0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. MOHAMMED ABED / AFPFot. MOHAMMED ABED /...

W Strefie Gazy odnotowano pierwsze przypadki śmierci głodowej wśród dzieci – podaje tamtejsze Ministerstwo Zdrowia. Z głodu cierpią też kobiety w ciąży, a noworodki przychodzą na świat niedożywione.

W ciągu ostatnich dni z Gazy wyjechały kolejne NGO-sy, a wraz z nimi setki ton pomocy humanitarnej. To efekt tragicznej śmierci wolontariuszy World Central Kitchen, która zajmuje się dostarczaniem posiłków osobom poszkodowanym w wyniku wojen i klęsk żywiołowych.

Siedmioro wiozących pomoc działaczy zginęło od izraelskiej rakiety, która trafiła w oznakowaną furgonetkę organizacji. Wśród nich był Polak, 36-letni Damian Soból z Przemyśla.

Niestety, nie jest to wyjątkowa sytuacja. Od października ubiegłego roku, czyli od inwazji Izraela w odwecie za napaść Hamasu i śmierć ponad 1,2 tys. Izraelczyków, zginęło w tym regionie co najmniej 196 osób niosących pomoc mieszkańcom Gazy (stan na 30 marca 2024).

Przeczytaj także:

Jak podaje Polska Misja Medyczna, walki, bombardowania i ostrzały to dotychczas główne przyczyny śmierci ponad 30 tys. osób w Strefie Gazy.

Niemal pół roku po rozpoczęciu konfliktu, głównym zagrożeniem zaczyna jednak stawać się głód.

Odcięci od świata mieszkańcy Strefy Gazy wyczerpali już praktycznie wszystkie swoje zapasy, a humanitarna pomoc i dostawy jedzenia są przepuszczane w niewystarczających ilościach, by wyżywić ponad 2, 2 mln ludzi pozostających w enklawie.

Szpitale i centra pomocy medycznej również stają się celem ataków.

Tylko 12 z 36 szpitali w Strefie Gazy częściowo funkcjonuje. Leki, podobnie jak żywność, stały się towarem deficytowym. “Choroby, poważny głód i ostre niedożywienie są powszechne, szczególnie wśród ponad 155 tys. kobiet w ciąży i karmiących piersią oraz noworodków” – podaje Fundusz Ludnościowy Narodów Zjednoczonych.

W ciągu pół roku ok. 1,7 miliona mieszkańców Gazy zostało wewnętrznie przesiedlonych, z czego około 1,5 miliona przebywa na niewielkim obszarze – mieście Rafah przy granicy z Egiptem.

Rozmowa z doktorem Bassamem Zaqoutem, internistą pracującym w Strefie Gazy

Dr Zaqout jest członkiem Palestinian Medical Relief Society, wiodącej organizacji pozarządowej, zajmującej się pomocą medyczną w Palestynie. Jej działania wspiera Polska Misja Medyczna.

Anna Mikulska, OKO.press: Gdzie Pan teraz jest?

Dr Bassam Zaqout: W moim domu w Rafah. Już wieczór, a trwa Ramadan, więc jestem z rodziną.

Od pół roku Strefa Gazy jest obiektem ataków ze strony Izraela. Jak świętujecie Ramadan w tych warunkach?

“Świętowanie” na pewno nie jest dobrym słowem. Tradycyjnie w tym czasie pościmy w ciągu dnia, a wieczorem ucztujemy razem z bliskimi. Ale tutaj, w Rafah, to niemożliwe. Brakuje żywności, w sklepach półki są puste, polegamy więc na pomocy humanitarnej od organizacji pozarządowych – najczęściej otrzymujemy konserwy.

Jeśli komuś uda się zdobyć mięso, na przykład kurczaka, to pojawia się kolejny problem: braki w dostawie prądu i gazu. Rzadko więc pojawia się szansa na zjedzenie gotowanego dania. Pościmy tak naprawdę przez cały czas – jem jeden, dwa posiłki dziennie, a resztę zostawiam dla moich dzieci.

Dziś mieszka Pan w Rafah, razem z tysiącami uciekinierów z innych części Strefy Gazy. Skąd Pan pochodzi?

Urodziłem się w mieście Gaza, na północy Strefy Gazy. W pierwszych dniach konfliktu razem z rodziną ewakuowaliśmy się do Chan Junis na południu. Tam znajdowały się schrony, większość organizacji humanitarnych wyjechała właśnie do tego miasta.

Ale potem ataki dotarły również tam.

Mieszkaliśmy w Chan Junis przez trzy miesiące, potem schrony zostały zbombardowane. Stamtąd uciekliśmy do Rafah.

Tu nie ma bezpiecznych miejsc

Czuje się Pan tu bezpiecznie?

W Strefie Gazy nie ma czegoś takiego jak bezpieczne miejsce. Nocą słyszę szum dronów. Boję się, bo w każdej chwili może nastąpić bombardowanie. Mało sypiam, czuwam, często mam ataki paniki, bo nie wiem, gdzie jeszcze moglibyśmy uciec, by zapewnić bezpieczeństwo moim bliskim.

Moja praca wcale nie mnie chroni. Wiele szpitali w Strefie Gazy stało się obiektem ataków, chociaż to nielegalne w świetle prawa międzynarodowego. Podobnie więc może stać się tutaj.

Niedawno największy kompleks szpitalny w mieście Gaza, Al-Szifa, został zniszczony. Izraelscy żołnierze przebywali tam przez dwa tygodnie, szukając, jak przekonuje Izrael, członków Hamasu i magazynów broni. Gdzie teraz mieszkańcy miasta będą mogli szukać pomocy medycznej?

Znajdują się tam jeszcze inne szpitale i centra medyczne, jednak zapewniają one jedynie doraźne leczenie i pomoc w nagłych wypadkach. Operacje były przeprowadzane tylko w Al-Szifa, którego znaczna część nie nadaje się dziś do użytku.

W Strefie Gazy mamy też bardzo duży problem z niedoborem banków krwi. Nie chodzi tu o brak dawców, tylko miejsc, które mogłyby ją zbierać i magazynować. W czasie, gdy tak wiele osób jest poszkodowanych w wyniku ataków, to naprawdę fatalna sytuacja.

Leczenie bez lekarstw

Wróćmy do Rafah. Tu, w Polsce, trudno nam wyobrazić sobie życie w stanie ciągłego zagrożenia. Spróbujmy je przybliżyć – jak wygląda Pana dzień?

Żyjemy w niewielkim mieszkaniu razem z moją żoną i dziećmi, kilkunastoletnimi synem i córką, ale również moimi braćmi i ich rodziną oraz naszą matką. W sumie jest nas siedemnaścioro. Nie mamy regularnego dostępu do prądu, dzięki energii słonecznej możemy liczyć na światło wieczorem, ale nie zawsze wystarcza – wtedy korzystamy z latarek w telefonach.

Problemem jest również utrudniony dostęp do wody, nawet słonej, do mycia naczyń, nie mówiąc już o pitnej. To nie jest coś, z czego możemy korzystać spokojnie każdego dnia, ale gdy są dostawy, to udaje nam się zmagazynować kilka litrów, mój syn chodzi po wodę.

Z uwagi na bezpieczeństwo, pozostałym, młodszym dzieciom nie pozwalamy opuszczać mieszkania, chyba że w przypadku nagłej sytuacji.

Jeśli chodzi o mnie, pracę zaczynam o 9 rano. Leczę pacjentów w punktach pomocy medycznej, prowadzonych przez Palestinian Medical Relief Society. Codziennie przychodzi do nas 100-120 osób – dorośli, dzieci, starsi. Mamy do czynienia z najróżniejszymi przypadkami, ale najczęściej zdarzają się biegunki, spowodowane spożywaniem zanieczyszczonej wody.

Są również pacjenci cierpiący z powodu chorób przewlekłych, którzy nie mają dostępu do leków. Musimy więc modyfikować leczenie, by móc pomagać w warunkach, w jakich się znaleźliśmy. Każdego dnia mamy też do czynienia z urazami, spowodowanymi atakami, ale i przemocą. Pomoc humanitarna dociera do nas w bardzo ograniczonym zakresie, dlatego często się zdarza, że ludzie walczą ze sobą, by zdobyć żywność i wodę dla siebie i bliskich. Proszę sobie wyobrazić, że doszliśmy do punktu, w którym naprawdę przetrwają najsilniejsi.

Nie ma insuliny, mogę zalecić tylko dietę

Po tym, jak wolontariusze World Central Kitchen zginęli od izraelskiej rakiety, część organizacji pomocowych zaczęła się wycofywać. Pomocy będzie więc jeszcze mniej niż do tej pory.

A już teraz pokrywa ona zaledwie jakieś 10 proc. potrzeb. Miesięczne zapasy dla jednej rodziny starczają może na dwa tygodnie. W Rafah jest milion ludzi. Jaka organizacja byłaby w stanie zapewnić tak wielu ludziom podstawowe środki do życia? Jeszcze w tych warunkach, gdzie dystrybucja jest tak trudna. Pewnie słyszała Pani o paczkach z pomocą zrzucanych z samolotów?

Niektórzy zginęli wskutek przygniecenia tymi paczkami.

Tak było. Zresztą brakuje nam nie tylko żywności i wody – to samo dotyczy lekarstw. Mamy w zasadzie tylko antybiotyki, leki przeciwbólowe i na nadciśnienie oraz dosłownie kilka leków na choroby przewlekłe. Co w przypadku osób chorujących na cukrzycę, gdy brakuje nam insuliny? Możemy jedynie polecić odpowiednią dietę, to tyle.

Centrum pomocy medycznej, w której Pan pracuje, znajduje się w namiocie. Jak wygląda leczenie w takich warunkach?

To niewyobrażalnie trudne. W środku panuje upał, do tego nie mamy dostępu do bieżącej wody, a prąd pojawia się tylko z rzadka. Mamy niewielki zasób sprzętu diagnostycznego, korzystamy głównie ze stetoskopów i termometrów. Staramy się maksymalnie wykorzystać to, czym dysponujemy, ale nietrudno sobie wyobrazić, jak ograniczone są nasze możliwości.

Co więc w sytuacji, gdy trafia do Pana pacjent, który wymaga skomplikowanej i kosztownej terapii? Na przykład onkologicznej?

Mamy z tym do czynienia każdego dnia. Nie jesteśmy w stanie wyleczyć takiej osoby, ale robimy wszystko, by choć trochę jej ulżyć. Radzimy, co robić, czego unikać, by nie pogorszyć swojego stanu. To wszystko, co możemy zrobić, niestety.

Często zdarzają się też pacjenci, którzy wymagają opieki stomatologicznej i również w tym przypadku nie mamy możliwości zaawansowanego leczenia. Możemy co najwyżej podać leki przeciwbólowe i antybiotyki. Trzeba czekać – jeśli ból ustąpi, to dobrze, jeśli nie – pacjent musi z nim żyć.

Najtrudniejsze są przypadki nagłe, jak udar, w których konieczna jest szybka reakcja, a nam brakuje sprzętu i możliwości, by pomóc osobie, która walczy o życie.

Niedożywione od urodzenia

Organizacje pozarządowe alarmują o pierwszych przypadkach śmierci głodowej wśród dzieci w Strefie Gazy. Czy w Rafah miał Pan z tym do czynienia?

Jeszcze nie, natomiast wśród dzieci obserwujemy niedożywienie. To stan, który nie pojawia się z dnia na dzień – to miesiące braku odpowiedniej diety, która wpływa na cały organizm.

Przerażające jest to, że nie obserwujemy już noworodków, które rodziłyby się w normalnym rozmiarze, właśnie z powodu niedożywienia. Na późniejszym etapie rozwoju może to doprowadzić do wielu powikłań zdrowotnych. Jeśli niedożywienie nie zostanie wyleczone, ostatecznie może skończyć się śmiercią.

Moim dzieciom ucieka przyszłość, a zginąć mogą w każdej chwili

Muszę Pani powiedzieć coś jeszcze.

Słucham.

Nie znoszę przemocy. Z żadnej strony, proszę mi wierzyć. Mamy przecież jedno, krótkie życie, doskonale to wiem i nie rozumiem, jak możemy marnować je na walkę. Czy wie pani jak ciężko jest mi jako ojcu żyć ze świadomością, że w każdej chwili moje dzieci mogą zginąć od bomby absolutnie za nic? Syn i córka nie chodzą do szkoły, przyszłość im ucieka. I nie mam na to żadnego rozwiązania.

Mieszka Pan przy samej granicy z Egiptem, ale z tego, co wiem, ucieczka za granicę jest niemożliwa.

Przejścia nie ma. Można się “wykupić”, ale taki przemyt kosztuje tysiące dolarów – kogo tutaj na to stać?

Pozostaje nam więc czekać. A czekając codziennie obserwuję śmierć dzieci, amputacje kończyn, choroby, których nie możemy leczyć, ataki na szpitale i budynki mieszkalne.

Chcielibyśmy odpocząć od tego koszmaru, ale nie mamy takiej możliwości. Świat nas jedynie obserwuje i będzie obserwował, pytanie tylko jak długo. Aż zginiemy?

***

Palestinian Medical Relief Society jest organizacją partnerską Polskiej Misji Medycznej. Wspieraj pomoc Polskiej Misji Medycznej w Strefie Gazy:

  • ustaw płatność cykliczną w Twoim banku na działania PMM lub na https://pmm.org.pl/wplacam/
  • przekaż darowiznę na numer konta Polskiej Misji Medycznej: 62 1240 2294 1111 0000 3718 5444
  • przekaż 1,5% wpisując KRS 0000162022
  • załóż własną zbiórkę na platformie https://misjapomoc.pmm.org.pl/

Na zdjęciu u góry: Ranni w szpitalu al-Najjar w Rafah, 24 marca 2024

;

Udostępnij:

Anna Mikulska

Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".

Komentarze