We wspólnej deklaracji prawicowi populiści z kilkunastu krajów UE - w tym Kaczyński, Salvini, Le Pen i Orbán - wyrażają swój sprzeciw wobec „moralistycznej nadaktywności" Unii powodującej „narzucanie ideologicznego monopolu"
"W rozpoczynającej się debacie o przyszłości Europy nie może zabraknąć głosu partii przywiązanych do wolności i tradycji narodów Europy, reprezentujących obywateli przywiązanych do europejskiej tradycji" - tak rozpoczyna się wspólna deklaracja prawicowych sił, którą 2 lipca 2021 roku sygnowali m.in. Jarosław Kaczyński, Matteo Salvini, Viktor Orbán i Marine Le Pen.
Wspomniana "rozpoczynająca się debata" to konferencja o przyszłości Europy inaugurowana w Brukseli na początku maja 2021 roku. A sygnatariusze deklaracji to przedstawiciele antyeuropejskich partii, które szykują się do politycznego mariażu w Parlamencie Europejskim. Teraz ostrzegają: konferencja ma ich zdaniem niejasną strukturę i podejrzane cele.
"Można przypuszczać, że chodzi o pogłębienie procesów, które nie prowadzą do rozwoju UE, ale prowadzą do głębokiego kryzysu, który trwa i do zjawisk, które z założeniami twórców UE i praktyką pierwszych lat, nie mają nic wspólnego – do superpaństwa, do centralizacji, przeprowadzenia rewolucji kulturalnej, która ma zniszczyć dotychczasowe struktury społeczne" - alarmował prezes PiS podczas konferencji prasowej 2 lipca 2021.
"My tych rewolucji nie chcemy, uważamy je za przedsięwzięcie, które jak wszystkie tego rodzaju zamysły w dziejach Europy i świata przyniesie tylko bardzo wiele nieszczęść i radykalne ograniczenie wolności" – dodał.
W deklaracji prawicowi populiści z kilkunastu krajów UE wyrażają swój sprzeciw wobec "moralistycznej nadaktywności" UE powodującej "narzucanie ideologicznego monopolu".
Na stronie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów - ugrupowania PiS w PE - czytamy, że kontynuacją tej inicjatywy będzie "konferencja ideowa" zaplanowana na wrzesień 2021 w Warszawie. Czy będziemy świadkami narodzin antyeuropejskiego sojuszu w Parlamencie?
Nie ma już wątpliwości, że PiS w polityce europejskiej postawiło na sojusz ze skrajną prawicą. Jeszcze w 2017 roku Jarosław Kaczyński zapewniał, że z "panią Le Pen" ma tyle wspólnego co z Putinem. Dziś najwyraźniej zmienił zdanie.
Dla porządku przyjrzyjmy się, kim są sygnatariusze deklaracji z 2 lipca:
To partie o profilu nacjonalistycznym, antyimigranckim i islamofobicznym, sprzeciwiające się prawom osób LGBT w imię "ochrony tradycyjnej rodziny". To także w większości ugrupowania antyeuropejskie i proputinowskie. Marine Le Pen i Matteo Salvini znani są z bliskich relacji z prezydentem Rosji. Dobre stosunki z nim utrzymuje także Viktor Orbán.
Oprócz ww. liderów deklarację podpisali także podobnie myślący politycy i polityczki z:
Część z nich to niewielkie ugrupowania zasiadające w grupie EKR razem z PiS, Vox i Braćmi Włochami. Pozostałe należą do frakcji Tożsamość i Demokracja (ID) podobnie jak Liga i Zjednoczenie Narodowe.
Wśród tych ostatnich zabrakło m.in. Alternatywy dla Niemiec (AfD) i holenderskiej Partii Wolności (PVV) Geerta Wildersa, która to wprost opowiada się za opuszczeniem Unii. "Nie reformy, a wyjście z UE" - tłumaczył na Twitterze jeden z jej europosłów.
Bo 16 sygnatariuszy w deklaracji mówi nie tyle o opuszczeniu Unii, a o potrzebie "głębokich reform", gdyż
"staje się ona coraz bardziej narzędziem radykalnych sił, które chciałyby dokonać kulturowej i religijnej przemiany, dążących do wykreowania europejskiego superpaństwa destrukcji czy anulowania tradycji europejskiej, przemiany podstawowych instytucji społecznych i zasad moralnych".
Autorzy dokumentu uważają, że jest to przejaw "znanej z przeszłości" "niebezpiecznej i inwazyjnej inżynierii społecznej", która "musi wywołać uzasadniony opór". Zamiast "ideologicznego monopolu" obecnej UE proponują następujące rozwiązania:
To znana obserwatorom i obserwatorkom europejskiej polityki idea "Europy Ojczyzn" - czyli ograniczenia współpracy w UE do najbardziej podstawowych kwestii gospodarczych. Postulat ten przeczy obowiązującej dziś zasadzie stałego zacieśniania więzów między krajami, także w sprawach politycznych. Czy deklaracja może tę zasadę zmienić?
Antyeuropejscy populiści wciąż są w UE mniejszością i rzadko tworzą rządy, przez co pozostają na marginesie. Niebezpieczne dla europejskiej wspólnoty byłoby, gdyby masowo zaczęli wygrywać wybory w swoich krajach. I przenosić tę agendę na forum Rady UE.
Szanse na samodzielne rządzenie - poza Orbánem i Kaczyńskim - ma dziś niewielu z nich. Oczy Europy zwrócone są zwłaszcza na Francję, gdzie o prezydenturę w 2022 roku ponownie bić się będzie Marine Le Pen.
Jak na razie pod znakiem zapytania stoi wspólna frakcja w Parlamencie Europejskim, która miałaby powstać po fuzji EKR i ID i zostać trzecią najliczniejszą w PE. Podpisanie deklaracji nie oznacza jeszcze, że uda się ją stworzyć. Ostateczną decyzję poznamy najpewniej jesienią, zanim w grudniu 2021 roku minie połowa kadencji Parlamentu. To wtedy najbardziej opłacają się polityczne przetasowania.
Dotychczas ugrupowaniom antyeuropejskim trudno było jednak o trwałą współpracę. Wymaga ona bowiem – poza wspólnotą deklarowanych „wartości” – wyjścia poza interesy narodowe i synchronizacji programowej, np. w sprawach gospodarczych. Potencjalnych punktów spornych między PiS a potencjalnymi nowymi partnerami jest wiele:
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Komentarze