W Europie - podobnie jak w Niemczech – najważniejsze pytanie brzmi: czy demokracja zdaje egzamin. Skuteczny rząd koalicyjny w Berlinie jest tylko jedną z kilku rzeczy, które są potrzebne, aby Europa ruszyła z miejsca.
Niedawno w Brukseli zauważyłem, że wszyscy czekają na Berlin. W Berlinie natomiast zastałem wszystkich zelektryzowanych niespodziewanie szeroką paletą możliwości powyborczych.
Jedno jest jednak pewne: nowy niemiecki rząd będzie koalicją, prawie na pewno złożoną z trzech, a nie dwóch partii.
Zwraca to uwagę na najgłębsze pytanie leżące u podstaw tego kluczowego wydarzenia w Europie: czy demokracja zda egzamin?
A dokładniej: czy europejski model zmian poprzez demokratyczny konsensus, którego Niemcy są najlepszym przykładem, może przynieść działania, których Europa bardzo potrzebuje, jeśli ma się utrzymać w XXI wieku?
Artykuł Timothy Gartona Asha oprócz w OKO.press, ukazał się akże w brytyjskim „The Guardian”, niemieckim „Der Tagesspiegel”, kanadyjski „Toronto Globe and Mail”. Autor jest słynnym brytyjskim intelektualistą i historykiem, profesorem na Uniwersytecie Oksfordzkim, Świadkiem i uczestnikiem przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego „Wiosny obywateli”, autor także książki „Polska rewolucja: Solidarność” oraz „Wolny świat: dlaczego kryzys Zachodu jest szansą naszych czasów”.
Unia Europejska jest jak gigantyczny automat do gier. Im więcej tabliczek z ananasami lub pomarańczami ułoży się w jednym rzędzie na ekranie, tym lepsze będą wyniki. Wybory w Niemczech wyświetlą około czterech owoców w rzędzie; wybory prezydenckie we Francji na wiosnę przyszłego roku – kolejne trzy. Włochy i Hiszpania zapewnią może po dwa owoce, a resztę wygenerują inne kraje i instytucje europejskie.
Bez względu na teorię konstytucyjną UE, w praktyce kluczem do każdej większej inicjatywy pozostaje uzgodnienia rządów krajowych. Moi przyjaciele w Brukseli ciągle mówią o „Niemcach”, którzy naciskają na to, lub „Francuzach”, którzy naciskają na tamto.
Większość komisarzy europejskich zachowuje narodowy odcień. Nawet wielkie paneuropejskie ugrupowania partyjne w Parlamencie Europejskim znajdują się pod znacznym wpływem partii narodowych z największych państw członkowskich.
Aby Unia mogła dobrze funkcjonować, potrzebna jest koalicja koalicji składających się z koalicji.
Krytycy stale mówią o „deficycie demokracji” w UE, ale tak naprawdę jest niemal odwrotnie. System jest tak skomplikowany i wolno się rozwija właśnie dlatego, że wymaga zgody 26 demokratycznie wybranych rządów oraz Węgier, jak również demokratycznie wybranego Parlamentu Europejskiego, a czasami również państw i regionów niższego szczebla.
Unia Europejska jest w ciągłych negocjacjach. Cudem jest nie to, że toczy się powoli, ale że toczy się w ogóle.
Bez pandemii spowodowanej przez COVID-19 nie mielibyśmy 750 miliardów euro dotacji i pożyczek, pochodzących z wzajemnego zadłużenia europejskiego, w ramach funduszu naprawczego, znanego również jako Next Generation EU.
Gigantyczny plakat z boku budynku Berlaymont Komisji Europejskiej w Brukseli przedstawia podskakującego młodego Europejczyka, a napis „Next Gen EU” wskazuje na jego goleń; ale tak naprawdę i ten kolczasty wirus powinien być tam również wyeksponowany.
Optymista stwierdziłby, że powodzie w północno-zachodniej Europie i pożary lasów w Grecji sprawiły, że Europa w końcu obudziła się w kwestii kryzysu klimatycznego.
Ta Unia to jednak dziwny ustrój, którego przetrwanie zależy od kolejnych kryzysów.
W stolicy Niemiec, głównej potędze Europy, po wyborach 26 września mówi się o różnych możliwych koalicjach, które mogą wyłonić się po miesiącach rozmów koalicyjnych. Mądrzy ludzie zauważają, że długo po tym, jak wszystkie nekrologi na temat jej 16-letniej władzy zostaną opublikowane, (pełniąca obowiązki) kanclerz Angela Merkel może jeszcze wygłosić w 2022 roku orędzie noworoczne, ubrana w kolejną ze swoich kolorowych marynarek.
Mówiąc o kolorach, dwie najbardziej prawdopodobne koalicje określane są jako „Jamajka” (czarny kolor Chrześcijańskich Demokratów, żółty Wolny Demokratów, zielony – Zielonych) lub „Sygnalizacja świetlna” (gdy zastąpimy czerń chadeków czerwienią Socjaldemokratów).
Obie koalicje byłyby zdecydowanie proeuropejskie. Z analizy manifestów partyjnych wynika, że Zieloni i Wolni Demokraci mają najbardziej prointegracyjne, federalistyczne wizje Europy, choć występują między nimi istotne różnice.
Armin Laschet, kandydat Chrześcijańskich Demokratów na kanclerza, jest klasycznym, pochodzącym z Zachodnich Niemiec zachodnim Europejczykiem, ze statuetką Karola Wielkiego w swoim gabinecie. (Jego brat twierdzi, że rodzina wywodzi się od Karola Wielkiego). Nie ma wątpliwości co do jego osobistego zaangażowania w sprawy europejskie.
Biorąc wszystko pod uwagę wydaje mi się jednak, że koalicja „Sygnalizacja świetlna” byłaby tą, która najprawdopodobniej dawałaby zielone światło dla Europy.
Debata telewizyjna pomiędzy kandydatami na kanclerza (19 września) najwyraźniej wzmocniła pogląd większości Niemców, że Olaf Scholz z Socjaldemokratów, solidny, stabilny i doświadczony minister finansów i wicekanclerz, ma najlepsze kwalifikacje, by zastąpić Merkel.
Jestem skłonny się z nimi zgodzić. Wydaje się, że wszystkie partie wchodzące w skład dwóch najbardziej prawdopodobnych koalicji wreszcie zrozumiały, jak pilne jest zajęcie się zmianami klimatycznymi i na różne sposoby są zdecydowane współpracować z potężnym niemieckim sektorem biznesowym, aby doprowadzić do koniecznej transformacji gospodarczej.
Diabeł tkwi w szczegółach, ale bez wątpienia wzmocni to ekologiczne inicjatywy Unii Europejskiej prowadzone przez wiceprzewodniczącego Komisji Fransa Timmermansa.
Koalicja „Sygnalizacji świetlnej” ma przewagę nad „Jamajką” w kwestii strefy euro. W każdej z tych trójpartyjnych koalicji prawie na pewno znalazłby się bezkompromisowy niemiecki minister finansów w osobie Christiana Lindnera z Wolnych Demokratów. (Kiedyś powiedział mi, że „w Berlinie jest tylko jedno ministerstwo”, mając na myśli ministerstwo finansów).
Jednak kanclerz Scholz ma większe szanse niż konserwatywni fiskalnie chadecy na wykazanie się pragmatyczną elastycznością, która będzie potrzebna nie tylko po to, by uchronić strefę euro przed rozpadem – co zrobiłby każdy prawdopodobny niemiecki rząd – ale by usprawnić jej funkcjonowanie dla od dawna cierpiących gospodarek południowej Europy.
Niemniej jednak trudne negocjacje koalicyjne między trzema partiami będą z konieczności prowadzić do skomplikowanych kompromisów a tym samym do mniej wyraźnych, słabszych impulsów dla Brukseli. A Niemcy to wciąż tylko cztery ananasy na europejskim automacie do gier.
Zakładając, że prezydent Francji Emmanuel Macron stanie do walki w drugiej turze wiosennych wyborów prezydenckich z nacjonalistyczną populistką Marine Le Pen, trzeba mieć nadzieję, że zwycięży. Spędziwszy jednak trochę czasu we Francji przed wyjazdem do Brukseli, odczuwam dręczący niepokój.
Populistyczny wywar czarownic, który łączy w sobie tematy imigracji, islamu, terroryzmu i przestępczości w jedną wywołującą strach narrację, jest we Francji bardzo silny. Nieprzewidziane wydarzenie, takie jak atak terrorystyczny w przededniu drugiej tury, może sprawić, że stanie się coś, co teraz wydaje się nie do pomyślenia.
Europa potrzebuje również, aby „Super Mario” Draghi pozostał premierem Włoch, zamiast przechodzić na stanowisko prezydenta kraju, co mogłoby doprowadzić do wyborów, w których włoscy nacjonalistyczni populiści mogliby odnieść sukces.
Potrzebny jest też rozsądny rząd, który utrzymałby się u władzy w Hiszpanii. Wtedy i tylko wtedy, w połowie przyszłego roku, owocowe symbole ustawią się w szeregu i nastąpi okres dynamicznych reform europejskich po pandemii COVID-19.
Wszystko to jest możliwe, ale bardzo dalekie od pewności.
To, jaki rząd wyłoni się w Berlinie, będzie pierwszym, ale zaledwie pierwszym testem tego, czy europejski model zmian poprzez demokratyczny konsensus może przynieść oczekiwane rezultaty.
Jeśli tak się nie stanie, młodzi Europejczycy będą poszukiwać alternatywnych modeli. W ogólnoeuropejskim badaniu opinii publicznej, przeprowadzonym w zeszłym roku na zlecenie mojego zespołu badawczego na Uniwersytecie Oksfordzkim 53 proc. młodych Europejczyków stwierdziło, że ich zdaniem państwa autorytarne są lepiej niż demokracje przygotowane do walki z kryzysem klimatycznym. Wyzwaniem dla Europy jest udowodnienie, że jest inaczej - i to nie tylko w odniesieniu do kryzysu klimatycznego.
Young Europeans Speak to EU jest raportem napisanym przez młodych Europejczyków z Uniwersytetu Oksfordzkiego i zredagowanym przez Timothy'ego Gartona Asha. Twitter: @fromTGA
Tłumaczyła Anna Halbersztat
Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".
Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".
Komentarze