0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.plFot. Jacek Marczewsk...

Prezes Urzędu Regulacji Energetyki potwierdził to, o czym eksperci od energetyki mówili od dawna: mrożenie cen energii może znów być konieczne, jeśli chcemy uniknąć ich drastycznych wzrostów. „Rynkowe uwarunkowania podpowiadają nam jedno: bez hamowania cen rachunek za prąd może być potencjalnie wyższy o kilkadziesiąt procent” – mówił Rafał Gawin w Rzeczpospolitej. Szef URE identyczną diagnozę przedstawił na antenie TOK FM.

„Rozliczenia odbywają się na podstawie cen zamrożonych. Trwa dyskusja, czy ceny zamrożone, odpowiadające poziomowi sprzed dwóch lat, zostaną podtrzymane, czy odbędzie się powolne odmrażanie cen, które miałyby odzwierciedlać realne koszty” – mówił Gawin.

Ceny energii w górę, ale o ile?

„Dzisiejsze rozliczenia z odbiorcami odbywają się na podstawie taryf sprzed dwóch lat. Taryfy to dokumenty, w których oceniamy koszty produkcji energii, i które odzwierciedlają realne, aktualne koszty przedsiębiorstw. W naturalny sposób one są wyższe niż dwa lata temu. Gdyby odmrozić rozliczenia na podstawie tych taryf, to one by wzrosły. (...) Oceniamy, że rachunek mógłby wzrosnąć o kilkadziesiąt procent” – wyjaśniał prezes Urzędu.

Dopytywany o wskazanie konkretnej wartości stwierdził, że ceny dla odbiorców indywidualnych przy bezczynności rządu wzrosłyby o ponad połowę. Zaznaczył przy tym, że niczego na razie nie może powiedzieć na pewno. Przyszłoroczne taryfy jeszcze nie zostały ustalone, ale wnioski spółek energetycznych wpłynęły już do URE i wskazują na skokowy wzrost ich kosztów względem poziomu sprzed dwóch lat – choć spadek w porównaniu do zeszłego roku.

Jeszcze mocniejsze podwyżki cen prądu zakłada w swoich szacunkach Forum Energii. „Jeśli w przyszłym roku nie będzie tarcz solidarnościowych czy mrożenia cen energii i wróci VAT na energię, sumarycznie jej cena wzrośnie o 70 proc. względem tej, którą płacimy obecnie” – mówiła „Rzeczpospolitej” dr Aleksandra Gawlikowska-Fyk, analityczka think tanku Forum Energii.

Na razie działa „zamrażarka”

Zdaniem Gawina cen prądu nie można mrozić w nieskończoność. Dlatego prezes URE zaleca rządowi powolny i rozłożony w czasie proces ich podwyższania. To nie nowość – Gawin już wcześniej wypowiadał się przeciwko przedłużającej się ingerencji w rynek energii.

Utrzymywanie zamrożonych taryf do tej pory kosztowało państwo ok. 70 mld złotych. To stawka za wyrównanie strat dla wytwórców energii, którzy sprzedają ją po zaniżonych cenach. W przyszłym roku, dzięki spadającym kosztom wytwarzania prądu, kwota ta może być niższa. Z pewnością będziemy jednak mówić o miliardach złotych.

Za tę cenę odbiorcy indywidualni mogą korzystać z ceny energii na maksymalnym poziomie 693 zł za megawatogodzinę (MWh). Z takiego „rabatu” korzystają wszystkie gospodarstwa domowe do momentu przekroczenia limitów zużycia prądu. Po tegorocznej nowelizacji ustawy o wsparciu dla odbiorców energii wynoszą one:

  • dla gospodarstw domowych t0 3000 kilowatogodzin rocznie (wcześniej 2000 kWh),
  • dla gospodarstw domowych z osobą z niepełnosprawnością będzie to 3600 kWh (wcześniej 2600 kWh),
  • w przypadku posiadaczy kart dużej rodziny i rolników limit wyniesie 4000 zamiast 3000 kWh.

Limity miały zachęcać do oszczędzania prądu. Przypomnijmy, że na przełomie 2022 i 23 roku wciąż żywe były obawy dotyczące blackoutów związanych między innymi z brakiem dostaw rosyjskiego węgla. Przed pełnoskalową inwazją Rosji na Ukrainę był on chętnie wykorzystywany przez polskie elektrownie.

Przeczytaj także:

Rząd zamroził również cenę megawatogodziny prądu dla podmiotów samorządowych i niektórych przedsiębiorstw. Pierwotnie było to 785 zł, a zgodnie z nowelizacją – 693 zł, czyli tyle samo.

„Na bieżąco reagujemy na sytuację na rynku i w miarę możliwości staramy się sprawić, by każdy z elementów życia gospodarczego był w jak najmniejszym stopniu dotknięty skutkami toczącej się wojny energetycznej. Dlatego po pół roku funkcjonowania mechanizmu ograniczającego wysokość cen energii elektrycznej, przeanalizowaliśmy go i widzimy, że stanowi on realne wsparcie dla polskich rodzin” – mówiła ministra klimatu Anna Moskwa.

Doradca Tuska: obędzie się bez cenowego szoku

Zamrożenie cen energii w roku wyborczym nie było niespodzianką. Nie mogą dziwić również obawy o to, co z cenami prądu zrobi nowy rząd, który na działanie będzie miał zapewne niewiele czasu. Można się spodziewać, że zgodnie z zapowiedziami prezydent Andrzej Duda w pierwszej kolejności powierzy misję tworzenia rządu Mateuszowi Morawieckiemu. PiS powinien ponieść fiasko po rozmowach z ewentualnymi koalicjantami. Dopiero wtedy pałeczkę przejmie opozycyjny kandydat na premiera, na którego partie dotychczasowej opozycji wytypowały Donalda Tuska. W ten sposób zaprzysiężenie rządu wypadnie na grudzień, co pozostawi nowej radzie ministrów niewiele czasu na działanie w różnych kwestiach – również tych energetycznych. Obecna ustawa mrozi ceny energii jedynie do pierwszego stycznia.

Przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej deklarują jednak, że drastycznego wzrostu cen nie będzie. Typowany do wysokich stanowisk w rządzie doradca Donalda Tuska ds. gospodarczych Andrzej Domański zapowiedział dalsze mrożenie cen gazu na poziomie 200,17 zł za MWh. „Natomiast jeśli chodzi o energię elektryczną, to myślę, że musimy podjąć takie działania, by wzrost cen energii elektrycznej nie był skokowy, nie był szokowy” – mówił Domański w Polsat News.

Jak odczytywać te słowa? Można spodziewać się kolejnego zamrożenia cen na poziomie niższym, niż wskazywałyby na to taryfy, ale zapewne wyższym niż obecny. Jak duży będzie rabat i ile czasu będzie obowiązywał? To na zaledwie dwa miesiące przed zakończeniem obecnej „promocji” dla odbiorców indywidualnych wielka niewiadoma.

Ceny energii: na dłuższą metę pomoże uwolnienie wiatraków

Domański w swoich wypowiedziach zarysowuje również kształt polityki energetycznej przyszłego rządu. Jak deklaruje, jego ugrupowanie z koalicjantami będzie próbowało zbijać ceny prądu poprzez inwestycje w odnawialne źródła energii. To dobry ruch – ceny prądu w Polsce zawyżane są przez węglowe elektrownie, które zgodnie z unijną polityką muszą płacić za emisje.

„Transformacja energetyczna jest dla nas absolutnie kluczowa, bo to warunek niezbędny do zachowania konkurencyjności polskiej gospodarki. Nasz cel jest ambitny: chcemy, żeby 68 proc. produkcji energii elektrycznej w 2030 r. pochodziło z OZE” – mówił tuż przed wyborami Domański. Koalicja obywatelska bierze się za trudne zadanie – w 2022 roku odnawialne źródła stanowiły o zaledwie 21 proc. miksu energetycznego w Polsce. Jednocześnie węgiel kamienny stanowił 42,6, a brunatny – 26,5 proc. wyprodukowanego w Polsce prądu.

Widać jednak, że odnawialne źródła mają w Polsce bardzo duży potencjał. Pokazują to wyniki ze „zrywów” produkcyjnych OZE w czasie wysokiego nasłonecznienia i wietrznej pogody. Rekordowy pod tym względem był 11 października, kiedy odnawialne źródła pokryły 97 proc. naszego zapotrzebowania na energię.

Dlatego uwolnienie inwestycji w OZE powinno być jednym z priorytetów dla przyszłego rządu. W pierwszej kolejności na agendę powinien trafić projekt złagodzenia ustawy odległościowej. Restrykcyjne zasady określające dystans pomiędzy turbinami wiatrowymi a zabudowaniami sprawiają, że inwestorzy nie mogą ich stawiać na ogromnej większości powierzchni kraju. W 2016 roku rząd PiS ustalił, że farmy wiatrowe mogą być budowane w dystansie równym 10-krotności ich wysokości od najbliższych zabudowań. Według tegorocznej nowelizacji ustawy o OZE odległość ta wynosi 700 metrów od zabudowań mieszkalnych. Zdaniem ekspertów i aktywistów klimatycznych nikomu nie zaszkodziłoby przybliżenie ich na 500 metrów od terenu zabudowanego.

;
Na zdjęciu Marcel Wandas
Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze