0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Krzysztof Cwik / Agencja GazetaKrzysztof Cwik / Age...

Niekorzystna dla Polski decyzja TSUE ws. kopalni w Turowie, nakazujący nam wstrzymanie tam prac aż do wyroku Trybunału, narobił niezłego zamieszania we władzach, które najwyraźniej nie spodziewały się takiego obrotu sprawy. Teraz za wszelką cenę chcą pokazać, że „problemu nie ma".

Przeczytaj także:

Karuzela z negocjacjami

We wtorek 25 maja o 02:00 nad ranem minister klimatu Michał Kurtyka napisał na Twitterze: „Dzięki ogromnym staraniom Premiera Mateusza Morawieckiego udało się osiągnąć konsensus z Czechami!

Ustalenia zespołu negocjacyjnego skupiają na realizacji wspólnych projektów, które są ważne dla bezpieczeństwa środowiskowego - dzięki ich realizacji strona czeska deklaruje wycofanie wniosku z TSUE”.

Niedługo później sam premier pochwalił się sukcesem w negocjacjach. „Mając na uwadze zacieśnienie transgranicznej współpracy z Republiką Czeską, wydaje się, że jesteśmy już bardzo bliscy porozumienia” – powiedział po rozmowach z premierem Andrejem Babiszem podczas szczytu Rady Europejskiej.

Morawiecki zapowiedział, że Polska zgodziła się współfinansować projekty kwotą do 45 mln euro. Do tej sumy dorzuci się rząd, samorząd i zarządzające Turowem PGE. Morawiecki deklaruje powołanie komisji eksperckiej, która będzie badała środowiskowe kwestie związane z odkrywką. Przy kopalni powstaną również wały, które mają ograniczyć nawiewanie pyłów na czeską stronę. PGE ma z kolei dokończyć budowę specjalnego ekranu, który zmniejszy odpływ wody. Nie wiadomo jeszcze, czy Polska dorzuci się do budowy sieci wodociągowej po czeskiej stronie – a taki warunek stawiali Czesi jeszcze przed złożeniem pozwu do TSUE. „Jestem dobrej myśli” – powiedział Morawiecki.

Dobrych myśli polską stronę pozbawił rano czeski premier Andrej Babiš.

„Nie wycofamy żadnej skargi – niczego takiego nie będzie, wykluczam” – stwierdził podczas briefingu w Brukseli.

Na Twitterze napisał z kolei: „Cieszę się, że po wielu latach negocjacji Polska uznała, że ​​wydobycie w kopalni Turów szkodzi środowisku, ale problem nie został jeszcze rozwiązany. Eksperci negocjują porozumienie międzyrządowe na szczeblu premierów, które m.in. przewiduje rekompensatę dla gmin zagrożonych wydobyciem”.

Jak podaje czeski portal "Seznam Zprávy", premier Babiš nie chciał nawet rozmawiać o Turowie. „Premier [Morawiecki] nalegał na to, a ja powiedziałem, że zostanie to ocenione przez czeskich ekspertów” – mówił.

To niestety nie koniec karuzeli z negocjacjami.

Sasin w Turowie

Po tym, jak media obiegła wypowiedź Babisza, rzecznik prasowy rządu Piotr Müller zorganizował briefing, na którym wyjaśniał: doszło do nieporozumienia. „Tak jak zapowiedział pan premier, te negocjacje się kończą, wczoraj doszło do sporządzenia umowy ramowej” – mówił. Podkreślił także, że rozmowy odbywały się nie tylko w Brukseli, ale także w czeskim Libercu, który najbardziej sprzeciwia się działaniu kopalni. Polską stronę reprezentował wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń i marszałek dolnośląski Cezary Przybylski.

„W przestrzeni publicznej pojawia się wiele nieprawdziwych informacji. Po pierwsze weszliśmy ze stroną czeską w dialog z czeskim rządem oraz przedstawicielami samorządu, który zakończyliśmy podpisaniem protokołu. Określa on ramy umowy pomiędzy rządem czeskim i polskim. Realizacja tej umowy oznacza wycofanie skargi przez państwo czeskie, a także dobrą współpracę przez kolejne dekady działania kopalni w Turowie” – mówił Soboń podczas konferencji prasowej przed kopalnią Turów.

Na briefingu pojawił się także minister aktywów państwowych Jacek Sasin.

„Nie ma mowy o tym, aby wyłączyć pracę kopalni Turów. Uważamy, iż mamy w tym sporze rację i nie ma żadnych przesłanek, wynikających również z uwarunkowań środowiskowych, aby takie postanowienie mogło w tej chwili być wykonane”

– dodał.

Jak zaznaczył, zależna od kopalni elektrownia Turów zapewnia 8 proc. produkcji energii w kraju. Wcześniej premier Morawiecki mówił o 4 do 7 proc. Z kolei z wyliczeń Fundacji Instrat wynika, że w elektrowni na Dolnym Śląsku produkuje się zaledwie 3,3 proc. energii, a jej wyłączenie nie groziłoby przerwami w dostawach prądu.

„Zostały wypracowane zręby porozumienia, czyli zestaw warunków, które staną się podstawą do zawarcia umowy. Mamy takie zapewnienie czy taką dobrą wolę ze strony czeskich sąsiadów, że po podpisaniu umowy ta skarga ze strony Czech zostanie wycofana, co skończy temat. Ten proces nie jest jeszcze sfinalizowany, ale jesteśmy na dobrej drodze” - powiedział Sasin.

Czy to oznacza, że premier za szybko pochwalił się sukcesem negocjacji? Zdaniem Sasina – nie. „Chciałbym podkreślić kluczową rolę Mateusza Morawieckiego, który odbył dobre, skuteczne rozmowy” – skwitował minister.

Wieczorem na Twitterze premiera pojawiło się ponowne zapewnienie, że negocjacje trwają.

„Obaj premierzy mówili prawdę, ale każdy zinterpretował to tak, jak chciał” – skwitował hetman kraju libereckiego Martin Půta w rozmowie z portalem Seznam Zpravy. „Po wczorajszym spotkaniu przedstawicieli Czech i Polski w Libercu spodziewałem się, że Babiš i Morawiecki staną przed kamerą z jednym wnioskiem” – dodał.

„Absurdalne 45 milionów euro”

Pracownicy i związkowcy z Turowa nie zgadzają się z pozwem Czechów i z decyzją TSUE. Dziś przez cały dzień blokowali drogi w kierunku czeskiej granicy. Na jutro (26 maja) zapowiadają protest we Wrocławiu, a na 9 czerwca – w Warszawie.

Z kolei z dotychczasowych wyników negocjacji niezadowoleni są aktywiści, zaangażowani w sprawę Turowa. Uważają, że Polska przede wszystkim powinna zadeklarować wcześniejszą datę odejścia od węgla. „Kryzys klimatyczny nie poczeka ani nie da się z nim negocjować. Żebyśmy mieli szansę zatrzymać katastrofę klimatyczną i zapewnić sobie bezpieczną przyszłość, Polska, jak i pozostałe kraje rozwinięte, musi odejść od spalania węgla najpóźniej do 2030 roku” – mówi Joanna Flisowska z Greenpeace.

Z polskich propozycji, które padły podczas negocjacji, niezadowoleni są również społecznicy z Czech.

„Wycofanie pozwu przeciwko kopalni Turów byłoby wielką porażką Czech. Polska zawsze odmawiała przyjęcia jakichkolwiek czeskich żądań i nie ma powodu, by sądzić, że teraz w cudowny sposób zmieni się jej postawa”

– mówi Nikol Krejčová z czeskiego Greenpeace.

Milan Starec, mieszkaniec przygranicznej wioski Uhelna, zauważył, że podczas negocjacji nie padły deklaracje dotyczące szybszego zakończenia wydobycia ani zakazu powiększania eksploatowanego terenu.

„Czy premier Babiš i jego ministrowie naprawdę myślą, że sprzedadzą to czeskiej opinii publicznej jako zwycięstwo? Jeśli spór ma zakończyć się porozumieniem, absolutnie konieczne jest, aby wydobycie nie zbliżało się do terytorium Czech - tylko w ten sposób można mieć nadzieję, że poziom wód gruntowych nie będzie się dalej obniżać. Drugim warunkiem musi być termin wydobycia najpóźniej do 2026 roku, któremu towarzyszyć będzie uczciwa transformacja regionu. Zamiana 23 lat wydobycia w naszym sąsiedztwie na absurdalne 45 milionów euro byłaby wyraźną stratą dla Republiki Czeskiej ” – powiedział.

Przypomnijmy, że podregion Bogatyni, gdzie znajduje się kompleks turoszowski, na razie nie ma szans na środki z Funduszu na rzecz Sprawiedliwej Transformacji. Zgodnie z unijnymi ustaleniami, te regiony, gdzie wydobycie i spalanie węgla będzie kontynuowane po 2030 roku, nie kwalifikują się do otrzymania środków. Odkrywka Turów – według wydanej kilka tygodni temu decyzji ministra klimatu - ma działać aż do 2044 roku.

O co chodzi w sporze o Turów?

Czesi złożyli do TSUE pozew przeciwko Polsce w lutym 2021 roku. Skarżą się na wysychające studnie. Brak wody ma być spowodowany odpompowywaniem jej na potrzeby odkrywki po polskiej stronie granicy. Czesi domagają się zastosowania środków, które zatrzymają odpływ wody z przygranicznych wiosek. Nasi południowi sąsiedzi nie chcą również, żeby teren odkrywki się powiększał – już dziś zajmuje około 2,5 tys. hektarów.

Polska nie widzi swojej winy, a w odpowiedzi na pozew tłumaczy: Turów jest ważny dla bezpieczeństwa energetycznego kraju i wcale nie powoduje suszy. Wody brakuje, bo jest mniej opadów. Rząd argumentuje także, że Czesi obok ujęcia wody wydobywają piasek, co również może mieć wpływ na wysychanie studni. PGE broni się tym, że przecież w Czechach i Niemczech też działają odkrywki i nikt nie chce ich pozywać przed Trybunał Sprawiedliwości. Zapomina jednak, że Turów leży na styku trzech granic, a na skutki działania kopalni skarżą się zarówno Czesi, jak i Niemcy, którzy zgłosili swoje uwagi w tej sprawie do Komisji Europejskiej.

Widmo pozwu do TSUE pojawiło się już w ubiegłym roku. Czesi zapowiadali, że jeśli Polska nie zgodzi się na stawiane warunki i będzie dążyła do przedłużania życia odkrywki, zwrócą się do Trybunału. Minister klimatu i środowiska – jakby głuchy na postulaty sąsiadów – przedłużył koncesję na wydobycie węgla do 2026 roku. Skorzystał z furtki, dzięki której można jednorazowo przedłużyć koncesję bez konieczności sporządzania raportu oddziaływania na środowisko. W tym roku wydał kolejną decyzję, pozwalając na wydobycie do 2044 roku pomimo tego, że sprawa już trafiła do TSUE.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze