0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Pawel Malecki / Agencja GazetaPawel Malecki / Agen...

Zbigniew Ziobro postanowił wystąpić w roli zbawcy Konfederacji poddanej opresjom ze strony Facebooka. Wykorzystał do tego – już po raz trzeci - projekt „ustawy wolnościowej”, który po raz pierwszy prezentował w grudniu 2020 roku, po raz drugi niemal dokładnie rok temu, chwilę po tym, jak Facebook zbanował konto Donalda Trumpa.

Trzecia konferencja Ziobry na temat tego samego projektu była ukłonem w kierunku wyborców Konfederacji (których część jest również potencjalnym elektoratem Solidarnej Polski) i antyszczepionkowców. A zarazem pretekstem do kolejnego ataku na Unię Europejską.

Ziobro, obrońca wolności

Cenzura, ingerencja, zamach na wolność słowa – tymi słowami Zbigniew Ziobro określał ruch Facebooka, który zawiesił obserwowane przez prawie 700 tysięcy użytkowników konto Konfederacji. Facebook uzasadniał tę decyzję wielokrotnym łamaniem przez Konfederatów regulaminu serwisu – przede wszystkim sianiem dezinformacji na temat pandemii COVID-19 i akcji szczepień oraz wielokrotnym posługiwaniem się mową nienawiści.

„Jest rzeczą niebywałą i absolutnie nieakceptowalną, by w polskim państwie właściciel medium społecznościowego mógł tak głęboko ingerować w debatę publiczną i wpływać w ten sposób na wynik wyborów"

– mówił w piątek 7 stycznia na poświęconej sprawie konta Konfederatów i ustawie wolnościowej konferencji Ziobro. Po czym przekazał głos wiceministrowi sprawiedliwości Sebastianowi Kalecie, który odpowiadał za przygotowanie „ustawy wolnościowej”. Kaleta zreferował założenia ustawy. Obaj podkreślali, że jest ona skonstruowana według zupełnie innej logiki niż opracowywane równolegle w Brukseli unijne regulacje. I oskarżali Unię Europejską o chęć cenzurowania wypowiedzi w mediach społecznościowych.

„Te [przygotowywane przez UE – przyp. red] rozwiązania niosą ogromne ryzyko dla polskich obywateli. One wręcz wzmacniają możliwości tych wielkich podmiotów w zakresie cenzurowania. Podmioty mają się podporządkować unijnemu prawu, ale niemal wyłącznie w zakresie usuwania treści niezgodnych z tym prawem" – mówił Sebastian Kaleta.

Przygotowywana przez resort Ziobry „ustawa wolnościowa” ma więc nieprzypadkową zwyczajową nazwę. Zamiast chronić użytkowników sieci przed dezinformacją, prędzej ochroni raczej twórców dezinformacji przed banowaniem w serwisach społecznościowych. Przy okazji ma być batem polskich władz na wielkie internetowe koncerny - stąd też kolejna zwyczajowa nazwa - "Lex Facebook".

Przeczytaj także:

Nowa Rada dla władzy

Co jest w projekcie? Osoba lub organizacja, której treści zostałyby usunięte przez właściciela medium społecznościowego w pierwszej kolejności miałyby prawo do odwołania się. Serwis społecznościowy miałby 48 godzin na odpowiedź i ewentualną zmianę decyzji. Jeśli nie satysfakcjonowałaby ona użytkownika, miałby on prawo do kolejnego odwołania. Tym razem do Rady Wolności Słowa – czyli całkiem nowego organu, który powstałby wraz z wejściem w życie ustawy. Rada mogłaby albo przychylić się do decyzji serwisu społecznościowego, albo też nakazać mu przywrócenie usuniętych treści czy odblokowanie konta. Mogłaby też nakładać na serwisy społecznościowe kary finansowe – w wysokości od 50 tysięcy do 50 milionów złotych.

Rada miałaby działać wręcz błyskawicznie jak na standardy instytucji polskiego państwa i wydawać swe decyzje w terminie siedmiu dni od dnia wpłynięcia skargi.

Na wykonanie decyzji Rady serwis społecznościowy miałby jedynie 24 godziny.

Pięcioosobowa Rada Wolności Słowa miałaby być powoływana przez Sejm na 6-letnią kadencję. W pierwszych głosowaniach nad kandydaturami do rady obowiązywałaby większość 3/5 głosów, jeśli w ten sposób nie udałoby się jej skompletować, o wyniku kolejnych miałaby rozstrzygać zwykła większość. Tym samym mogłaby ona zostać powołana w składzie odpowiadającym jedynie rządzącej większości, bez ani jednego przedstawiciela opozycji czy organizacji pozarządowych. Wymagania dla kandydatów do Rady nie są wysokie – według projektu kandydat jedynie „posiada wyższe wykształcenie prawnicze lub niezbędną wiedzę w zakresie językoznawstwa lub nowych technologii”.

Członkowie Rady byliby praktycznie nieodwoływalni – nie licząc śmierci lub zrzeczenia się polskiego obywatelstwa, usunięcie ich z Rady następowałoby jedynie na skutek prawomocnego skazania za przestępstwo lub utraty pełni praw publicznych.

Kodeks wyborczy i ślepy pozew

Na tym nie koniec. W ramach wprowadzania „ustawy wolnościowej” ministerstwo sprawiedliwości chciałoby też bowiem zmian w Kodeksie Wyborczym. Chodzi o możliwość wnoszenia do sądu okręgowego przez kandydata bądź komitet wyborczy wniosku o wydanie orzeczenia zakazującego usługodawcy rozpowszechniania treści o charakterze bezprawnym, wytworzonych w celu rozmyślnego naruszenia uczciwości wyborów.

Ustawa wprowadzałaby także do polskiego prawa możliwość złożenia tzw. „ślepego pozwu” do sądu w przypadku naruszania czyichś dóbr osobistych przez osobę o nieustalonych personaliach – na przykład piszącą z anonimowego konta, czy podszywającą się pod kogoś. To akurat propozycja, który budzi najmniejszy sprzeciw środowisk prawniczych, przychylnie podszedł do niej również Rzecznik Praw Obywatelskich –

obecne prawo nie do końca bowiem nadąża za naruszaniem dóbr osobistych przez internetowych „anonimów”, a ofiarom takich praktyk jest relatywnie trudno dochodzić swych praw bez ustalenia personaliów sprawcy naruszeń.

Projekt „ustawy wolnościowej” ministerstwo sprawiedliwości pokazało po raz pierwszy 17 grudnia 2020 roku. Po kolejnej prezentacji z okazji szturmu na Kapitol i zbanowania kont Donalda Trumpa na Facebooku i Twitterze – o ustawie wolnościowej było cicho. Aż do jesieni zeszłego roku.

Teraz Kaleta tłumaczył, dlaczego resort sprawiedliwości tak długo nie przypominał o swej ustawie.

„Możecie państwo zadać pytanie, co się działo z tą ustawą. Mogę powiedzieć, że projekt czekał dziewięć miesięcy na rozpoczęcie konsultacji. One rozpoczęły się we wrześniu, potem spłynęło kilkaset uwag od kilkudziesięciu różnych podmiotów" – mówił Kaleta, podkreślając, że obecny kształt ustawy ma już część tych uwag uwzględniać.

Czy na pewno? Tego jeszcze nie wiemy. Choć opinie spłynęły do resortu już dwa miesiące temu, ma je on w komplecie opublikować dopiero 14 stycznia.

Nie uwzględnia jednak z pewnością uwag Rzecznika Praw Obywatelskich. Marcin Wiącek już w październiku rekomendował wstrzymanie prac nad ustawą aż do zakończenia prac nad regulacjami na poziomie całej Unii Europejskiej. W swym stanowisku RPO wskazał też wątpliwości związane z samym sposobem powoływania Rady Wolności Słowa – zwracając uwagę na to, że może być ona wyłoniona głosami jedynie rządzącej większości. RPO jest również zaniepokojony planowanymi zmianami w Kodeksie Wyborczym. „Regulacja ta, mająca na celu eliminację nieuprawnionych wpływów na wynik wyborów, w praktyce może prowadzić do kroków prawnych wobec osób, których działalność w rzeczywistości nakierowana była na urzeczywistnienie wolności wyborów” – czytamy w stanowisku RPO.

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Przeczytaj także:

Komentarze