Coraz większa popularność tego typu przekazów może sprawić, że powodowani głęboką nieufnością przestaniemy wierzyć, że leki, chleb i woda są dla nas bezpieczne. Cała nasza rzeczywistość zapełni się wówczas niebezpieczeństwami, a nasza podstawową emocją społeczną będzie lęk
Kontrowersje wokół wywiadu Bogdana Rymanowskiego z prof. Grażyną Cichosz wiele mówią o współczesnej debacie publicznej. Wiele również mówią o stanie współczesnych mediów i wadze tematów zdrowotnych w świecie wszechogarniającego ryzyka.
Wydaje się, że pandemia zmieniła nasz świat, generując nowe obszary niepewności i wyolbrzymiając lęki, które, choć istniały od dawna, zyskały większy rezonans społeczny. Sam ten przykład dużo również mówi o ekspertyzie naukowej, a w szczególności jej roli w clickbaitowym świecie nagłówków i prostych sloganów.
Niestety, przypadek Rymanowskiego skłania do powiedzenia, że „dobrze już było” – naukowcy w dużo mniejszym stopniu niż w przeszłości cieszą się społecznym autorytetem, a dezinformacja i pseudowiedza wypierają coraz częściej wiedzę naukową, zweryfikowaną w badaniach empirycznych.
Od wielu już dekad praktyki medyczne (czyli np. decyzje dotyczące diagnoz czy przepisywanych leków) związane są z badaniami empirycznymi. O ile kiedyś kwestią fundamentalną było doświadczenie kliniczne i wiedza gromadzona w praktyce przez lekarzy, o tyle dziś równie, jeżeli nie bardziej, ważną sprawą są rozwijające się badania i technologie medyczne.
Z jednej strony, przyczynia się to do niebywałego postępu (czego najlepszym przykładem jest szybkie wprowadzenie na rynek skutecznych szczepionek przeciwko COVID-19). Z drugiej natomiast, mocno zmienia pracę samych lekarzy. Aby ją odpowiednio wykonywać, lekarze muszą bezustannie aktualizować swoją wiedzę.
Jest to trudne, ponieważ medycyna jest nauką, której przedmiotem jest ludzkie ciało – rzecz niezwykle skomplikowana, w wielu obszarach niedobadana i niekiedy trudno manipulowalna. Tak, lekarze wiedzą bardzo dużo na temat przyczyn różnych chorób, ale nie wiedzą wszystkiego, a w niektórych kwestiach wiedzą mało.
Właśnie dlatego medycyna, tak jak inne nauki empiryczne, nie tyle odkrywa jednoznaczne prawdy, ile ustanawia pewien konsensus (czyli zgodę jak diagnozować, co jest przyczyną chorób, jak leczyć itp.). Konsensus to wynik dziesiątek, a czasami setek badań, które wykorzystując podobne metody do badania jakiegoś zjawiska, prowadzą do podobnych rezultatów.
Konsensus może się jednakże zmienić, ale nie pod wpływem opinii tej czy innej osoby (nawet posiadającej tytuł naukowy), ale wskutek długotrwałych i rzetelnych badań naukowych (np. wykorzystujących inne niż dotychczas założenia teoretyczne czy narzędzia pomiarowe).
Tym samym o nauce (również medycynie) powinniśmy mówić nie tylko w kategoriach „prawdziwa” czy „fałszywa”, ale również „lepiej ugruntowana” i „gorzej ugruntowana”.
Czy tezy wygłaszane przez prof. Cichosz są naukowe? Nie. Ale nie tylko dlatego, że nie odnoszą się do pewnej obiektywnej rzeczywistości (bo tę czasami trudno uchwycić w ramach badań empirycznych, zwłaszcza jeżeli mówimy o ludzkim organizmie), ale również, a może przede wszystkim dlatego, że są gorzej ugruntowane.
To znaczy – istnieje wiele badań różnych naukowców, które stoją w sprzeczności z tym, co głosi prof. Cichosz. Bruno Latour, niedawno zmarły socjolog i filozof francuski, uważał, że debaty naukowe to gra w mobilizację zasobów. Ten, kto ma ich więcej (badań, ekspertyz, danych, eksperymentów itp.), ten wygrywa. Wygrana w takiej grze to nic innego, jak powiedzenie: „To jest stwierdzony naukowo fakt”.
Mobilizacja zasobów odbywa się przede wszystkim w świecie materialnym, a nie tylko na płaszczyźnie retoryki. Mówiąc innymi słowy, rację ma ten, kto potrafi powołać się na większą liczbę eksperymentów i analiz, które przemawiają za daną hipotezą. A nie jest z konieczności tak, że rację ma zawsze ten, kto wypowiada się w zasięgowym medium, ma tytuł naukowy (który miałby rzekomo sam w sobie być źródłem uprawomocnienia określonych tez) albo głosi kategoryczne i zdroworozsądkowe tezy wobec złożonych zjawisk i procesów.
Zarysowany kontekst funkcjonowania współczesnej nauki sam jest dobrze ugruntowany w badaniach empirycznych z zakresu tzw. studiów nad nauką i technologia czy antropologii laboratorium. Ci, którzy znają badania wymienionego wcześniej Latoura, Karin Knorr-Cetiny czy Steve’a Woolgara doskonale wiedzą, jak odróżnić naukę lepszą od nauki gorszej.
Niestety, nie jest to powszechna umiejętność. W społeczeństwie nadal króluje przekonanie, że nauka jest obszarem generowania zero-jedynkowych prawd o świecie.
W takiej wizji naukowcy albo są czegoś pewni na 100%, albo nie traktuje się ich poważnie.
Właśnie dlatego coraz częściej mówi się o kształtowaniu w społeczeństwie kompetencji związanych z rozumieniem współczesnej nauki (tzw. scientific literacy) czy kompetencji zdrowotnych (health literacy), czyli zdolności do zdobywania i rozumienia podstawowych informacji dotyczących naszego zdrowia.
Dla tych pierwszych ważne są nie tylko suche fakty, ale również wiedza na temat mechanizmów funkcjonowania nauki i sposobów dochodzenia do konsensusu naukowego. Z kolei w przypadku tych drugich krytyczna jest zdolność do odróżniania wiedzy na temat zdrowia, która może nam pomóc od pseudowiedzy, która może nam zaszkodzić.
W tym kontekście nie sposób podzielać optymizmu Bogdana Rymanowskiego, który, tłumacząc się z wywiadu z prof. Cichosz, napisał w mediach społecznościowych „wierzę w zdolność moich widzów do samodzielnego myślenia i wyciągania wniosków”. Jest to założenie równie błędne, co założenie o pełnej racjonalności uczestników rynku, która sprawia, że może się on sam regulować.
Nie, tzw. zwykli ludzie nie są w stanie ocenić informacji, które przekazywała prof. Cichosz, pod kątem ich prawdziwości i rzetelności.
I nie o to chodzi, że większość ludzi jest głupia. Po prostu nie wszyscy muszą się na wszystkim znać. Po to jako podatnicy płacimy ekspertom, aby generowali nam wiedzę o świecie, a jednocześnie pilnowali pewnych standardów.
Zdaniem Anthony’ego Giddensa, brytyjskiego socjologa, to jest właśnie fundament nowoczesnych społeczeństw, to znaczy uzależnienie naszych pojedynczych decyzji od systemów opartych na wiedzy eksperckiej. Widzowie Bogdana Rymanowskiego nie są w stanie zweryfikować tez prof. Cichosz, tak jak większość z nas nie jest w stanie indywidualnie sprawdzić, czy woda, którą piją, nie jest szkodliwa, czy lek, którzy regularnie zażywają, nie spowoduje skutków ubocznych, czy chleb, który jedzą, nie spowoduje zatrucia.
Kwestią fundamentalną w naszym poleganiu na systemach eksperckich jest zaufanie. Idąc do sklepu i kupując chleb, zgadzając się na lek przepisany przez lekarza czy decydując się wypić szklankę wody, postanawiam tak naprawdę zaufać, bez weryfikacji, pewnej wiedzy eksperckiej (dotyczącej bezpieczeństwa żywności, czystości wody, skuteczności leku).
Z zaufaniem jest jednakże ten problem, że łatwo je utracić. I tutaj dochodzimy do największego problemu, jaki mam z wywiadem Rymanowskiego z prof. Cichosz. Otóż zarówno sam wywiad, jak i późniejsza jego obrona przez redaktora ustawia scenę w następujący sposób: po jednej stronie mamy samotną ekspertkę, która wbrew większości głosi niepopularne (czyt. ukrywane) prawdy, po drugiej natomiast tych, którzy chcą jej ten głos odebrać (w domyśle: ze strachu, że powie zbyt dużo).
Tego typu działania w sferze publicznej muszą z konieczności w większym bądź mniejszym stopniu podmywać zaufanie wobec ekspertów. Biorąc pod uwagę zdroworozsądkowy sposób myślenia o tworzeniu wiedzy naukowej, który powyżej zarysowałem, tego typu sytuacje zwykle szkodzą wizerunkowi nauki – no bo skoro jeden naukowiec mówi jedno, a drugi co innego, to cała ta nauka nie jest do końca poważna, przecież prawda powinna być jedna. A skoro naukowcy nie potrafią się zgodzić co do tak prostych rzeczy, jak jedzenie, to może wcale nie powinniśmy ich słuchać.
Coraz większa popularność tego typu przekazów może sprawić, że nasza nowoczesność z czasem ulegnie rozregulowaniu – powodowani głęboką nieufnością przestaniemy wierzyć, że leki, chleb i woda są dla nas bezpieczne. Cała nasza rzeczywistość zapełni się wówczas niebezpieczeństwami, a nasza podstawową emocją społeczną będzie lęk.
Te obawy stały się bardziej poważne w społeczeństwie postpandemicznym. Prawdą jest to, że zdrowie czy jedzenie na długo przed 2020 rokiem stało się źródłem lęków społecznych. Słynna teza o społeczeństwie ryzyka została sformułowana przez Ulricha Becka w latach 80 XX wieku i była związana z obawami m.in. przed rozwojem technologii energetycznych. Po drodze mieliśmy również kontrowersje wokół żywności modyfikowanej genetycznie czy szczepień ochronnych. Niemniej, pandemia wyostrzyła pewne trendy i zjawiska.
Po pierwsze, mocno osłabiła autorytet nauki i ekspertów, a jednocześnie spopularyzowała myślenie spiskowe. Co widzę również w swoich badaniach dotyczących postaw wobec szczepień. Ludzie nie rozumieją dziś zasadności wprowadzania niektórych obostrzeń pandemicznych czy postrzegają szybkie wprowadzenie szczepień przeciwko COVID-19 jako niepotrzebne ryzyko.
Do tego dochodzi również problem z komunikacją zaleceń ekspertów, która w trakcie pandemii często bywała niespójna. Z perspektywy nienaiwnego patrzenia na naukę, sytuacja, w której eksperci nie są do końca pewni, jak działać w ramach kryzysu spowodowanego nieznanym wcześniej wirusem jest całkiem zrozumiała. Natomiast z perspektywy obrazu zdroworozsądkowego fakt, że na początku pandemii eksperci mówili jedno, a później drugie prowadzić może do dyskredytacji ekspertyzy jako takiej.
Niestety, jesteśmy obecnie w miejscu, w którym nauka i eksperci nie mają pozytywnego wizerunku.
W takim kontekście niezwykle prosto ustawić opisaną przeze mnie wyżej scenę (samotna i ostatnia sprawiedliwa kontra establishment naukowy), co powoduje dalszą erozję autorytetu nauki.
Po drugie, żyjemy w świecie mediów platformowych, których popularność mocno przyspieszyła po pandemii nie tylko w obszarze konsumpcji rozrywki (seriale, filmy, muzyka), ale również w segmencie wiadomości czy publicystyki. Pandemia pokazała nam wygodę korzystania ze streamingu, co skrzętnie wykorzystał choćby Krzysztof Stanowski, tworząc najpierw Kanał Sportowy (który powstał niemal w momencie wybuchu pandemii), a potem Kanał Zero.
Z tego trendu korzysta również Bogdan Rymanowski i jego kanał w serwisie YouTube. Taka platformizacja mediów ma kilka konsekwencji. W mediach platformowych to ich twórca ma często ostatnie słowo odnośnie do tego, kogo zapraszać, o czym rozmawiać, o co pytać, a co przemilczeć.
Warto tutaj przypomnieć, że Rymanowski już raz był bohaterem kontrowersji, gdy w trakcie pandemii w telewizji Polsat przeprowadził wywiad z Katarzyną Ratkowską, psychoterapeutką, która krytykowała szczepionki przeciwko COVID-19. Wówczas do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wpłynęła skarga (Rada ją rozpatrzyła i nie stwierdziła naruszeń), a sama stacja musiała wystosować oświadczenie, odnosząc się m.in. do błędnie przytaczanych przez Ratkowską danych.
Teraz – gdy Rymanowski jest „na swoim” – tego typu problemów nie ma. Może on w zasadzie zapraszać, kogo chce, a zasięgi, które generuje, tylko utwierdzają go w przekonaniu, że podejmuje właściwe decyzje. Dodajmy tutaj, że na kanale Rymanowskiego, oprócz prof. Cichosz, wystąpili m.in. Piotr Witczak (jeden z bardziej aktywnych przeciwników szczepień, rozpowszechniający nieprawdziwe informacje medyczne, oskarżany o stosowanie szkodliwych i niepotwierdzonych naukowo terapii) czy Zbigniew Martyka (internista, pozbawiony przez Okręgowy Sąd Lekarski prawa do wykonywania zawodu lekarza za publiczną krytykę obostrzeń pandemicznych).
Po trzecie wreszcie, w społeczeństwie postpandemicznym wzrosła znacząco polaryzacja polityczna. Myślę tutaj nie tylko o polaryzacji partyjnej, to znaczy o sytuacji, w której zwolennicy dwóch partii tak mocno nawzajem się krytykują, że przestają się ze sobą konstruktywnie komunikować. Badacze i badaczki coraz częściej analizują zjawisko tzw. polaryzacji afektywnej, która dotyczy nie tylko afiliacji ideologicznych (głosowania na lewicę czy prawicę), ale kwestii światopoglądowych. Szczepienia, pandemia, a teraz bezpieczeństwo żywnościowe są właśnie takimi tematami, które mogą bardzo mocno podzielić społeczeństwo na dwa zwalczające się obozy.
Wywiady Rymanowskiego w dużej mierze grają na polaryzacji afektywnej – to znaczy zarówno z niej wyrastają (stąd tak duża popularność wywiadu z prof. Cichosz), jak i ją jeszcze pogłębiają. To również ma swoje negatywne konsekwencje, ponieważ wpisują tematy zdrowia, choroby czy żywności w prostą logikę demagogii i populizmu.
Przywołajmy raz jeszcze scenę samotnej ekspertki stawiającej czoło naukowemu mainstreamowi. Jest to w dużej mierze obraz odpowiadający współczesnym politykom, którzy starają się kreować na przedstawicieli ludu i sprzeciwiają się wrogiemu establishmentowi. W tak ustawionej grze nauka nie ma w zasadzie żadnych szans. Promuje ona bowiem negatywne emocje i proste one-linery, a wyklucza niuanse czy próby drobiazgowej weryfikacji stawianych przez demagogicznego eksperta tez.
Wydaje się, że Bogdan Rymanowski bardzo dobrze przeczytał współczesne społeczeństwo postpandemiczne. Doskonale wie, że wielu z nas z lękiem wspomina czasy pandemii, nie ufa ekspertom i potrzebuje silnych emocji w sferze publicznej. Zdaje sobie również sprawę, że nie tylko kontrowersje na jego kanale się klikają, ale też cała burza wokół jego wywiadu tylko nabije mu liczbę subskrypcji na YouTubie.
Warto na koniec zapytać – no dobra, ale co z tym wszystkim zrobić? Zanim odpowiem na to pytanie, chciałbym jasno powiedzieć, że strategia przyjęta przez „Newsweek” [zdjęcie dziennikarza na okładce z tytułem „Brednie Romanowskiego”, w środku tekst z tezą, że Rymanowski został „oszołomem” – red.] jest najgorszą z możliwych.
Tak jak odpowiedzią na ludowego Karola Nawrockiego nie mógł być wielkomiejski Rafał Trzaskowski, tak na demagogicznego Bogdana Rymanowskiego odpowiedzią nie może być salonowy elityzm. Przypuszczam, że dla wielu widzów jego kanału „Newsweek” to wielkomiejska tuba mainstreamowego i liberalnego salonu, który nie jest wiarygodnym medium. Co więcej, publikacja „Newsweeka” stara się wpisać Rymanowskiego w kontekst polityczny i tłumaczy jego działania „skrętem w prawo”.
Problem z tego typu narracją jest dwojaki. Po pierwsze, to jest de facto powtórzenie logiki polaryzacyjnej, tej samej, którą posługuje się Rymanowski, ale z odwróconym znakiem. Znów – nie ma w takiej opowieści wiele miejsca dla argumentów naukowych (a jeżeli się pojawią, to i tak nie będą miały takiej mocy, jak zarzucanie „nieodpowiednich” poglądów).
Proszę zauważyć, że dyskusja nad wywiadem z prof. Cichosz w dużej mierze koncentruje się wokół granic wolności słowa. Nie to powinno być kluczowe, ale dobrze ugruntowane twierdzenia naukowe, które przeczą temu, co mówiła prof. Cichosz. Mówiąc innymi słowy, „Newsweek” bardziej niż na wojnie z prawicą powinien skoncentrować się na fact checkingu.
Po drugie, jest to skrajnie nieskuteczne, ponieważ tego typu komunikaty trafiają już do tych, którzy są przekonani i doprowadzą ich jedynie do utwierdzenia się w swoich poglądach. Ci, którzy Rymanowskiego oglądają, pomyślą, że skoro „salonowi” dziennikarze czują się dotknięci, to znaczy, że Rymanowski jakoś ich uwiera, a więc warto go dalej oglądać. To jest zresztą strategia, którą często stosuje Krzysztof Stanowski, a którą można streścić prostym „Słychać wycie? Znakomicie!”.
Nie sądzę również, że dobrym rozwiązaniem jest strategia no-platform, która polega na ignorowaniu skrajnych poglądów i niekonfrontowaniu się z nimi z obawy przed ich dodatkową legitymizacją. Tego typu rozwiązanie być może sprawdzało się w czasach przed pandemią, kiedy teorie spiskowe czy skrajne poglądy były raczej niszowe. Dziś niestety staje się to powoli mainstreamem. I trzeba wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski.
Eksperci czy naukowi krytycy Rymanowskiego i pseudonaukowców nie mogą pozwolić już sobie na luksus unikania konfrontacji.
W dobie zwiększającej się polaryzacji afektywnej czy mediów platformowych potrzebujemy w szczególności stawania w szranki z denialistami klimatycznymi, czy antyszczepionkowcami. Są chlubne przykłady naukowców, którzy są nie tylko obecni w przestrzeni medialnej, ale również wykonują współczesną formę pracy u podstaw, prowadząc w mediach społecznościowych zakrojony na szeroką skalę fact checking (taką osobą jest np. prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska). Same platformy oferują również coraz częściej przestrzeń dla głosów naukowców (czego przykładem są debaty w Kanale Zero), z których eksperci powinni jak najczęściej korzystać.
Jasne, jest to zadanie karkołomne – ekspert ma trudniej od pseudoeksperta, ponieważ ten drugi bazuje na emocjach i zdrowym rozsądku. Niemniej, oddawanie pseudoekspertom coraz większej przestrzeni medialnej (tej internetowej, nieuregulowanej, w której panuje totalna „wolność słowa”) kończy się postępującym triumfem antynauki i irracjonalności.
Warto pamiętać, że pomimo dużej widoczności, cynicznych krytyków nauki nadal jest dużo mniej niż prawdziwych naukowców i ekspertów. Jak śpiewał niegdyś Jim Morrison, „you got the guns, but we got the numbers”.
Socjolog, filozof, pracuje w Instytucie Socjologii UMK w Toruniu, interesuje się socjologią medycyny oraz socjologią środowiskową, obecnie prowadzi badania nad sceptycyzmem szczepionkowym i aktywizmem związanym z jakością powietrza, autor m.in. „Medykalizacja nadpobudliwości. Od globalnego standardu do peryferyjnych praktyk” (Kraków 2018), „Socjologia epidemii. Wyłaniające się choroby zakaźne w perspektywie nauk społecznychģ (razem z Ł. Afeltowiczem; Toruń 2021).
Socjolog, filozof, pracuje w Instytucie Socjologii UMK w Toruniu, interesuje się socjologią medycyny oraz socjologią środowiskową, obecnie prowadzi badania nad sceptycyzmem szczepionkowym i aktywizmem związanym z jakością powietrza, autor m.in. „Medykalizacja nadpobudliwości. Od globalnego standardu do peryferyjnych praktyk” (Kraków 2018), „Socjologia epidemii. Wyłaniające się choroby zakaźne w perspektywie nauk społecznychģ (razem z Ł. Afeltowiczem; Toruń 2021).
Komentarze