0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: 03.07.2025 Warszawa, ul Wiejska 10. Kancelaria Prezydenta RP. Przedstawiciele mediów przed budynkiem po przedstawieniu składu Biura Bezpieczeństwa Narodowego przez Prezydenta Elekta Karola Nawrockiego. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl03.07.2025 Warszawa,...

Z Renate Schröder, dyrektorką Europejskiej Federacji Dziennikarzy skupiającej związki zawodowe i stowarzyszenia dziennikarskie z całej Europy, rozmawiamy o:

  • freelancerach, czyli prekaryzacji zawodu dziennikarza
  • rosnących atakach na wolność mediów
  • rabunku, jakiego dokonują na medialnych treściach modele językowe
  • utraceniu odruchu płacenia za informacje

Agata Czarnacka: Kim jest dziennikarz/dziennikarka w 2025 roku? Co wiadomo o ich płci, wieku, dochodach i formie zatrudnienia? Jak są postrzegani?

Renate Schröder: Zacznijmy od pierwszego z tych pytań. Definicje zależą od kraju, bo w różnych krajach profesję tę definiuje się rozmaicie. Ogólnie rzecz biorąc, ważne jest, żeby rozumieć, że dziennikarstwo to wolny zawód. Nie w taki sposób jak architekci czy lekarze, których chroni gildia lub izba zawodowa, obowiązuje ścisły kodeks postępowania, a reguły wstępu są surowe i zakładają odsiew na wejściu. Aczkolwiek dla niektórych rządów, a nawet dla części z nas takie rozwiązanie jest bardzo atrakcyjne. Zwolennicy tego podejścia uważają, że przełożyłoby się to na ochronę informacji i poważne traktowanie etyki mediów, etyczne podejście do informacji.

Ale nasza Federacja, podobnie jak większość jej członków, w to nie wierzy. Naszym zdaniem dziennikarstwo powinno pozostać wolnym zawodem – pomimo wszystkich trudności, które się z tym wiążą i do których za chwilę wrócę.

Na przykład we Włoszech wciąż istnieje Ordine, izba dziennikarska, która jest schedą po czasach Mussoliniego. Każdy dziennikarz, żeby uzyskać akredytację prasową, musi zdać państwowy egzamin. To jednak wyjątkowe rozwiązanie – w innych krajach może pani zostać dziennikarką z dnia na dzień, jeśli zostanie pani zatrudniona w takim charakterze – wystarczy, że przekona pani pracodawcę, że jest pani w tym dobra. Nie ma innych reguł dostępu do zawodu i pod tym względem dziennikarstwo może się różnić od innych karier.

Oczywiście, dziennikarstwo się zmienia. Zajmuję się tym obszarem od 30 lat, to szmat czasu, ale jak dziś pamiętam moje pierwsze seminarium zatytułowane „The Future is Freelance“ („Przyszłość to Freelance“). Czyli już wtedy było sporo dziennikarzy pracujących na własny rachunek w warunkach prekariatu – ale w wielu krajach i w wielu związkach zawodowych nie przyjmowano dziennikarzy freelancerów jako członków.

To się zmieniło – bo już nie jest tak, że freelance to przyszłość. Owszem, wciąż wielu dziennikarzy jest na etacie – ale w wielu krajach freelancerzy stanowią już większość osób wykonujących ten zawód i większość członków w należących do Federacji związkach.

Co oznacza ta zmiana?

Jestem pewna, że większość freelancerów funkcjonuje w prekarnych warunkach. Coraz więcej z nich musi wykonywać dodatkową pracę: od PR-u po jeżdżenie na taksówkach, żeby móc związać koniec z końcem. To mówi samo za siebie: nie jest dobrze.

Także dlatego, że im większa niestabilność zawodowa, tym większa podatność na korupcję.

Naszym zdaniem ma to również przełożenie na jakość pracy reporterskiej. Inną konsekwencją są typowe w takich sytuacjach przeobrażenia, choćby w strukturze płci. Od jakiegoś czasu następuje gwałtowna feminizacja zawodu, co z jednej strony jest świetne, ale z drugiej…

...ale z drugiej wynika z pauperyzacji tej branży, a feminizacja pojawia się tam, gdzie spadają zarobki i prestiż.

Właśnie. Zwłaszcza że jeśli chodzi o kobiety na stanowiskach decyzyjnych, jak choćby redaktorki naczelne, to choć sytuacja nieco się poprawiła, nadal nie jest zbyt dobrze. Pojawił się także nowy problem, czyli drenaż mózgów. Badania przeprowadzone w Belgii i Szwecji pokazały, że kobiety-dziennikarki w wieku, w którym zakłada się rodzinę, opuszczają branżę, ponieważ funkcjonowanie w tym zawodzie wyjątkowo trudno pogodzić z równowagą życia i pracy konieczną do tego, żeby móc funkcjonować w rodzinie. To jest tym smutniejsze, że bardzo często chodzi o najlepiej wykształcone i przygotowane do zawodu osoby.

Ten drenaż mózgów to poważna sprawa, także dlatego, że uderza w różnorodność w dziennikarstwie, do której obiecywaliśmy dążyć, i to nie bez powodu. Sporo kiepskiej atmosfery wokół mediów i dziennikarzy bierze się stąd, że zawód ten nadal postrzegany jest jak elitarny klub białych samców wywindowanych na pozycje wysokości wieży Eiffla, w części krajów zblatowanych z rządem, a w innych krajach zbyt krytycznych wobec rządzących (to oczywiście zależy też od perspektywy).

Wokół dziennikarstwa jako profesji narosło dużo problemów. A najważniejszy z nich, moim zdaniem, jest taki, że atakowani dziennikarze zaczynają się samocenzurować. Drugim co do wielkości problem są finanse, o tym też stale rozmawiamy.

Finanse okazują się czarną dziurą głównie ze względu na to, że reklamy przeszły do big techów, ale także ze względu na zjawisko unikania newsów, napędzane skądinąd kopiowanym przez media tradycyjne modelem ekonomii uwagi, który rzekomo świetnie działa w mediach społecznościowych.

Czyli potępione ostatnio przez papieża clickbaity…

To jeden z wielu powodów, dla których ludzie zrażają się do dziennikarstwa. To ma z kolei wpływ nie tylko na sytuację finansową, ale też na samych dziennikarzy, którzy się frustrują, zastanawiając się, co oni właściwie robią i dla kogo. Oczywiście są wyjątki. Nasi członkowie wykonują swój zawód pomimo przeszkód, bo kochają to, co robią, i widzą, jakie to jest ważne. Niemniej frustracja narasta właściwie wszędzie.

A niektórych doprowadza do wypalenia.

Które bierze się nie tylko z nadmiaru pracy, ale też z tego, że coraz trudniej o robienie rzeczy z powołania. Jeśli chodzi o kobiety, w szczególności o kobiety, dokładają się do tego ataki w internecie – molestowanie, przemoc. To ostatnie widać zresztą też w innych zawodach.

Przeczytaj także:

Demokrację buduje się na zaufaniu

Skoro mówimy o atakach na dziennikarki i dziennikarzy – Federacja opublikowała niedawno raport o naruszeniach wolności prasy. Nie wygląda to dobrze.

Tak, ataki przybierają na sile. Monitorujemy to we współpracy z innymi organizacjami – widać bezprecedensowe liczby ataków, i to nie tylko w Serbii, która obecnie doświadcza tego na niesłychaną skalę, ale właściwie wszędzie. Nawet w takich krajach jak Niemcy czy Finlandia, gdzie nikt się tego nie spodziewał. Nie chcę zrzucać winy wyłącznie na media społecznościowe, ale platformy cyfrowe (amerykańskie i nie tylko) wypromowały konkretny model biznesowy…

W którym nienawiść się sprzedaje, a obiektywizm nie ma siły przebicia…

I teraz na ten model nakładają się polityczne zapędy i ambicje autokratów. W ten sposób udaje im się nie tylko nadszarpywać demokrację, ale też instalować podziały społeczne i polaryzację. A to z kolei uderza w zaufanie do dziennikarstwa, które spychane jest na margines przez toksyczne newsy, po prostu kłamstwa. Niestety ten model funkcjonowania w dzisiejszej ekonomii walczącej o uwagę nie lubi się z faktami. Z tej perspektywy fakty są po prostu nudne. Co innego jest interesujące.

Najważniejsza osoba w tej erze postprawdy spędza całe dnie na platformie Truth Social, na której publikuje jedno kłamstwo po drugim.

I to ma potężny wpływ na demokrację, ponieważ demokrację buduje się na zaufaniu. Tymczasem o zaufanie jest dziś bardzo trudno: jeśli nie wiem, czy to, co mówisz, jest prawdą, a Ty nie wiesz, czy ja mówię prawdę, to czy mamy jakiś wspólny poziom porozumienia? Nie! To oczywiście daje przewagę autokratom na całym świecie, którym słupki stale rosną. My zdajemy sobie z tego sprawę, ale nawet na poziomie Unii Europejskiej nie ma na razie odwagi, żeby stawić temu czoła.

Z jednej strony w ostatnich latach powstało sporo świetnych regulacji. Ale z drugiej strony europejski akt o usługach cyfrowych, akt o rynkach cyfrowych czy europejski akt o wolności mediów będą bezużyteczne w kraju, którego przywódca powie, że jest za deregulacją, że deregulacja jest teraz politycznym celem. W ten sposób gra do bramki Trumpa. My dzisiaj potrzebujemy regulacji, nie poradzimy sobie inaczej.

Nietypowe stało się typowe

Chyba czas zadać fundamentalne pytanie: czym jest i co w tym wszystkim robi Europejska Federacja Dziennikarzy?

Skupia związki zawodowe i stowarzyszenia dziennikarskie z 44 krajów europejskich (co oznacza, że działamy na takim obszarze jak Rada Europy). Należymy do Międzynarodowej Federacji Dziennikarzy. Jakieś 35 lat temu organizacja ta zdała sobie sprawę, że potrzebuje mieć biuro w Brukseli, która wydaje coraz więcej regulacji prawnych dotyczących mediów, prasy i w związku z tym mających wpływ na dziennikarzy. Jesteśmy również aktywni na niwie Rady Europy, która wskazuje standardy dla mediów.

Ponieważ należą do nas związki zawodowe, jesteśmy też częścią Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych, także z siedzibą w Brukseli. To przesądza o wyjątkowości naszej Federacji – walczymy zarówno o prawa zawodowe, jak i socjalne dziennikarzy w otoczeniu, które jest coraz trudniejsze zarówno, jeśli chodzi o pluralizm i wolność mediów, jak i o bezpieczeństwo, warunki pracy i tak dalej.

W dodatku, w odróżnieniu od wielu tradycyjnych związków zawodowych, zabieracie głos nie tylko w imieniu pracowników redakcji, ale także freelancerów.

Jest to coraz częstsze – my akurat ściśle współpracujemy ze związkami muzyków czy aktorów, czy szerzej z sektorem kreatywnym, gdzie freelance jest powszechny. Niestety tradycyjne związki zawodowe wciąż nazywają freelancerów „pracownikami nietypowymi”. Co mówi samo za siebie, bo coś, co nazywają nietypowym, stało się w ostatnich latach absolutnie typowe. A my jesteśmy na pierwszym froncie tych przemian.

Wielu dziennikarzom nie udaje się wypracować więcej niż połowy swojego dochodu w zawodzie – oficjalnie więc nie nazywa się ich dziennikarzami, mimo że uprawiają dziennikarstwo. Wszystko to jest skomplikowane i wiemy, że będzie się tylko bardziej komplikować.

Mamy też tak zwanych „peryferyjnych aktorów medialnych“, czyli producentów treści, influencerów. Ostatnio zadaliśmy członkom naszego komitetu wykonawczego pytanie, czy organizują lub planują włączenie do organizacji influencerów. To duża i ważna kwestia, bo liczba naszych członków się zmniejsza – dziennikarze odchodzą z zawodu, ponieważ tu nie ma pieniędzy, trudno też mówić o powołaniu w tych warunkach. Duńska Unia Dziennikarzy zaczęła zwracać się do influencerów – przynajmniej takich, którzy podejmują pracę dziennikarską. Z innych powodów robi to również Ukraiński Związek Dziennikarski – w czasie wojny pojawili się influencerzy z kamerami na linii frontu, influencerzy-reporterzy.

Nasz świat pomału się zmienia, więc oczywiście my również będziemy musieli znaleźć nowe formuły członkowskie na poziomie narodowym. Dziennikarze dzisiaj są często swoimi własnymi wydawcami; pojawił się nawet termin przedsiębiorca dziennikarski, choć to najczęściej nie działa najlepiej, bo łączenie jednego z drugim jest po prostu trudne. Ale jakiś czas temu wydawało się to bardzo ciekawe, dziennikarze zakładali własne cyfrowe start-upy. Wciąż mamy dużo pasji, problem w tym, że w branży nie ma wystarczająco dużo pieniędzy.

W 2024 roku wydaliście tak zwaną Deklarację z Vichy, nawołującą o godne warunki pracy dla dziennikarzy freelancerów. Jej pierwszy punkt dotyczy uznania freelancerów za dziennikarzy.

Tak, w kilku krajach – w Turcji, Grecji, Chorwacji – to ciągle jest problem. Wszędzie na szczęście udaje się to jakoś obchodzić.

Sporo miejsca deklaracja poświęca również czemuś, co się określa jako „fałszywe umowy freelancerskie"…

Dotyczy to głównie mediów publicznych, ale nie tylko. Są osoby, które przychodzą do biura na 09:00 i wychodzą o 17:00 – choć dziś możemy mówić również o pracy z domu – i które pracują jak regularni pracownicy, a jednak nie mają umów o pracę. To naszym zdaniem nie jest w porządku. Powinni być zatrudnieni. Z kolei inne instytucje medialne sięgają po outsourcing, żeby zaoszczędzić pieniądze. Oczywiście, że freelancerzy są wynagradzani inaczej, ale w takich sytuacjach chodzi też o pakiet socjalny, ochronę praw, dostęp do szkoleń i awansów, urlopów, także macierzyńskich i rodzicielskich.

Czy to częste praktyki?

Niestety tak. Jak w zasadzie w każdym obszarze jest pod tym względem nieco lepiej tylko w krajach nordyckich – to wynika też z faktu, że związki zawodowe są tam bardzo silne i udaje im się sporo wynegocjować.

Okazuje się, że problemy generują także instytucje chroniące konkurencję: orzekają, że freelancerów należy traktować jak małe, niezależne firmy, przez co związki nie mogą brać ich w obronę. Na szczęście zmieniła to Komisja Europejska, która uznała to za absurd – zawsze bowiem mamy tu do czynienia z kompletnym brakiem równowagi negocjacyjnej między freelancerem a organizacją medialną. Dlatego powstały wytyczne pozwalające związkom zajmować się freelancerami na różnych poziomach. To był dla nas prawdziwy sukces – niestety instytucje medialne nic od tego czasu nie zmieniły w swojej polityce. Nie muszę mówić, że jest to zwyczajnie frustrujące!

Największy rabunek

Kolejna bolesna kwestia to prawa autorskie… co zresztą łączy się z wyzwaniami, przed jakimi postawiła nas sztuczna inteligencja.

Jeśli chodzi o prawa autorskie, możemy chyba powiedzieć, że to największy rabunek, od kiedy ludzkość zaczęła uprawiać twórczą działalność. Firmy zajmujące się sztuczną inteligencją kradną publikowane treści, żeby trenować na nich swoje modele językowe. Próbowaliśmy temu przeciwdziałać Rozporządzeniem o Sztucznej Inteligencji (AI Act), żeby wprowadzić jakiś kodeks postępowania. Europejski Urząd ds. Sztucznej Inteligencji opracował wzorzec rozwiązań służących przejrzystości, żeby udało się wprowadzić chociaż tyle, żeby instytucje medialne czy dostarczyciele treści wiedzieli, że ich treści zostały wykorzystane i mogli ubiegać się o wynagrodzenie czy uznanie z tego tytułu. Ale okazało się to bardzo skomplikowane i akurat tu Komisja nam niewiele pomogła. Dla nich hasłem jest „Przede wszystkim innowacje“, a my chcemy, żeby modele językowe były jakościowe i uczyły się na jakościowych treściach.

A jakościowe treści wymagają jakościowego wynagrodzenia.

