0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Orzechowski / Agencja GazetaJakub Orzechowski / ...

Polska zmaga się z trzecią falą epidemii Covid-19, rząd zmaga się z falą krytyki za swoją indolencję w walce z epidemią, pracownicy i przedsiębiorcy zmagają się z utratą dochodów.

Dziś mamy 381 tys. aktywnych, potwierdzonych testem przypadków zachorowania na COVID-19. Tylko dziś potwierdzono aż 34 tys. nowych zachorowań.

Pracownik, który dostaje zwolnienie lekarskie, z reguły otrzymuje 80 proc. pensji. W trakcie pandemii rząd uchwalił przepisy, dzięki którym służby mundurowe i pracownicy zawodów medycznych mogą otrzymać pełną pensję na zwolnieniu spowodowanym zachorowaniem na COVID-19 lub kwarantanną. Reszty pracowników to nie objęło.

A to oznacza, że dla wielu z nas skutkiem rozprzestrzeniania się epidemii jest utrata części dochodów. To samonapędzający się mechanizm - groźba utraty dochodów może być też przyczyną rozprzestrzeniania się epidemii.

L4 - cios w budżet domowy

„Podejrzewam, że obawy finansowe to niedoceniany problem, wpływający na zgłaszalność na testy czy na dane podawane sanepidowi podczas tzw. śledztw epidemiologicznych. Powiem więcej, także w przypadku osób zatrudnionych na umowę o pracę; jeśli pensja jest relatywnie niska, to ludzie starają się uniknąć tzw. L4" - mówiła w wywiadzie dla OKO.press Maria Libura, ekspertka od zdrowia publicznego.

"Jeżeli ktoś zarabia na poziomie płacy minimalnej i ma prawo do zwolnienia lekarskiego, to dla niego to, że dostanie 80 proc. wynagrodzenia, jest często potężnym ciosem w budżet domowy.

Ta grupa zwykle nie ma też jakiś dużych oszczędności. W przypadku przedsiębiorstw martwimy się o płynność, a przecież żyjący od pierwszego do pierwszego też mogą ją stracić. Pechowcy na kwarantannę trafiają wiele razy, a praca zdalna nie dla wszystkich jest rozwiązaniem”.

Przeczytaj także:

W opublikowanym przez CBOS 25 marca cyklicznym badaniu nastrojów na rynku pracy co czwarty ankietowany odpowiada, że boi się utraty pracy. To mniej niż październikowe 31 proc., ale w styczniu i lutym było to już 22 proc. - niepewność znów rośnie.

Mutacja brytyjska szaleje

Skala unikania zwolnienia chorobowego mimo objawów choroby to problem, który nie jesteśmy w stanie skutecznie zmierzyć.

Jednak możemy być pewni: w przypadku tak silnie zakaźnego wirusa jak SARS-COV-2 w wersji brytyjskiej (a ta stanowi już ponad 80 proc. przypadków w Polsce, a ten odsetek jeszcze rośnie), chodzenie do pracy z objawami choroby (albo - w przypadku pracodawcy - zmuszanie do tego pracowników, co jest działaniem łamiącym kodeks pracy) powoduje dalsze rozprzestrzenianie się epidemii.

Jeżeli tylko jeden pracownik zdecyduje się pomimo wystąpienia objawów pójść do swojego zakładu pracy, gdzie pracuje np. 500 osób, to efekty są trudne do przewidzenia - zarazi część pracowników, część zarazi się od tych zarażonych już przez niego. Ci zarażą swoje rodziny, a część członków rodzin pójdzie do swoich zakładów pracy.

Tym bardziej że wiemy, że Polacy regularnie chodzą do pracy, nawet gdy są chorzy. W 2014 roku w sondażu TNS Polska 45 proc. ankietowanych na pytanie o to, co robią, gdy chorują lub są przeziębieni, odpowiedziało, że idą do pracy. Ponad połowa przyznała, że przynajmniej raz poszła do pracy w czasie choroby. To badanie sprzed siedmiu lat, ale nic nie wskazuje na to, żeby nasze zachowania zmieniły się od tego czasu diametralnie.

