0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Roman Bosiacki / Agencja Wyborcza.plFot. Roman Bosiacki ...

"Mam dziś rezerwacje na 10 rowerów, jeden kajak. Będzie dniówka jak na wiosnę" - mówi mi jeden z przedsiębiorców ze Szczawnicy wypożyczający turystom sprzęt sportowy. W stolicy Pienin na początku stycznia rozgościło się przedwiośnie. Temperatura na wysokości około 500 metrów nad poziomem morza sięga nawet 10 stopni Celsjusza. „Normalnie mówiłbym, żeby w czasie spływu dobrze zasłonić usta kominem, dla ochrony przed zimnym powietrzem. Dziś chyba nie ma takiej potrzeby” - kontynuuje. Turyści w górach szukają alternatyw dla spacerów malowniczymi wąwozami (śladowe ilości śniegu, zamiast tego mnóstwo błota), górskich wycieczek (mocny wiatr, zero śniegu nawet na wysokości niemal tysiąca metrów, znów błoto) i zjazdów po stokach narciarskich (sztuczny śnieg jest coraz bardziej mokry, niektóre stacje narciarskie są zamknięte).

”Stoki będą padać, ciężko na to patrzeć” - dodaje mój rozmówca, wyjaśniając, że cały naturalny śnieg spłynął w Szczawnicy na przełomie roku, gdy temperatura skoczyła na poziom kilkunastu stopni Celsjusza. Najpopularniejszy wyciąg w okolicy - Palenica, ciągle działa, ale można zjeżdżać połową wyznaczonych tras.

Naśnieżanie ratuje stacje narciarskie, ale nie wszędzie

W Szczawnicy w pierwszej połowie stycznia było ciężko, ale dało się jeździć. Z wielu innych stoków śnieg na początku miesiąca zniknął zupełnie. Na innych zostało go niewiele, a wysoka temperatura uniemożliwiła sztuczne naśnieżanie. Dzięki armatkom śnieżnym można poprawić sytuację na stoku, nawet gdy w dzień utrzymuje się temperatura powyżej zera. Wystarczy, że przymrozi w nocy. Ale nawet nocny mróz na początku stycznia był rzadkością. Armatki zasilane są drogim prądem, działają dzięki poborowi wody. Bez sensu ich używać, jeśli wyprodukowany śnieg niemal od razu będzie topniał.

Dlatego w pierwszej połowie stycznia stanęły wyciągi w dolinach i niższych pasmach górskich - na przykład w Puławach, Myślenicach, Sieprawiu czy Przemyślu. Śniegu brakuje jednak również wyżej - w Wiśle, Krynicy, Ustroniu, a nawet na niektórych stokach w Zakopanem. Nie dało się jeździć również w Korbielowie. Nieczynny był również stok na zboczu Pilska (szczyt na wysokości 1557 m n.p.m.). Miejscowość na Żywiecczyźnie 1 stycznia stała się polskim biegunem ciepła. Padł tam absolutny temperaturowy rekord stycznia - równe 19 stopni. Zamknięty był również stok na Kasprowym, przekazują przedstawiciele Polskich Stacji Narciarskich i Turystycznych, organizacji branżowej zrzeszającej właścicieli wyciągów.

”Dlatego nie można jednoznacznie wskazać korelacji między wysokością ośrodka a przestojem. Stan na 4 stycznia 2023 był taki, że na 82 ośrodki stowarzyszone w PSNiT 52 stacje narciarskie działały, a 30 było czasowo zamkniętych” - mówi nam Sylwia Groszek, rzeczniczka prasowa organizacji.

Jak dodaje, przedstawiciele branży już dawno zauważyli problem ze śniegiem, a większości z nich udaje się działać przez cały sezon dzięki pracom armatek - ale, jak zaznacza Groszek, bez użycia szkodliwych dla środowiska środków chemicznych.

Woda + prąd = śnieg

Nie znaczy to jednak, że produkcja śniegu jest w pełni ekologiczna. „Na zaśnieżenie hektara trasy trzeba zużyć 3 tys. metrów sześciennych wody. Wytworzenie kubika śniegu oznacza zużycie trzech kilowatogodzin prądu” - pisali w swoim opracowaniu członkowie Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. Stacje narciarskie muszą więc liczyć się z coraz większymi kosztami działalności w związku z podwyżkami cen energii. W Polsce problem jest o tyle większy, że wody mamy mało, a prąd pochodzi w większości z węgla. Jego wytwarzanie napędza więc kryzys klimatyczny i ocieplanie się atmosfery.

Przeczytaj także:

Według raportu organizacji Sport Ecology opracowanego wspólnie z naukowcami londyńskiego Loughborough University 95 proc. wszystkich stoków na świecie korzysta ze sztucznego naśnieżania.

”Zmiana klimatu stanowi zagrożenie dla branży sportów zimowych, zarówno ze względu na coraz mniejszą dostępność śniegu, ale i wody. Nawet w przypadku zasilania armatek ze źródeł odnawialnych potrzebna jest ogromna ilość energii, która jest kosztowna, a drenaż zasobów wodnych jest znaczący” - piszą autorzy raportu przypominając precedens zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2022 roku. W Chinach wszystkie wymagające pokrywy śnieżnej dyscypliny rozegrane zostały na sztucznym śniegu.

Dochodzimy więc do pewnego paradoksu. Branża starając się utrzymać na powierzchni używa technologii, która niszczy klimat, dzięki któremu miała szansę się rozwinąć.

Turyści chcą Alp na polskich stokach

”Od pięciu-dziesięciu lat nie możemy polegać wyłącznie na naturalnych opadach śniegu” - przyznaje Sylwia Groszek. To duży problem, bo narciarzom w Polsce marzą się alpejskie warunki. „Technologia naśnieżania wprowadzona została nie tylko przez »kapryśne« zimy, ale i ze względu na coraz bardziej wymagających klientów. Jako branża chcemy, aby stoki były lepiej przygotowane dla naszych narciarzy i snowboardzistów i tak jak cały świat korzystamy z nowinek technologicznych” - wyjaśnia rzeczniczka PSNiT, jednocześnie stając w obronie sztucznego śniegu. Jak twierdzi, w USA działają już pierwsze stacje zasilane w pełni odnawialnymi źródłami energii. Ośnieżone stoki dają też pożywkę dla okolicznej roślinności wiosną, gdy zgromadzona na nich pokrywa śnieżna topnieje powoli. W ten sposób stacje narciarskie po części rekompensują zimową konsumpcję wody z okolicy.

A czy w Polsce powinny powstawać nowe stacje? „Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie” - odpowiada dyplomatycznie Groszek. Ostrzejszych słów używa za to Antoni Kostka z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze.

„Nowe stacje narciarskie nie mają szans na komercyjne finansowanie, w dobie kryzysu klimatycznego z takich inwestycji będą wycofywać się banki” - mówi w rozmowie z OKO.press Kostka. - „Takie przedsięwzięcia nie będą spinać się finansowo, jeśli będą nastawione jedynie na narciarzy. Być może miałyby sens, gdyby stok był zaadaptowany na przykład do potrzeb rowerzystów na wiosnę i w lecie”.

Nowe stacje narciarskie? Władze podgórskich gmin są za

Kostka w mediach społecznościowych głośno krytykuje plany władz gminy Cisna, gdzie powstać może nowa stacja. Stok miałby ponad 2 km długości, gmina w masywie góry Jasło (1146 m n.p.m.) chciałaby wyznaczyć trzy trasy, na które prowadzić mają osobne wyciągi. Pomysł budowy ośrodka nie jest nowy, do lokalnej debaty powracał kilkukrotnie od lat 90. Wójt gminy Renata Szczepańska ma nadzieję, że tym razem uda się pozyskać inwestora.

”Nie ukrywam, że prowadzimy rozmowy z Polskimi Kolejami Linowymi” - przyznawała Szczepańska.

”Chyba tylko państwowa spółka będzie mogła uratować plan budowy tego ośrodka. To zależy tylko od klimatu politycznego” - komentuje Kostka.

Ewentualna rentowność stacji jest jednak mniejszym problemem. Znacznie ważniejsze wydają się wątpliwości dotyczące zniszczeń ekosystemu, nieuniknionych przy wyznaczaniu nowych tras.

”Ingerencja w ten ekosystem wiąże się bez wątpienia z koniecznością wycięcia minimum 12 hektarów lasu, choć ostatecznie obszar wylesiony może być znacznie większy, bowiem górna stacja narciarska położona byłaby na granicy lasu na wysokości około 1100 m n.p.m. Istnienie wyciągu to zwiększenie presji człowieka na górne partie masywu Jasła, wwożenie tysięcy ludzi na szczyt góry, zniszczenie erozyjne szlaków, wydeptywanie skrótów, zagrożenie dla szaty roślinnej i fauny” - oceniał jeszcze w 2005 roku redaktor naczelny „Dzikiego Życia”, Grzegorz Bożek.

Nowe trasy zjazdowe planowane są również w Poroninie (Galicowa Grapa). Dopiero co do użytku oddano stok niedaleko Tomaszowa Lubelskiego. Przed sezonem rozbudowę przeszły między innymi stacje w Karpaczu i Zieleńcu. Lokalne władze w każdym z tych przypadków używają podobnych argumentów: o nowych miejscach pracy, rozwoju gospodarczym, napływie turystów.

Narciarski raj bez śniegu

Utrzymanie stoków narciarskich będzie jednak coraz trudniejsze, i to nie tylko w Polsce. Wskazuje na to raport opublikowany przez Europejską Agencję Środowiskową. W 2019 roku granicą występowania wystarczającej dla narciarzy naturalnej pokrywy śnieżnej było 1200 m n.p.m. Powyżej tego poziomu znajduje się 85 proc. wszystkich stacji w Szwajcarii. Wzrost średniej temperatury o dwa stopnie Celsjusza przesunie tę granicę na poziom 1500 metrów. Wtedy na w pełni naturalnym śniegu można będzie pojeździć w 63 proc. szwajcarskich ośrodków. W związku z tym wzrośnie presja na inwestycje w wyższych partiach gór. Z napływem turystów zwiększy się również zanieczyszczenie środowiska i pogorszą się warunki życia dla dzikiej przyrody. Niżej zwiększy się za to zimowa konsumpcja wody użytej do naśnieżania.

”Na wysokości poniżej 2000 metrów narciarstwo nie ma przyszłości” - mówił bez ogródek w telewizji France24 Jean-Marie Martin, manager ośrodka narciarskiego w alpejskim Valloire. - „Moim zadaniem jest przygotować ośrodek na zmianę klimatu. W związku z nią planujemy inwestować jedynie powyżej 2000 metrów nad poziomem morza i przenieść 20 proc. ze swojej infrastruktury na ten poziom. Dziś musimy naśnieżać aż 60 proc. z naszych stoków, na jedynie 40 procentach używamy w pełni naturalnego śniegu".

„Naszą strategią jest utrzymanie warunków dla narciarstwa w Alpach tak długo, jak tylko się da. A więc jeszcze przez 50-60 lat” - przyznawał Martin.

”Ośrodek przekształci się w centrum z wieloma aktywnościami atrakcyjnymi dla turystów. Opieranie się jedynie na narciarstwie nie ma już sensu” - mówił Francuz.

Alpy żegnają się więc ze śniegiem i narciarzami. Poronin i Cisna nie przyjmują takiego scenariusza do wiadomości. Właściciele polskich wyciągów mogą też chwilowo odetchnąć z ulgą - od 10 stycznia w górach pojawiło się nieco więcej śniegu, a mróz pozwolił na uruchomienie naśnieżania. Na wielu trasach pewnie uratuje to obecny sezon. Właściciele stacji narciarskich z coraz większym niepokojem powinni jednak myśleć o kolejnych.

;

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze