0:000:00

0:00

Wczoraj opisaliśmy w OKO.press jak konkursy Ministerstwa Sprawiedliwości na świadczenie pomocy ofiarom przestępstw wygrywają organizacje bez doświadczenia w tej dziedzinie, za to często z politycznymi koneksjami z partią Zbigniewa Ziobry i z PiS. Powstały niedawno, nikt o nich nie słyszał, nie mają lokali, specjalistów. Mimo to wygrały po kilka milionów złotych na pomoc pokrzywdzonym przez kolejne trzy lata.

Opisaliśmy kilka takich organizacji i ich działanie, a raczej nie-działanie.

Problem w tym, że w konkursach przegrywają organizacje, które przez wiele lat świadczyły pomoc dla ofiar przestępstw. I przypuszczalnie część z nich będzie musiała zakończyć działalność, zwolnić wykwalifikowanych prawników i psychologów.

A te organizacje, które próbują dowiedzieć się w ministerstwie o okolicznościach rozstrzygnięcia konkursu, są poddawane urzędniczym represjom.

Pomoc ofiarom przestępstw to jedno z głównych zadań Funduszu Sprawiedliwości, którym zarządza Ministerstwo Sprawiedliwości. Najczęściej z pomocy korzystają ofiary przemocy domowej.

W tym roku resort zreformował tę część funduszu. Chwali się, że dzięki zmianom w kraju powstanie sieć 60 ośrodków regionalnych i 337 lokalnych punktów pomocy. System ma działać już od kwietnia 2019.

O tym, jakie organizacje mają udzielać pomocy - czyli dokąd trafiają miliony złotych z Funduszu Sprawiedliwości (FS), decydują komisje konkursowe powoływane przez ministra Ziobro.

Resort uwziął się na „stare” NGO'sy

Rozmawiamy z szefową organizacji, która przez kilkanaście lat pomagała ofiarom przestępstw. Ale w tym roku przegrała konkurs na świadczenie pomocy przez najbliższe trzy lata.

OKO.press: Dlaczego rozmawiamy anonimowo?

Szefowa NGO: Boimy się, jakby to powiedzieć, reperkusji ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości.

Że nie wygracie już żadnego konkursu?

Nie bardzo już na to liczymy. Chodzi głównie o rozliczanie dotacji, które dostaliśmy z ministerstwa w poprzednich latach. Dla nas dotacja z Funduszu Sprawiedliwości to - obok niewielkich pieniędzy z gminy - jedyne źródło finansowania. Część NGO'sów została rozliczona ze sprawozdań finansowych, a część - nie.

Wszczynane są postępowania administracyjne o nadużycie dotacji pomimo braku wcześniejszych kontroli, a więc bez wskazania nieprawidłowości. Niektóre postępowania za poprzednie lata są zawieszone. Trzymają je zupełnie jak weksle za rozliczone projekty.

Skoro wszystko robiliście zgodnie z prawem, to czego się bać?

To nie jest tak, że boimy się kontroli bo robiliśmy przekręty. Boimy się nieuczciwej kontroli, która w sposób uznaniowy podważać będzie zasadność naszych działań. Przecież nie wszystko da się uregulować umową. Np. wysokość przyznawanej osobom pokrzywdzonym pomocy finansowej, czy ilość wizyt psychologicznych przypadających na jednego klienta, sposób weryfikacji osób pokrzywdzonych przed udzieleniem im pomocy.

Wymyślić można wiele zarzutów, jeśli jest zła wola.

Podpisujemy weksle in blanco i ryzykujemy żądaniem zwrotu ogromnych pieniędzy za wykonane już działania.

Niepokoi nas wizja wylądowania w sądzie z Ministerstwem Sprawiedliwości, nawet jeśli mamy przekonanie co do swoich racji, a nasi podopieczni mają przeświadczenie, że dobrze pomogliśmy. Proszę sobie to wyobrazić w obecnych czasach.

Dlatego, nawet jeśli przegrywamy niemerytorycznie, siedzimy cicho.

Przeczytaj także:

A może po prostu przegraliście konkurs i narzekacie? Minister Ziobro na konferencji prasowej 6 lutego o dotacjach z funduszu mówił tak: „Teraz wprowadzamy system kontroli, transparentności, pokazujemy, gdzie dajemy. Przekazujemy [pieniądze] podmiotom, co do których mamy podstawy sądzić, że te środki będą należycie wykorzystane”.

Wszystkie organizacje zdają sobie sprawę z reguł gry, czasem wygrywają jedni, czasami drudzy. Ale to była zawsze rywalizacja równych z równymi.

Teraz przegrywamy ze stowarzyszeniami i organizacjami, które powstały w tamtym roku i mają zerowe doświadczenie, często to ich pierwsze publiczne projekty.

Po ludzku chcieliśmy się dowiedzieć od ministerstwa, jakie jest uzasadnienie. Dostaliśmy odpowiedź, że resort nie musi się nam z niczego tłumaczyć.

Pisaliśmy maile w tej sprawie, do tej pory nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. Do tego dochodzi unieważnianie konkursów bez podawania przyczyny. I to konkursów, na które zostały złożone oferty doświadczonych, uznanych organizacji. Dlaczego odwołuje się konkurs, kiedy mamy gotową do kontynuacji działań organizację, która od lat robi to dobrze, co do której nie było żadnych zarzutów? To wszystko stało się bardzo nieprzejrzyste.

A jak powinno być?

Dobrym standardem przy tego typu konkursach jest ogłaszanie listy rankingowej: ile punktów otrzymała każda organizacja i jakiej wysokości dotację jej przyznano. Do tego - na żądanie - wgląd w oferty i karty ocen wszystkich startujących w konkursie. Teraz tego nie ma. To samo z komisjami konkursowymi.

Nie mamy pojęcia, kto ocenia nasze projekty. Jedna osoba, dwie, trzy? Pracownicy właściwego departamentu ministerstwa, specjaliści z NGO'sów, a może sam pan minister? Za poprzedniej władzy znaliśmy członków komisji z imienia i nazwiska.

Mówi pani „za poprzedniej władzy". Fundusz Sprawiedliwości działa od 2012 roku. Dużo się zmieniło po tym, jak ministrem sprawiedliwości został Zbigniew Ziobro?

Nie mam zamiaru gloryfikować poprzedniej władzy. Za czasów PO-PSL urzędnicy bardzo szczegółowo nas rozliczali z każdej złotówki. Czasami aż do przesady. Był za to ciągły kontakt z ministerstwem, mogliśmy dopytywać, uzgadniać w trakcie projektu.

Odkąd rządzi PiS, mam wrażenie, że komunikacja się zawaliła. Czasami nie dostawaliśmy odpowiedzi przez kilka miesięcy.

Po zmianie władzy Ministerstwo Sprawiedliwości zaczęło w szokujący dla nas sposób sprawdzać roczne rozliczenia zrealizowanych dotacji. Podczas kontroli sprawozdań z wykonanych projektów podważali każdy nasz ruch: zasadność przyznania pomocy pokrzywdzonym, jej rozmiar, wydatki, zarzucali niewystarczającą liczbę dokumentów dodatkowych. Nowe władze mocno nam wtedy pokazały, kto tutaj rządzi.

No i najważniejsze. Nie przypominam sobie, żeby za poprzedniego rządu konkursy Funduszu Sprawiedliwości wygrywały fundacje i stowarzyszenia założone pół roku czy rok temu.

Każdy musi kiedyś zacząć.

Prawda, ale nie musi od razu dostawać 3-5 milionów złotych publicznych pieniędzy na bardzo odpowiedzialne zadanie. Czy w interesie osób pokrzywdzonych jest, by pozbawić ich pomocy doświadczonych organizacji, a w zamian skierować ich do nowicjuszy?

Z moją organizacją zaczynałam kilkanaście lat temu. Dopiero po prawie dekadzie pomagania poszkodowanym zaczęliśmy ubiegać się o pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości. Pan myśli, że jak jakaś fundacja wygrywa konkurs i dostanie pieniądze na pomoc ofiarom przestępstw, to pstryknie palcami i już będzie sprawnie pomagać?

Mam pieniądze, więc zatrudniam specjalistów, wynajmuję budynki i już. Jaki problem?

To może po kolei. Po pierwsze, nikt nie wie, że pana organizacja ma pomagać ofiarom. Przybicie szyldu na drzwiach i przyklejenie plakatu na komisariacie nic nie da. Zdecydowana większość z kilkuset ofiar rocznie, które się do nas zgłaszały, przychodziła z polecenia. Dzielnicowego, kuratora, pracownika socjalnego.

Prawda jest taka, że często administracja publiczna nie wie, że jest coś takiego, jak punkty pomocy pokrzywdzonym finansowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości.

Lata nam zajęło, żeby wychodzić te kontakty i żeby służby takie jak policja, prokuratura, sądy i OPS-y [ośrodki pomocy społecznej - red.] nabrały do nas zaufania, że warto do nas pokierować osoby po przestępstwie.

A co z kadrą? Mogę po prostu dać ogłoszenie, że szukam prawników i psychologów?

Nie każdy prawnik i nie każdy psycholog nadaje się do takiej pracy. Nasi prawnicy muszą potrafić podejść do człowieka w odpowiedni sposób, dopasować sposób komunikacji do osoby w silnych emocjach lub np. z obniżonym intelektem. Z drugiej strony nasi psycholodzy potrafią cytować kodeks karny i znają procedury karne.

Musimy sobie też radzić w trudnych sytuacjach. Kiedy na przykład sprawca przemocy domowej przyjdzie do nas wściekły i szuka ofiary. Albo grozi nam. Sama byłam kiedyś śledzona.

Coś jeszcze przemawia za tym, że to doświadczone organizacje powinny świadczyć pomoc?

Fundusz został bardzo dobrze pomyślany, szczególnie dla ofiar przemocy domowej, a to większość osób, które się do nas zgłaszają. Oprócz darmowej pomocy prawnej i psychologicznej możemy także - jako jedyni - pomagać finansowo. To bardzo ważne.

Przychodzi do nas na przykład kobieta bita przez męża, ale jednocześnie uzależniona od niego finansowo. Oprócz terapii i pomocy prawnej możemy jej dać niewielką sumę na start. Pula tych pieniędzy jest ograniczona. Trzeba dużego doświadczenia i kontaktów np. z pracownikami socjalnymi, żeby wiedzieć, komu taka pomoc rzeczywiście jest potrzeba, a kto po prostu chce się połasić na pieniądze.

Trzeba wiedzieć jaki rodzaj pomocy, w jakiej wysokości i w jaki sposób przyznać, by rzeczywiście pomogło to wydobyć się z kryzysu, a nie utrwaliło w postawie bezradności.

Ale najbardziej boję się nie braku pomocy, ale pomocy źle udzielonej.

To znaczy?

Na przykład zgłosi się ofiara gwałtu. Psycholog jednym złym pytaniem, np. o to, „czy jakoś sprowokowała sprawcę?” może wszystko popsuć. Sprawić, że ofiara zamknie się w sobie i już więcej nie przyjdzie po pomoc. Przez lata zjawiali się u nas ludzie, którzy zostali powtórnie skrzywdzeni. Na przykład żona bita przez męża usłyszała w innej placówce, że najważniejsze jest ratowanie małżeństwa. Jej noga więcej tam nie stanęła. Dopiero po jakimś czasie przyszła do nas.

Tutaj muszę poruszyć jeszcze jedną zmianę na gorsze w Funduszu, mianowicie dotowanie organizacji religijnych, bardzo jednoznacznych światopoglądowo.

Przecież od kiedy działa Fundusz Sprawiedliwości, w konkursach biorą udział np. lokalne oddziały Caritasu.

Caritas to przynajmniej doświadczona organizacja. Chodzi mi o zupełnie nowe stowarzyszenia i fundacje albo takie, które do tej pory nie miały nic wspólnego z pomocą ofiarom przestępstw. Z ich stron internetowych i działań jasno wynika, jaki mają profil.

I teraz te niedoświadczone organizacje religijne mają pomagać ofiarom gwałtów, molestowania, przemocy w rodzinie. Nie twierdzę z góry, że taka pomoc jest zła i niebezpieczna, ale rodzi to moje poważne obawy.

A jak pani ocenia zmiany, które w tym roku wprowadziło w konkursach ministerstwo? Chodzi mi o rozpisanie konkursu od razu na trzy lata i wzrost kosztów administracyjnych z 15 do 25 proc.

Gdybym miała ocenić tylko te zmiany, to są one bardzo dobre. Od lat jako organizacje korzystające z dotacji ministerstwa, postulowaliśmy wydłużenie okresów na projekty. Składanie oferty co roku, czekanie na wyniki, opóźnienia. To wszystko strasznie utrudniało płynną pracę.

Zwiększenie kosztów administracyjnych teoretycznie też jest na plus. My zawsze musieliśmy wymyślać, jak je zredukować. Na przykład z racji tego, że mieliśmy od lat wyrobioną pozycję w miejscowościach objętych naszą pomocą, często lokale użyczały nam gminy.

Jak sobie liczyliśmy budżet uwzględniając te 25 proc., to pomyślałam: „O matko, moglibyśmy zrobić cykl szkoleń dla pracowników, zatrudnić superwizora i jeszcze by nam zostało”.

Powiedziała pani, że to zmiana „teoretycznie” na plus. Gdzie jest haczyk?

Do tej pory musieliśmy rozliczać się z kosztów administracyjnych tak, jak z pieniędzy na cały projekt. Co do złotówki. Pamiętam, jak musieliśmy udowadniać w rozliczeniu, że potrzeba nam tyle a tyle długopisów. Teraz, po zmianach, te koszty nie będą sprawdzane przez ministerstwo.

Z jednej strony to dobrze, bo daje większą wolność i spokój. Z drugiej stwarza duże ryzyko, bo

jak wygra organizacja-krzak to być może będzie oszczędzała na czym się da, byle tylko zostało na wysokie pensje np. dla zarządu, albo na cele zupełnie niezwiązane z pokrzywdzonymi przestępstwem - bo szanse na sprawdzenie tego są bardzo małe.

Przecież te pieniądze z założenia mają zniknąć z oczu dotującego, trafić na konta własne organizacji. I ministerstwo nie będzie sprawdzać faktur ani przelewów. Można rozwinąć fantazję i wyobrazić sobie finansowanie różnych przedsięwzięć, w tym również politycznych.

Pani przegrała w ostatnim konkursie. Co to oznacza dla pani organizacji?

Przede wszystkim pożegnanie się z większością pracowników. A niech mi pan wierzy, skompletowanie dobrego i zgranego zespołu ekspertów zajęło lata. Teraz pieniędzy zostanie tylko na garstkę. No i musimy odsyłać naszych podopiecznych. To nie jest tak, że ktoś przyjdzie po pomoc, dostanie ją i sobie pójdzie. Wielu poszkodowanych przez miesiące, a czasami nawet lata chodzi na nasze terapie, korzysta z pomocy prawników.

Teraz musimy im powiedzieć, że bardzo przepraszamy, ale nie będziemy mogli im pomóc. Odsyłamy ich, gdzie możemy. Niektórzy nie chcą się z tym pogodzić. Mówią, że byli w innym miejscu, ale już więcej tam nie pójdą.

I co ja mam im wtedy powiedzieć?

Udostępnij:

Sebastian Klauziński

Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Komentarze