Ze szkoły do pracy

W przypadku transmisji wśród dzieci w Polsce (które potem zarażają dorosłych, a ci innych dorosłych w pracy) nie mamy dobrych danych. Ale są dane z innych krajów.

W wywiadzie dla OKO.press dr Piotr Szymański, członek grupy MOCOS, która zajmuje się analizami przebiegu epidemii w Polsce, mówił: "Pewnym problemem jest to, że nie jesteśmy w stanie wsadzić do modelu danych o dzieciach, bo w Polsce nie testujemy ich w szkołach czy przedszkolach. Ale taką analizę zrobiono w wielu krajach europejskich i grupą najbardziej zarażoną wariantem brytyjskim były dzieci. A my otworzyliśmy żłobki, przedszkola, szkoły, zamykając prawie wszystko poza tym. Więc kto inny mógłby roznosić wirusa?".

Mamy natomiast dane - a właściwie jedną liczbę - która ilustruje, jak dużym problemem są zakażenia w zakładach pracy. 22 marca na konferencji prasowej minister zdrowia Adam Niedzielski mówił:

„Rano otrzymałem raport sanepidu, który identyfikuje ogniska zachorowań w ostatnim czasie w kraju. Raport dotyczył ostatnich trzech dni i prawie 50 proc. ognisk zakażeń koronawirusem jest identyfikowanych w zakładzie pracy”.

25 marca na konferencji z premierem Morawieckim minister Niedzielski znów powtórzył, że duża część zakażeń pochodzi z zakładów pracy. Tym razem liczb nie podał.

Lockdown? Jaki lockdown?

Pamiętajmy, że chociaż w Polsce cały czas w przestrzeni medialnej operuje się pojęciem lockdownu, to w Polsce z żadnym faktycznym lockdownem nie mamy do czynienia. Pojęcie, które przed 2020 rokiem kojarzyło nam się przede wszystkim z filmami katastroficznymi o zombie, oznacza zatrzymanie swobodnego poruszania się ludności na danym obszarze, żeby np. zatrzymać transmisję wirusa.

W Polsce podczas epidemii SARS-COV-2 rzeczywistego lockdownu nie było nigdy. Produkcja przemysłowa się nie zatrzymała. Krótkoterminowo pomogło to w utrzymaniu przyzwoitych wyników gospodarczych.

Pomogło też w transmisji wirusa. W momencie, gdy epidemia nie jest tak rozpowszechniona, zwykłe środki ostrożności wystarczają. Obecnie, gdy jest poza wszelką kontrolą, transmisję w miejscu pracy trudno powstrzymać.

Praca zdalna - maksymalnie co czwarty pracownik

Co można zrobić, żeby zapobiec tak szybkiemu rozprzestrzenianiu się wirusa w zakładach pracy? Odpowiedź ministra Niedzielskiego brzmi:

„To jest bardzo ważne, żebyśmy wrócili do tego trybu pracy zdalnej i w ten sposób ograniczyli możliwość zakażenia”.

Niestety, większość pracowników nie ma takiego komfortu. Narażona jest szczególnie produkcja przemysłowa, pracownicy handlu, magazynów. Tokarz, pracownica przy taśmie przemysłowej, magazynierka – oni swojej pracy z domu wykonać nie mogą.

Możliwość pracy zdalnej ma maksymalnie co czwarty pracownik. Ale to teoria - w praktyce nigdy takich liczb nie osiągnęliśmy. Według danych GUS zeszłym roku

  • na koniec I kwartału zdalnie pracowało 11 proc. pracowników,
  • a na koniec II – 10,2 proc.,
  • pod koniec III kwartału ta liczba spadła do 5,8 proc.,
  • a na koniec IV kwartału, gdy sytuacja epidemiczna znowu była nieco trudniejsza, było to 9,7 proc.

Nawet gdyby wszyscy, którzy mają taką możliwość, przeszli na pracę zdalną, wciąż trzy czwarte pracowników nie może tego zrobić. To często pracownicy fizyczni, grupa o statystycznie niższych dochodach, więc dotkliwiej odczuwają ich ewentualny ubytek.

Zrozumiały strach przed utratą dochodów może być więc przyczyną unikania zgłaszania się do sanepidu czy lekarza i w związku z tym niekontrolowanego rozprzestrzeniania się epidemii.

L4 na 100 proc.? Rząd nie jest zainteresowany

Czy można temu zapobiec? Odpowiedź wydaje się oczywista - można pracownikom zapewnić 100 procent dochodów na zwolnieniu lekarskim podczas epidemii. Rząd miał takie pomysły na stole.

Już podczas prac na pierwszą tarczą antykryzysową posłowie opozycji zgłaszali ten problem. 17 marca 2020 poseł Koalicji Obywatelskiej Krzysztof Piątkowski napisał interpelację, w której zasugerował, że wypłacanie pełnej pensji na zwolnieniu lekarskim podczas epidemii jest dobrym pomysłem. Wskazywał, że część osób z pewnością unika badania na COVID z powodu obawy utraty 20 proc. dochodu.

„Czy w trosce o zdrowie polskich obywateli i stabilność polskiej gospodarki będzie Pani Minister rekomendować prezesowi Rady Ministrów to rozwiązane oraz czy rząd je wdroży, a jeśli tak, to kiedy?” - zapytał Piątkowski minister Marlenę Maląg.

Ponad miesiąc później Piątkowskiemu odpisał zastępca Maląg, wiceminister Stanisław Szwed. Odpowiedź pełna jest wymijająca - minister tłumaczy m.in. zasady wypłacania pensji podczas zwolnienia lekarskiego.

Do pytania w zasadzie się nie odnosi, pisze natomiast, że „najbliższe tygodnie, to czas szeroko zakrojonych dalszych działań, które mają zapobiegać szybkiemu rozprzestrzenianiu się COVID-19 w Polsce”.

Projekty Lewicy na bocznym torze

W maju 2020 Lewica zgłosiła w Sejmie pakiet pracowniczy, którego częścią było też wypłacanie pełnej pensji na zwolnieniu w stanie epidemii lub zagrożenia epidemicznego. Pakiet wysłano do konsultacji społecznych, na tym jego ścieżka się skończyła - rząd nie podjął pomysłu 100 procent chorobowego.

12 listopada 2020 kolejny projekt ustawy o pełnym wynagrodzeniu podczas choroby złożył w Sejmie poseł Lewicy Arkadiusz Iwaniak. Projekt zakładał prostą zmianę - dodawał przepis, że w przypadku choroby zakaźnej na zwolnieniu przysługuje 100 proc. pensji. Dodatkowo tak samo jest w przypadku kwarantanny.

W uzasadnieniu czytamy, że w przypadku choroby zakaźnej, choroba dotyka często wszystkich domowników, a w tej sytuacji obniżenie pensji jest szczególnie dotkliwe. Drugim powodem dla uchwalenia tej ustawy było według autora wsparcie motywacji do diagnostyki chorób zakaźnych i do poddania się kwarantannie.

„Doświadczenia stanu epidemii wskazują bowiem, że niejednokrotnie zdarzają się przypadki unikania diagnostyki choroby zakaźnej, poddania się kwarantannie lub izolacji motywowane m.in. względami ekonomicznymi” - czytamy w uzasadnieniu.

Pod koniec listopada projekt skierowano do konsultacji, a autora poproszono o uzupełnienie uzasadnienia. Od tego czasu z projektem nic się nie dzieje. Innymi słowy - trafił na boczny tor.

Czesi zrozumieli błąd

To, że większość sejmowa odmawia pracy nad projektami opozycji, chyba nikogo już w Polsce nie zaskakuje. Gorzej, że władza nie potrafi zaczerpnąć z nich dobrych pomysłów. W efekcie 100 proc. wynagrodzenia w trakcie choroby udało się w Polsce wprowadzić tylko dla pracowników ochrony zdrowia i służb mundurowych.

W Czechach rząd podjął decyzję, że na kwarantannie zamiast dotychczasowych 60 proc. pensji będzie 100 proc. Nowe prawo działa o 1 marca. Dodatkowo zdecydowano o obowiązkowych testach w firmach powyżej 250 pracowników.

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze