0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja GazetaJakub Wlodek / Agenc...

W czwartek (3 czerwca) kończą się konsultacje publiczne dotyczący tzw. ustawy "antywiatrakowej". Ministerstwo Pracy, Rozwoju i Technologii opracowało zmiany w prawie, które mają odmrozić energetykę wiatrową w Polsce. Jak szacuje Fundacja Instrat, dzięki nowym przepisom tereny dostępne pod inwestycje wiatrowe zwiększą się 25-krotnie.

Problem w tym, że przepisy wciąż nie rozwiążą palącego problemu: konieczności jak najszybszego zmniejszenia emisji CO2. Czas się kurczy, bo do spełnienia unijnych celów redukcji emisji zostało niecałe 10 lat. A nowela wprowadza tak rozbudowaną biurokrację, że inwestor, starając się o pozwolenie na budowę farmy wiatrowej, będzie musiał uzbroić się w cierpliwość. Cały proces stawiania wiatraków może zająć nawet siedem lat. Czyli o wiele za długo.

Przeczytaj także:

Nowy pomysł na 10H

Przypomnijmy: w 2016 roku rząd przyjął tak zwaną ustawę antywiatrakową, która wprowadziła zasadę 10H. Czyli odległość farmy wiatrowej od zabudowań i terenów cennych przyrodniczo musi wynosić przynajmniej dziesięciokrotność wysokości wiatraków. W praktyce to około 1,5 km do 2 km. Zasada działała również w drugą stronę: na terenie wokół elektrowni wiatrowych nie można budować domów.

Przygotowana przez MPRiT nowela nie znosi zasady 10H, a jedynie daje samorządom możliwość jej liberalizacji w ramach miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego (MPZP), do wartości określonej w ocenie oddziaływania na środowisko. Minimalna odległość od zabudowań to 500 metrów.

Przed zezwoleniem na budowę farmy wiatrowej będzie trzeba przeprowadzić dodatkowe konsultacje społeczne i konsultacje w sąsiednich gminach.

0,28 proc. powierzchni kraju gotowe na wiatraki

„Między innymi przez wprowadzenie 10H w 2016 roku, Polska najprawdopodobniej nie osiągnęła deklarowanego na 2020 rok celu udziału OZE w zużyciu energii finalnej na poziomie 15 proc. Zasada 10H zagraża także realizacji celów klimatycznych na rok 2030” – komentuje Adrianna Wrona, współautorka raportu Instratu „Wiatr w żagle”.

Wszystkie inwestycje wiatrowe, które powstały po 2016 roku, czyli właśnie po wprowadzeniu ustawy „antywiatrakowej”, miały już wcześniej wydane pozwolenia. Moc zainstalowana turbin zatrzymała się na około 7 GW i przy obecnych przepisach jest w stanie wzrosnąć maksymalnie do 10 GW.

Instrat szacuje, że po liberalizacji zasady 10H i modernizacji turbin, mamy szanse na zwiększenie mocy do nawet 44 GW.

Obecnie na aż 99,7 proc. powierzchni Polski nie można budować nowych wiatraków. Jedynie 0,28 proc. terenów spełnia wszystkie warunki, które zostały zawarte w ustawie „antywiatrakowej”.

Wcześniejsze szacunki Instratu mówiły o 3 proc. obszaru kraju. Jednak w tych 3 procentach zawierały się również tereny o nieodpowiedniej wietrzności i te, na których już stoją farmy wiatrowe.

Liberalizacja zasady 10H w takim zakresie, jaki przyjęto w noweli, może zwiększyć ten obszar do 7,08 proc. powierzchni Polski.

Nie zdążymy przed 2030?

W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu. Jak zauważają eksperci, nowelizacja zakłada bardzo skomplikowaną ścieżkę do zdobycia pozwolenia na budowę elektrowni wiatrowej. Wydłużony proces administracyjny ma być poduszką bezpieczeństwa, która uchroni przed ewentualnymi protestami przeciwko wiatrakom. Jednak w związku z tym realizacja wiatrowych projektów będzie trwała nawet siedem lat.

„To oznacza, że pomimo wprowadzenia nowelizacji, nie zdążymy z budową odpowiedniej liczby wiatraków do krytycznego roku 2030.

Na nowych zasadach do tego czasu możemy realnie osiągnąć 12-13 GW mocy wiatrowych. To wciąż o 5 GW za mało, żeby spełnić unijne cele klimatyczne” – komentuje Paweł Czyżak, współautor analizy. Według założeń UE do 2030 roku emisje CO2 względem 1990 roku spadną o 55 proc. Żeby ten plan się powiódł, Polska powinna produkować 18 GW mocy z wiatru.

„W projekcie założono minimalny bufor odległości od budynków mieszkalnych na poziomie 500 metrów. Czy mimo tego konieczne są cztery fazy konsultacji, w tym z udziałem przedstawicieli gmin sąsiednich? Czy nie będzie opóźnień w procesie uzyskiwania oceny oddziaływania na środowisko?” – pyta Paweł Czyżak. Jak dodaje, głos lokalnych społeczności jest bardzo ważny. „Jednak gra toczy się o wielką stawkę, a bez elektrowni wiatrowych na lądzie nie tylko nie uda nam się zdekarbonizować polskiej energetyki, ale ryzykujemy zagrożeniem bezpieczeństwa energetycznego, wzrostem cen energii i uzależnieniem od jej importu” – podkreśla.

2 proc. kraju bez pozwolenia na budowę

„Największym problemem dla gmin jest ograniczenie inwestycyjne” – mówił w rozmowie z OKO.press Leszek Kuliński, wójt gminy Kobylnica (woj. pomorskie) i przewodniczący Stowarzyszenia Gmin Przyjaznych Energii Odnawialnej. „Nie możemy mieć nowych farm wiatrowych i nie możemy niczego budować w pobliżu już istniejących. Co więcej, zasada 10H powoduje też pozornie błahe kłopoty – ostatnio miałem taką sytuację, że mieszkaniec złożył wniosek o zmianę sposobu użytkowania poddasza. Powiększyła mu się rodzina, uznał, że na poddaszu wybuduje dodatkowe mieszkanie. Ale według przepisów nie może tego zrobić, bo jego dom stoi zbyt blisko wiatraków” – opowiadał.

Jak wyliczył portal Wysokie Napięcie, na podstawie danych z rządowego Geoportalu, obecnie aż 2 proc. terytorium Polski jest wyłączone spod zabudowy mieszkalnej w związku z ustawą „antywiatrakową”.

A dokładnie – 6 312 km2, niewiele mniej niż powierzchnia całego województwa opolskiego.

Najwięcej terenów, na których nie można się budować, znajduje się w województwach kujawsko-pomorskim (1 050 km2), zachodniopomorskim (931 km2) i łódzkim (802 km2). Dalej są woj. wielkopolskie, pomorskie i mazowieckie. Problem w najmniejszym stopniu dotyczy Małopolski, gdzie wiatraków jest bardzo mało.

tereny z zakazem zabudowy
Tereny wyłączone z zabudowy w woj. kujawsko-pomorskim. Źródło: Geoportal

Sytuację może poprawić jedynie zmiana zasady 10H. Podsekretarz stanu w resorcie rozwoju Anna Kornecka zapowiedziała na konferencji prasowej, że projekt nowelizacji trafi do Sejmu najprawdopodobniej jesienią.

"Ta ustawa jest kompromisem pomiędzy dotychczasowym prawem, a postulatami branży i samorządów" - ocenia Leszek Kuliński. "Rzeczywiście, bardzo mocno rozszerzono udział społeczeństwa w przygotowaniu uchwał rad gminy. Pytanie, czy mieszkańcy będą chcieli w tylu konsultacjach brać udział? Dobrze jednak, że pozostawiamy im tę decyzję, a nie podejmujemy jej sami" - dodaje.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze