„Zorganizowaliśmy konferencję prasową na placu budowy, upał był nie do zniesienia. Pomyślałam – jakim prawem, gdy mierzymy się z kryzysem klimatycznym, samorząd postanawia wybudować autostradę w środku miasta?” – mówi Asia, krakowska aktywistka
„Nieważne jak czyste są nasze intencje, władza zawsze powie, że działamy z pobudek politycznych” – krzywi się Maciek. „Właśnie, nie zapytałaś nas jeszcze, kto nam płaci” – dodaje Kasia i uśmiecha się pod nosem.
Obydwoje są aktywistami Akcji Ratunkowej dla Krakowa, oddolnej inicjatywy osób, które walczą o rozwiązanie problemów w swoim mieście.
Od początku lipca krakowscy aktywiści protestują przeciwko projektowi budowy tramwaju do dzielnicy Mistrzejowice. Nie chodzi jednak o to, by zablokować całkowicie inwestycję, ale o ochronę drzew przed niepotrzebną wycinką. W protestach wzięły udział grupy aktywistów oraz mieszkańcy dzielnic, przez które przebiega trasa. Wyciętych ma zostać 960 drzew, z czego około 600, jak przekonują protestujący, mogłaby zostać ocalona (początkowo wycinka obejmowała 1059 drzew). Magistrat twierdzi z kolei, że nic więcej nie da się w tej kwestii zrobić, bo budowa tramwaju to również infrastruktura towarzysząca, która zajmuje przestrzeń.
„A co, jeśli nie macie racji? Jeśli taka wycinka jest po prostu konieczna?” – pytam. W odpowiedzi słyszę, że Akcja Ratunkowa dla Krakowa działa razem z inżynierami i ekspertami, którzy angażują się pro bono. To oni udowadniają, że pewne projekty, w tym tramwaj na Mistrzejowice, są tworzone na wyrost, a zbytnia ingerencja w środowisko nie jest konieczna. Aktywiści przekonują też, że część urzędników ich wspiera i “prosi, żebyśmy przedstawiali to, czego oni nie mogą głośno powiedzieć”.
„Im więcej się angażujemy, tym więcej się uczymy – jak mobilizować ludzi, jak lobbować, rozmawiać z samorządowcami.
W pewnym momencie po prostu ciężko jest ci przejść obojętnie obok rzeczy, które się dzieją. Widzisz, że niewiele trzeba, żeby było lepiej” – mówi Maciek.
Wiceprezydent Krakowa, Andrzej Kulig, tak skomentował protesty przeciwko budowie: „Rozumiem emocje ludzi, ale patrzę się z boku na polityczne próby wykorzystania tych protestów. Pojawiają się na nich osoby z politycznymi ambicjami, które chcą wykorzystać to do swoich celów. To zbójeckie prawo każdego, kto chce zaistnieć w polityce. Powiem jednak zupełnie szczerze, budowanie kampanii, swojej pozycji na wzbudzaniu u ludzi lęku w czasach trudnych, dla mnie jest obrzydliwe”.
Dla Maćka to żadna nowość. Przy wszystkich podejmowanych inicjatywach słyszy, że działa z pobudek politycznych.
„W normalnym kraju mieszkańcy, którym chce się coś robić, powinni być wspierani przez miasto. U nas chęć działania jest traktowana jako zarzut i kwitowana tym, że kierują nami jakieś polityczne interesy” – mówi – „Prawda jest taka, że o krajobrazie Krakowa decydują ludzie, którzy od lat wożeni są przez szoferów limuzynami z punktu A do B i nie wiedzą, jakie są bolączki zwykłych ludzi”.
Z Maćkiem i Kasią spotykamy się w parku Bednarskiego na krakowskim Podgórzu, który obchodzi w tym roku 127. urodziny. Aktywiści mają co świętować – wywalczyli, by Zarząd Zieleni Miejskiej (ZZM) zmienił plany remontu parku. Wspominają obywatelską okupację Bednarskiego sprzed dwóch lat, kiedy na polanie, na której rozmawiamy, przez dwie doby protestowały setki osób.
„Nie lubię nazywać tamtej akcji protestem, bo nie oddaje tego, co się wtedy działo. To był raczej dwudniowy piknik ze spaniem pod namiotami, śpiewami, grami, spacerami ornitologicznymi, naprawą rowerów… Wszystkim, co ludzie mogli zrobić swoimi rękami” – tłumaczy Maciek.
Okupacja była też finałem trzyletniego procesu o uznanie głosu mieszkańców w sprawie parku. Zaczęło się od oddolnych konsultacji społecznych, w których udział wzięło ponad tysiąc osób. Przeciwko rewitalizacji proponowanej przez ZZM opowiedziało się 90 proc. z nich.
Kasia – „Od samorządu usłyszeliśmy wtedy, że to tylko nic nieznaczący promil mieszkańców. To prawda, ale jeśli popatrzymy na frekwencję innych konsultacji, to okaże się, że ta liczba była oszałamiająca”. Dodaje też, że nigdy nie chodziło o całkowite wstrzymanie prac, a jedynie o rezygnację z inwestycji, które zepsułyby dziki charakter parku.
Po konsultacjach były kolejne rozmowy z władzami Krakowa, petycja, pikieta pod magistratem. Wreszcie – okupacja, która zakończyła się zeznaniami na komisariacie.
„Nie poszło o zorganizowanie akcji w parku, bo wszystko było legalne. Chodziło o baner, który ktoś rozwiesił, a który urzędnicy uznali za nawoływanie do nienawiści” – tłumaczy Maciek.
Baner, który zawisł na jednym z mostów, nawiązywał do wojennego plakatu wzywającego do walki z faszyzmem. Tyle, że w miejscu swastyki pojawił się skrót „ZZM”, któremu towarzyszył napis „Wara od Bednara”. Dyrektor ZZM, Piotr Kempf, miał złożyć w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury.
Maciek – „Nie mieliśmy pojęcia do czego nawiązuje plakat, więc na początku cieszyliśmy się, że ktoś nas wspiera. Gdy zrozumieliśmy, o co chodzi, wystosowaliśmy oświadczenie, że to nie my za tym stoimy. Podejrzewaliśmy też, że może to być prowokacja”.
Cała sprawa przysłoniła pokojowy charakter społecznej okupacji. Mimo to ostatecznie doszło do porozumienia – krakowski magistrat wprowadził zmiany do projektu. Zrezygnował między innymi z niemal kilometra metalowych barierek – miały otoczyć polanę, na której aktywiści opowiadają mi historię walki o park.
Razem z nami w Bednarskim są jeszcze dwie aktywistki Akcji – Asia i Monika. Pytam je, jaka jest cena zaangażowania społecznego.
Asia wymienia wszystko, co składa się na działania Akcji i pozostaje niewidoczne: czytanie dokumentów, chodzenie na sesje Rady Miasta, interwencje, organizowanie protestów, ogarnianie mediów społecznościowych, pisanie tekstów, spotkania i wywiady.
„To praca na drugi etat, którą wykonujemy po godzinach, bo wszyscy mamy oprócz tego swoje »normalne« zawody. Wszystko, co robimy, dzieje się kosztem życia rodzinnego, towarzyskiego” – mówi – „Ciągle mierzę się z frustracją, że nic się nie udaje, bo i tak wytną te drzewa, o które walczymy i mam poczucie, że cokolwiek bym nie robiła, to nigdy nie wystarcza. Ale na szczęście to uczucie szybko mija”.
„Płacimy też emocjami i załamaniem. Odczuwam to bardzo mocno
– zdarzały się wycieczki osobiste w moją stronę w mediach społecznościowych albo opinie, że robię to, co robię, bo mam z tego korzyści materialne. Starano się podważać moją wiarygodność i uderzać w mój biznes” – stwierdza Kasia.
Monika walczy z kolei z wypaleniem aktywistycznym. Jej działalność oznacza zarwane noce i brak czasu na regenerację.
„Działałam od zawsze. Wcześniej byłam w ruchach na rzecz praw zwierząt, ale było to bardzo obciążające psychicznie. Dlatego zaangażowałam się w sprawy bardziej promiejskie, które mniej dotykają mnie emocjonalnie. Nie mogę zrezygnować z aktywizmu, potrzebuję mieć wpływ i widzieć zmiany” – opowiada – „Nie podoba mi się podejście, że skoro wybraliśmy rządzących raz na parę lat to tutaj nasza decyzyjność się kończy i zostawiamy wszystko w ich rękach. Widzę różne zaniedbania, przeznaczanie pieniędzy na bezsensowne inwestycje, podczas gdy można byłoby przeznaczyć je na inne, wartościowe projekty”.
Monika zaangażowała się w walkę o park, gdy tylko usłyszała o pierwszych wyciętych pod remont drzewach. To wystarczyło, żeby kolejne lata poświęciła Bednarskiemu. Oprócz tego działała przeciwko budowie pola golfowego, które miało stanąć na Białych Morzach, olbrzymim, poprzemysłowym, zielonym terenie – ostatnim takim w Krakowie – i przy wielu innych projektach.
Asia trzyma na kolanach swoją czteroipółletnią córkę Alicję.
„To dla niej postanowiłam się zaangażować. Najpierw Strajk dla Ziemi, a potem Akcja. Pierwszy akcyjny protest był przeciwko budowie Trasy Łagiewnickiej (na zdjęciu). Ala miała wtedy pół roku. Zorganizowaliśmy konferencję prasową na placu budowy, upał był nie do zniesienia. Pomyślałam – jakim prawem, gdy mierzymy się z kryzysem klimatycznym, samorząd postanawia wybudować autostradę w środku miasta?” – mówi.
Trasa ostatecznie powstała, ale aktywiści i tak widzą w tym mały sukces. Kolejne odcinki drogi mają być budowane z mniejszym rozmachem, co pozwoli ocalić przed wycinką unikatowy w skali Europy las łęgowy (występujący na terenach zalewanych wodami).
Od tego momentu Akcja Ratunkowa dla Krakowa zaczęła się rozwijać – był Marsz dla Ziemi, walka o Park Rzeczny Wilga czy Zakrzówek, czyli sztuczny zbiornik wodny w miejscu starego kamieniołomu (która trwała 18 lat).
Większość akcji organizowali wspólnie z innymi ruchami miejskimi, czyli oddolnymi inicjatywami mieszkańców, którzy chcą zmieniać politykę swoich miast. To stosunkowo nowa forma zaangażowania społecznego, która w Polsce rozwija się dopiero od kilkunastu lat i istnieje, rzecz jasna, nie tylko w Krakowie.
„Nie czuję jednak, żebyśmy jako Akcja byli ruchem miejskim. Ja nas nazywam po prostu aktywistami-społecznikami” – mówi Monika – „Jasne, jeździmy na Kongres Ruchów Miejskich (federacja skupiająca ruchy miejskie w Polsce – przyp. red.), ale nasze działania są znacznie szersze niż transport, infrastruktura czy parki. Angażowaliśmy się na przykład w sprawę dzików w mieście albo sprzeciwialiśmy organizowaniu imprez myśliwskich. Dla nas ta nazwa jest po prostu za ciasna”.
Wtóruje jej Kasia, która oprócz Akcji współtworzy też między innymi kolektyw Siostry Rzeki: „To, co robię, jest po prostu aktywizmem, nie tylko miejskim. Odróżnia nas to, że działamy w różnych inicjatywach, także tych niezwiązanych z Krakowem, i wspieramy idee bliskie naszemu sercu”.
Kasia jest społeczniczką, odkąd pamięta. Ma to, jak mówi, w genach. Jej matka działała na rzecz ludzi w potrzebie do końca życia.
„Czas, który moglibyśmy poświęcić sobie, poświęcamy pewnej idei. Dla mnie bardzo ważne są drzewa, które tylko dlatego, że były tu od zawsze, są traktowane w naszym mieście po macoszemu. Dlatego razem z Moniką przyszłam na spotkanie Akcji i tak już zostałyśmy. Aktywizm jest nierozerwalną częścią mojego życia”.
Aktywizm miejski jest formą protestu. Tekst powstał w ramach projektu Stowarzyszenia Amnesty International. Więcej informacji tutaj.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Komentarze