Bez tego dziennikarstwo po prostu marnie sczeźnie – bo nie ma już dla nas pieniędzy. Nie wiadomo, z czego mamy żyć. Pieniędzy z reklam już nie ma. Robi się naprawdę poważnie. W tych kwestiach współpracujemy z organizacjami twórców i z muzykami – bo wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Wydaliśmy stanowisko w sprawie sztucznej inteligencji i wykorzystania generatywnej AI. Widzimy to, co każdy: że to ogromny potencjał, ale także – że niesie ze sobą spore zagrożenia. O tym ostatnim prawie się nie słyszy, a przecież tak po prostu jest.

Nie jesteśmy przeciwko wykorzystaniu generatywnej AI – czy chcemy, czy nie chcemy, ona już tu jest. Ale naszym zdaniem należy ją wykorzystywać w możliwie etyczny sposób. Narzędzia oparte na sztucznej inteligencji wykorzystuje się od wielu lat – bez AI nie byłoby np. Panama Papers, nikt nie dałby rady ręcznie przedzierać się przez tyle danych. W idealnym świecie narzędzia AI służyłyby dziennikarzom do tego, żeby wykonywali pracę, w której są świetni – a zadania administracyjne czy research może wykonywać sztuczna inteligencja.

Oczywiste obawy budzi perspektywa utraty kontroli przez człowieka – co już obserwujemy. Chat GPT potrafi halucynować i wprowadzać w błąd. AI wspomaga trolli i generuje toksyczne newsy, którymi karmią nas między innymi Rosjanie, podminowując naszą demokrację. Co gorsza, newsy te trafiają następnie do systemu…

Jako treści, na których uczą się modele językowe…

I tak fałszywe informacje zostają w nim na stałe. To bardzo trudny temat, ale właśnie dlatego tak ważne jest, żeby utrzymać nad tym wszystkim kontrolę człowieka. A tymczasem niektóre koncerny medialne, jak choćby Axel Springer, zastępują dziennikarzy sztuczną inteligencją, realizując najgorszy możliwy scenariusz.

Nasze stanowisko jest takie, że treści generowane przez AI powinny być oznaczane.

To w moim odczuciu byłaby prawdziwa rewolucja. Wiele naszych organizacji członkowskich podnosiło już tę kwestię – ale nie jest to wcale takie łatwe, ponieważ koncerny medialne bronią się przed tym rękami i nogami. Obawiają się, że czytelnicy i odbiorcy nie będą mieli do nich zaufania. Wygląda na to, że problem sztucznej inteligencji zwyczajnie nas przerasta. Tempo zmian jest oszałamiające. Z jednej strony AI jest z dnia na dzień lepsza. Z drugiej – pozostaje kwestia halucynacji, dla której naprawdę trudno znaleźć rozwiązanie.

Oczywiście ludzie też potrafią się mylić. Widzę po mojej córce, jak ważną częścią jej świata stała się sztuczna inteligencja. Używa czatów do pisania pracy dyplomowej i w codziennej nauce. To nie zniknie – musimy się nauczyć, jak sobie z tym radzić, jak zachowywać krytyczny dystans. Dzięki temu sztuczna inteligencja może się okazać fantastycznym narzędziem i wielką pomocą. Ale traktowana bezkrytycznie niesie ze sobą wielkie ryzyko.

Co oczywiście prowadzi nas do pytań o kwestie etyczne i odpowiedzialność zawodową. Czyja to ma być odpowiedzialność?

Dokładnie o tym rozmawiałam na letniej szkole we Florencji w 2024 roku. Zebrałam różne zestawy wytycznych etycznych, które już obowiązują w newsroomach. Także i tu widać, że im dalej na północ, tym lepsze przygotowanie dziennikarzy w tych kwestiach; jest to przemyślane, dziennikarze dostają szkolenia, przejmują się tym. Z kolei im dalej na południe czy na wschód pod tym względem jest gorzej.

Istnieje wiele różnych modeli postępowania; różne media, w tym media publiczne, rozwiązują to rozmaicie. W bogatych krajach media mają swoje własne modele AI, mają też swoje standardy etyczne, z których szkolą. Natomiast w mniejszych instytucjach medialnych o niewielkich budżetach można o tym zapomnieć. I to wytwarza ogromne zróżnicowanie na rynku medialnym.

Ale czy można sobie wyobrazić równy i stały dostęp wszystkich dziennikarzy do AI, czy szkoleń?

Oczywiście, że to trudne, zwłaszcza dzisiaj, kiedy media mierzą się z problemami finansowymi. Okazuje się, że dofinansowanie jest tu kluczowe. Być może widziała pani list otwarty noblistów i czołowych ekonomistów przekonujących, że w interesie publicznym jest wprowadzenie publicznego finansowania mediów. Widać już, że bez takich zastrzyków finansowych, a jedynie na kroplówce z prywatnej kieszeni, to zwyczajnie nie będzie działać. Musimy wymyślić nowe modele finansowania mediów, oczywiście zabezpieczające ich autonomię, które wspierałyby innowacyjne, niezależne formaty dziennikarstwa.

Najważniejszą dziś dla nas kwestią jest przekonanie państw członkowskich – wydaje się, że buduje się jakiś rodzaj wspólnego nurtu, zwłaszcza w obrębie UE – że przy całej ich niechęci do regulacji, niezależne dziennikarstwo jest po prostu potrzebne. Rządy zaczynają zdawać sobie sprawę, że kwestia dezinformacji awansowała na sam szczyt listy zagrożeń w skali globalnej. Przy grożących nam wojnach i innych problemach geopolitycznych my po prostu nie możemy sobie pozwolić na tolerowanie dezinformacji – i właśnie dlatego niezależne i cieszące się zaufaniem dziennikarstwo jest niezbędne.

Utracony odruch

Mam jeszcze jedno, ostatnie pytanie. Z pani perspektywy – co dziś można nazwać grzechem głównym branży medialnej?

Grzechem głównym? Dobrze powiedziane, choć może to zbyt mocne słowo… Kardynalnym błędem, co dzisiaj łatwo powiedzieć, było na pewno to, że w pewnym momencie organizacje medialne zaczęły udostępniać treści za darmo. Jak raz przyzwyczaisz się, że publikowane treści dziennikarskie są darmowe, to bardzo trudno jest się zatrzymać i powiedzieć, dobrze, od teraz będę płacić za newsy. To dotyczy wszystkich, nie tylko młodych ludzi, choć dla nich to już w ogóle niewyobrażalne. Kiedy widzą, że płacę abonament, powiedzmy, 5 euro, są zdumieni, dlaczego wydaję na newsy tyle pieniędzy.

Utraciliśmy odruch płacenia za informację, za newsy, bo wszystko można znaleźć w mediach społecznościowych za darmo.

To jeden z powodów, dla których dziś jesteśmy w… tym bagnie.

Inny problem, o czym już chyba mówiłam, to coś, co nazywamy „platformizacją“ mediów, dziennikarstwem clickbaitowym, które kieruje się ekonomią uwagi i kopiuje sposób podawania informacji na platformach społecznościowych. Tymczasem dziennikarstwo powinno działać dokładnie odwrotnie – dostarczać jakościowe informacje w sposób odróżniający je od mediów społecznościowych. Myślę, że to dwie bardzo ważne kwestie.

Kolejny problem: kto właściwie decyduje o tym, co powinno się znaleźć na agendzie informacyjnej. Zaufanie do mediów nie zależy tylko i wyłącznie od dziennikarzy. Unikanie newsów bierze się także z rozczarowania – wiadomo, że coś się dzieje, ale tzw. media legacy, największe instytucje medialne nie są w stanie tego pokazać, bo dziennikarze mają gdzieś zakaz wstępu, albo nie ma jak zapewnić im bezpieczeństwa, jak na przykład w Gazie. I tak coś tak istotnego zdecydowanie nie miało wystarczającego pokrycia medialnego. W oczywisty sposób pojawiają się pytania o strategie mediów w tej sprawie…

Jeśli chcemy, żeby ludzie płacili za newsy, jeśli chcemy, żeby uważali, że ochrona dziennikarzy jest ważna, to musimy też gwarantować wolność mediów.

;
Na zdjęciu Agata Czarnacka
Agata Czarnacka

Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.

Komentarze