0:000:00

0:00

Sobota 17 października przyniosła fatalne wiadomości.

  • Rekordowo dużo, blisko 10 tys. nowych zakażeń wirusem SARS-CoV-2.
  • Rekordowy dobowy przyrost liczby zakażonych (prawie 7 tys.).
  • Największa od początku epidemii łączna liczba osób zakażonych (73,5 tys.).
  • Największy wzrost i rekordowy poziom liczby hospitalizowanych (7,6 tys.), a także
  • osób w ciężkim stanie pod respiratorem (ponad 600).
  • Jedyna dobra, choć tragiczna wiadomość to 84 zgony, w ostatnich trzech dniach było więcej.
  • Ale w perspektywie 2 tygodni jesteśmy w statystyce zgonów na 100 tys. już na szóstym miejscu w UE.

Prognoza ostrzegawcza. Kiedy system padnie?

Smutny przegląd dnia zacznijmy od tego, co szczególnie niepokoi - gwałtownie rosnącej liczby covidowych pacjentów w szpitalach. W sobotę ministerstwo zdrowia podało, że jest ich 7 612, co oznacza rekordowy wzrost w ciągu jednej doby - aż o 632 osoby hospitalizowane więcej niż w piątek. Na poniższym wykresie twarde dane (zaznaczone kolorem granatowym) uzupełniliśmy dwiema prognozami:

  • czerwoną (przy założeniu średniego przyrostu z ostatniego tygodnia = 470 łóżek na dobę) i
  • fioletową (przy założeniu wzrostu dziennego odnotowanego w sobotę = 632).
Jak widać daje to na koniec miesiąca odpowiednio 14,2 tys. lub 16,5 tys. łóżek dla pacjentów z COVID-19, czyli powyżej deklarowanej przez władze wydolności systemu.

Oczywiście te liczby mogą się zmienić zarówno na gorsze (dynamika wzrostu chorych może się dalej zwiększyć), jak na lepsze, jeśli zadziałają wprowadzone 10 października restrykcje, które od poniedziałku 19 października maja być radykalnie zaostrzone. Pomóc może zamknięcie szkół, zaszkodzić święto zmarłych, wizyty na cmentarzach, spotkania rodzinne, podróże po Polsce - chyba, że rząd zdecyduje się narazić polskiej tradycji i wprowadzi ograniczenia.

Podobnie niepokojący jest dobowy przyrost - o 64 osoby - chorych, których oddech wymaga podtrzymywania. Takich osób mamy już 604. I znowu przedstawiamy wykres danych realnych od początku epidemii (kolor niebieski) oraz dwie prognozy: czerwoną (przy założeniu dalszego wzrostu dobowego jak średnia w ostatnim tygodnia = 37) oraz fioletową (przy założeniu dobowych przyrostów jak w sobotę = 64).

Jak widać, czerwony wzrost wymagałby na koniec miesiąca 1 122 respiratorów, a fioletowy - aż 1 500, czyli więcej niż deklaruje rząd, przy wykorzystaniu wszystkich rezerw.

W dodatku problemem jest nie tylko liczba samych urządzeń, ale brak wykwalifikowanego personelu, co „łata się”, zwiększając liczbę łóżek na intensywnej terapii przypadających na jedną pielęgniarkę oraz zatrudniając lekarzy z I stopniem specjalizacji i studentów ostatnich lat medycyny. Pisał o tym w OKO.press anestezjolog prof. Cezary Pakulski.

Te prognozy oparte są wyłącznie na najprostszej matematyce i nie uwzględniają żadnych modeli rozwoju epidemii. Pokazują, co będzie jeśli utrzymają się trendy, jakie obserwujemy obecnie (por. wcześniejsze ostrzeżenia OKO.press).

Takie rachunki prowadzą do wniosku, że wskazane byłyby działania nadzwyczajne, przygotowanie dodatkowych łóżek i respiratorów, być może - jak w Czechach - szybka budowa polowych szpitali. A także rozwiązywanie problemu braku personelu i przeciążenia pracą lekarzy (w tym anestezjologów i zakaźników), ratowników medycznych czy pielęgniarek.

Już w tej chwili wydolność systemu opieki jest zachwiana, szpitale odmawiają przyjmowania pacjentów. Trudno sobie wyobrazić, co będzie się działo pod koniec października przy wyżej zarysowanym fioletowym scenariuszu: ponad dwa razy więcej chorych wymagających hospitalizacji i prawie trzy razy więcej osób niewydolnych oddechowo.

Niestety, można się spodziewać zapaści systemu, jaką w czasie pierwszej fali obserwowaliśmy w Lombardii, Francji czy w Hiszpanii.

Wobec obecnego tempa rozwoju epidemii nie jest jasne, czy nie pochopna była decyzja rezygnacji ze szpitali jednoimiennych, które gwarantowały opiekę pacjentom chorym na COVID-19, co zmniejszało groźbę transmisji wirusa w szpitalach. Do pewnego stopnia ministerstwo wraca zresztą do tamtej koncepcji w postaci "szpitali koordynacyjnych", po jednym w każdym województwie.

Przeczytaj także:

Nowe zakażenia - prawie 10 tysięcy!

Alarmująca jest liczba nowych zakażeń dobowych 9 622. Jak widać na wykresie poniżej, średnia krocząca ostatnich 7 dni (6 791) idzie ostro w górę, ale nie dogania dzisiejszego wyniku, bo epidemia przyspiesza. Warto zauważyć, że w pierwszej fali epidemii w marcu-maju - niemal całkowite zamrożenie kontaktów społecznych - sprawiło, że liczba dziennych zakażeń była 20-30 razy mniejsza niż obecnie.

Przy tym tempie rozszerzania się epidemii uzyskalibyśmy na koniec miesiąca 18 tys. dziennych zakażeń przy wariancie czerwonym (utrzymania średniej wzrostu jak w ostatnim tygodniu), a przy fioletowej eksplozji jaką odnotowaliśmy w sobotę - ok. 36 tys. przypadków dziennie, czyli mniej więcej tyle (na milion mieszkańców), ile mają obecnie Czesi. I znowu: takie prognozy są obarczone ogromnym ryzykiem.

Rząd pozwala sobie niestety na prognozy jeszcze bardziej ryzykowne. 8 października premier Morawiecki rzucił, że „w przypadku takiej dynamiki jak obecnie, podwojenie liczby zakażeń będzie zachodziło mniej więcej co trzy dni”. Ta absurdalna prognoza oznaczałaby, że dziś powinniśmy mieć 34 tys. nowych przypadków, a 1 listopada więcej niż cały świat razem wzięty.

Minister zdrowia Adam Niedzielski, który w porównaniu ze swym poprzednikiem Łukaszem Szumowskim jest bardziej powściągliwy, popadł z kolei w hurraoptymizm. 1 października, gdy nowych zakażeń było 1 967, mówił o „eskalacji pandemii”. „Z naszych prognoz, które cały czas monitorujemy w Ministerstwie Zdrowia, wynika, że w najbliższym czasie – mówię o okresie dwóch tygodni – ta liczba będzie utrzymywała się w przedziale, w okolicach 1 500, nawet powyżej 2 000 zachorowań dziennie”. Pomylił się cztery - pięć razy.

Kolejny wykres pokazuje dobową zmianę liczby chorych: tutaj także sobotni przyrost jest rekordowy. Od piątku wyzdrowiało bowiem 2,4 tys. osób, ale skoro wykryto prawie 10 tys. nowych zakażeń, to przyrost aktywnych przypadków wynosi grubo ponad 7 tys.:

Bardzo szybko rośnie za to liczba testów, sobotni wynik (prawie 49 tys.), jest trzecim najlepszym rezultatem od początku epidemii, ale dwa dni wcześniej było już 64,5 tys.

Przekroczyliśmy liczbę 100 tys. testów (próbek) na milion mieszkańców, co znaczy, że co dziesiąty Polak i Polka był badany.

To jednak wciąż:

  • pięć razy mniej niż w Izraelu,
  • cztery razy mniej niż w Hiszpanii, a także USA i Wielkiej Brytanii,
  • trzy razy mniej niż w Belgii, Portugalii, USA ,
  • dwa razy mniej niż we Francji, Szwecji, Niemczech a także Chile,
  • półtora raza mniej niż w Czechach i Rumunii.

Jak jest skala niedoszacowania zakresu epidemii? Eksperci szacują ciemną liczbę niewykrytych przypadków rozbieżnie - od dwóch nawet do 10 razy więcej niż wykrytych, czyli od 150 tys. do 750 tys. zakażonych osób.

Ministerstwo przyjęło strategię testowania przede wszystkim osób, które mają wyraźne objawy COVID-19, co sprawia, że trafność testów jest bardzo wysoka. Ostatniej doby wyniosła: 19,6 proc., co oznacza, że na pięć zbadanych próbek (z grubsza - osób), chora jest jedna.

Odsetek prawie 20 proc. jest wielokrotnie wyższy niż zalecany przez WHO maksimum 5 proc., co według światowych ekspertów ma gwarantować, że testy są dostatecznie szeroko prowadzone.

Co gorsze po kilku dniach stabilizacji na poziomie 15 proc., nastąpił znów niekontrolowany wzrost, który świadczy o tym, że testów robimy drastycznie za mało, by ograniczyć transmisję wirusa.

Jednocześnie gwałtownie rośnie liczba osób na kwarantannie. Zamkniętych w domu jest już 328 tys. osób, do tego 46 tys. pod nadzorem epidemiologicznym.

Umieramy na 6. miejscu w Europie

Wykres zgonów wygląda źle (84 osoby), ale tutaj na szczęście nie padł rekord z 16 października - aż 132.

W porównaniu z krajami UE liczba zgonów jest jednak w Polsce niepokojąco wysoka, w zestawieniu za ostatnie dwa tygodnie "awansowaliśmy" na szóste miejsce w UE.

Oznacza to, że na europejskim tle częściej umieramy niż chorujemy.

To nie znaczy, że jesteśmy tu liderami. W ostatnich trzech dniach w Czechach umiera po 50-60 osób na dobę, na Węgrzech 25-35, w Belgii 30-50 osób, w Rumunii 60-70. W Niemczech tylko 10-30, a w Szwecji po kilka dziennie.

Wykres, który podsumowuje sytuację jest kolejnym dowodem na ostry atak wirusa. Osób zakażonych (kolor czerwony) jest 73,5 tys., czyli cztery razy więcej niż w końcu sierpnia i pięć razy więcej niż w maksymalnym nasileniu I fali epidemii. To oznacza jednak, że zakażony jest "tylko" co 500 Polak/Polka, zakres daleki od europejskich rekordów. Choruje aż 700 tys. Francuzów (co 94 osoba), 171 tys. Belgów (co 78 osoba) i 93 tys. Czechów (co 116 osoba).

A świat? Rekord zakażeń, ale mniej śmiertelnych

Podsumowanie danych ze świata (16 października) wskazuje na to, że epidemia się rozszerza, ale zarazem wirus nieco łagodnieje: spada odsetek śmierci i przypadków krytycznych.

Od początku epidemii:

  • chorowało już 39,7 mln osób, z czego:
  • zmarło 1,1 mln (2,7 proc.),
  • wyzdrowiało 29,7 mln, a
  • chorowało 8,7 mln osób: z tego 2,7 mln w USA, 0,8 mln w Indiach, 0,7 mln we Francji, 0,4 mln w Brazylii, 0,3 mln w Rosji;
  • z tego 71 tys. ciężko lub krytycznie;
  • rekordowa była liczba nowych dziennych zakażeń 413 tys.;
  • w ciągu doby zmarło 6,2 tys. osób (1,5 proc. liczby nowych zakażeń).
;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze