"Tylko 1000 zł podwyżki zakończy protest. Jestem przekonany, że odpowiedzialność, która powinna cechować rząd, nie doprowadzi do takiego napięcia, by zagrożone były egzaminy ósmoklasisty" - mówił prezes ZNP zapowiadając akcję protestacyjną związkowców. ZNP w obawie przed sabotażem ze strony MEN i kuratorów nie ujawnia jednak kulminacyjnego momentu protestu
Trwa drugi dzień oddolnego protestu nauczycieli, których złożyła "belferska grypa". 17 grudnia Ministerstwo Edukacji Narodowej w oficjalnym komunikacie ogłosiło, że w kraju zamknięto 13 placówek przedszkolnych, a w 17 szkołach prowadzono tylko zajęcia opiekuńcze.
13 i 17 zestawione z 39 tysiącami - czyli liczbą wszystkich placówek oświatowych - wygląda skromnie. I tak właśnie w przekazie MEN ma wyglądać protest. Ale akcja dopiero się rozkręca. Protest trudno monitorować, bo nie koordynują go związki zawodowe. Wiadomo np. że w samym Wrocławiu w pierwszym dniu protestu zamknięto przynajmniej 8 przedszkoli, a zajęcia nie odbyły się w 5 szkołach. W Gdańsku w skrajnym przypadku do szkoły nie przyszło 80 proc. kadry, a na warszawskim Ursynowie - 60 proc.
Przez nieobecność nauczycieli zastępstwa gonią zastępstwa, w planie zajęcia edukacyjne zastępują opiekuńcze, a dzieci uczą się głównie muzyki i plastyki. Niespotykany do tej pory protest w oświacie zaledwie w jeden dzień został opisany przez najważniejsze media.
Ale to nie koniec kłopotów minister Anny Zalewskiej. 18 grudnia na konferencji prasowej prezes liczącego 200 tys. członków Związku Nauczycielstwa Polskiego ogłosił, że ZNP nie dość, że serdecznie spogląda na oddolną mobilizację nauczycieli, to jeszcze rozpoczyna własną, ogólnopolską akcję protestacyjną. "Domagamy się wzrostu wynagrodzeń o 1 000 zł. Stale rośnie dysproporcja między średnią w budżetówce, a pensją nauczycieli" - mówił Sławomir Broniarz.
ZNP nie chce jednak ujawnić jaką formę przybierze akcja protestacyjna. "Oddolny protest ledwie się rozpoczął, a kuratorzy już wysyłają listy do nauczycieli, w których upominają ich o konieczności przestrzegania zasad etyki zawodowej i przestrzegają przed dołączaniem do protestu. Ta taktyka przypomina nagonkę z 2017 r. [red. - kiedy ZNP zorganizował strajk nauczycieli]. Nie chcemy niepotrzebnie narażać nauczycieli, dlatego akcję utrzymamy w tajemnicy aż do końca".
Wiadomo, że mobilizacja jest ogromna. Aż 230 tys. spośród blisko pół miliona nauczycieli wypełniło ankiety, w których deklarowali gotowość do strajku. Pierwszym wyborem był protest prowadzony na wzór policjantów, czyli masowe przechodzenie na zwolnienia chorobowe. Jego kulminacja miałaby się odbyć w trakcie egzaminów końcowych - ósmoklasisty, gimnazjalnych. Ale klasyczny strajk zdobył wśród nauczycieli równie dużo głosów.
Broniarz zdradził, że nauczyciele zostaną poinformowani o formach i kulminacyjnym momencie protestu w ciągu najbliższych dwóch/trzech dni.
"Tylko 1000 zł podwyżki zasadniczego wynagrodzenia zakończy protest. Jestem przekonany, że odpowiedzialność, która powinna cechować stronę rządową, nie doprowadzi do takiego napięcia, by zagrożone były egzaminy ósmoklasisty" - podkreślił Broniarz.
Dziś pensja zasadnicza młodego nauczyciela na stażu wynosi 1 750 zł na rękę. A "gołe" - bez dodatków - wynagrodzenie nauczyciela dyplomowanego z 20- czy 30-letnim stażem - 2 377 zł. Stażyści zarabiają więc 57 proc. średniej w budżetówce, a ci na najwyższym stopniu nauczycielskiego awansu zawodowego – 74 proc.
Najbliższe spotkanie strony związkowej z MEN zaplanowane jest na 8 stycznia 2019 roku. Broniarz nie ukrywał, że w tej chwili ZNP - podobnie jak oświatowa "Solidarność" - jest na tyle zmęczone kontaktem z minister Anną Zalewską, że do rozmów zaprasza też premiera Mateusza Morawieckiego.
MEN jest w rozkroku. Jak już pisaliśmy, 13 grudnia minister edukacji Anna Zalewska wystosowała do nauczycieli list, w którym próbowała wygasić istniejące konflikty. Wycofała się z kontrowersyjnych pomysłów zmiany systemu oceny pracy nauczycieli i zapowiedziała, że tzw. 500 plus dla nauczycieli będzie dla wszystkich - nie tylko tych na najwyższym stopniu awansu.
W liście powtarzała wielokrotnie, że pracę nauczycieli "docenia", a w ich głos się "wsłuchuje".
Ale to raczej nie przekona zniecierpliwionych nauczycieli, by zrezygnowali z protestu. Dlatego MEN wydał też komunikat w którym zapowiada wzmożone kontrole kuratoriów w szkołach, a zamykanie placówek nazywa "niedopuszczalnym".
Nie pada tam słowo "protest", lecz "wzrost zachorowalności nauczycieli". Tak właśnie może wyglądać strategia MEN na przetrwanie burzy. Wyciszać i grozić.
Jednak tym razem protest nauczycieli wygląda naprawdę poważnie. 230 tys. ankiet nauczycielskich"za" protestem to wielkie zagrożenie dla minister i rządu PiS. Ważnym elementem walki o płace będzie reakcja społeczna. Jeśli rodzice i uczniowie zrozumieją, że nie ma dobrej szkoły, bez godziwego wynagradzania nauczycieli, i nie chodzi tylko o "wydarcie" pieniędzy z budżetu, minister może być naprawdę w dużych opałach.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze