0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.plFot. Kuba Atys / Age...

Prezydent Andrzej Duda zapowiedział dziś (29 maja 2023), że podpisze przeforsowaną przez PiS ustawę powołującą do życia pozakonstytucyjną i działającą poza parlamentem – u boku Kancelarii Premiera – komisję weryfikacyjną ds. wpływów rosyjskich. Trybunał Przyłębskiej – o ile w ogóle kiedykolwiek do tego dojdzie – zajmie się nią natomiast dopiero w trybie następczym, co ani na moment nie zawiesza obowiązywania ustawy, ani wejścia jej w życie. Prawo i Sprawiedliwość nawet nie kryje, że komisja ma być narzędziem do politycznej rozprawy z opozycją – przede wszystkim Donaldem Tuskiem i byłymi ministrami jego rządu. Po ogłoszeniu przez Dudę jego decyzji ws. "lex Tusk" Agata Szczęśniak z OKO.press rozmawia o konsekwencjach uruchomienia speckomisji z politologiem prof. Antonim Dudkiem.

Przeczytaj także:

Agata Szczęśniak, OKO.press: Czy speckomisja do spraw wpływów rosyjskich jest naprawdę groźna?

Prof. Antoni Dudek*: Tak – zwłaszcza jeśli miałyby spełnić się te największe obawy związane z jej powołaniem do życia.

Komisja naprawdę może zablokować Donaldowi Tuskowi czy każdemu innemu politykowi opozycji możliwość udziału w tworzeniu kolejnego rządu po wyborach.

Komisja nie może natomiast trwale wyeliminować nikogo z życia publicznego w tym sensie, że można się odwołać od jej decyzji do Sądu Administracyjnego. Jeśli zakładamy – a ja zakładam – że ciągle jeszcze są niezawisłe sądy administracyjne, to będzie można wyrok takiej komisji uchylić. Tyle tylko, że to potrwa długie miesiące, a nowy rząd będzie formowany jesienią tego roku.

Czyli: jeżeli 17 września Donald Tusk czy dowolny inny polityk opozycji wezwany wcześniej przed tę komisję – ba, ona nawet nie musi go wzywać – otrzyma decyzję administracyjną pozbawiającą go dostępu do tajemnicy państwowej i możliwości piastowania funkcji związanych z decyzjami zdecydowaniem o środkach publicznych, to w praktyce taka osoba nie może wejść w skład rządu. I prezydent Duda takiej osoby do rządu nie powoła. Już abstrahując do tego, że wcześniej taka osoba zostaje napiętnowana publicznie jako eksponent rosyjski.

Agent wpływu.

W tym sensie to także jest groźne.

Co Prawo i Sprawiedliwość chce tak naprawdę osiągnąć za sprawą powołania tej komisji?

PiS chce spotęgować w społeczeństwie nastroje zagrożenia wpływami rosyjskimi. Sytuacja na froncie w Ukrainie nie jest już dramatyczna – widać, że Rosjanie nie wygrywają tej wojny. Obóz rządzący natomiast doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że znaczna część utrzymania poparcia dla PiS-u na poziomie 30-kilku procent wynika właśnie z tego, co się wydarzyło w ubiegłym roku na wschodzie. Z zagrożenia wojną. Ten efekt flagi PiS-owi bardzo pomógł i to wynika też z badań.

Tymczasem w wojnie nie widać jakiegoś dramatycznego zwrotu, który by mógł sprawić, że Putin stanąłby u wrót Polski. A zatem można tego wroga wykreować w Polsce.

Będzie nim Donald Tusk i inni, którzy zostaną przedstawieni jako zdrajcy, zamierzający oddać Polskę Putinowi, czy Niemcom. W tym wypadku Rosji. Komisja do spraw wpływów niemieckich powstanie zapewne dopiero po wyborach. Można sobie wyobrazić, że komisja ds. wpływów rosyjskich ma stanowić przetarcie pewnej ścieżki.

To ma stworzyć atmosferę zagrożenia, napiętnować określonych ludzi, i ostatecznie utorować PiS-owi drogę do zwycięstwa wyborczego. Co do tego jestem przekonany. Problem tylko w tym, czy to będzie skuteczne.

A będzie?

Podejrzewam, że w dość ograniczonym stopniu. Tak jak pomysł 800 plus nie okazał się jak dotąd wyborczą wunderwaffe, tak i ta komisja może się okazać niezbyt skuteczna. Jakąś część wyborców być może ta komisja przekona. Już teraz w końcu mamy w społeczeństwie iluś ludzi, którzy i bez komisji domagają się wyrzucenia Tuska z Polski, aresztowania i tak dalej. W PiS-ie niewątpliwie jest wiara, że ta komisja pozwoli wzmocnić – i zarazem przedłużyć – atmosferę zagrożenia wpływami rosyjskim. Bo przecież obrady komisji mogą być jawne, więc to będą takie polityczne igrzyska przeprowadzane na przełomie sierpnia i września. Będą tam ujawniane różne dokumenty. Że Pawlak coś podpisał albo ludzie z nimi związani. Że ktoś się z kimś spotkał albo czegoś nie dopilnował. W pierwszej fazie działania tej komisji jej głównymi celami będą niemal na pewno politycy Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego.

Biorąc pod uwagę te zamiary PiS, o których pan mówi, to z punktu widzenia partii rządzącej lepiej byłoby, żeby Donald Tusk przychodził na tę komisję czy też nie?

W ustawie zawarto bardzo skomplikowany mechanizm przymuszania do stawiennictwa. Jeśli wezwany przez komisję polityk się nie stawi na jej posiedzenie, to najpierw może dostać karę grzywny do 20 000 zł. Kiedy się nie stawi po raz drugi, to do 50 000 złotych. Za trzecim razem przewodniczący komisji – można się domyślać, że w konsultacji z prezesem Kaczyńskim – podejmie decyzję, czy PiS-owi opłaca się doprowadzać Tuska przy pomocy policji. Bo przewodniczący komisji ma takie narzędzia w ustawie wpisane, że może za pośrednictwem prokuratury poprosić policję o doprowadzenie takiego opornego obywatela przed swoje oblicze. Zobaczymy, czy PiS to będzie robił. Nie siedzę w ich głowach – nie potrafię określić, czy byliby w stanie się do tego posunąć.

Jedno jest pewne – już samo wezwanie Tuska przed komisję wzbudzi ogromne emocje.

To niestety będzie główny temat kampanii wyborczej, a nie różne inne ważne problemy, jak na przykład to czy Polskę stać na te wszystkie obietnice socjalne, które składają poszczególne formacje. A już w tej chwili można powiedzieć, że na przełomie sierpnia i września głównym tematem życia politycznego w Polsce będzie niestety to, czy Tusk przyjdzie, czy nie przyjdzie na posiedzenie komisji.

Czy według pana politycy opozycji powinni brać udział w pracach tej komisji i stawiać się na jej wezwanie?

Uważam, że politycy opozycji nie powinni zgłaszać się do prac w tej komisji. I tu opozycja jest zgodna. Nikt nie zamierza tego robić. Jak na razie nawet Konfederacja zapowiedziała, że także nikogo nie zgłosi. Więc w tym sensie będzie to komisja czysto pisowska. Natomiast ja uważam, że Tusk powinien się przed jej obliczem stawić – oczywiście żądając, żeby posiedzenie było transmitowane przez media. Powinien po prostu odpowiedzieć na pytania. Zada to kłam tezie, która jest już w tej chwili lansowana, że opozycja jest przeciwna tej komisji, bo ma tak wiele do ukrycia.

Tusk może powiedzieć jasno, że nie uznaje tej komisji za konstytucyjną, ale ponieważ nie ma nic do ukrycia, to odpowie na wszystkie pytania. I tyle.

Uważam, że odmowa odpowiedzi na jakiekolwiek jej pytania, dostarczy PiS-owi argumentów: "Widzicie, ma coś do ukrycia, boi się, ale my tu mamy dokumenty i my wam wszystko pokażemy". W tym kontekście lepszym wyjściem byłoby pójście przez Tuska konfrontację z tą komisją, jeśli tylko zostanie wezwany przed jej oblicze. Bo można też sobie wyobrazić, że komisja go w ogóle nie wezwie, tylko wyda wyrok zaocznie, że tak powiem. Ale to byłoby mało wiarygodne.

Jak ocenia pan speckomisję z perspektywy ustrojowej?

Ten pomysł jest naprawdę surrealistyczny. Czegoś takiego do tej pory nie mieliśmy. To nie jest sejmowa komisja śledcza – być może wśród jej członków w ogóle nie będzie posłów. Natomiast wszyscy będą mieli rangę sekretarza stanu. To jest bardzo zabawne: będziemy mieli dziewięciu nowych sekretarzy stanu w Kancelarii Premiera. Jest też coś jeszcze. Opozycja słusznie krytykuje ustawę o speckomisji jako niekonstytucyjną.

Ale można sobie wyobrazić i taki scenariusz, w którym po zdobyciu większości opozycja mogłaby znowelizować ustawę o speckomisji, zmienić jej skład, a następnie postawić przed nią pana Macierewicza i innych polityków PiS.

Prawo i Sprawiedliwość wyprodukowało kolejne narzędzie do gnębienia przeciwników politycznych, które może okazać się bronią obosieczną. Mam oczywiście nadzieję, że ta komisja nie przeżyje dłużej niż rządy PiS i że po stronie opozycji zwycięży przekonanie, że właściwymi narzędziami do badania są prokuratura i niezawisłe sądy.

Czy powołanie tej komisji poza systemem sądownictwa nie świadczy o tym, że PiS się boi niezawisłych sądów, jeśli chodzi o realne rosyjskie wpływy w Polsce?

Powołując komisję, obóz władzy tak naprawdę przyznał się do porażki, że nie był w stanie tych wpływów rosyjskich ujawnić wcześniej – przy pomocy służb specjalnych i prokuratury. Politycy PiS powtarzali na przykład przez lata, że Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego trzeba oskarżyć o zdradę dyplomatyczną. Nie kryję, że myślałem, że będzie taki oto pomysł, że prokuratura im postawi w odpowiednio dobranym terminie zarzuty, tak by jesienią zaczął się proces o "zdradę dyplomatyczną". Oczywiście najwyraźniej uznano, że coś takiego nie przyniesie efektu, bo żaden sąd nie da się aż do takiego stopnia zmanipulować i wykorzystać propagandowo.

Co innego komisja – która będzie przecież pod całkowitą kontrolą obozu władzy, do tego stopnia, że nawet daty jej posiedzeń będzie można zsynchronizować z kalendarzem kampanii wyborczej. Sądzę więc, że to nie strach, tylko swego rodzaju pragmatyzm zadecydował o tym, że PiS wybrał powołanie speckomisji – według polityków obozu rządzącego ma ona być narzędziem, które Donalda Tuska ostatecznie pognębi, skompromituje go w oczach opinii publicznej i pozwoli PiS-owi wygrać wybory w sytuacji, w której Tusk jest liderem najsilniejszej partii opozycyjnej. Jeśli więc mowa o jakimś strachu PiS, który miałby być motywem powołania komisji – to byłby to tylko strach przed przegraną w wyborach.

Udostępnij:

Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze