Antypandemistów powinniśmy dziś liczyć w dziesiątkach tysięcy. Zbuntowani przeciwko obostrzeniom usiłują żyć w Polsce tak, jakby żadnej pandemii nie było. Nie noszą maseczek, wzywają policję, gdy sprzedawcy nie chcą ich obsługiwać, a nagrania z zajść publikują w sieci, dumni, że nie dali się zmusić do nałożenia „namordnika” (maseczki)
Antypandemiści zabraniają szkołom nawet zmierzenia temperatury ich dzieciom, powołując się m.in. na zakaz tortur. Ostatnio zaczynają oskarżać lekarzy o zarabianie na COVID-19. Nie mówimy tu o społecznej niszy. Antypademistów powinniśmy dziś liczyć w dziesiątkach tysięcy.
Wychodzą na ulice - niedawno byli w Warszawie i Poznaniu (na zdjęciu). Ale najbardziej aktywni są w sieci.
Sami siebie nazywają wolnymi ludźmi, w odróżnieniu od zniewolonych, którzy „uwierzyli w propagandę władz” i noszą maseczki oraz dostosowują się do obostrzeń związanych z pandemią. Przekonanie o tym, że wirusa COVID-19 nie ma, albo – jeśli jest – jest tylko tak groźny jak wirus zwykłej grypy, wyrażają nie tylko w rozmowach czy wpisach w mediach społecznościowych.
Chodzą bez maseczek do sklepów, szkół, kin, urzędów etc., a jeśli napotykają na opór ze strony obsługi, nagrywają o tym filmiki i wrzucają do sieci.
To pokazuje, że teorie, stojące w sprzeczności z obecną wiedzą medyczną nt. COVID-19, wpływają na codzienne życie. Oraz że państwo, przez dziurawe prawo, brak przepisów wykonawczych oraz problemy ze sprawnym funkcjonowaniem, zostawiło obywateli samych, jeśli chodzi o opisywane sytuacje.
Sprzedawcy, nauczyciele, ochroniarze, pracownicy służby zdrowia, kierowcy autobusów i wielu innych. Próbują trzymać się obowiązujących zasad oraz chronić własne zdrowie, domagają się więc nałożenia maseczek, odmawiają obsłużenia osobom bez nich.
Wybuchają awantury, do wielu z nich wzywana jest policja (funkcjonariusze wystawili już prawie 130 tys. pouczeń nt. obowiązku noszenia maseczki, nie licząc tych sytuacji, gdy wystawiali kary finansowe).
Wśród antypandemistów w sieci takie zajście, zwłaszcza gdy mimo kontaktu z policją ktoś i tak nie nakłada maseczki, to dziś powód do dumy. Pod publikowanymi materiałami video pojawiają się gratulacje, wyrazy uznania.
Być może dlatego ich liczba rośnie z dnia na dzień. Przeszukując sieć znalazłam kanał na You Tube, na którym są wyłącznie nagrania z „bezmaseczkowych” wyjść do sklepów.
Powstają formowane na szybko grupy znajomych, którzy organizują koordynowane „akcje” w konkretnych sklepach, np. w IKEA. Kilka czy kilkanaście osób idzie robić zakupy, potem ustawiają się do różnych kas i obserwują, jak zachowuje się obsługa: reagują na brak maseczek na ich twarzach czy nie?
Jeśli reagują, antypandemiści zaczynają nagrywać, czasem transmitują zajście live, czasem już po nim wrzucają nagranie do sieci. Są z siebie dumni. Walczą z systemem. O wolność. To nie ironia, w ten sposób interpretowane są te zdarzenia.
Awantury wyglądają różnie. Najczęściej kończy się na przepychankach słownych, straszeniu, grożeniu (z obu stron). Tylko na jednym z oglądanych przez mnie materiałów kobieta z obsługi szkoły zaprotestowała przeciwko nagrywaniu odpychając od siebie sprzęt. Odpadły od niego jakieś elementy i uległy zniszczeniu, zrobiła się więc awantura o niszczenie mienia.
Na razie mamy więc głównie agresję werbalną. Ale każdy, kto zna mechanizm nakręcania się tzw. spirali przemocy wie, że kolejnym krokiem jest niestety agresja fizyczna – i że jeżeli spirala nie zostanie przerwana, zawsze następuje eskalacja.
Covidosceptycy w sieci oskarżają różne grupy społeczne. Od wymienianych wcześniej osób pracujących na stanowiskach usługowych lub w ochronie sklepów i innych placówek począwszy, przez policję i polityków, na pracownikach służby zdrowia, w tym lekarzach kończąc.
I nie chodzi tylko o wściekłość wywołaną tym, że lekarze często wybierają kontakt z pacjentami przez telefon zamiast osobiście. Pojawiają się oskarżenia, że lekarze odpowiedzialni są za zgony, opisywane oficjalnie jako spowodowane wirusem COVID-19. Bo skoro wirusa nie ma albo jest niegroźny, a ludzie na niego umierają, to o co chodzi?
Na trudne pytanie zawsze znajdzie się odpowiedź w postaci kolejnej teorii spiskowej, która „uprości” problem, zafałszowując go przy okazji. Tym razem są to sugestie, że lekarze na każdym takim zgonie zarabiają. A nawet – że zabijają pacjentów, bo takie dostali wytyczne. Oczywiście, nie przedstawia się tu żadnych dowodów, podawane informacje są albo nieprawdziwe, albo zmanipulowane. Ale to, niestety, ma prawdopodobnie niewielki wpływ na ich odbiór.
„To już dziś nie budzi wątpliwości, służba zdrowia zabija pacjentów, jak łowcy skór, tyle że pod parasolem ochronnym służb PiS-u. Na pewno pamiętacie, zwyrodnialcy z karetek ratunkowych zamiast ratować ludzi podawali im pavulon, mordowali ludzi by zarobić na łapówce od zakładu pogrzebowego” – dowodzi autor tekstu, opublikowanego 4 września na stronie internetowej globalna.info.
„COVID to lukratywny interes dla szpitali. (…) W Polsce od marca umarły na COVID 2064 osoby. Podzielmy to na sześć miesięcy i wychodzi , że umiera w polskich szpitalach 344 osoby miesięcznie. Naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej wysyłał wszystkim lekarzom w Polsce zalecenia, aby kwalifikować jako COVID zgony nie tylko tych, u których łże-test stwierdził obecność wirusa, ale także tych podejrzanych o obecność wirusa. Jakbym był lekarzem i chciałbym zabijać pacjentów, to COVID i bezpieczeństwo to idealne alibi”.
To oczywista bzdura, więc machnijmy na to ręką? Ryzykowne podejście. W ciągu 11 dni cytowany tekst został udostępniony na 50 grupach i stronach na Facebooku. Wygenerował ponad 1400 reakcji. Jego potencjalny zasięg (czyli liczba osób, do których mogła dotrzeć dana treść) na tej platformie społecznościowej to ponad 570 tys. użytkowników.
Inny artykuł z tej samej strony, w którym autor „udowadnia”, że światową pandemię przygotowywano od dziesięciu lat, podaje też harmonogram przygotowań (np. „2012 – Raport Krajowej Rady Wywiadu USA: przed 2030 rokiem należy spodziewać się nowego rodzaju wirusa, który dotrze do każdego zakątku świata”) opublikowano na Facebooku 156 razy, generując ponad 10,5 tys. reakcji, a potencjalny zasięg artykułu szacowany jest na 1,8 mln użytkowników.
Pozostałe dane ilościowe z sieci potwierdzają hipotezę, że bunt przeciwko pandemicznym obostrzeniom, w Polsce dziś artykułowany głównie wobec obowiązku noszenia maseczek, to nie jest problem niszowy, bo obejmuje coraz większe grupy ludzi.
Antypandemiści dzielą się swoimi poglądami m.in. na stronach i grupach na Facebooku. Jest ich dużo, pierwsze powstały zaraz na początku lockdownu w Polsce, ale kolejny ich wysyp zauważyłam pod koniec sierpnia. Tego rodzaju treści szerzą się też na grupach i stronach istniejących wcześniej, apelujących o „przebudzenie” ludzi, „otwarcie oczu”, czasem po prostu o „świadome życie” lub „życie zgodne z naturą”.
Spójrzmy na dane tylko części z tych grup:
- Pandemia to ściema – 46 tys. członków (założona: maj 2020)
- Komisja Śledcza COVID-19 - 45 tys. członków (lipiec 2020)
- Stop Przymusowej Szczepionce Na Covid-19 - 25,9 tys. członków (kwiecień 2020)
- Fałszywa pandemia!!! – 21 tys. członków (kwiecień 2020)
- Wolni i nieposłuszni - 22 tys. członków (sierpień 2020)
- Rozliczyć kłamstwo koronawirusowe - 9,8 tys. członków (kwiecień 2020)
- Polacy przeciwko fałszywej pandemii koronawirusa – 9,7 tys. członków (kwiecień 2020)
- Polacy przeciw fałszywej pandemii koronawirusa - 9,6 tys. członków (kwiecień 2020)
- Koronafobia Sklepy – 5 tys. członków (sierpień 2020)
- Stop plandemii – 3 tys. członków (maj 2020)
- Fałszywa pandemia – odkrywamy prawdę – 2,9 tys. członków (sierpień 2020)
- Wirus to ściema - 2,5 tys. członków (maj 2020)
- FakePandemia Covid19 - historie prawdziwe – 1,6 tys. członków (maj 2020)
Te grupy są cały czas aktywne. Kilkadziesiąt postów dziennie to typowy poziom aktywności. Na najaktywniejszych, jak podaje FB, nowe posty i komentarze trzeba liczyć w tysiącach dziennie.
Znaczna większość to nie są wpisy nieistniejących trolli, pochodzą z kont prawdziwych użytkowników, co potwierdzają zarówno nagrania z ich wizyt w sklepach czy urzędach, jak i ostatni, sobotni protest przeciwko „plandemii” w Warszawie – jego uczestników trzeba liczyć w tysiącach.
Monitoruję w sieci liczbę wypowiedzi ze słowami „maseczki”, „maski” wykluczając te, które pojawiają się w kontekście dbania o urodę oraz wpisy reklamowe. Okazuje się, że przez ostatni miesiąc (15 sierpień – 15 wrzesień) temat generował dziennie od 28 tys. do 52,5 tys. wzmianek.
To wysokie wyniki. Zestawiając to z bardzo angażującym w tym czasie tematem dot. środowisk LGBT okazuje się, że poziom sieciowej debaty w obydwu kwestiach jest bardzo podobny, a w pierwszej dekadzie września temat maseczek nawet wyprzedził temat LGBT!
Wszystkie dane ilościowe z sieci pokazują dobitnie: nie ma mowy o niszowości tematu. Bunt przeciwko obostrzeniom związanym z pandemia narasta. Niestety, często idzie w kierunku przyjmowania na wiarę rozmaitych teorii spiskowych, a nie merytorycznej dyskusji o funkcjonujących zasadach epidemicznych. I coraz częściej przekłada się na życie „w realu”. Przekracza granice sieci.
Dlaczego akurat teorie spiskowe? To skutek negatywnych emocji, rosnących wraz z przedłużaniem się okresu trwania pandemii. Po pierwsze: niepewność. Po drugie: lęk i frustracja. Po trzecie: brak poczucia kontroli.
Wszyscy ich doświadczamy, ale radzimy sobie z nimi na różne sposoby: czasem ulegając lękowi i prawie nie wychodząc z domu, a czasem odwrotnie – pokazując wszem i wobec, że niczego się nie boimy.
Tylko nieliczni mogą liczyć na fachową pomoc psychologiczną albo mądrych przyjaciół. W takich sytuacjach włączają się rozmaite mechanizmy obronne. Teorie spiskowe przynoszą wiele doraźnych korzyści: porządkują świat. Są źli i dobrzy, można wskazać wroga, a potem przerzucić na niego swoje frustracje. Jest na kogo się złościć.
Trudno walczyć z niewidocznym gołym okiem wirusem, dużo łatwiej – ze sprzedawcą, który nie chce nas obsłużyć z powodu braku maseczki. Wszystkie te emocje widać w nagraniach, tak licznie publikowanych w sieci.
"Proszę bardzo, jak zastraszają ludzi! Bydło! Barany, owce! Tylko zwierzęta noszą kagańce" – krzyczy kobieta, której ochroniarz na poczcie przy ul. Targowej w Warszawie zwrócił uwagę, by nałożyła maseczkę. Do ochroniarza mówi: - "Wstydź się, wstydź się, człowieku! Żałosny jesteś. Będziesz na każdym portalu internetowym!" – transmituje zajście na żywo.
"Łamie pani prawo, nie obsługując tych ludzi. Pani nie jest świadoma, że będzie pani w sądzie i to nie sklep będzie za to płacić, tylko pani. Pani raz zapłaci, to pani zobaczy, że sklep pani nie chroni. To nie są niskie mandaty, to nie jest 500 zł, to się może rozbić o 5 tys. zł. A my mamy swoje prawa. Sprawa zostanie przeciwko pani skierowana do sądu o odszkodowanie" – straszą kasjerkę w Auchan w Żarach mężczyzna i kobieta.
Na stronie „Milicja polityczna” kolejny filmik, relacja ze szkoły, z 10 września: - "Tragedia, co się dzieje w tej szkole, wszyscy muszą w maseczkach chodzić. Ja na szczęście wszedłem bez maski, moja córeczka tez bez maski. Zaniosłem pismo do sekretariatu, pani sekretarka chciała na siłę powiedzieć mi, że są rozporządzenia i wytyczne, i dzieci muszą, ja powiedziałem, że to nieprawda, nie zgadzam się, dałem ten papier, a pani mówi: co tu pan mi za ulotkę daje? No widzi pani, proszę przeczytać, kurde, konstytucję, artykuły, jest tu wszystko wypisane, wtedy pani zrozumie.
Pani dyrektor tej szkoły wykazała się zrozumieniem i pozwoliła dziecku chodzić bez maseczki. Ojciec pointuje: - Wystarczy mieć trochę jaj i trochę rozumu w głowie, myślcie troszeczkę, rodzice, bo trujecie własne dzieci na siłę, wdychając to, co tam będą wdychać".
Nagranie ma 1,8 tys. udostępnień. Pod nim komentarz: „My walczymy od pierwszego dnia. Niestety nie było tak łatwo jak u Pana. U nas Pani dyrektor twierdzi że wszyscy umrą na koronaświrusa itd. itp. wywalczyliśmy to, że nasze dziecko nie musi nosić maseczki i dezynfekować rąk, niestety przepływ informacji jest tam karygodny i musimy codziennie walczyć z kolejną panią która akurat dziś wpuszcza dzieci do szkoły. Dziś Pani dyrektor dostanie kolejne pismo.”
Na kilku portalach opublikowano gotowe wzory oświadczeń do szkół, w których rodzice nie zgadzają się ani na mierzenie temperatury ich dzieciom, ani na ewentualne odizolowanie ich do czasu przybycia rodziców, ani na testy COVID-19 (wszystko tylko w przypadku podejrzenia zarażenia). Czasem nie zgadzają się nawet na dezynfekcję rąk.
Wśród przepisów, na które powołują się autorzy tych oświadczeń, jest m.in. konstytucyjny zakaz tortur. Szkoły, także w dużej mierze zostawione same sobie przez ministerstwo i Sanepid, nie wiedzą, jak sobie z takimi oświadczeniami radzić.
W wielu nagraniach covidosceptyków pojawiają się fałszywe informacje, które prawdopodobnie podawane są dalej w dobrej wierze.
"Izolacja dzieci tak, jak to się dzieje teraz, sprawia, że zanika w ich mózgach ciało migdałowate, odpowiedzialne chociażby za relacje społeczne. (…) Dlatego apeluję do rodziców: drogi rodzicu, niech cię ręka boska broni, ale nie zakładaj swojemu dziecku tej maseczki, ponieważ doprowadzasz do drastycznych zmian w jego mózgu, w jego sercu, w jego zachowaniu" – przekonuje Dariusz na FB i zbiera ponad 600 lajków.
DJ Harpi robi transmisję live z laboratorium diagnostycznego, gdzie nie obsłużono jej z powodu braku maseczki, i zaczyna transmisję od stwierdzenia: „Z racji tego, ze maseczka wytwarza dwutlenek węgla przez oddychanie sztucznego materiału…” Po dobie od publikacji transmisja ma 696 tys. wyświetleń.
Nie ma co się dziwić zwykłym ludziom, skoro zagrożenie epidemiczne negują także osoby, które z racji swego zawodu lub funkcji uchodzą za autorytety.
Przy czym nie mam na myśli tych, którzy prowadzą merytoryczną dyskusję na temat pandemii, strategii radzenia sobie z nią, sensowności stosowanych środków ochrony. Taka dyskusja jest niezbędna w sytuacji, gdy mamy do czynienia z nowym wirusem, o którym wciąż niewiele wiadomo.
Problemem są wypowiedzi negacjonistów – tych, którzy negują jeśli nie istnienie samego wirusa, to przynajmniej jego skutki, bazując albo na niewielkiej ilości danych, albo wręcz danymi nie zawracają sobie specjalnie głowy.
Są wśród nich celebryci, ale niestety także lekarze, prawnicy – i samorządowcy. Trudno zgadnąć, skąd biorą dziś pewność, że mogą odpowiedzialnie przekazać ludziom informacje, że koronawirus jest jak zwykła grypa, a władze i media niepotrzebnie nakręcają panikę, ale mówią to wielokrotnie.
Od końca sierpnia serię wpisów na temat „koronaściemy” zamieszcza na Facebooku Janusz Kubicki, prezydent Zielonej Góry. Podważa w nich tezę o zagrożeniu koronawirusowym.
31 sierpnia napisał: „Kochani, na świecie jest wiele śmiertelnych chorób (…). Czy w związki z tymi chorobami robimy takie szopki i takie cyrki? (…) Cały czas straszy się nas i wmawia, jakie to jest groźnie. Ale jeżeli od pół roku to jest z nami… i czy wydarzyło się coś strasznego? Czy nie jest tak, że walczymy z tym tak jakbyśmy chcieli mrówkę czołgiem zabić?”
4 września: „Są ludzie, którzy (…) piszą, że chce obalić naukę swoimi wpisami. Naprawdę wierzycie w to, że moje wpisy mogą obalić naukę? A może moje wpisy pozwolą na to abyśmy poczuli się naprawdę normalnie, abyśmy zastanowili się nad tym, co się dzieje? Może warto zacząć myśleć i nie dać się manipulować? Kochani, nie można całe życie chować się po domach, żyć w strachu, który fundują nam inni.”
15 września: „Czy pamiętacie co zrobił dyktator Łukaszenka na Białorusi? Nie zamkną ani jednej szkoły, ani jednego zakładu pracy, ani jednego hotelu, restauracji czy salonu fryzjerskiego. O lasach i zakazie wychodzenia z domu nie będę wspominać. Nie bał się dokończyć ligi piłkarskiej. Cały świat pokazywał obrazki z Białoruskich stadionów, na których były tysiące kibiców. Pamiętacie te obrazki? A jaki jest tego efekt? Czy na Białorusi jest jakaś tragedia? Czy coś się stało? Ano stało się ale to dotyczy demokracji, pałowania niewinnych ludzi, wsadzania ich do więzienia, wielotysięczne protesty tak to się stało w tym kraju. Ale wirus nie zrobił tam żadnego spustoszenia, żadnego kataklizmu!!!”
Dodajmy od razu: wg danych przekazanych WHO przez białoruskie władze, do 14 września na Białorusi na COVID-19 zachorowały 74 tys. osób (kraj ma 9,5 mln mieszkańców), zmarło – 750 osób. Przy czym pojawia się wiele głosów, że oficjalne dane z tego kraju nie oddają rzeczywistej sytuacji epidemiologicznej.
Jednym z autorytetów antypandemistów jest lekarka Anna Martynowska z Dolnego Śląska (w ostatnich wyborach kandydowała do Sejmu z listy Konfederacji). Publicznie, na protestach przeciwko pandemii, wyrażała swoje wątpliwości co do istnienia koronawirusa, mówiła o koronoparanoi, podważała wartość diagnostyczną testów na COVID-19. Sugerowała też, że w pandemii „jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. Okręgowy Sąd Lekarski pod koniec lipca zawiesił ją w zawodzie.
Inni lekarze, popularni wśród antypandemistów, są nieco bardziej ostrożniejsi. Nie negują istnienia wirusa wprost, ale negują uznanie go za poważne zagrożenie. Pojawiają się oskarżenia wobec mediów o podkręcanie histerii, o potęgowanie strachu.
Problem z ich wypowiedziami jest taki, że prowadzą dyskusję o strategii walki z wirusem nie z innymi lekarzami, lecz publicznie, w mediach społecznościowych, skąd trafiają one także do tych, którzy nie wyczuwają medycznych niuansów, za to potrzebują jasnych recept.
Wyjmują więc z kontekstu określone sformułowania i na ich podstawie podejmują własne decyzje: skoro profesor medycyny mówi, że mamy niepotrzebną „koronapanikę”, to nie ma po co stosować środków ochronnych; skoro w Polsce jest „koronoparanoja”, to znaczy, że normalni ludzi się tym nie powinni w ogóle przejmować.
Protestujących przeciwko obostrzeniom epidemicznym prawnie wspiera jedna z gdyńskich adwokatek, mecenas Maja Gidian. Na oficjalnej stronie kancelarii na Facebooku można znaleźć np. informację, że „obowiązek noszenia maseczek nie istnieje”, ze stosownym oświadczeniem do pokazywania w sklepach i instytucjach.
„Odmawiam zasłonięcie ust i nosa, ponieważ nie mam takiego obowiązku. W tej sytuacji może Pani/Pan zadzwonić po policję, która może mnie ukarać mandatem. Jednakże nawet policja nie posiada uprawnień mogących mnie zmusić do zasłaniania ust i nosa wbrew mojej woli. Ani obsługa sklepu, ani policja nie może mnie też zmusić do opuszczenia ogólnodostępnego miejsca. W ten sposób naruszona zostałaby moja nietykalność cielesna” – czytamy w oświadczeniu.
Jest tam też informacja, że odmowa obsłużenia z powodu braku maseczki to wykroczenie, że nie istnieje żadna podstawa prawna do ukarania właściciela sklepu czy obsługi za brak maseczek.
Całość opiera się na lukach prawnych w istniejących przepisach covidowych, niechlujnie przygotowanych przez rządzących i parlament. Oświadczenie może pobrać każdy, post jest publiczny, i wykorzystać.
Inny post dotyczy regulaminów przyjmowanych przez szkoły, a związanych z pandemią właśnie. „Zmuszanie dzieci do zakładania maseczek może się skoczyć odpowiedzialnością karną!” – można w nim przeczytać. Jak informuje pani mecenas, pytań w sprawach „covidowych” ma tak dużo, że nie nadąża z odpowiadaniem na nie.
Uważam, że w całym zamieszaniu nie chodzi wcale o maseczki. Problem nie zniknie nawet, jeśli władze zniosą obowiązek ich noszenia. Ten środek ochronny jest dziś tylko symbolem ograniczeń pandemicznych i pewnie najłatwiej o nim mówić – ale nie jest ani jedynym, ani głównym problemem. Zniknięcie maseczek nie zlikwiduje bowiem poczucie zagrożenia i niepewności.
Wydaje się, że zwiększaniu się liczby ludzi usiłujących żyć tak, jakby pandemii nie było, może zapobiec jedynie działanie nastawione na neutralizowanie negatywnych emocji. Powinno się tym zająć państwo, ze względu na istotny interes społeczny.
Stabilność przyjmowanych zasad epidemicznych, przestrzeganie tych zasad nie tylko przez zwykłych ludzi, ale i przez rządzących; jasny plan wprowadzanych obostrzeń (oraz ich wycofywania) wraz z informacją, w jakiej sytuacji epidemicznej zostaną one wprowadzone, jednym słowem – czytelna, zrozumiała i przejrzysta komunikacja na temat pandemii, planu walki z nią, możliwości funkcjonowania etc.
Po drugie: merytoryczna, ekspercka debata środowiska medycznego nad strategią walki z koronawirusem, która pozwoli uwzględnić doświadczenia z ostatnich miesięcy oraz rozstrzygnąć wątpliwości, a obywatele zostaną poinformowani o jej wynikach, ale nie będą głównymi odbiorcami każdej pojawiającej się wątpliwości.
Po trzecie: staranność legislacyjna przy stanowieniu prawa.
Zrealizowanie tych trzech punktów zmniejszyłoby poczucie niepewności, zwiększyłoby natomiast poziom zaufania do instytucji i służby zdrowia. Do tego trzeba jednak, by rządzący wykazali się przejrzystością działania, otwartością na poważną debatę i mądrą komunikacją.
Niestety, nie mamy żadnej z tych trzech rzeczy. Pozostaje wyłącznie uzbroić się w cierpliwość, by doczekać do chwili, gdy emocje wypalą się same. Ale to potrwa. I nie wiemy jeszcze, jakie szkody wyrządzi.
Wszystkie opisywane materiały z sieci są udokumentowane, do części nie podajemy linków, by nie promować tych treści.
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze