0:000:00

0:00

„Wybory nie mogą odbyć się 10 maja. Będę do tego przekonywał cały obóz Zjednoczonej Prawicy, bo Polska potrzebuje naszej jedności” - napisał w sobotę 4 kwietnia popołudniu na Twitterze Jarosław Gowin, wicepremier i szef Porozumienia, partii wchodzącej w skład tzw. Zjednoczonej Prawicy.

To kolejny zwrot akcji w trwającej od kilku dni grze o wybory prezydenckie. Na oczach setek tysięcy ludzi, którym wali się życie, tracą pracę i/lub zdrowie, na oczach lekarzy, którzy są dziś nie tylko na pierwszej linii walki, ale też na pierwszej linii zagrożenia, obóz władzy rozgrywa partyjkę politycznego pokera.

Przeczytaj także:

Czy Jarosław Gowin przyjął w końcu to, co mówią lekarze, konstytucjonaliści i samorządowcy: że wyborów w warunkach trwającej epidemii zrobić się nie da i robić się nie powinno?

Deklaracja Gowina brzmi jak reakcja na słowa Aleksandra Kwaśniewskiego w wywiadzie dla OKO.press, a wcześniej w Polsat News: „Warunkiem rozpoczęcia tych rozmów musi być deklaracja całej Zjednoczonej Prawicy, że wyborów 10 maja nie będzie (...) tej daty już w polskim kalendarzu nie ma”.

Kwaśniewski uważa, że opozycja powinna siąść do rozmów z Jarosławem Gowinem, a jego projekt zmiany Konstytucji traktować jako pozycję negocjacyjną, a nie punkt dojścia.

Jeszcze w sobotę rano, kilka godzin przed tłitem Gowina, „Gazeta Wyborcza” pisała, że Porozumienie Gowina poprze w poniedziałek projekt głosowania korespondencyjnego. Tak miało wynikać z nieoficjalnych wypowiedzi polityków tej partii.

Jednak tłit Gowina oznacza, że ostatecznych decyzji nie ma. Sprawa jest otwarta, a między partiami i ich liderami trwają negocjacje.

Czy opozycja powinna zaryzykować

Opozycja może przyglądać się rozgrywce między Gowinem a Kaczyńskim, zakładając, że to walka o dominację w obozie władzy.

Jednak opozycja może też spróbować własnej gry. To wielkie ryzyko. Po drugiej stronie są partnerzy niegodni zaufania. A opozycja to dziś cztery koalicje (jeśli liczyć łącznie z Konfederacją) - skomplikowana układanka ambicji, interesów, wartości. Stawką jest zdrowie, a politycznie - upadek rządu PiS.

Co w tej sytuacji może zrobić opozycja?

Wybory odbywają 10 maja. Jeden kandydat opozycji?

Jarosław Kaczyński od wyborów prezydenckich 10 maja nie zamierza odstąpić. Wbrew opinii publicznej, wbrew części swojego obozu i opiniom lekarzy, ale w zgodzie z własną intuicją polityczną.

Bo wybory przegrał już nie raz i jak świetnie wyszkolony pies wyczuwa zapach przyszłych porażek.

Nowa dynamika polityczna zapoczątkowana przez kryzys zdrowotny, społeczny i gospodarczy PiS-owi zagraża. W piątek wieczorem ogłoszono wymianę dyrektora Poczty Polskiej - został nim dotychczasowy wiceminister obrony narodowej. Kolejny sygnał, że przygotowania państwa do wyborów trwają.

Większość potrzebna do wprowadzenia głosowania korespondencyjnego wisi na pięciu posłach. Z informacji Onetu wynika, że w Porozumieniu (18 posłów) nie ma zgody co do tego, jak się zachować, ale jest mało prawdopodobne, by Gowin nie miał przy sobie kilku szabel.

W takiej sytuacji PiS, by uzyskać większość może skusić np. kilku posłów Konfederacji.

Jeśli do wyborów 10 maja ostatecznie dojdzie, co może zrobić opozycja?

Jeden pomysł testowała Koalicja Obywatelska: bojkot. KO słusznie przekonywała, że wybory w obecnych warunkach to pseudo-wybory. Koalicja była w tym jednak niekonsekwentna: Małgorzata Kidawa-Błońska ogłosiła bojkot, apelowała do wyborców i innych kandydatów, a jednocześnie sama się nie wycofała.

W dodatku nie zadbała uprzednio o poparcie pozostałych sił politycznych. Omawialiśmy 7 powodów, dlaczego ten pomysł nie wypalił.

Co zostaje? Maksymalizować szanse w nierównym pojedynku. Czyli: nie dać się podzielić.

Wystawić jednego kandydata. Tego, który ma największe szanse. Dziś jest to Władysław Kosiniak-Kamysz.

Według niektórych sondaży jego poparcie niemal dorównuje poparciu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Kandydatka KO jest bliska utraty pozycji wiceliderki.

Czy to realne? Partie polityczne zwykle nie chcą rezygnować z wystawiania własnych kandydatów na prezydenta, bo walka o władzę jest racją ich bytu. Dziś jednak taki ruch byłby usprawiedliwiony nadzwyczajną sytuacją.

Pozwoliłby zachować twarz Koalicji Obywatelskiej, której kandydatka traci poparcie. W szeregach Lewicy słyszymy, że taki scenariusz jest na stole, choć byłaby to ostateczność.

Jest to bowiem scenariusz obarczony bardzo poważnymi wadami. Opozycja nadal brałaby udział w pseudowyborach, w których groźba fałszerstwa jest ogromna. Być może i tak wygra Andrzej Duda, bo dziś teza, że “PiS zrobi wszystko, by wygrał”, znaczy “naprawdę wszystko”. Łącznie np. z kontrolowanym “zgubieniem” części kart wyborczych, np. z zachodniej Polski.

Inne pytania: Czy na taki układ poszliby Hołownia i Bosak? Zapewne nie. Zatem nadal nie byłaby to gra “jeden przeciwko Dudzie”.

A pamiętajmy o jeszcze innych kandydatach - takich jak Marek Jakubiak. Pytanie też, czy udałoby się to przeprowadzić proceduralnie — jeśli nazwiska już zarejestrowanych kandydatów pozostaną na kartach wyborczych, taki scenariusz nie ma sensu.

Negocjować z Gowinem

“Mamy w Polsce stan nadzwyczajny i potrzebne są nadzwyczajne działania oparte na porozumieniu zwalczających się stron” - mówił w wywiadzie dla OKO.press Aleksander Kwaśniewski.

Powołał się na przykład 1989 roku i Okrągłego Stołu, gdzie wszyscy ryzykowali bardzo dużo, a rachunki krzywd były jeszcze dłuższe niż dziś.

Gowin położył na stole propozycję zmiany Konstytucji: wybory prezydenckie dopiero za dwa lata, bez możliwości ponownej kadencji Andrzeja Dudy.

To formalnie propozycja absurdalna, prawnie bezskuteczna - pisaliśmy o tym w OKO.press.

Tak jest, jeśli traktować ją jako pomysł prawnika, a nie polityka i jako ostatnie słowo Gowina. Ale można też zrobić to, co proponuje Aleksander Kwaśniewski: założyć, że Gowin podał stawkę, z której może schodzić.

“W kwestii terminu wyborów, jest tu sporo do omówienia i do ugrania. Za dwa lata? A może szybciej? Może wiosną 2021, może jesienią 2020? Może to, może tamto” - spekuluje były prezydent.

Dlaczego woltę Gowina brać za dobrą monetę? Są co najmniej dwa wytłumaczenia (wymieniali je politycy opozycji, z którymi rozmawialiśmy).

Po pierwsze: Kaczyński poszedł o jeden most za daleko. Widmo sfałszowanych wyborów (a tym grożą wybory korespondencyjne) lub wyborów w otoczeniu żołnierzy, to zbyt wiele nawet dla Gowina, który wcześniej przełykał demolkę w sądownictwie.

To już nie Węgry i autorytaryzm wprowadzany na miękko, ale Białoruś albo Kongo.

Po drugie: Morawiecki nie daje rady. Gowin może znać faktyczną skalę nadchodzącego kryzysu i epidemicznego, i gospodarczego oraz skalę rządowej niekompetencji.

„Może on wie coś, czego my jeszcze nie wiemy. Jeśli wyjdzie z rządu, to znaczy, że kraj jest w bardzo złej sytuacji” — spekuluje polityk opozycji. Przy czym należy pamiętać, że ugrupowanie Gowina jest współautorem obecnie wprowadzanych antykryzysowych rozwiązań - minister rozwoju Jadwiga Emilewicz z Porozumienia nie tylko prezentuje “tarczę” w Sejmie i Senacie, ona ją tworzyła.

W sobotę z Gowinem spotkał się marszałek Senatu Tomasz Grodzki (KO). “Zawsze jest czas, by przejść na jasną stronę mocy” - pisał już w czwartek popołudniu Borys Budka (lider KO).

Kilku polityków KO wprost opowiedziało się za wspólnym rządem z Gowinem: Paweł Zalewski, Kazimierz Michał Ujazdowski (obaj niegdyś byli członkami PiS-u), a także wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz (“tylko tak można odsunąć Kaczyńskiego od władzy”).

W OKO.press Izabela Leszczyna z KO mówiła, że “nawet z diabłem” warto się dogadać, by pokonać PiS.

Część Koalicji Obywatelskiej dopuszczała opcję powrotu Gowina na stare śmieci (od 2007 do 2013 Gowin był członkiem PO).

Ale w Platformie były też inne głosy: „Pomysły, że Gowin zostanie premierem to mrzonka” — mówił nam poseł PO. A inny polityk opozycji: „Gowin powinien trafić pod Trybunał Stanu, a nie do rządu”.

Z Gowinem dogadywał się ostatnio PSL, ale się wycofał - wynika z informacji Onetu. Lewica wykluczyła wspólne rządy z Gowinem. Ale znów: Gowin premierem to może być najwyższa stawka. Kluczem do wygranej jest znalezienie stawek pośrednich.

Forsować stan klęski żywiołowej

Opozycja konsekwentnie powtarza, że to jedyny zgodny z Konstytucją sposób odsunięcia wyborów w czasie. Tyle tylko, że opozycja nie może tego stanu wprowadzić, nie będzie też nim później zarządzać.

“Piłka jest po stronie rządu” - mówili do niedawna liderzy opozycji. Taka faktycznie jest procedura. Teraz jednak siły opozycyjne zdecydowały się pójść o krok dalej i formalnie wezwać rząd do wprowadzenia stanu klęski żywiołowej.

Projekty uchwał i/lub apele do premiera w tej sprawie złożyły PSL (uchwała), Koalicja Obywatelska (apel), Lewica (uchwała i apel).

Nie mają one oczywiście żadnej mocy wiążącej, ale gdyby w tej sprawie powstała sejmowa większość, miałaby znaczenie symboliczne.

Czy Jarosław Gowin może taką uchwałę poprzeć? Przed weekendem - nie. Oficjalnie zasłania się ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim, który rzekomo w tej chwili nie widzi podstaw do wprowadzenia stanu klęski żywiołowej.

A w przyszłości? To już zależy od stanu napięć i negocjacji wewnątrz obozu władzy. Na razie to Gowin mówi do opozycji: poprzyjcie mój pomysł przesunięcia wyborów o dwa lata, na co opozycja zgodnie odpowiada “nie”.

Gierki wewnętrzne w PiS? Nie dotykać, być gotowym

A jeśli to wszystko stara bieda, czyli gra o wpływy w obozie władzy? Wyjątkowo ostra, bo w nadzwyczajnych warunkach wszystkim nerwy puszczają?

Oddziały szpitalne są zamykane, bo lekarze zarażają się koronawirusem, do urzędów pracy trafiają pierwsze tysiące wniosków od nowych bezrobotnych, a szef Porozumienia zwietrzył kolejną okazję, by wyrwać dla siebie parę stanowisk?

„Nowy minister? Miejsca w spółkach skarbu państwa? Wojewodowie? W czasie epidemii wojewodowie są bogami” — zastanawia się polityk Lewicy, co Gowin mógłby dostać od Kaczyńskiego.

Nie pierwszy raz Gowin się buntuje i nie pierwszy raz coś by na tym zyskał. Ledwie pięć miesięcy temu zapowiedział, że jego Porozumienie „nie przyłoży ręki” do zniesienia limitu 30-krotności składek na ZUS.

Był to pierwszy poważny kryzys w koalicji rządzącej po wyborach 2019. PiS wycofał projekt z Sejmu, a Gowin dostał czterech wiceministrów. Awansował wtedy m.in. Kamil Bortniczuk, który dziś jest jedną z twarzy partii Gowina i wiceministrem Funduszy i Polityki Regionalnej.

Jeśli tak jest, to najlepsze, co może zrobić opozycja, to działać jak nadzwyczaj skuteczne pogotowie społeczne. Obywatelki i obywatele podejmują dziś tysiące, dziesiątki tysięcy rozproszonych działań - robią zakupy starszym osobom, zapewniają posiłki lekarzom i pomoc prawną zwalnianym pracownikom, zbierają pieniądze na testy.

Liderzy opozycji mogą próbować je skoordynować. Niektórzy politycy już się angażują. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Lewicy zorganizowała Poselską Pomoc Prawniczą dla pracowników - zwalnianych i zagrożonych zwolnieniem.

Monika Rosa z Nowoczesnej dowozi żywność do noclegowni dla bezdomnych na Śląsku.

Jednak takie opozycyjne “pogotowie” powinno działać na większą skalę, przekazywać skuteczne pomysły z jednych regionów do innych, rozładowywać konflikty między różnymi grupami społecznymi.

A jednocześnie - choć może się to wydać paradoksalne - opozycja nie może dziś zaniedbać pracy intelektualnej. Trzy splecione kryzysy - zdrowotny, społeczny i gospodarczy - odeślą do lamusa wiele pojęć i opowieści, które dominowały w polityce przez ostatnie dekady.

Nadchodzi czas, kiedy potrzeba nowego języka do opisu rzeczywistości i nowych pomysłów na organizację życia społecznego będzie ogromna. A czasem wystarczy odkurzyć pomysł, który zalegał w uniwersyteckich szufladach - tak właśnie się dzieje z gwarantowanym dochodem podstawowym.

Jeszcze niedawno dyskutowano o nim tylko na łamach niszowych czasopism lewicowych i libertariańskich. Dziś pewną wersję dochodu gwarantowanego wprowadzają Stany Zjednoczone, a w polskim parlamencie mówi o tym poseł Lewicy Maciej Konieczny. Opozycja powinna w ekspresowo odnowić swoje kontakty na uniwersytetach i w środowiskach intelektualnych (lub takie kontakty stworzyć).

Być może to nie Gowin stworzy dla opozycji szansę, ale taka szansa w najbliższych miesiącach nadejdzie. Opozycja nie może czekać z założonymi rękami.

Udostępnij:

Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze