0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: VINCENZO PINTO / AFPVINCENZO PINTO / AFP

Sam zainteresowany buńczucznie odrzucił wyzwanie do stawienia się na watykańskim dywaniku. I rzeczywiście, nie zjawił się przed obliczem Dykasterii Nauki Wiary, najważniejszym ministerstwem w rzymskiej centrali Kościoła. Dawniej nosiło ono zatrważającą nazwę Świętej Inkwizycji. W historycznych czasach takie nieposłuszeństwo groziło stosem, od razu w pakiecie z żelazną gwarancją smażenia się w piekielnym ogniu. Także wtedy, jeśli pozwany (oskarżony) był katolickim arcybiskupem. Jak Jego Ekscelencja Carlo Maria Viganò (na zdjęciu po lewej).

Sobór Watykański jako nowotwór

Watykan oskarżył właśnie na dniach byłego najważniejszego dyplomatę papieża, bo nuncjusza w USA, o schizmę, i wytoczył mu proces. O ile nie odstąpi on od swoich poglądów, grozi mu ekskomunika. W jego przypadku wiąże się to z utratą biskupiej godności, innych urzędów i przywilejów kościelnych. A niewykluczone nawet, że i z przeniesieniem do stanu świeckiego. Papieski dekret z 11 czerwca inkryminuje arcybiskupowi „upublicznianie stwierdzeń”, które „godzą w jedność Kościoła”. Pod tym sformułowaniem kryje się zakwestionowanie władzy papieża Franciszka, wypowiedzenie mu posłuszeństwa oraz odrzucenie postanowień II Soboru Watykańskiego (1962-65).

Viganò nie tylko zignorował papieski dokument, nie tylko nie stawił się na służbowe wezwanie, ale postawione mu zarzuty na swoim blogu określił jako „wielki zaszczyt, którego dostąpił”. Swoistą ripostą potwierdził de facto sformułowany pod jego adresem katalog przewinień.

W tym najważniejsze – działania nakierowane na popadnięcie w schizmę.

Istotnie bowiem, Sobór Watykański II, jak formułuje Viganò, „w wymiarze ideologicznym, teologicznym i moralnym reprezentuje tkankę nowotworową na ciele Kościoła”. A tzw. Kościół papieża Bergoglio, czyli nakierowany na dialog, jest „najnowszą metastazą tego nowotworu. […] Żaden katolik nie może pozwolić sobie na to, by być we wspólnocie kościoła bergogliańskiego”, pointuje swoje stanowisko arcybiskup.

Czym dolał jedynie oliwy do ognia. Hierarcha bez pardonu skrytykował Kościół pod egidą Franciszka za to, że przejął globalną agendę lewicy, skoro bębni o kryzysie klimatycznym i prawach dla społeczności LGBTQ. Dawną „Arkę Pana” zamienił Franciszek w „agencję filantropijną” – takim dictum arcybiskup nawiązał do usytuowania biednych i wykluczonych w centrum teologicznego i antropologicznego zainteresowania obecnego papieża.

Przeczytaj także:

Frustracja szkodnika-pracusia

Mimo dostojnego wieku (82 lata) włoski hierarcha należy do najbardziej barwnych postaci Watykanu. Za pontyfikatu papieża Benedykta XVI (2005-13) pełnił funkcję wiceszefa administracji państwa watykańskiego. Cieszył się zaufaniem niemieckiego pontifeksa i w jego imieniu miał rozprawić się z chronicznym deficytem w budżecie Stolicy Apostolskiej, w pakiecie z mafijną korupcją w kościelnej centrali.

To drugie zjawisko jest jak najbardziej oczywiste w państwie o ustroju monarchii absolutnej. Zupełnie naturalne jest bowiem, że za plecami suzerena o niebotycznej władzy formalnej, ale w podeszłym wieku i bez możliwości ręcznego sterowania, stale toczą się podjazdowe rozgrywki o wpływy. A za sznurki nietransparentnej władzy pociągają pretorianie.

Obarczony papieską misją wysuszenia watykańskiego bagna finansowego, konserwatywny teologicznie arcybiskup wygenerował sobie armię wrogów. Wśród nich najbardziej prominentnego, zarazem niezwykle przebiegłego, kardynała Tarcisia Bertonego, watykańskiego premiera. W służbie Stolicy Apostolskiej i dla watykańskiej racji stanu posłużył się Viganò klasycznym narzędziem w rękach nietransparentnej monarchii absolutnej. Niczym doskonały whistleblower wypuścił szereg niedyskrecji o nadużyciach finansowych w Kurii Rzymskiej – prosto do skrzynek mailowych włoskich dziennikarzy.

Razem z kradzieżą dokumentów z biurka Benedykta XVI i ich upublicznieniem przez papieskiego majordomusa, wywołało to niebotyczną aferę w Watykanie. Do annałów przeszła jako „Vatileaks-Skandal”. Światowa opinia publiczna dowiedziała się o walczących ze sobą watykańskich frakcjach, bardziej szczegółowo zapoznała się z korupcją na szczytach Kościoła, ponadto z bezsilnością papieża i ogrywającą go machiaweliczną Kurią Rzymską – przypominającą mafijną ośmiornicę.

Benedykt XVI, uniwersytecki papież, bez talentów do zarządzania, który w trudnych dla siebie chwilach nawet nie groził oponentom palcem, tylko zasiadał do fortepianu i grał menuety Mozarta, podjął jedynie słuszną decyzję. Abdykował i przekazał władzę papieską w sprawniejsze menedżerskie ręce. W tym kontekście niedyskrecja abp. Viganò podyktowana była lojalnością wobec Benedykta XVI. Obydwu łączyła wizja tradycyjnego Kościoła sprzed pół wieku i sprzeciw wobec hedonistycznej „cywilizacji śmierci” z jej wykwitami: aborcją, niebinarnością, eutanazją, a przy okazji i liberalną demokracją.

Nim Benedykt XVI znalazł się na emeryturze, Viganò zakasał rękawy i ścigał w świętym mieście korupcję. Zlikwidował deficyt, ba, wyprodukował nadwyżkę budżetową rzędu 34 mln euro. I w dość zrozumiały sposób oczekiwał awansów: purpury i przejęcia jednego z watykańskich ministerstw.

Przeciwnicy, którym utarł nosa, na czele z kardynałem Bertone, uciszyli jednak szkodnika-pracusia. Kopniakiem w górę usunęli go z Watykanu i przenieśli daleko od Rzymu, za Atlantyk, choć na najbardziej prestiżową nuncjaturę. W Waszyngtonie dosięgła go wieść o abdykacji mentora – Benedykta XVI.

Heretyk na Piotrowym Tronie

Wybór kardynała Bergoglio na papieża (2013) i jego liberalny pontyfikat otworzyły nóż w kieszeni fioletowej sutanny konserwatywnego nuncjusza. Nim go jednak wydobył, papież Franciszek serdecznie podziękował ekscelencji za kierowanie nuncjaturą w USA i wysłał na emeryturę (2016). Kariera i marzenia o kapeluszu kardynalskim przeniosły się w ontologiczny niebyt.

Kiedy pontifeks z Argentyny na serio rozpoczął walkę z pedofilią w szeregach duchowieństwa, Viganò, już emeryt, powiązany jednak z konserwatywnym obozem Franciszkowych wilków w Rzymskiej Kurii, postanowił pokonać go jego własną bronią. Oskarżył papieża o wspieranie kardynała Waszyngtonu Theodore’a McCarricka pomimo posiadanej przez pontifeksa wiedzy o jego homoseksualnych wyczynach w przeszłości.

Jednocześnie zażądał w świetle jupiterów, rzecz absolutnie bezprecedensowa, papieskiej dymisji (2018). Franciszek zaprzeczył oskarżeniom emeryta w fioletach. Od tej pory Viganò wali w papieża jak w bęben, twierdząc, że forsowany przez Franciszka „neomodernizm” „tyranizuje Kościół katolicki”, a sam papież „potrzebuje nawrócenia”.

Konkluzja była oczywista: od sześciu lat mamy heretyka na Piotrowym Tronie.

Wybuch pandemii koronawirusa (2020) dostarczył kolejnych oskarżeń pod adresem lewicującego papieża. W szczytowym momencie, kiedy zaraza zbierała kolosalne żniwo we Włoszech, Viganò sprowadził ją, jak zresztą każdą chorobę i śmierć, do kary za grzech pierworodny. I tłumaczył nieposłuszeństwem Adama i Ewy wobec Boga.

Politycznie zawierał sztamę z wolnościowcami wszelkiej maści, przede wszystkim z populistami i identytarystami. Z tymi ostatnimi łączyło go przekonanie o zawiązaniu przez neoliberałów światowego spisku, którego celem miało być przejęcie w ramach „rządu światowego” kontroli nad globem i „zniszczenie cywilizacji chrześcijańskiej”. Konsekwentnie więc miotał gromy w praktykę szczepień i postulował otwarcie basenów w sanktuarium w Lourdes, ponieważ w miejscu objawień maryjnych zarazić się koronawirusem nie sposób.

Arcybiskup swoje stanowisko upublicznił w formie „manifestu”. Wywołał w ten sposób zamęt w głowach włoskich katolików – w tamtym czasie już ponad 30 tys. mieszkańców Italii padło ofiarą koronawirusa. Ekscelencja uderzał ponadto w Billa Gatesa, rzekomego „zbawcę ludzkości” z jego rzekomą tezą o konieczności zmniejszenia populacji. Przede wszystkim jednak epistoła miała zniszczyć papieża Franciszka i zapobiec elekcji ulepionego z podobnej gliny następcy.

Ratunek w „Trzecim Rzymie”

Nic dziwnego, że Viganò w wyścigu w 2020 roku o Biały Dom publicznie wsparł urzędującego prezydenta Donalda Trumpa. Wobec Bidena odczuwał tylko pogardę, skoro ten akceptował aborcję i in vitro. Mało tego, należał arcybiskup do tych hierarchów, którzy katolikowi Bidenowi jako aborcjoniście odmawiali prawa do przyjmowania komunii.

W kampanii prezydenckiej popierał politykę antyaborcyjną Trumpa i ostrzegał przed wymierzonym przeciwko niemu spiskiem w postaci protestów Black Lives Matter i lockdownom, które miały zapobiec reelekcji.

W celu wzmocnienia populistycznej prawicy w demokratycznym świecie arcybiskup zawarł sojusz z odstrzelonym przez Trumpa doradcą, wcześniej mózgiem jego światopoglądowej krucjaty i orędownikiem szybkiego pogrzebania UE, Steve’em Bannonem. Obydwaj, Bannon i Viganò, snuli plany utopienia pomysłów papieża Franciszka, zbyt otwartego na emigrantów i kwestię sprawiedliwości społecznej.

Już w 2014 roku Bannon konferował w Rzymie z przewodnikiem wilczego antyfranciszkowego stada w Rzymskiej Kurii, amerykańskim kardynałem Raymondem Leo Burkem. Ten, jak na ultratradycjonalistę przystało, obnosił się po Rzymie w długiej na sześć metrów purpurowej kapie z jedwabiu i purpurowych rękawiczkach do łokcia. Obydwaj wpadli wtedy na pomysł stworzenia inkubatora do wyhodowania neofaszystowskich gladiatorów, czyli powołania do życia Akademii dla Żydowsko-Chrześcijańskiego Zachodu, think tanku skupiającego najtęższe ultraprawicowe głowy.

Po utrąceniu w Watykanie Burkego przez Franciszka, lukę wypełnił Viganò. Ale Franciszek ostatecznie uciął sam pomysł; Bannonowi, Viganò i korespondencyjnemu członkowi triumwiratu, eminencji Burke, odmówiono korzystania z XIII-wiecznego klasztoru Certosa di Trisulti w Collepardo w środkowej Italii, z 800 pojedynczymi celami, wytypowanego na obóz szkoleniowy neofaszystowskich agentów politycznych.

Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę (2022) Viganò opowiedział się po stronie Putina, określając Moskwę „Trzecim Rzymem“.

Uczestniczył także, choć tylko online, w spotkaniu 90 zachodnich akolitów Putina, którzy w marcu 2023 roku zebrali się w Muzeum Puszkina i ogłosili utworzenie wspierającej dyktatora na Kremlu organizacji. Arcybiskup jednoczył się tam z amerykańskim aktorem Stevenem Seagalem czy wnukiem prezydenta Charlesa de Gaulle’a Pierrem, wsłuchując się przy swoim biurku w powitalne słowa ministra Ławrowa.

Z kolei we własnym przesłaniu wideo katolicki hierarcha rozpływał się nad rolą Rosji jako „ostatniego bastionu cywilizacji, walczącego z barbarzyństwem”, z „polityką kolonizacji prowadzoną przez NATO, Bank Światowy, ONZ, WTO” i „niekończącą się liczbą fundacji”.

Pyrrusowe zwycięstwo Franciszka

Przyszłe losy arcybiskupa nie są aż tak ważne jak zjawisko, które ekscelencja w sobie ogniskuje. A właściwie szereg strukturalnych zjawisk, drążących od środka Kościół katolicki, zwłaszcza jego rzymską centralę: monarchiczny ustrój, nietransparentość władzy, walki dworskich koterii, skłonność do irracjonalnych teorii spiskowych, sojusz z populistami i sympatie dla Putina.

Po „odstrzeleniu” kardynałów Burke’a i Gerharda Müllera usunął więc Franciszek kolejnego lidera ultrakonserwatystów (posiadającego 53 tys. followersów na platformie X). Socjotechnicznie ułatwi to papieżowi rządzenie i oddala niebezpieczeństwo kościelnej schizmy. Nie usuwa jednak podatności współczesnego Kościoła katolickiego na przejmowanie i generowanie ekstremalnych treści politycznych i teologicznych.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Arkadiusz Andrzej Stempin

Historyk, politolog i watykanista, prof. w WSE KS. Tischnera w Krakowie i na Uniwersytecie we Freiburgu.

Komentarze