Koronawirus i nieskoordynowane ruchy rządu pokrzyżowały plany tym, którzy zamierzali jak co roku wybrać się na cmentarz 1 listopada. Polki i Polacy święta zrobili sobie więc już w piątek. Lockdown wrócił do Belgii i Francji, szykują się Włochy. W kolejnym tygodniu czas na Polskę?
1 listopada 2020 z pewnością zapadnie w pamięć tym z nas, którzy jak co roku planowali odwiedzić tego dnia groby bliskich. W obliczu rosnącej liczby przypadków zakażeń koronawirusem i w obawie o zdrowie osób starszych rząd postanowił zamknąć cmentarze w dniach 31 października - 2 listopada.
Decyzję tę można uznać za słuszną, problemem jest fakt, że premier Mateusz Morawiecki ogłosił ją w piątek 30 października po godz. 16:00. Czyli na dwa dni przed świętem, kiedy część osób była już w drodze do rodzinnych miejscowości, a policja rozpoczęła coroczną akcję "znicz".
Dziennikarze i publicyści od kilku tygodni regularnie pytali rządzących, czy planują taki ruch. Odpowiedź była zawsze negatywna. W piątek Mateusz Morawiecki wyznał jednak, że "porozmawiał z lekarzem", który wyjaśnił mu, że tradycyjne obchody 1 listopada to ryzyko, zwłaszcza dla osób powyżej 60. roku życia.
1 listopada przesunął się jednak po prostu o dwa dni do przodu. Tysiące Polek i Polaków ruszyły na cmentarze w piątkowy wieczór, żeby zdążyć przed zamknięciem. Część być może odwiedzi groby we wtorek, 3 listopada.
Tłumaczenia premiera z pewnością nie przekonują sprzedawców zniczy i kwiatów, dla których to jeden najbardziej dochodowych weekendów w roku. Władze Warszawy informowały, że na przygotowania do 1 listopada wydały milion złotych.
Po tym, jak kolejne samorządy zaoferowały, że będą odkupować kwiaty od handlarzy, premier się zreflektował. Rząd ma wykupić je z pomocą lokalnych oddziałów ARiMR i KOWR i pokryć wydatki samorządów, które zdążyły już zareagować. Nie byłoby to konieczne, gdyby o zamknięciu cmentarzy postanowiono np. tydzień temu.
Mimo rozpaczliwych ruchów rządu pandemia wcale nie zamierza zwolnić. Ministerstwo Zdrowia poinformowało dziś o 17 171 nowych przypadkach zakażenia koronawirusem. To mniej niż w sobotę, ale zwykle w niedzielę i poniedziałek (w efekcie mniejszej, weekendowej liczby testów) notowaliśmy duży spadek wykrywanych zakażeń. Tym razem przeprowadzono o 3,4 tys. testów mniej niż tydzień temu, a zakażeń stwierdzono 5,4 tys. więcej. To bardzo alarmująca zależność.
Prawdziwą skalę problemu pokazuje odsetek pozytywnych przypadków wśród wykonanych testów. Jak wspomnieliśmy, ministerstwo podało, że poprzedniej doby wykonało ich 49,9 tys. Oznacza to, że 34 proc. testów dało wynik pozytywny.
Według informacji Ministerstwa Zdrowia sytuacja w Polsce wygląda dziś następująco:
Rośnie liczba osób hospitalizowanych. Na 24 483 dostępne łóżka dla pacjentów z COVID-19 zajętych jest 16 427. To aż 67 proc. - z tygodnia na tydzień liczba chorych wymagających hospitalizacji rośnie szybciej niż liczba nowych łóżek w systemie.
Niepokoi też liczba zajętych respiratorów - na 1 852 dostępne aż 1 371 jest obecnie w użyciu, a tylko 481 wolnych. Oznacza to, że aż 8 proc. hospitalizowanych to przypadki ciężkie, wymagające użycia tego sprzętu. Dynamika wzrostu używanych respiratorów - podobnie jak liczba zajętych łóżek - rośnie szybciej niż przewidywaliśmy w prognozie OKO.press.
Wraz ze spadkiem liczby nowych zakażonych mamy też "weekendowy" spadek zgonów z powodu COVID-19. Według danych Ministerstwa w ciągu ostatniej doby zmarły 152 osoby. Poprzedniego dnia było to aż 280 osób. Ale podobnie jak to miało miejsce w przypadku nowych przypadków, w ubiegłą niedzielę spadek liczby zgonów był proporcjonalnie większy - ze 179 do 87 przypadków.
Liczba zgonów w Polsce niepokoi również na tle Europy: w ujęciu średniej nowych zgonów w ciągu ostatnich 14 dni na 100 tys. mieszkańców zajmujemy niestety wysokie, piąte miejsce. Na szczęście nie jesteśmy w gronie dwóch krajów, gdzie sytuacja jest katastrofalna - to Czechy i Belgia - ale jesteśmy w grupie, gdzie sytuacja jest bardzo poważna.
Eksperci ostrzegają, że szczyt zachorowań w Polsce może nadejść dopiero w okolicach Bożego Narodzenia.
Tym bardziej cieszyć może najnowsza decyzja Ministra Zdrowia o podniesieniu wynagrodzeń personelowi medycznemu walczącemu z COVID-19. Już od listopada zaangażowani medycy, ratownicy i diagności otrzymają pensję o 100 proc. wyższą.
Minister Adam Niedzielski wydał dyspozycję NFZ 1 listopada - jeszcze zanim weszła w życie kolejna ustawa antycovidowa. Jak tłumaczył, zrobił to po to, by personel medyczny mógł jak najszybciej skorzystać z dodatkowych pieniędzy.
Jak dotąd premia dla pracujących przy pandemii wynosiła 50 proc. wynagrodzenia. Razem z podwyżką do 100 proc. podniesiono także maksymalną kwotę dodatku - z 10 tys. do 15 tys. złotych.
"W tych trudnych dniach rząd wspiera w sposób szczególny, również finansowo, lekarzy i cały personel medyczny walczący z koronawirusem. Od dziś podnosimy Ich wynagrodzenia o 100%. Nikt nie zasługuje na to bardziej, niż Oni. Dziękujemy za Wasze poświęcenie" - napisał na Facebooku premier Morawiecki.
Jak pisał w OKO.press Sławomir Zagórski
podwyżki trafią jednak nie do wszystkich osób, które na co dzień walczą z pandemią w Polsce.
Po sejmowym zamieszaniu, m.in. ekspresowym nowelizowaniu dopiero co przyjętej ustawy, ostatecznie dodatek miał należeć się tylko tym medykom, których na działkę COVID skieruje wojewoda.
29 października wieczorem Ministerstwo Zdrowia informowało, że 100-procentowy dodatek otrzyma „każdy wykonujący zawód medyczny, walczący z COVID-19 w szpitalu II i III poziomu. Dodatek otrzyma także personel medyczny ZRM [ratownicy] oraz SOR, diagności laboratoryjni w lab. covidowych”.
Nie wspomniało jednak o pracownikach szpitali I stopnia, którzy również zajmują się chorymi na COVID-19, a także wielu innych medyków, którzy też mają styczność z zakażonymi osobami.
Jak dotąd rządzący nie postanowili wprowadzić całkowitego lockdownu, brak też informacji o ew. zarządzeniu któregoś ze stanów nadzwyczajnych, o czym od jakiegoś czasu spekulują media. W OKO.press pisaliśmy, że rząd może zechcieć w ten sposób powstrzymać protesty po wyroku TK w sprawie aborcji. Póki co te ostrzeżenia się nie potwierdziły.
Jeszcze w czwartek 29 października Mateusz Morawiecki zapewniał, że polski rząd nie zamierza zamykać gospodarki "tak długo, jak będzie to możliwe".
Tymczasem do całkowitego lockdownu wróciła już Belgia, gdzie w ostatnich dniach liczba nowych zakażeń była tylko nieco wyższa niż w Polsce, jednak - jak wspomnieliśmy - liczba zgonów w tym kraju wymknęła się spod kontroli. Od piątku co najmniej do 1 grudnia lockdown obowiązuje także we Francji. Hiszpania ogłosiła sześciomiesięczny stan nadzwyczajny w ubiegłą niedzielę. Przez kraj przetoczyły się protesty.
Częściowy lockdown obowiązuje również w Niemczech i Holandii.
Do zamknięcia gospodarki w najbliższych dniach szykują się Włochy. Tamtejszy minister zdrowia najnowsze dane dotyczące liczby zachorowań nazwał "przerażającymi". Surowe restrykcje od czwartku wprowadza Wielka Brytania.
Przed lockdownem broni się Słowacja. Masowym testom na koronawirusa poddano tam już połowę ludności - 2,58 mln osób. 1 proc. testów dał wynik pozytywny.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Komentarze