat i spośród sędziów sądów powszechnych, nie ma więc żadnych podstaw do twierdzenia, że ten przepis nie dotyczy sędziów zasiadających w KRS.
Wobec tego każda władza, która postanawia zmodyfikować zasady wyboru sędziów do KRS, musi liczyć się z tym, że jedyną zgodną z prawem drogą jest wprowadzenie nowej ustawy od nowej kadencji członków KRS.
W swoim projekcie Zbigniew Ziobro jednak postanowił zawrzeć przepisy wprost godzące w Konstytucję.
Wspomniany art. 5 ust. 1 projektu ustawy stanowi, że "mandat członków Krajowej Rady Sądownictwa (...) wybranych na podstawie dotychczasowych przepisów, wygasa po upływie 30 dni od dnia wejścia w życie ustawy". W ten sposób przepisem ustawowym wprost złamano przepisy Konstytucji RP.
To nowość w wojnie partii Jarosława Kaczyńskiego z polskim ustrojem. PiS dotąd szanowało przepisy konstytucyjne, które wprowadzają zróżnicowaną długość kadencji rozmaitych urzędników państwowych - nawet podczas najostrzejszych starć z Trybunałem Konstytucyjnym nikomu nie przyszło do głowy, aby ustawą skracać kadencje sędziów TK - znienawidzony przez prawicę prezes trybunału Andrzej Rzepliński pracował do ostatniego dnia swojej dziewięcioletniej kadencji.
Również z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji PiS radziło sobie bez łamania kadencji jej członków - tworząc opanowaną przez swoich polityków Radę Mediów Narodowych wykradło media publiczne spod nadzoru KRRiT (co i tak Trybunał Konstytucyjny uznał za złamanie ustawy zasadniczej).
Jedyną osobą pełniącą urząd kadencyjny, której grożono odwołaniem, był Rzecznik Praw Obywatelskich. Adama Bodnara chciało odwołać wpływowe, prawicowo-katolickie stowarzyszenie Ordo Iuris, a pomysł poparli politycy PiS - otwarcie złożenie wniosku zapowiedział poseł Stanisław Pięta. "Nie można milczeć, gdy konstytucyjny organ ochrony praw człowieka występuję przeciwko podstawowym wolnościom i prawom poręczonym w Konstytucji Rzeczypospolitej w imię partykularnych interesów subkultury LGBT" - pisali ultraprawicowi prawnicy z Ordo Iuris, zbierając podpisy pod petycją o odwołanie Bodnara.
Przeciwko odwołaniu RPO opowiedział się jednak wówczas Jarosław Kaczyński. "Musimy przykładać wagę do przestrzegania zasad odnoszących się do kadencyjności, a więc stabilności personalnej funkcji ważnych dla przestrzegania praw obywatelskich w naszym kraju. Dlatego nie będziemy podejmować dziś działań zmierzających do skrócenia kadencji pana ministra Bodnara" - pisał prezes PiS w liście do Piotra Ikonowicza w listopadzie ubiegłego roku.
Projekt ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa pokazuje ewolucję PiS - to, co w listopadzie 2016 roku było niemożliwe, ponieważ oznaczało łamanie zasad, w marcu 2017 roku jest rządowym projektem ustawy.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Komentarze