0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Maciej Wasilewski / Agencja Wyborcza.plFot. Maciej Wasilews...

O aferze wizowej polska opinia publiczna po raz pierwszy usłyszała 1 września późnym popołudniem. To wtedy „Gazeta Wyborcza” podała, że CBA wkroczyło do ministerstwa spraw zagranicznych – by w ramach międzynarodowego śledztwa dotyczącego nieprawidłowości w funkcjonowaniu polskiego systemu wydawania wiz pracowniczych badać wątki korupcyjne.

To właśnie był bezpośredni powód dymisji wiceministra spraw zagranicznych Piotra Wawrzyka, odpowiedzialnego za kwestie wizowe. MSZ poinformowało o jego dymisji wcześniej tego samego 1 września – jednak bez podania jakichkolwiek przyczyn.

W tej chwili Wawrzyk – który w tej sprawie nie zabrał ani razu publicznie głosu – przebywa w szpitalu. Trafił tam w czwartek 14 września wieczorem. Jak podało radio RMF — nie szczędząc słuchaczom i czytelnikom szczegółów — przyczyną prawdopodobnie była próba samobójcza. Inne doniesienia podważyły jednak te informacje.

Paraliż systemu wizowego

W piątek 15 września ministerstwo spraw zagranicznych ogłosiło, że w związku z aferą zrywa wszystkie umowy z firmami świadczącymi usługi outsourcingu wizowego. A do tego przeprowadzi audyt we wszystkich placówkach konsularnych RP. To nie mniej niż 94 wydziały konsularne polskich ambasad i 37 konsulatów generalnych

– można więc spodziewać się paraliżu w pracy całego systemu wizowego.

Uderzy to w migrantów zarobkowych, studentów, ludzi starających się o wizę w celach biznesowych, czy rodzinnych. A także w polskich przedsiębiorców i rolników, którzy od czasu wojny z Ukrainą zmagają się z brakami kadrowymi i apelowali o ułatwienia wizowe dla pracowników z Azji.

Aspekt międzynarodowy jest też ważny dlatego, że obecne posunięcia MSZ (zakończenie umów outsourcingowych etc.) generuje w innych krajach UE tzw. czerwony alarm. To oznacza, że osoby z polskimi wizami wjazdowymi są globalnie uznawane za takie, które wjechały do UE bez kontroli. Co implikuje masę „ludzkich” i systemowych konsekwencji.

Zatrzymano płotki?

Także w piątek 15 września CBA zatrzymała w sprawie afery wizowej trzy osoby – zasiadającego w radzie nadzorczej państwowej spółki Enea Elektrownia Połaniec świętokrzyskiego działacza PiS Mariusza G. i dwóch przedsiębiorców, którym według WP.pl Wawrzyk miał obiecywać pomoc w przyspieszeniu wydania wiz dla ich współpracowników.

Pewne światełko ostrzegawcze zapala się tu, gdy słyszymy, że stawką korupcyjną miały być skromne dwa tysiące złotych. Może to bowiem świadczyć, że ten wątek jest jedynie odpryskiem całej sprawy.

MSZ poinformowało także, że pracę stracił protegowany ministra Wawrzyka dyrektor Biura Prawnego i Zarządzania Zgodnością resortu Jakub Osajda, odpowiedzialny m.in. za tworzenie Centrum Operacji Wizowych w Łodzi.

Przez całą pierwszą połowę września niemal codziennie ujawniane były przez media nowe, często bulwersujące, informacje związane z aferą wizową. Co zrozumiałe, ten temat ma bardzo istotny wpływ na przebieg kampanii wyborczej.

Rządzący PiS próbował oprzeć swą kampanię na antyimigranckim przekazie obietnicy „bezpieczeństwa”, strasząc Polki i Polaków w spotach scenami z zamieszek z krajów Zachodu z udziałem imigrantów.

Opozycja – przede wszystkim Koalicja Obywatelska – odpowiada na to, oskarżając PiS (całkiem słusznie) o ogromną hipokryzję w sprawie migracji i jednocześnie puszczając oko (czy rozsądnie, to się jeszcze okaże) do antyimigracyjnie nastawionej części elektoratu.

Przeczytaj także:

Kup sobie polską wizę

W tym natłoku informacji i kampanijnego szumu informacyjnego spróbujmy więc uporządkować, co dotąd w tej sprawie wiemy – przede wszystkim za sprawą mediów, ze szczególnym uwzględnieniem „Gazety Wyborczej” i Onetu.

Z całą pewnością polskie wizy pracownicze od kilku lat można było w wielu miejscach świata dosłownie kupić na czarnym rynku – i był to rynek globalny. Doniesienia o pośredniczych mafiach, które opanowały znaczną część całego polskiego systemu wizowego i o związanych z tym nieprawidłowościach w wydawaniu wiz spływają obecnie m.in. z Indii, Turcji, Ugandy, Nigerii, Białorusi, a także innych krajów.

Wciąż nie wiemy, jaka była realna skala procederu i jego zasięg. Małgorzata Tomczak przeanalizowała już w OKO.press, ile może być prawdy w najbardziej sensacyjnie brzmiących — i wykorzystywanych w kampanii wyborczej KO — doniesieniach o setkach tysięcy migrantów z państw muzułmańskich i krajów Afryki „sprowadzonych do Polski” w ostatnich latach.

Okazuje się, że niewiele, bo zdecydowana większość wiz została wydana obywatelom Ukrainy i Białorusi.

Nadal można jednak zakładać, że liczba wydanych w ramach całego korupcyjnego systemu wiz mogła być naprawdę znaczna i liczona w dziesiątkach tysięcy. Tym bardziej że proceder nie ograniczał się wyłącznie do państw Afryki i krajów muzułmańskich.

Wszystkie bilety wykupione

Mechanizm tego procederu wyglądał następująco. Pośrednicy, wykorzystując luki w polskim systemie wizowym (najczęściej obsługiwanym w danym kraju przez którąś z firm zajmujących się outsorcingiem wizowym), doprowadzali do stanu, w którym osoba ubiegająca się wizę praktycznie nie miała szans na rezerwację terminu w konsulacie.

Wszystkie wolne terminy były bowiem natychmiast po wprowadzeniu do systemu rezerwowane przez pośredników. To sprawiało, że ubiegający się o wizę byli zmuszeni do korzystania z usług pośredników, którzy żądali za to haraczu w wysokości nawet 4-5 tysięcy dolarów.

Sam proces wydawania wiz po stronie polskich placówek konsularnych przebiegał zaś następnie zadziwiająco łatwo. Część korzystających z usług pośredników aplikujących nie była w żaden sposób sprawdzana — także pod kątem niekaralności czy potencjalnych związków z organizacjami przestępczymi, czy nawet terrorystycznymi.

Po prostu musieli odczekać swoje — a następnie wizę dostawali, o ile tylko wcześniej zapłacili haracz pośrednikom.

By użyć bardziej obrazowego porównania – działało to mniej więcej tak, jak działałoby automatyczne wykupywanie biletów na wszystkie pociągi PKP natychmiast po otwarciu sprzedaży, po to, by następnie sprzedawać je chętnym z wielokrotnym przebiciem.

Problem tylko w tym, że gdyby ktoś wpadł na taki pomysł z pociągami PKP, miałby natychmiast na karku policję, ABW, system zostałby szybko wyłączony, a samo PKP na jakiś czas przeszłoby być może z powrotem na sprzedawanie biletów w tradycyjnych kasach.

MSZ śpi, chrapie i przewraca się na brzuszek

Tymczasem reakcji ministerstwa spraw zagranicznych i służb specjalnych na działalność wizowych mafii, praktycznie nie było – mimo że wymagała ona zarówno operacji hakerskich, jak i stosowania napisanego specjalnie na te potrzeby oprogramowania.

Co więcej, część podejmowanych przez MSZ w ostatnich latach i miesiącach działań wskazuje raczej na to, że resort wręcz starał się działalność pośredniczących mafii ułatwić. I wesprzeć rozszerzanie ich działalności o nowe kraje, których obywatele zainteresowani są otrzymaniem wiz pracowniczych do Polski.

Świadczyć o tym mogą:

  • Próba objęcia outsourcingiem wizowym 21 nowych krajów ujętych w słynnym już przygotowywanym przez Piotra Wawrzyka projekcie nowego rozporządzenia MSZ.
  • Towarzyszące temu prace nad uruchomieniem Centrum Decyzji Wizowych MSZ
  • Brak należytej kontroli nad procesem wydawania wiz i lekceważenie związanych z tym procedur bezpieczeństwa
  • Ręczne naciski ze strony Wawrzyka na służby konsularne w różnych krajach dotyczące wydawania wiz konkretnym osobom.

Zarazem jednak nie da się jeszcze na podstawie znanych dotąd faktów stwierdzić, z czym mamy do czynienia. Czy ze świadomym działaniem na rzecz pośredniczych mafii i mafijek, czy raczej z bardzo daleko idącą koincydencją między działaniami MSZ a interesami lokalnych pośredników.

Stosowanie mechanizmu blokowania dostępu do systemów informatycznych danego kraju przez wizowe mafie nie jest bynajmniej wielką nowością. Zmagają się z tym problemem także inne państwa, polskie MSZ wie zaś o nim już od lat.

Pół świata zna już ten numer

Pierwsze (znane nam) sygnały o procederze dotarły do MSZ już w 2016 roku. Wtedy praktycznie zablokowany hakerskimi metodami został dostęp do systemów informatycznych konsulatów Polski w Ukrainie – a wizy pracownicze można było dostać tylko od pośredników.

Nieprawidłowości dotyczące Nigerii w latach 2020-2021 były z kolei badane przez specjalne kontrole MSZ. W raporcie na podstawie ich ustaleń stwierdzono, że cały system wydawania wiz ma charakter korupcjogenny i grozi kolejnymi nadużyciami.

W serwisie X (wcześniej Twitter) do dziś można znaleźć tweety Nigeryjczyków, którzy informowali o własnych problemach z dostępem do polskich wiz. A także tweety pośredników, którzy oferowali im swe usługi – roztaczając przy okazji wizję Polski jako kraju mlekiem i miodem płynącego, a także czekającego na imigrantów z otwartymi rękami.

View post on Twitter

„Gazeta Wyborcza” bardzo ciekawie opisała natomiast, jak wyglądał analogiczny proceder w Ugandzie (obsługiwanej przez konsulat w Nairobi, w Kenii). W tym kraju już w maju wybuchła afera dotycząca działań pośredników wizowych, którzy wyłudzali od chętnych znaczne pieniądze, obiecując im przyznanie polskiej wizy – co nie następowało.

W 2022 i 2023 roku resort spraw zagranicznych był alarmowany o podobnych praktykach w różnych krajów przez polskich przedsiębiorców i ich organizacje. Polskie firmy rekrutujące pracowników za granicą nie były w stanie uzyskać dla nich wiz – w poszczególnych krajach rynek był już bowiem przejęty przez pośredników.

Na początku 2023 roku odbyły się w MSZ co najmniej dwa spotkania poświęcone temu problemowi z udziałem przedstawicieli organizacji przedsiębiorców.

Zarówno resort, jak i minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau dysponowali więc sporym zasobem informacji na temat nieprawidłowości w funkcjonowaniu systemu wizowego. Zdecydowanie wystarczającym, by wszcząć w tej sprawie postępowania kontrolne.

„Filmowcy z Bollywood”

Kolejnym, nieco osobnym wątkiem w całej sprawie są „filmowcy Wawrzyka”. Według Onetu w listopadzie i grudniu 2022 roku do polskich konsulatów w Indiach (w Mumbaju i Delhi) trafiały od wiceministra Wawrzyka maile z imiennymi listami „filmowców”. Czyli osób, które podawały się za członków ekip filmowych z Bollywood, by dostać polską wizę i w ten sposób trafić na szlak przerzutowy do Stanów Zjednoczonych.

Dla „filmowców Wawrzyka” Polska miała być bowiem tylko przystankiem na drodze do USA. Za taki „bilet” do Stanów przez Polskę trzeba było zapłacić o wiele więcej niż za zwykłą wizę – bo aż 40-50 tysięcy dolarów. Część „pasażerów” dotarła do USA — co wywołało ponoć reakcję służb USA.

Choć w całej operacji brało udział kilka osób z realnym dorobkiem filmowym w Indiach, większość „filmowców” nie miała dotąd żadnego doświadczenia w kinematografii.

W większości byli to nieznający żadnego języka poza miejscowym narzeczem mieszkańcy jednego z indyjskich stanów. Budziło to zrozumiałe wątpliwości konsulów RP. Jednak Warszawa (w osobie Wawrzyka) naciskała, śląc maile z nazwiskami osób, które wizę mają koniecznie – i to pilnie dostać wizy wielokrotne do Strefy Schengen.

W tę sprawę mocno zamieszany jest Edgar K., 25-letni współpracownik Wawrzyka z jego poselskiego regionu (świętokrzyskie). CBA zainteresowało się całą „bollywoodzką” historią dość wcześnie – bo już w kwietniu Edgar K. został zatrzymany, a następnie aresztowany na 3 miesiące. Z aresztu jednak wyszedł, bo poszedł na współpracę ze służbami i uzyskał status tzw. małego świadka koronnego.

Potiomkinowskie Centrum Decyzji Wizowych

Na tym wszystkim nie koniec. W kwietniu kandydujący z Łodzi do Sejmu minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau z wielką pompą ogłaszał otwarcie w tym mieście Centrum Decyzji Wizowych.

Miał to być supernowoczesny ośrodek pozwalający na sprawne wydawanie wiz już nie w placówkach konsularnych, lecz na mocy decyzji samego ministra. Dotąd w takim nietypowym trybie wydawano wizy przede wszystkim obywatelom Białorusi – bo w tym kraju nasze konsulaty mocno ograniczyły tradycyjną ścieżkę wydawania wiz.

Piotr Wawrzyk przygotował projekt osławionego już rozporządzenia, na mocy którego ten tryb miał zostać rozszerzony na kolejnych 21 państw. Były to Arabia Saudyjska, Armenia, Azerbejdżan, Białoruś, Filipiny, Gruzja, Indie, Indonezja, Iran, Katar, Kazachstan, Kuwejt, Mołdawia, Nigeria, Pakistan, Tajlandia, Turcja, Ukraina, Uzbekistan, Wietnam oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie.

To właśnie obsłudze wniosków wizowych z tych wszystkich krajów miało służyć łódzkie CDW. A to oznaczałoby wydawanie decyzji wizowych na skalę przemysłową. Zarazem zaś gigantyczne rozszerzenie skali outsorcingu wizowego – i tym samym lawinowe zwiększenie możliwości dla pośredniczych wizowych mafii.

„Otwarty” w kwietniu obiekt nie działa do dziś. Jak podaje „Rzeczpospolita”, nie ma nawet na nim szyldu MSZ, a budynek jest „zamknięty na głucho”. Mimo to MSZ – informuje „Rz” – ponosi koszty wynajmu obiektu. Obecnie są obniżone (na poziomie 9 tysięcy złotych), od grudnia jednak pełne – 35 tysięcy złotych miesięcznie.

Pomysłodawcą powstania CDW miał być właśnie zwolniony 15 sierpnia z pracy w MSZ dyrektor Biura Prawnego i Zarządzania Zgodnością resortu Jakub Osajda.

Z projektu rozporządzenia szykowanego przez Wawrzyka MSZ wycofało się pod potężnym ostrzałem opozycji, która punktowała hipokryzję PiS – partii jedną ręką „broniącej polskiej granicy” przed imigrantami próbującymi przedostać się z Białorusi, ale drugą ręką szykującej bardzo szerokie otwarcie granic dla imigrantów zarobkowych. Gdyby to się stało, również i Centrum Decyzji Wizowych przestało być potrzebne.

Dopiero ujawnienie afery wizowej nadało tej sprawie nowy, nieznany dotąd kontekst. Nie da się bowiem wykluczyć i takiej możliwości, że i rozporządzenie, i powołanie do życia CDW miały służyć przede wszystkim dalszemu rozluźnieniu szczelności polskiego systemu wizowego.

Wiele do wyjaśnienia

Mimo pracy dziennikarzy wolnych mediów — a tym bardziej mimo komunikatów MSZ i zatrzymań — afera wizowa pozostaje daleka od pełnego wyjaśnienia.

Prawo i Sprawiedliwość jak ognia obawia się jej politycznych skutków – już teraz bowiem afera podważa całą antyimigracyjną narrację tej partii, na której opiera się jej kampania wyborcza.

Z całą pewnością może to rzutować na pracę służb i prokuratorów zajmujących się wyjaśnianiem tej sprawy. I jednocześnie tłumaczyć, dlaczego jedynymi zatrzymanymi powiązanymi z obozem władzy pozostają średniej rangi działacze z województwa świętokrzyskiego.

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze