0:00
0:00

0:00

A przecież taka byłam rozmodlona, kiedy w latach 80. uczestniczyłam w życiu parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie. Zapalałam świeczki na grobie księdza Popiełuszki, występowałam na Dzień Matki i na Jasełkach. Wzruszałam się na dźwięk kościelnych pieśni i wdychałam z uniesieniem zapach kwiatów i kadzideł.

Jako dziecko byłam świadoma swojego życia duchowego i podobnie jak w życiu dorosłym, umiałam połączyć je z empatią i działalnością społeczną. Oznacza to w praktyce, że to, co odczuwam, jest moje prywatne (intymne wręcz, nie do gazety), ale widzę siebie również w kontekście innych osób, które czują podobnie (i dlatego stoimy razem w kościele) i tych, które są ode mnie różne (dlatego chodzę sobie na religię do sali katechetycznej).

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Przeczytaj także:

3 sierpnia 1990 roku skończył się dla mnie katolicyzm

Aż tu przychodzi Konkordat i wakacje 1990 roku, kiedy ówczesny minister edukacji Henryk Samsonowicz wypowiada się w radiu o tym, w jaki sposób organizowana będzie religia w szkołach. Siedzę na działce z babcią i dziadkiem, coś tam sobie piszę w pamiętniku i trafia mnie dosłownie szlag. Piorun z ciemnego, brunatnego wręcz nieba.

Po pierwsze: religia traktowana jak każda inna lekcja wydała mi się profanacją. Maryja ma teraz wstawiać nieprzygotowania? Po drugie: co z dzieciakami, które nie są katolikami? To niesprawiedliwe narzucać w ten sposób tak prywatne sprawy.

Miałam jedenaście lat, 3 sierpnia 1990 roku skończył się dla mnie katolicyzm. W dupie z taką „tolerancją”, która odgórnie każe wierzyć, odczuwać duchowe uniesienia i pisać klasówki z Jezusa.

Zawzięłam się, mama myślała, że mi to minie, ale ja od września jako jedyna w całej szkole odmówiłam uczestniczenia w religii, i tak siedziałam pół podstawówki i całe liceum na korytarzu, kiedy odbywały się lekcje. Na początku wymagało to ode mnie każdorazowego tłumaczenia się z tej decyzji, bo co chwila zaczepiała mnie jakaś nauczycielka i pytała, czemu nie jestem w klasie. Musiałam szybko nauczyć się argumentowania swoich zasad i wartości. Przydało mi się to w późniejszej działalności społecznej, a nawet naukowej.

Gniew wobec wpieprzania się w życie kobiet

Przez chwilę chciałam zachować Boga dla siebie, tego znanego z obrazków trzymanych pod poduszką (na dobre sny) i wyczytywanego w Biblii (opowieści niesamowite, jak fantasy, które ryją umysł małego dzieciaka). Ale ten się oddalał. Zostały po nim pewne chrześcijańskie zasady o pomocy innym czy niekrzywdzeniu. Znalazłam je również w innych religiach, ale nie potrzebowałam już tego typu zinstytucjonalizowanej i oficjalnej duchowości w swoim życiu. Realizowałam ją w czasie kontaktu ze sztuką i kulturą.

Zaczęłam pisać, malować, działać w organizacjach pozarządowych. Zaczęłam też coraz częściej publicznie mówić o tym, co złego Kościół katolicki w Polsce robi ludziom. Słowa Jana Pawła II o zakazie prezerwatyw, co skazywało ludzi na śmierć w czasie epidemii HIV/AIDS. Słowa księży o „homoseksualistach jako grzesznikach”, innowiercach jako nieświadomych ludziach - kłóciło się to z moją otwartością na inność, rozumianą jako akceptacja nawet wtedy, kiedy nie jestem w stanie zrozumieć do końca intencji czy wartości danej osoby.

Do tego prawo do aborcji – w 1992 roku odbywały się protesty związane z planami wprowadzenia częściowego zakazu. Byłam za mała, aby w nich uczestniczyć, ale doskonale pamiętam uczucie, kiedy widziałam w telewizji pikietę, a później słuchałam w radiu posiedzenia Sejmu. Przypominałam to sobie w czasie Strajku Kobiet. Że ten gniew wobec wpieprzania się w życie kobiet niosę w sobie od dawna i to między innymi przez Kościół i przehandlowanie praw reprodukcyjnych przez polityków nie możemy w pełni decydować o sobie.

Gdzie ja w ogóle mam akt chrztu?

Aż wreszcie w ramach porządków wiosennych w 2019 roku postanowiłam zamknąć pewne sprawy w moim życiu. Zdecydowałam się oficjalnie wystąpić z Kościoła katolickiego, aby nigdy więcej nie wliczano mnie w statystyki wiernych. Nie chciałam mieć nic wspólnego ani z religią, ani z instytucją.

Tak, owszem, znam miłych księży, a część moich znajomych jest wierząca i praktykująca. To nie zmienia mojego nastawienia. Chciałam po prostu wypisać się z organizacji, która nie jest w stanie wziąć odpowiedzialności za swoje przestępstwa.

Od kilku lat nosiłam się z tym zamiarem, ale nie kwapiłam się do męczącego rytuału proszenia świadków mojego odejścia od wiary (do niedawna trzeba było z nimi przyjść do parafii), papierów, niemiłych rozmów i tak dalej. Potraktowałam to jednak jako zwyczajne pójście do urzędu. Sprawy papierkowe, jak wiemy, po prostu trzeba załatwić i tyle. Bez emocji, spokojnie. Po kolei zgromadzić pisma, podpisy i pieczątki, ustawić się w kolejkę. Odbębnić to.

Część znajomych uważała, że to nie ma sensu, bo nie należy podporządkować się prawu narzuconemu. Grać w cudzą grę i tłumaczyć z czegoś, co jest prywatne. „Robiąc apostazję przyznajesz, że wierzysz w te całe szopki”, mówił kolega. Cóż, grupa większościowa zawsze narzuca reguły. Dla mnie najważniejsze było to, abym zniknęła ze spisu wiernych. No i po śmierci nie leżała pod krzyżem.

Inne osoby krzywiły się, że to skomplikowane – te wszystkie pokwitowania i chodzenie po kościołach. Poza tym: „Gdzie ja w ogóle mam akt chrztu?”. Ale istnieją odpowiednie poradniki, jak ten na stronie apostazja.info, gdzie krok po kroku mamy wszystko wyjaśnione. Jest nawet zamieszczony wzór pisma do kancelarii kościelnej. Nic, tylko zrobić sobie ściągę i wykonać punkt po punkcie.

Dzięki temu moja apostazja zajęła mi dwa dni. Tylko tyle, aby nie mieć nic wspólnego z Kościołem katolickim. Ulga.

Zaczęła się połajanka

Najpierw poszłam do parafii, gdzie byłam chrzczona. Weszłam do kancelarii punkt o 18:00, kiedy już właściwie zamykali drzwi. Sympatyczna pani obiecała, że sama przygotuje mi odpis aktu chrztu na następny dzień. Zapytała, po co mi ten dokument. Odparłam więc zgodnie z prawdą. Życzyłam jej dobrego dnia i miałam już wyjść, kiedy donośny głos zza drzwi zawołał mnie do siebie.

– Słyszałem, że chce pani dokonać apostazji? Mogę prosić? – ton był belferski. Od razu weszłam w rolę wystraszonej uczennicy, która paliła po kryjomu fajki w toalecie. Wiedziałam jednak, że ksiądz ma obowiązek przeprowadzić rozmowę w czasie apostazji. Byłam więc przygotowana.

Zaczęła się połajanka: że to poważna sprawa, że to na zawsze, że pierwsi chrześcijanie oddawali życie za wiarę.

Przerwałam ten potok słów, aby – no właśnie – wytłumaczyć się, przedstawić swój punkt widzenia? Sama nie wiem, w jakiej roli tam występowałam. Mogłam wyjść i zrezygnować z tej „rozmowy”, ale coś mnie jednak powstrzymało. Ciekawiło mnie, w jaki sposób młody ksiądz będzie starał się nakłaniać mnie do pozostania w Kościele.

Oj, gdyby był akwizytorem, to trudno byłoby mu wyżyć z tej roboty. Szło mu dość nerwowo. Ponieważ zaczął od gróźb i wywołania wyrzutów sumienia, to postawił mnie od razu w roli grzesznicy, lub w najlepszym przypadku nieświadomej niewiasty. Dzięki ci, panie, za lata terapii, bo sobie szybko przypomniałam, że nikt nie ma prawa mnie poniżać.

Widząc, że groza na mnie nie działa, ksiądz zakończył na jawnej kpinie z osób niewierzących:

– Przyjęła pani chrzest, on jest na zawsze. Nie może się pani „wypisać”.

Szach, mat. Jawnie triumfował, jakby złapał mnie w pułapkę. Słuchałam jego tłumaczenia postaw pierwszych chrześcijan, ich pomocy i pracy z ludźmi.

– Jest pani niewdzięczna, Jezus za panią umarł na krzyżu. Poza tym apostazja to teraz taka moda. Naprawdę tak pani nie myśli i chce zostać w Kościele.

Cóż, akurat wtedy w kinach był grany film „Kler”, chwilę później bracia Sekielscy pokazali swój dokument „Tylko nie mów nikomu”. Paradoksalnie, dopiero wtedy zaczęto głośno mówić o tym, co działo się od lat. Z perspektywy czasu zadaję sobie pytanie, co z tego wyniknęło? Niewiele.

Ksiądz: Powodzenia na nowej drodze życia

Powiedziałam więc księdzu, że dla mnie sferą duchową w moim życiu jest kultura i działalność społeczna. I że w pomaganiu innym widziałabym siebie najbliżej wspólnoty. A mimo wszystko nie jestem jej częścią, nie chcę więc uczestniczenia w Kościele traktować niepoważnie. Chcę odejść. Mam do tego prawo, bo od 1993 roku nie uczestniczę w życiu religijnym.

– Ha! A zatem skąd ma pani wiedzę, co obecnie dzieje się w Kościele.

No niestety mam sporo wiedzy, trudno jej nie mieć, skoro jako instytucja KK wpieprza się w moje życie od lat.

Wszystko to było przykrym spotkaniem i gdybym nie miała ugruntowanych poglądów oraz wartości, to prawdopodobnie czułabym się po wszystkim stłamszona i poniżona. Wyobraziłam sobie, że w rozmowie uczestniczy osoba o mniejszym poczuciu pewności siebie. Byłam zła. Moje siedzenie i „rozmowa” z księdzem były niepotrzebne. W ostatniej chwili powstrzymałam się od złośliwości czy wchodzenia w dalsze dyskusje. W myśli właściwie podziękowałam wręcz księdzu, że upewnił mnie tylko w tym, że apostazja to jedyne rozwiązanie.

Dzień później już bez przygód odebrałam z parafii akt chrztu i pojechałam z nim do najbliższego kościoła obok miejsca mojego zamieszkania (rejonizacja jest nawet wtedy, kiedy wynajmujecie mieszkanie – idziecie po prostu do najbliższej parafii). Wzięłam również ze sobą podpisane pismo, w którym oznajmiałam, że powodem, dla którego opuszczam Kościół jest fakt braku wiary i nieuczestniczeniu w jego życiu. Swój ateizm prezentowałam publicznie, zatem dalsza fasadowa przynależność jest sprzeczna z moim sumieniem. Trzy kopie, pełne dane, w portfelu dowód osobisty.

Tym razem ksiądz był sympatyczny, zwrócił uwagę, abym na piśmie dopisała, że zdaję sobie sprawę z konsekwencji swojej decyzji. Chodziło o to, że czasem po śmierci osoby rodzina ma pretensje, że ksiądz odmawia katolickiego pochówku, a nawet bliscy próbują podważyć apostazję. Dopisałam więc oświadczenie.

Wzięłam podstemplowaną kopię pisma dla siebie, aby mieć ślad po spotkaniu. Na koniec ksiądz życzył mi powodzenia na nowej drodze życia (bez ironii!) i uścisnął mi dłoń. Podziękowałam mu i już. Następnym krokiem było wysłanie przez niego pisma do kurii, a potem skreślenie lub adnotacja w księdze chrztu o moim wystąpieniu z Kościoła. Można po kilku miesiącach raz jeszcze zamówić akt chrztu, wtedy już powinna być na nim informacja o apostazji.

Poczułam ulgę

Wychodząc z kancelarii poczułam ulgę. Życie w zgodzie ze sobą jest najważniejsze. Wielokrotnie później zachęcałam do apostazji inne osoby, opowiadając o swoich doświadczeniach. Uważam, że coraz mniejsza liczba wiernych na niedzielnych mszach oraz oficjalne wystąpienie z Kościoła powinny być znakiem, że nasze społeczeństwo nie tylko się ateizuje, ale i negatywnie podchodzi do tego, co w sferze publicznej (i prywatnej!) robi KK.

Dziękuję tym samym wszystkim osobom, które publicznie mówią o apostazji, outują się ze swojego ateizmu i krytykują mowę nienawiści Kościoła. Oby zachęciło to inne osoby do tego symbolicznego, ale ważnego gestu.

;
Sylwia Chutnik

pisarka, felietonistka i działaczka społeczna. Obroniła doktorat w Instytucie Kultury Polskiej UW. Queerowa mama, w wolnych chwilach robi kolaże.

Komentarze