0:000:00

0:00

Rok temu, w nocy z 13 na 14 sierpnia, Tomasz Wróblewski zadzwonił na numer 112 i wezwał policję. Zgłosił, że ktoś chce okraść jego samochód i że jest pod wpływem narkotyków.

Dzwonił z pokoju w hotelu w Ełku. Wynajął go na jedną noc razem z Kingą, dziewczyną, którą krótko wcześniej poznał na portalu randkowym.

Gdy policjanci przybyli na miejsce, nie chciał ich wpuścić, myśląc, że są złodziejami, którzy współpracują z Kingą. Funkcjonariusze wyważyli więc drzwi, razili go gazem pieprzowym, obalili i skuli. Dziewczynę wyprosili z pokoju. Po kilku minutach wyprowadzili Tomasza na zewnątrz, a gdy próbował się wyrwać, znów przygwoździli do ziemi.

Dopiero policjanci z drugiego patrolu zauważyli, że mężczyzna nie oddycha i wezwali pogotowie. Lekarz stwierdził zgon jeszcze tej samej nocy.

Szczegóły tych wydarzeń OKO.press opisało we wrześniu minionego roku, jako pierwsze z mediów. Od rodziny Tomasza dostaliśmy 39 zdjęć zrobionych mu w domu pogrzebowym, na których widać było liczne obrażenia na jego głowie i dłoniach. Rozmawialiśmy też z Kingą, która - podobnie jak jego rodzina - jest przekonana, że policjanci bili mężczyznę i doprowadzili do jego śmierci.

Przeczytaj także:

Prokuratura miała za zadanie sprawdzić, czy funkcjonariusze przyczynili się do śmierci Tomasza, czy przekroczyli uprawnienia, nadużywając przemocy oraz czy nie dopełnili obowiązków, zbyt późno wzywając pogotowie.

W każdym punkcie śledczy przychylili się do wersji policjantów.

Z akt, do których dotarliśmy, wynika, że Prokuratura Rejonowa w Łomży część istotnych dowodów zignorowała, innych nie dopuściła. 30 czerwca umorzyła śledztwo w sprawie śmierci Wróblewskiego.

Nie mógł oddychać

“Jestem naćpany” - uprzedził Tomasz, gdy zadzwonił na telefon alarmowy z pokoju hotelu w Ełku minutę po północy 14 sierpnia 2019 r. Zgłosił, że czegoś mu dosypano do napoju i ktoś okrada jego samochód, stojący przed budynkiem. Dyspozytor dopytał, czy potrzebuje pomocy medycznej. Tomasz zaprzeczył, dyspozytor wezwał więc tylko policję.

Dyżurny z ełckiej komendy przekazał informacje o zgłoszeniu i naćpanym zgłaszającym policjantom z patrolu, Mariuszowi B. i Krystianowi K. Gdy dojechali pod hotel “Zacisze”, samochód Tomasza stał na podjeździe. Nie zauważyli śladów prób włamania, więc weszli na górę. Tomasz nie chciał jednak otworzyć im drzwi. Myślał, że po drugiej stronie są koledzy Kingi, którzy chcą go okraść. Bała się go. Od około dwóch godzin “był z nim słaby kontakt”. Chodził po pokoju i ciągle mówił. Nie chciał jej wypuścić z pokoju, bo podejrzewał, że jest w spisku ze złodziejami. Jak zeznała, w ciągu wieczoru wciągnął cztery albo pięć kresek mefedronu, pobudzającego narkotyku.

"On nie zachowywał się wtedy racjonalnie. Nie można było nawiązać z nim normalnej rozmowy. Nic do niego nie docierało” - mówiła śledczym Kinga.

“Ratunku! Pomocy” - krzyknęła, gdy usłyszała policjantów. Wyważyli więc drzwi, choć z drugiej strony blokował je Tomasz.

Kiedy pierwszemu z nich udało się wejść, od razu prysnął w twarz Tomasza gazem pieprzowym.

Policjanci zeznali, że gdy weszli do hotelowego pokoju, zobaczyli mężczyznę „z napuchniętą prawą stroną twarzy”. Jeden z nich miał widzieć nawet zaschniętą krew w okolicy oka. Kinga zeznała, że choć widziała Tomasza nago, nie zobaczyła na jego ciele żadnych obrażeń. Prokuratura nie wyjaśniła, w jaki sposób mogło powstać tamto opuchnięcie. Kinga jest niską, drobną dziewczyną. Tomasz miał 183 centymetry wzrostu, ważył około 90 kilogramów.

Policjanci zeznali, że nie można było nawiązać z nim logicznego kontaktu, zachowywał się agresywnie, wymachiwał rękami. „To wymachiwanie polegało na takich niekontrolowanych ruchach rękoma przed siebie” - tłumaczył jeden z nich.

Według Kingi Tomasz nie atakował funkcjonariuszy, nie zadał żadnego ciosu. Śladów walki na jego dłoniach nie stwierdziła też sekcja zwłok.

Wyrywał się jednak, gdy policjanci chcieli go obezwładnić. “Mężczyzna był nad wyraz silny. Wstawał z nami dwoma z łóżka. Nie dawaliśmy rady go obezwładnić. To trwało kilka minut, ciężko powiedzieć ile. Z uwagi na to, że nasze działania nie były wystarczające, użyłem wobec niego drugi raz gazu” - zeznał jeden z policjantów.

Zapytali Kingę, co Tomasz ćpał. Przyznała, że wciągali mefedron.

Policjanci zarzekali się, że ani razu nie uderzyli Tomasza, nie bili pałką ani nie dusili. Kinga przyznała, że nie widziała żadnego bicia. Zeznała jednak, że w hotelowym pokoju jeden z policjantów siedział na Tomaszu i trzymał go za szyję lub podduszał, a drugi siedział na jego nogach i przytrzymywał. „Tomek w międzyczasie powiedział, że mu ciężko oddychać”. Według policjantów„na wielokrotne pytanie o samopoczucie i pomoc medyczną mężczyzna nie odpowiadał”.

Gdy w końcu udało się założyć kajdanki, Tomasz wciąż się szarpał, próbował się uwolnić. Krzyczał: „Policja! Ratunku! Zostawcie mnie!” Słyszeli to inni goście hotelowi. Edyta zadzwoniła na policję i zgłosiła, że za ścianą ktoś jest bity i wzywa pomocy.

Na kostce brukowej

Na polecenie policjantów Kinga wyszła z pokoju. Jeden z nich zeznał, że wyszli tuż za nią, trzymając Tomasza z obu stron. Kinga twierdzi, że zanim wyszli, minęło co najmniej pięć minut. Przed hotelem zdążyła wypalić papierosa.

Zobaczyła wtedy, że na korytarzu pojawił się mężczyzna, który otworzył drzwi do ich pokoju i zajrzał na chwilę do środka. Potem wrócił do swojego pokoju pod jedynką. Prawdopodobnie był to mąż kobiety, która wzywała policję. Zeznała, że w trakcie awantury wyszedł, żeby sprawdzić, co się dzieje w pokoju ich dzieci. Prokuratura nie przesłuchała go, choć wnioskowała o to rodzina Tomasza Wróblewskiego. Z akt wiemy, że małżeństwo mieszka na Litwie. Nie udało nam się z nimi skontaktować.

Kiedy w końcu policjanci sprowadzili Tomasza po schodach, Kinga zauważyła, że miał „opuchniętą twarz i podbite oczy”.

Znów zaczął się wyrywać, więc policjanci obalili go i przycisnęli go twarzą do kostki brukowej. Jeden z nich trzymał go za szyję i przyciskał kolanem do pleców.

„Tomek wtedy takim ochrypłym głosem krzyczał, że nie może oddychać” - zeznała Kinga. Zauważyła też, że z nosa i ust zaczęła mu cieknąć krew. Prosił, żeby go puścić i cały czas się szamotał, próbując się uwolnić.

Według Kingi był dociskany do czasu, aż utracił przytomność. „To podduszanie trwało około pięciu minut. [Policjant] przestał dopiero, jak Tomek przestał się ruszać” - mówiła śledczym Kinga.

W trakcie szamotaniny przed hotelem jeden z funkcjonariuszy wezwał posiłki. Zanim przybyły, wziął od Kingi telefon i poprosił o hasło. Potem okazało się, że brakuje w nim dwóch filmów, które kobieta nagrała w trakcie interwencji przed hotelem. Biegłemu informatykowi nie udało się ich odtworzyć. Prokuratura nie zgodziła się na powołanie innego.

Posiłki dotarły po kilku minutach. Kinga zapamiętała rozmowę policjantów:

“Co się stało?” - zapytali ci nowo przybyli.

“Śpi” - odpowiedział któryś z pierwszego patrolu.

Kinga zeznała, że gdy Tomasz przestał się ruszać, policjanci zeszli z niego i stanęli obok. Z kolei według policjanta z drugiego patrolu, gdy przyjechał na miejsce, jego koledzy wciąż przytrzymywali mężczyznę. “Krystian trzymał go za nogi, a Mariusz tak na wysokości karku, szyi, pleców. Leżeli na nim. (…) Wtedy zauważyłem, że on na nic nie reaguje, jest nieprzytomny, nie rusza się jego klatka piersiowa. Sprawdziliśmy jego puls, ale był niewyczuwalny. (…) Poprosiłem kolegów, żeby rozpięli mu kajdanki, położyłem go na plecy i jako pierwszy przystąpiłem do akcji reanimacyjnej.”

Od wtargnięcia policji do pokoju Tomasza i Kingi do wezwania pogotowia przez drugi patrol minęło dwanaście minut. Karetka przyjechała po kolejnych trzydziestu. Było już za późno. Lekarz stwierdził zgon o godzinie 1.25.

Podręcznikowa sytuacja

Policjanci skierowani do pomocy Tomowi Wróblewskiemu popełnili mnóstwo błędów, przed którymi przestrzegają policyjne podręczniki. Na przykład poradnik „Interwencje wobec osób z zaburzeniami psychicznymi lub niekontrolującymi swoich zachowań z innych przyczyn”. Tymi „innymi przyczynami”, jak wyjaśniają autorzy, są przede wszystkim zatrucia substancjami psychoaktywnymi.

Śledczy ustalili, że w maju 2019 r., czyli na trzy miesiące przed śmiercią Tomasza Wróblewskiego, ełccy funkcjonariusze z wydziału prewencji dostali ten podręcznik na swoje skrzynki „celem służbowego wykorzystania”. Powinni więc być świeżo po lekturze. Jeśli nie zdążyli go przeczytać, treść poprzednich, niewiele różniących się wersji, powinni znać ze szkoły policyjnej.

Podręcznik radzi, jak policjant ma zachować się wobec „osoby, u której występują zaburzenia świadomości połączone z dezorientacją, halucynacjami i podnieceniem ruchowym”. Policjanci, którzy tamtej nocy pojechali do hotelu „Zacisze”, musieli zdawać sobie sprawę, że Tomasz jest właśnie w takim stanie. Zeznali, że „nie można było nawiązać z nim logicznego kontaktu”, „nie odpowiadał na pytania”, „miał wahania nastroju”, „wymachiwał rękami w niekontrolowany sposób”. A poza tym wciąż wzywał policję, bo wydawało mu się, że policjanci są złodziejami.

Według podręcznika pierwszą zasadą w kontakcie z takimi osobami jest jak najszybsze wezwanie pogotowia ratunkowego.

„Interwencje w stosunku do takich osób muszą być zawsze, o ile to tylko możliwe, wspólnymi działaniami Policji i zespołu ratownictwa medycznego” - instruuje podręcznik. Ta zasada ma oparcie w art. 18 ustawy o ochronie zdrowia psychicznego.

„W sytuacji, w której policjanci mogliby podejrzewać, że mają do czynienia z osobą z zaburzeniami wywołanymi środkami psychoaktywnymi, to lekarz powinien decydować o stosowaniu przez nich środków przymusu bezpośredniego” - mówił OKO.press dr Adam Ploszka. Był on jednym z prawników reprezentujących rodzinę Igora Stachowiaka, który także zmarł w trakcie interwencji policji.

Druga zasada mówi, że do czasu przybycia pogotowia policjanci „nie powinni rozpoczynać żadnych działań, w tym w szczególności siłowych”. Autorzy podręcznika przekonująco argumentują:

„Pobudzona osoba, która zostanie obezwładniona, przecież nie uspokoi się w tym momencie, nadal będzie pobudzona, będzie się szarpać, wyrywać, co będzie wymagało ciągłego i długotrwałego użycia siły. W takich okolicznościach może dość do zatrzymania krążenia i oddechu”.

Zasady trzecia dotyczy prawidłowego zachowania policjantów kierowanych przez zespół pogotowia ratunkowego. Mogą oni użyć środków przymusu bezpośredniego jedynie po to, by pomóc przymusowo podać leki, przytrzymać, unieruchomić lub izolować osobę z zaburzeniem psychicznym.

Zasada czwarta przestrzega, że te środki muszą być stosowane możliwie jak najkrócej. „Obezwładnienie z obchwytem szyi służy tylko do krótkotrwałego unieruchomienia osoby i przymusowego podania leków, a nie do jakiegokolwiek dłuższego unieruchomienia".

Zasada piąta podpowiada, że jeśli zaburzona osoba zagraża czyjemuś życiu lub zdrowiu, a policjant nie może czekać na przyjazd pogotowia, może użyć środków przymusu bezpośredniego. W przypadku Tomasza Wróblewskiego śledczy nie wykazali jednak, że komukolwiek zagrażał.

Gdyby tak było, zgodnie z poradnikiem funkcjonariusze mogliby obezwładnić go przy użyciu siły, kajdanek, a nawet tasera, siatki, kaftana i kasku zabezpieczającego. Ale nie gazu pieprzowego, od którego policjanci z Ełku zaczęli interwencję, a później użyli go jeszcze raz. Podręcznik ostrzega: „Jest [to] mało skuteczne i niezalecane”.

Niebezpieczna niekompatybilność przepisów

Część tych zasad prokuratura z Łomży przytoczyła w uzasadnieniu umorzenia śledztwa. Uznała jednak, że nie mają zastosowania do sprawy, bo policjanci nie zostali odpowiednio uprzedzeni. “Żadne ze zgłoszeń nie dotyczyło zachowania agresywnego mężczyzny znajdującego się pod działaniem środków psychotropowych, u którego występują zaburzenia świadomości” - uzasadniał asesor Piotr Jacek Pogorzelski z prokuratury w Łomży.

Rodzina Tomasza Wróblewskiego wnioskowała do prokuratury o powołanie biegłego z zakresu taktyki interwencji policji. Asesor Pogorzelski odrzucił go, uzasadniając, że służyłby jedynie niepotrzebnemu przedłużeniu postępowania.

Działaniu ełckich policjantów przyjrzał się też Rzecznik Dyscyplinarny Komendy Powiatowej Policji w Ełku oraz Biuro Prewencji Komendy Głównej Policji. Rzecznik stwierdził, że “postąpili zgodnie ze swoją wiedzą, doświadczeniem i obowiązującymi przepisami”. Mimo to zwrócił się do wojewódzkiej komendy w Olsztynie o zorganizowanie cyklu szkoleń dla policjantów na podstawie cytowanego wyżej poradnika.

Biuro Prewencji wydało opinię, według której nie istnieją żadne przepisy, zobowiązujące do wzywania pogotowia, gdy ktoś zadeklaruje, że jest pod wpływem narkotyków. Jak ma się to stanowisko do ustawy o ochronie zdrowia psychicznego, która - jak pisaliśmy wyżej - nakazuje, by interwencjami wobec osób z zaburzeniami psychicznymi kierował zespół pogotowia?

Odpowiedź przynosi ten sam niedoczytany przez ełckich policjantów poradnik. Zwraca on uwagę, że ustawa o ochronie zdrowia psychicznego jest niespójna z ustawą o środkach przymusu bezpośredniego, która o wzywaniu pogotowia nic nie mówi. „Brak kompatybilności zapisów obu tych ustaw jest znany od dawna i szeroko dyskutowany, ale nie doczekał się dotąd rozwiązania” - ubolewają autorzy poradnika. I apelują „o podjęcie jak najszybszych działań legislacyjnych, mających na celu pogodzenie obu ustaw”. Apel jak dotąd nie został wysłuchany.

Mimo to w sprawie Igora Stachowiaka policjanci zostali skazani nie dlatego, że doprowadzili do jego śmierci, ale dlatego, że nadużyli środków przymusu bezpośredniego.

Jak mówił OKO.press dr Adam Ploszka, sąd uznał, że w ogóle nie powinni byli sięgać po paralizator. Stwierdził, że zachowanie Stachowiaka wzbudzało wątpliwości co do jego stanu psychicznego. A wobec tego funkcjonariusze powinni byli od razu wezwać pogotowie.

Śmierć z przedawkowania?

Przyczyną śmierci Tomasza Wróblewskiego, jak stwierdził patomorfolog, była ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa. Wywołało ją przedawkowaniem środków odurzających i substancji psychotropowych.

Kinga zeznała, że tamtego wieczoru Tomasz wypił piwo, zażył viagrę i wciągnął kilka kresek mefedronu. Badanie toksykologiczne wykazało obecność w jego krwi i moczu śmiercionośnej dawki klefedronu (a dokładnie 4-cholorometkantynonu i 4-metylometkatynonu, znanych też jako 4-CMC i 3-CMC). To także pobudzacz używany w dopalaczach.

Sekcja wykazała, że liczne obrażenia na głowie i ciele Tomasza „mogły powstać lub powstały od zadziałania narzędzi tępych, względnie tępokrawędzistych lub też uderzania o takie narzędzie lub narzędzia”. Co to właściwie znaczy?

Ślady bicia pałką i duszenia

Dr Jacek Cylwik, patomorfolog z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, w protokole sekcji i w zeznaniach doprecyzował, że na przykład

krwawe sińce po lewej stronie pleców mogły powstać wskutek bicia policyjną pałką lub innym obłym przedmiotem.

Zdarcie naskórka na dużej części twarzy i rękach - wynikiem uderzenia i tarcia o twarde podłoże. Tzw. krwiak okularowy, czyli limo pod okiem, według biegłego, najprawdopodobniej powstało od uderzenia pięścią lub łokciem w okolice oczodołu.

Zasiniona szyja i rozedma płuc z pewnością były efektem duszenia, choć nie uduszenia.

„Nie było krwotoku do pęcherzyków płucnych, co jest cechą charakterystyczną przy duszeniu i uduszeniu. Stwierdzam, iż duszenie było, ale nie skutkowało zgonem osoby” - tłumaczył.

Według rodziny Tomasza, która widziała jego ciało w dniu śmierci, ten opis obrażeń nie jest kompletny. Wnioskowali o powołanie drugiego biegłego, ale prowadzący sprawę asesor odmówił. Zawiadomili więc prokuraturę o sfałszowaniu ekspertyzy przez dr. Cylwika. W uzasadnieniu wytykają biegłemu pominięcie niektórych obrażeń (np. zsiniałego ucha) i fałszywe wyjaśnienie przyczyn powstania innych. Między innymi śladu na głowie, który według rodziny był ewidentnym odciskiem buta. Dr Cylwik uznał, że to otarcie powstałe po uderzeniu o twarde podłoże.

Nawet jeśli biegły pominął część obrażeń, przyznał, że ciało Tomasza nosiło ślady bicia i duszenia. Prokuratura uznała jednak, że to nie wystarcza do postawienia zarzutów. „Zebrane w sprawie dowody nie uprawdopodobniły, iż [obrażenia] powstały wskutek umyślnego działania funkcjonariuszy” - podsumował swoje uzasadnienie asesor Piotr Pogorzelski.

Rodzina Tomasza Wróblewskiego złożyła zażalenie od tej decyzji.

Udostępnij:

Daniel Flis

Dziennikarz OKO.press. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Wcześniej pisał dla "Gazety Wyborczej". Był nominowany do nagród dziennikarskich.

Komentarze