6 października, na pół roku przed wyborami prezydenckimi we Francji, sondaże wskazały, że do II tury obok Emmanuela Macrona może przejść skrajnie prawicowy publicysta Éric Zemmour. To byłoby jak wybór między Rafałem Trzaskowskim a Rafałem Ziemkiewiczem
Jednym słowem, coś poszło nie tak. Wszyscy się przecież nastawiali, że w drugiej turze znajdzie się Marine Le Pen, przewodnicząca antyeuropejskiego nacjonalistycznego Zjednoczenia Narodowego [dawny Front Narodowy - red.], z którą walczyć będą i wygrywać zoptymalizowane na to zwycięstwo (czytaj: coraz bardziej prawicowe) siły szeroko rozumianego liberalnego centrum.
Ten taniec wszyscy mają już opracowany. Tak zwani „rozsądni“ Francuzi już dawno uznali, że nie wolno doprowadzić, by w drugiej turze znalazł/a się przedstawiciel/ka lewicy, bo to na pewno oddałoby pole nacjonalistom – właściwie nawet bardzo liberalny Emmanuel Macron wydawał się za bardzo na lewo, więc w drugiej połowie kadencji wymienił premiera w swoim rządzie na twardogłowego konserwatystę Jeana Castexa.
W końcu każdy sposób jest dobry, by zatrzymać nacjonalistów. Okazało się jednak, że ten prawoskrętny walc zaczyna przypominać tornado…
Sondaż z 6 października dla ekonomicznego tygodnika „Challenges“, który zatrząsł opinią publiczną, prezentował się następująco:
Dla drugiej tury zaś wskazywał wynik 55 proc. dla Emmanuela Macrona do 45 proc. dla Érica Zemmoura.
Warto skupić się na czwartym z kolei nazwisku. Wciąż nie jest pewne, czy Xavier Bertrand rzeczywiście będzie kandydował z ramienia największej francuskiej centroprawicowej partii Les Républicains, spadkobierczyni L’Union des mouvements populaires (UMP), partii, z której wywodził się np. Nicolas Sarkozy.
Ta dawna masowa partia władzy, która próbuje odrodzić się w nowej formie po katastrofalnej porażce neoliberalnego prezydenta Sarkozy'ego (niedawno skazanego na rok więzienia za finansowe przekręty w skądinąd przegranej kampanii z 2012 roku; wcześniej dostał trzy lata, z czego dwa w zawieszeniu, w związku z aferą podsłuchową, a za chwilę czeka go jeszcze proces w związku z nielegalnym zamawianiem sondaży ze środków publicznych…).
Xavier Bertrand był sekretarzem generalnym UMP, ale do niedawna wzdragał się przed wstąpieniem do jej następczyni, Les Républicains – w wyborach chciał startować jako kandydat niezależny i długo odmawiał udziału w partyjnej konwencji, na której miano wyłonić oficjalnego kandydata centroprawicy.
Zdecydował się na to dopiero 12 października, a do partii wstąpił trzy dni później. Jest rzeczywiście popularnym kandydatem w swojej opcji politycznej, ale jego konkurenci – raczej centrowa Valérie Pecresse i były negocjator Brexitu z ramienia Komisji Europejskiej Michel Barnier – mogą jeszcze zaskoczyć wpływami wewnątrz partii.
Republikanie zrezygnowali z organizacji prawyborów, więc wspólnego kandydata wyłonią partyjni delegaci. Sondaż dla „Challenges“ robiono, kiedy jeszcze nie było jasne, że sytuacja na centroprawicy zostanie uporządkowana, więc pod tym względem można powiedzieć, że nie jest całkiem wiarygodny – więcej będziemy wiedzieć po konwencji zaplanowanej na 4 grudnia.
Kolejne sondaże pokazują, że coraz bliższy formalnego mandatu Republikanów Bertrand zrównuje w sondażach zarówno z Le Pen, jak i z Zemmourem, choć to Le Pen ma największe szanse na drugą turę.
Jednak dla wielu wyborców perspektywa drugiej tury, w której znalazłoby się dwóch neoliberałów – liberalny neoliberał Emmanuel Macron i konserwatywny neoliberał z Les Républicains, taki jak Xavier Bertrand – jest trudna do przełknięcia.
Bardzo złe notowania lewicy to nie tylko wynik opisanego wyżej „tańca w prawo“, ale także niezdolności lewicowych formacji do wyjścia z nową wizją, która pozwoliłaby przekroczyć poczucie instytucjonalnej alienacji, z którym borykają się dziś nie tylko Francuzi.
Mer Paryża, socjalistka Anne Hidalgo, (6 proc. w sondażu) bezsprzecznie przeobraziła w ostatnich latach Paryż.
Miasto legendarnego smogu ograniczyło ruch samochodowy o co najmniej dwie trzecie, wyleczyło rany po zamachach terrorystycznych, a woda w Sekwanie stała się czyściutka – jednak nie zatrzymało to największych paryskich bolączek, a nawet je pogłębiło.
Paryskie nieruchomości w coraz większym stopniu są „parkingiem pieniędzy“ dla krezusów z całego świata, którzy przenoszą je do niego z Londynu i wypychają mieszkańców na coraz dalsze obrzeża. Dotacje do wspomaganych elektrycznie rowerów i wszechobecne hulajnogi sprawiły, że paryskie ulice i chodniki są coraz mniej bezpieczne dla osób o ograniczonej mobilności. Paryż też bezkompromisowo kapitalizuje swój potencjał turystyczny, co w większości dzielnic niszczy oddolną, lokalną wspólnotowość, z której przecież do niedawna stolica Francji słynęła.
Kandydatka socjalistów wydaje się zafiksowana na „klasie średniej“, do której adresuje swoje tweety i wystąpienia w kampanii, co jest zapewne próbą pozyskania „żółtych kamizelek“ (Hidalgo zajęła się nawet podwyżkami cen benzyny, od których zaczęły się protesty w 2018 roku), ale w kontekście polityki prowadzonej w Paryżu i braku pogłębionej analizy, co z tą francuską klasą średnią naprawdę się dzieje, nie przydaje jej to wiarygodności.
W podobny sposób uwikłany jest kandydat EELV (Europejscy Ekolodzy – Zieloni) Yannick Jadot, były aktywista Greenpeace i ceniony europarlamentarzysta. Lista ekologów na czele z nim uzyskała w 2019 roku 13,47 proc. głosów. Ale jego taktyka „rozsądnych sojuszy“ z prawicowymi samorządowcami w 2020 roku wywołała oburzenie i zniechęcenie bardziej lewicowych wyborców Zielonych.
Mimo wszystko uzyskał nominację w prawyborach przeprowadzonych pod koniec czerwca tego roku, lecz trudno go postrzegać jako kogoś, kto przeobrazi francuski system polityczny.
Antysystemowość po francusku przejawia się podobnie jak w Polsce – niechęcią wobec imigrantów, szczepionek, „wejściówek sanitarnych“ (pass sanitaire – tak we Francji nazywa się kod QR ze świadectwem zaszczepienia przeciwko COVID-19), liberałów, Unii Europejskiej, poprawności politycznej, wysokich podatków.
Są jednak też tematy, które polskich antysystemowców mogłyby trochę zdziwić: ochrona miejsc pracy, świeckość państwa, a nawet zielona energia.
Tę ostatnią promuje Jean-Luc Mélenchon, przywódca skrajnej lewicy – akurat w kwestiach energetycznych programy kandydatów jasno korelują z opcją polityczną: atom na prawo, źródła odnawialne na lewo.
Ale jednocześnie wyborcy Mélenchona, których według sondażu Challenges ma być 11 proc., optują za większą niezależnością Francji od UE, tak samo jak zwolennicy Marine Le Pen, a także za uszczelnieniem prawa pracy, co również koreluje z programem turbokonserwatystów. Choć po prawej stronie wynika to raczej z nacjonalizmu (francuskie miejsca pracy dla Francuzów), a po lewej – z przywiązania do socjalnych tradycji Republiki.
To spotkanie skrajności nie jest zupełnie nowym zjawiskiem – zostało opisane przez znanego socjologów Luca Boltanskiego (brata niedawno zmarłego artysty) i Arnauda Esquerre’a już w 2014 roku, którzy zwracali uwagę, że w miejscu tradycyjnej osi lewicowo-prawicowej poglądy i ideologie zorientowały się według „czterech kątów ideologicznych“.
Zidentyfikowali je jako „liberalną prawicę głoszącą urynkowiony progresywizm, tradycjonalistyczną prawicę autorytarną, a z drugiej strony, lewicę optującą raczej za autonomią oraz lewicę dyryżystyczną i propaństwową“ (Vers l’extrême. Extension des domaines de la droite. Éditions Dehors, s. 15).
O ile państwo było jeszcze niedawno celem krytyk antysystemowców, dziś traktowane jest przez nich jako szaniec przeciwko „systemowej“ Unii Europejskiej. Dlatego skrajna prawica i skrajna lewica zaczęły się dogadywać, a Marine Le Pen lub Éric Zemmour mogą być niemal pewni, że ostatecznie zagłosuje na nich lwia część elektoratu Jean-Luca Mélenchona (stąd właśnie aż 45-procentowe poparcie dla Zemmoura w sondażu dotyczącym drugiej tury).
Problem w tym, że z punktu widzenia Unii Europejskiej i polskich interesów nie tylko antysystemowcy są problemem. Obecny polski rząd zapewne chciałby widzieć kogoś z nich w roli francuskiej głowy państwa, gdyż z całą pewnością oznaczałoby to destabilizację Unii Europejskiej, rozsądzenie spójności bloku i podważenie siły wspólnotowych instytucji, takich jak TSUE.
Ale zarówno Emmanuel Macron, jak kandydaci centroprawicy mogą się okazać problematyczni z podobnego powodu:
Emmanuel Macron chce wrócić do swojego pomysłu przemeblowania Europy à la Bonaparte i, korzystając z okresu interregnum w Niemczech ustawić Francję w roli nieformalnego przywódcy Wspólnoty.
To dążenie do przesunięcia osi decyzyjnych widać choćby w podpisaniu niedawno umowy o współpracy strategicznej między Francją a Grecją, która po pierwsze, miała pokazać wspólny front przeciwko tradycyjnie wrogiej Atenom Turcji (członka NATO i kraju „wspierającego“ Niemcy w „rozwiązywaniu“ problemu uchodźców).
A po drugie, stanowiła wyraźną odpowiedź na zacieśnienie współpracy między Stanami Zjednoczonymi – filarem NATO i wciąż ważnym partnerem Niemiec – a Australią i rezygnacją Canberry z zamówienia francuskich łodzi podwodnych.
Z kolei kandydat na kandydata centroprawicy – Michel Barnier, niegdysiejszy negocjator brexitu – który nawet jeśli nie otrzyma nominacji, będzie z pewnością jedną z osób nadających ton kampanii, już we wrześniu mocno krytykował Polskę i wskazywał postawę naszego rządu jako podstawową przesłankę do zainicjowania rekonstrukcji Unii Europejskiej.
Republikanie, którzy wracają dziś do dziedzictwa Charlesa de Gaulle’a, jak polskie partie do postaci Józefa Piłsudskiego, nie zawahają się użyć polskiego przykładu jako pretekstu do wywindowania pozycji Francji na niwie europejskiej. To ostatnie zresztą zapewne się nie uda, ale jakiekolwiek próby współpracy polskiej opozycji z Unią dostaną niestety w tym procesie rykoszetem, gdyż francuscy gaulliści z pewnością będą grać przynajmniej za zwarcie szyku wewnętrznego rdzenia UE.
Ustępujący prezydent Emmanuel Macron budzi wśród wyborców mieszane uczucia. Niezwykle surowe przepisy sanitarne zmęczyły większość obywateli. W pewnym stopniu negatywne nastroje są niwelowane przez świetne wskaźniki ekonomiczne – w szczególności poziom wynagrodzeń i zatrudnienia.
Ale nie należy zapominać o wciąż nie zarzuconej reformie emerytalnej, która tuż przed pandemią zmobilizowała do protestów praktycznie całą Francję. Wywodzący się ze środowiska wielkich finansów prezydent stanie zapewne niedługo przed podobnym wyborem jak Donald Tusk w 2014 roku – albo reforma emerytalna, albo kolejna kadencja.
Jeśli bowiem Macron nie zastopuje przed wyborami zmian w systemie emerytur, z dużą dozą prawdopodobieństwa fala niezadowolenia zmiecie go z politycznej szachownicy.
Jeśli w drugiej turze znajdzie się Emmanuel Macron i kandydat Republikanów, najpewniej Xavier Bertrand, szala zwycięstwa raczej przechyli się na korzyść tego drugiego, który będzie grał kartą gaullistowskiej Republiki i przyciągnie do siebie sporą część elektoratu skrajnej prawicy, a także wszystkich zmęczonych pandemicznym reżimem.
Macron będzie mógł liczyć na głosy ekologów i socjalistów, ale już nie wszystkich lewicowych wyborców Mélenchona.
Jeśli jednak w drugiej turze z ustępującym prezydentem znajdzie się ktoś ze skrajnej prawicy – Le Pen lub Zemmour – o zwycięstwie zadecydują jego najbliższe poczynania w sprawie emerytur.
O ile dotychczas bowiem pandemia i nadmierna obecność państwa w życiu mieszkańców Francji zniechęcały wyborców antysystemowych do partycypacji (stąd zwycięstwo centroprawicy w wyborach lokalnych), to jednak należy założyć, że gniew społeczny w związku z emeryturami odwróciłby te proporcje, mobilizując elektorat negatywny Macrona i zniechęcając jego dotychczasowych zwolenników.
Cokolwiek wydarzy się we Francji wiosną przyszłego roku, jedno jest pewne – jeśli polski rząd nie zmieni kursu na bardziej proeuropejski, francuski gabinet w nowej kadencji z przyjemnością pomoże mu z polexitem.
Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.
Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.
Komentarze