0:00
0:00

0:00

Pewnego dnia w zeszłym tygodniu stałem w wielkim tłumie na końcu ulicy Andrássy w Budapeszcie i słyszałem, jak premier Viktor Orbán potępia Unię Europejską, której jego już niedemokratyczne państwo narodowe pozostaje pełnoprawnym członkiem.

„Zmuszą nas do bycia Europejczykami, wrażliwymi i liberalnymi – nawet jeśli miałoby nas to zabić”, powiedział. „Dzisiaj słowa i działania skierowane do nas i Polaków przez Brukselę przypominają te, które zwykle zarezerwowane są dla wrogów. Mamy poczucie déjà vu, bo w całej Europie słychać echo doktryny Breżniewa". (Cytuję oficjalne tłumaczenie).

Mówi to człowiek, którego cały reżim w dużej mierze opiera się na unijnych pieniądzach. Nie ma to, jak gryźć rękę, która cię karmi.

Ani jednej flagi unijnej

Tłum pomrukiwał popierająco, choć głośniejsze oklaski rozległy się dopiero po stwierdzeniu „Węgry będą pierwszym krajem, który zatrzyma agresywną propagandę LGBTQ pod murami szkolnymi”. Nie widziałem ani jednej flagi unijnej.

Jednak gdy minąłem już ogromny podwójny rząd autokarów, którymi przywieziono zwolenników Orbána, dotarłem do wiecu opozycji na drugim końcu ulicy Andrássy. Znacznie mniejszy tłum wymachiwał tu europejskimi flagami. Tu też usłyszałem Petera Márki-Zaya, kandydata zjednoczonej opozycji w wyborach parlamentarnych na wiosnę przyszłego roku, który zadeklarował, że przywróci Węgrom demokrację i standardy prawne UE.

Odnosząc się do niewłaściwego wykorzystania funduszy UE przez reżim Orbána, Márki-Zay powiedział: „Powinniśmy przyłączyć się do Prokuratury Europejskiej, która nie narusza naszej suwerenności, a jedynie suwerenność przestępców”.

A następnie duża grupa opozycyjnych kandydatów, z sześciu partii rozciągających się od prawicy do lewicy, zgromadziła się na scenie, żeby zrobić sobie wspólne zdjęcie.

Przeczytaj także:

Marki-Zay: Jestem tym wszystkim, czym Orbán udaje, że jest

Później miałem okazję porozmawiać z Márki-Zayem, szczupłym, dobrze ubranym, szybko mówiącym czterdziestodziewięcioletnim mężczyzną, który przez lata pracował jako specjalista ds. sprzedaży w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych.

Płynnym angielskim z północnoamerykańskim akcentem powiedział mi: „Jestem tym wszystkim, czym Viktor Orbán udaje, że jest”.

Márki-Zay jest konserwatystą, burmistrzem miasta na węgierskiej prowincji, przykładnym chrześcijaninem i ojcem siedmiorga dzieci. To genialnie zmyliło reżim Orbána, którego wyborcza strategia była jak dotąd skierowana przeciwko demonizowanej, kosmopolitycznej lewicy.

Na wiecu reżimowym Orbán oświadczył, że liderzy opozycji „rywalizowali, żeby zobaczyć, który z nich mógłby rządzić Węgrami dzięki łasce Brukseli i George'a Sorosa… Kto mógłby zostać nowym paszą (czyli osmańskim władcą) Budy… Ich celem jest odebranie Węgier z rąk Maryi Panny i złożenie ich u stóp Brukseli”.

Ale takie stwierdzenie wypowiedziane przeciwko konserwatywnemu chrześcijaninowi z samego centrum Węgier brzmi niedorzecznie.

Pojawiła się więc spora szansa na zwycięstwo opozycji wiosną przyszłego roku. Będzie to jednak wymagało trudnego ucierania się sześciu różnych partii opozycyjnych, by przeprowadzić wspólną skuteczną kampanię wokół bezpartyjnego kandydata.

Wybory nie będą całkowicie wolne, a już z pewnością nie będą uczciwe

Orbán kontroluje większość mediów w kraju, a w wyborach w 2018 roku bez skrupułów wykorzystał zasoby państwa, żeby wesprzeć swoją partię Fidesz i koalicję rządzącą.

Węgry są podobno jedynym państwem członkowskim UE, które nie zostało zaproszone na „Szczyt na rzecz demokracji” prezydenta Joe Bidena, który odbędzie się w 9-10 grudnia tego roku. Co jest całkiem słuszne, ponieważ kraj ten nie jest obecnie demokracją. To coś pomiędzy demokracją a dyktaturą, hybrydowy reżim, ograniczany ale i podtrzymywany przez członkostwo kraju w UE.

Opisując wielką, skuteczną machinę propagandową Fideszu, jeden z czołowych niezależnych dziennikarzy powiedział mi: „Orbán zbudował tę maszynę z unijnych pieniędzy”.

UE musi

Dlatego UE i jej demokratyczne państwa członkowskie mają zarówno obowiązek, jak i możliwość, żeby wesprzeć odbudowę demokracji na Węgrzech. Jak domagali się burmistrzowie Budapesztu, Warszawy i innych miast, większa część funduszy UE powinna trafiać bezpośrednio do miast, samorządów lokalnych i organizacji pozarządowych. (Rząd Orbána ograniczył fundusze dla Budapesztu).

Jak domagał się demokratycznie wybrany Parlament Europejski, Komisja Europejska już powinna stosować nowy mechanizm fundusze za praworządność, uzależniający wypłaty środków unijnych od poszanowania praworządności w danym kraju.

Obecnie środki dla Węgier i Polski z europejskiego Funduszu Odbudowy postcovidowej zostały wstrzymane przez Komisję Europejską. Zatwierdzenie węgierskiego planu krajowego powinno w szczególności zależeć od znacznie bardziej rygorystycznych warunków dotyczących przejrzystości i korupcji.

Korupcja jak na dłoni

Istnieją liczne dowody na niewłaściwe wykorzystanie funduszy UE na Węgrzech, w tym sprawozdania z biura antykorupcyjnego UE (OLAF). W kolejnych zamówieniach publicznych był tylko jeden oferent, nierzadko okazywał się być jednym z oligarchicznych kolesi Orbána. W kilku przypadkach zwycięzcy przetargów byli blisko związani z członkami dalszej rodziny Orbána, na przykład z jego zięciem.

Wszyscy o tym wiedzą, ale europejscy politycy niechętnie mówią o tym głośno. Szefowie rządów UE spotykają się przez cały czas, są zależni od swoich kolegów w zawieraniu wewnątrz unijnych kompromisów politycznych i dlatego niechętnie publicznie krytykują siebie nawzajem.

Ale istnieje tu wyższy imperatyw. Skorumpowane, bezprawne, nieliberalne i niedemokratyczne państwa członkowskie nie tylko same w sobie są złe; zagrażają funkcjonowaniu UE jako demokratycznemu, opartego na prawie systemowi politycznemu.

W stosunku do Węgier, skupienie się na korupcji będzie polityczne istotne w najbliższych miesiącach, ponieważ Márki-Zay wygrał wybory na burmistrza dzięki kampanii antykorupcyjnej, a teraz startuje w wyborach krajowych pod tym samym hasłem.

Urzędnicy UE powinni oczywiście zachować jak największą bezstronność, ale wybrani w wyborach unijni politycy nie mogą się powstrzymywać. Jak podkreśla sam Márki-Zay, aby przebić się przez „bańki” stworzone przez machinę propagandową Orbána, potrzeba bezpośrednich, prostych wypowiedzi. Typowa brukselska nowomowa nie wystarczy.

Niemiecka odpowiedzialność

Szczególna odpowiedzialność spada na nowy rząd niemiecki. Niemcy, choć same są wzorcową liberalną demokracją, niestety przyczyniły się do erozji demokracji na Węgrzech w ciągu ostatniej dekady.

Zmiana rządu w Berlinie to idealny moment na zmianę przesłania i tonu. Zwracam się w szczególności do Zielonych, którzy konsekwentnie traktują demokrację i prawa człowieka jako kluczowy element swojego programu. Ale także do FDP, Wolnych Demokratów, i SPD, Socjaldemokratów. W końcu to pieniądze niemieckich podatników są niewłaściwie wykorzystywane przez demokraturę nad Dunajem.

Szansa dla całej Unii

Orbán jest też międzynarodową ikoną nieliberalnej prawicy, w tym amerykańskich zwolenników Trumpa takich jak Tucker Carlson z Fox News. W dniu mojego wyjazdu z Budapesztu, przyjechała tam Marine le Pen z Francji, Orbán podjął ją ucztą, a ona zrewanżowała się peanami na jego cześć.

Przywódcy europejscy jasno stawiając sprawę nie tylko wykorzystają realną szansę na przywrócenie demokracji w jednym z pięknych, historycznych krajów Europy Środkowej. Przysłużą się sprawie demokracji w całej Europie - i poza nią.

Timothy Garton Ash - profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. The Magic Lantern – jego relacja naocznego świadka rewolucji 1989 roku, została ostatnio ponownie wydana z nowym rozdziałem poświęconym niedawnym wyzwaniom stojącym przed demokracją w Europie Środkowej.

;
Na zdjęciu Timothy Garton Ash
Timothy Garton Ash

Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".

Komentarze