0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Munir UZ ZAMAN / AFPFot. Munir UZ ZAMAN ...

Na zdjęciu: Kobiety czekają w kolejce, aby kupić żywność po dotowanej cenie ustalonej przez rząd w Dhace, Bangladesz, 17 listopada 2022 roku.

Powiat nowotarski, leżący około godziny drogi na południe od Krakowa, jest bez wątpienia spory, ale wśród jednostek samorządu średniego stopnia w Polsce nie jest niczym szczególnym – rzutem na taśmę łapie się do pierwszej czterdziestki pod względem powierzchni. Nawet bez dodawania gazu można go przejechać w kilkadziesiąt minut. Blisko 200 tysięcy mieszkańców na 1470 kilometrach kwadratowych: ani tłoczno, ani pusto.

Powiat nowotarski zajmuje nieco większą powierzchnię niż Dhaka, stołeczny i najgęściej zaludniony dystrykt Bangladeszu, stanowiący centralną część aglomeracji o tej samej nazwie. Na takiej przestrzeni mieszka około 15 milionów ludzi. Populacja całej aglomeracji to ponad 22,4 miliona.

„Ogrom i gęstość populacji to coś, co odczuwa się tam w pierwszym kontakcie” – opowiada mi Sandra, absolwentka studiów indologicznych, która od ośmiu lat regularnie odwiedza Dhakę. „Kiedy pierwszy raz wyszłam z lotniska w Dhace na parking, to miałam wrażenie, że miasto odwiedza jakaś ważna osobistość albo że fani zebrali się tutaj na koncert swojego idola. Kiedy wjeżdża się w obszar metropolii, widać wszędzie wolnostojące improwizowane budynki stojące przy ulicach. Pełno jest tuk-tuków, taksówek i przede wszystkim riksz; dźwięk ich dzwoneczków jest wszechogarniający.

To także miasto, które ze względu na ograniczenia przestrzeni nie rozszerza się, a rośnie wzwyż – nawet fabryki są tutaj kilkupiętrowe. Mnie to akurat fascynuje, nie przeszkadza. Wręcz imponuje, że przy takim zaludnieniu ten organizm nadal funkcjonuje całkiem sprawnie”.

Przeczytaj także:

Klimat kumuluje katastrofy

Chociaż Dhaka już jest jednym z największych miast świata, wciąż rośnie, i to w błyskawicznym tempie. Jak niemal każde stołeczne miasto, przyciąga możliwościami zatrudnienia, wyższymi zarobkami, łatwiejszym dostępem do usług oraz większymi szansami edukacyjnymi. Ale znaczna część nowych mieszkańców stolicy to nie osoby poszukujące lepszego jutra, a uciekające przed coraz bardziej niszczycielskimi powodziami, cyklonami czy suszą.

Uchodźcy klimatyczni w granicach własnej ojczyzny.

Według Global Climate Risk Index Bangladesz to siódme najbardziej narażone na efekty ocieplenia klimatu państwo na świecie. To skutek kombinacji kilku czynników: bardzo wysokiej gęstości populacji, położenia w delcie wielkich rzek, Gangesu i Brahmaputry, wypływających z Himalajów i uchodzących do Zatoki Bengalskiej, oraz niska średnia wysokość kraju – większość jego terytorium leży mniej niż 10 metrów nad poziomem morza.

Te same czynniki, które czynią terytorium Bangladeszu jednym z najbardziej żyznych terenów Ziemi, regularnie sprowadzają na nie katastrofy naturalne. Powodzie są tam powszechne, podobnie jak osuwiska. Południową część kraju nawiedzają cyklony, które potrafią nieść ze sobą gigantyczne straty.

To w Bangladesz (wówczas będący Wschodnim Pakistanem) uderzył najsilniejszy cyklon tropikalny w udokumentowanej historii: huragan Bhola w listopadzie 1970 roku zabił co najmniej 300 tysięcy ludzi (choć możliwe, że liczba ofiar sięgnęła nawet pół miliona) i spowodował gigantyczne straty materialne. Opieszałość władz centralnych w reakcji na katastrofę przyczyniła się także do wybuchu bangladeskiej wojny narodowowyzwoleńczej, która w 1971 roku zakończyła się uzyskaniem niepodległości od Pakistanu.

Występowanie wszystkich tych kataklizmów potęguje pogłębiający się kryzys klimatyczny. Wraz ze wzrostem temperatury powietrza ociepla się warstwa powierzchniowa Oceanu Indyjskiego, sprzyjając rozwojowi intensywniejszych cyklonów tropikalnych w regionie. Intensywniejszy cykl hydrologiczny oznacza coraz częstsze powodzie na południu i wschodzie Bangladeszu oraz susze na północnym zachodzie.

Podnoszący się poziom mórz zagraża przybrzeżnym obszarom, słona woda przedostaje się do gleby i niszczy uprawy rolne. Cały kraj poprzecinany jest rzekami, których brzegi w trakcie nasilonych opadów przychodzących wraz z sezonem monsunowym ulegają erozji i pochłaniają pobliskie budynki.

Dla tych najpoważniej dotkniętych tymi zmianami – ludzi, którzy stracili domy w powodziach czy rolników niemogących pracować na własnych polach – przeprowadzka do miasta to jedyna szansa na bezpieczeństwo.

Klimat wypędza z domów

„Osoby, które nie potrafią dostosować się do tych zmian, przeprowadzają się do miast takich jak Dhaka ze względu na to, jakie są tutaj możliwości pracy i życia” – tłumaczy Lutfor Rahman, specjalista ds. badań dla International Centre for Climate Change and Development, jednej z wiodących ekspertów bangladeskiej organizacji zajmującej się badaniami i budowaniem zdolności adaptacji do zmian klimatu. „Te migracje mogą mieć mimowolny charakter. Na przykład w 1970 do Dhaki w wyniku cyklonu przeniosły się całe wioski z regionu Bhola, tworząc slums o tej samej nazwie”.

Wielu dzisiejszych migrantów także trafia do dzielnic biedy. „Koszty życia w Dhace są wyższe, więc ludzie bez specjalistycznych umiejętności, którzy się tam przenoszą, muszą żyć w marginalizowanych społecznościach czy „nieformalnych osadach” – czyli slumsach. W Dhace istnieje ich ponad 5 tysięcy. Tam przenoszą się migranci klimatyczni i tam doświadczają braku dostępu do podstawowych dóbr, takich jak mieszkania, woda, energia elektryczna czy gazowa oraz kanalizacja”.

Najstarszym i największym z nich są slumsy Korail, sąsiadujące z Gulshan, bogatym centrum skupiającym siedziby zagranicznych firm, ambasady i centra handlowe. Statystyki rządowe i stołeczne oraz dane organizacji pozarządowych różnią się w szacunkach liczby mieszkańców Korail. Lutfor Rahman podaje, że wynosi ona około 200 tysięcy.

Te 200 tysięcy ludzi żyje ściśniętych na powierzchni mniejszej niż Watykan.

„Ludzie przybywają do Korail z różnych przyczyn, ale około 30-40 proc. to migranci klimatyczni. Uciekają przed wpływem zmian klimatu: erozją rzek, powodziami, cyklonami, wszelkimi katastrofami”. W slumsach zastają rzeczywistość, w której oficjalne władze mają mało do powiedzenia: szkołami, szpitalami i medresami zarządzają organizacje pozarządowe lub tzw. kluby, czyli ugrupowania blisko powiązane z największymi partiami politycznymi.

Klimat uderza w dzielnice biedy

Nawet one nie są jednak zdolne zaspokoić potrzeb setek tysięcy ludzi, ściśniętych na niewielkim skrawku miasta. W dodatku nawet tutaj nie są oni bezpieczni od żywiołów, z powodu których przybyli do Dhaki. „Większość tych nieformalnych osad jest usytuowanych w pobliżu wody. Gdy ludzie przenoszą się do miasta, zaczynają żyć na niezabudowanych lub rządowych terenach, ale często są one niezabudowane właśnie dlatego, że są narażone na rozmakanie gruntów” – tłumaczy Rahman.

Dokuczliwe są także upały. „Ludzie, którzy opuszczają swoje chaty na wsi i przenoszą się do Dhaki, żyją w schronieniach z blachy, bez klimatyzacji. Latem temperatura jest nie do zniesienia”. To z kolei, w połączeniu z brakiem dostępu do bieżącej wody i złymi warunkami sanitarnymi, sprzyja rozwijaniu się chorób takich jak biegunka czy cholera. W letnich miesiącach pojawia się zagrożenie pożarowe. Ogień rozprzestrzenia się błyskawicznie pomiędzy ściśniętymi blisko siebie zabudowaniami i w ciągu jednej nocy potrafi pozbawić dachu nad głową tysiące ludzi.

Lutfor Rahman twierdzi jednak, że to nie podtopienia, pożary, upał czy choroby najczęściej spędzają sen z powiek mieszkańcom dzielnic biedy. „Ludzie żyjący w tych nieformalnych osadach w praktyce nielegalnie okupują ziemię należącą do rządu, więc jedną z najpowszechniejszych obaw jest strach przed eksmisją” – tłumaczy.

Nie jest to zresztą strach bezpodstawny: Dhaka ma długą i niechlubną historię wysiedlania mieszkańców slumsów niemalże bez ostrzeżenia, często odbierając im w ciągu kilku chwil cały dobytek. Na przykład w kwietniu 2012 roku władze zniszczyły w Korail ponad 2 tysiące budynków, pozostawiając ich właścicieli bez schronienia w trakcie wiosennych upałów i deszczów.

Awans społeczny z dzielnic biedy jest trudny, bo uchodźcy klimatyczni rzadko kiedy mają umiejętności, które w mieście pozwoliłyby im na znalezienie naprawdę dobrze płatnej pracy. „Mężczyźni zatrudniają się jako rikszarze czy dostawcy, pracują w fabrykach cegieł i na budowach, lub sprzedają jedzenie na ulicach. Dla kobiet największa szansa na znalezienie pracy jest w przemyśle odzieżowym” – wymienia Rahman.

Obecnie do Dhaki przybywa dziennie około 2000 nowych mieszkańców. W tak gigantycznej metropolii łatwo ich nie zauważyć, ale na przestrzeni czasu ta nieustająca migracja wywiera coraz większą presję na miasto, które – wciśnięte między wielkie rzeki Padma i Meghna – nie może rozrastać się w nieskończoność. Według ubiegłorocznego rankingu Economist Intelligence stolica Bangladeszu już jest jednym z najmniej nadających się do życia miast na świecie, głównie za sprawą tragicznego stanu infrastruktury, jakości powietrza chronicznie przekraczającej normy WHO o kilkanaście razy, oraz pogarszającego się zatłoczenia. Dhaka wprawdzie rośnie wzwyż – często bez odpowiedniego planowania – ale nie na tyle szybko, by nadążyć za błyskawicznym tempem wzrostu populacji.

Dziś w stołecznej aglomeracji mieszkają ponad 22 miliony ludzi. Jeśli sprawdzą się prognozy World Population Review, za nieco ponad dekadę będzie ich 31 milionów. Trudno sobie wyobrazić, jak wówczas będzie funkcjonować to megamiasto, skoro już teraz tonie w ludziach.

Ludzie szukają rzeczy wśród szczątków zburzonych domów. Bangladesz
Ludzie usuwają swoje rzeczy po tym, jak władze lokalne zburzyły nielegalne konstrukcje zbudowane w pobliżu rzeki Buriganga w Dhace 30 grudnia 2021 roku. Fot. Munir uz zaman / AFP

Klimat wymaga adaptacji

Władze Bangladeszu zdają sobie oczywiście sprawę z wagi tego problemu: stolica jest ekonomicznym sercem kraju, odpowiedzialnym za ponad jedną trzecią jego PKB. Rosnąca populacja Dhaki wprawdzie zasila sektory takie jak szycie odzieży na eksport czy produkcja cegieł, ale rząd mimo to próbuje podejmować inicjatywy, które miałyby odciążyć ten moloch.

Do takich można zaliczyć m.in. projekt Ashrayan – finansowany z budżetu państwa program budowy osiedli mieszkalnych dla bezdomnych, zainicjowany po potężnym cyklonie z 1997 roku, który zmiótł z ziemi całe wioski. W ramach Ashrayan na przestrzeni ćwierć wieku zbudowano domy dla około 300 tysięcy rodzin.

Samo dostarczenie mieszkań nie wystarczy jednak, by przekierować migracje z Dhaki: aby to zrobić, potrzeba innych ośrodków, w których uchodźcy klimatyczni mieliby szanse na ułożenie sobie życia na nowo. „To nasz koncept przyjaznych migrantom miast, »miast drugiego wyboru«” – tłumaczy Lutfor Rahman. „Jeśli stworzymy ludziom możliwości zatrudnienia i edukacji w bliskich im obszarach miejskich, to nie wyjadą do Dhaki. Bangladesz może uodpornić swoje mniejsze miasta na efekty zmian klimatu i przyjaznymi dla migrantów. Oczywiście, każde z tych »satelit« potrzebowałoby indywidualnego planu rozwoju i adaptacji, który odpowiadałby na zagrożenia klimatyczne i stwarzał szanse ekonomiczne, przyciągające nowych mieszkańców”.

Rahman sugeruje też, że udana implementacja tej strategii w Bangladeszu mogłaby się stać wzorem dla innych gęsto zaludnionych krajów.

Według jego organizacji, ICCCAD, wyznaczenie i rozwój takich ośrodków, które byłyby gotowe na przyjęcie dużej liczby nowych mieszkańców, powinno być priorytetem rządu w odpowiedzi na pogłębiający się kryzys klimatyczny i związane z nim migracje. Tym bardziej że Bangladesz, choć jest wśród pięćdziesięciu najmniej zurbanizowanych krajów na świecie, ma duży potencjał, by szybko się na tym polu rozwinąć. W każdej z jego 490 upazili (odpowiednik powiatów) znajduje się przynajmniej dwadzieścia ośrodków, które mogłyby stać się regionalnym centrum.

Jako sztandarowy przykład udanego przekształcenia niewielkiego ośrodka miejskiego w miejsce przygotowane na wzmożoną migrację i zdolnego do radzenia sobie ze skutkami zmian klimatu regularnie podawana jest Mongla. Miejscowość ta, położona przy Zatoce Bengalskiej, w obliczu podnoszącego się poziomu morza i nasilających cyklonów wydawałaby się obszarem, z którego ludzie raczej uciekaliby w głąb lądu. Tymczasem od 2011 roku populacja potroiła się do 150 tysięcy. To w dużej mierze zasługa stworzenia nowych, zróżnicowanych miejsc pracy: Mongla jest obecnie drugim największym portem Bangladeszu, posiada własną strefę przetwórstwa eksportowego (Export Processing Zone), umożliwia znalezienie zatrudnienia w przemyśle odzieżowym, turystyce czy rybołówstwie.

Jednocześnie miejskie władze zadbały o ochronę przed efektami zmian klimatu. Wybudowano 11-kilometrowy wał morski, który zapobiega napływowi wody do miasta. Przed jego postawieniem przybrzeżne okolice były zalewane wraz z przypływem, nawet dwa razy dziennie. W całej Mongli ustawiono systemy ostrzegające przed przewidywanymi cyklonami. Jako że słona woda przedostaje się do wód gruntowych, miasto musi polegać na opadach, by zapewnić mieszkańcom wodę pitną. W tym celu wykopano ogromne zbiorniki zbierające deszczówkę, która następnie jest oczyszczana i dostarczana do domów.

Jeśli podobne strategie udałoby się skutecznie wprowadzić w szeregu innych centrów, nie tylko można by ograniczyć napływ ludności do Dhaki, ale w dalszej perspektywie nieco ją odciążyć. Prawdopodobne jest bowiem, że mając możliwość mieszkania w mniej zatłoczonym i zanieczyszczonym miejscu, ludzie przenosiliby się do „miast drugiego wyboru” nie tylko z potrzeby wynikającej z presji klimatycznej czy finansowej, ale także z własnej woli.

Klimat nie zwalnia

Nie ma jednak wątpliwości, że pojedyncze historie sukcesów miejscowości takich jak Mongla nie wystarczą, by dać Dhace odetchnąć. Cała populacja tego portu to mniej więcej tyle samo ludzi, ile najprawdopodobniej przybędzie do stolicy Bangladeszu na przestrzeni następnych kilkunastu lat. Nie można bowiem liczyć, że tempo migracji zwolni samo z siebie. Według prognoz The World Bank do 2050 roku około 13 milionów Banglijczyków będzie musiało przenieść się z powodu naturalnych kataklizmów i globalnego ocieplenia. Ich rząd musi się teraz postarać, by wygrać z czasem i odciążyć stolicę. Na to potrzebne będą jednak fundusze – zarówno ogromne sumy z budżetu państwa, jak i z pomocy zagranicznej.

Alternatywy jednak nie ma: choć Bangladesz odpowiada za niecałe 0,56 proc. globalnych emisji, jest na pierwszej linii, jeśli chodzi o skutki ocieplającego się klimatu. Jest także pionierem w przygotowaniu się na jego efekty: w grudniu ubiegłego roku jego przedstawiciele na COP28 otrzymali nagrodę za „innowację w zdobywaniu funduszy” na lokalne inicjatywy adaptacyjne.

„Kraje zarówno Globalnego Południa, jak i Globalnej Północy mogą się uczyć od Bangladeszu” – mówi mi na koniec Lutfor Rahman. Rozwinięte państwa dopiero teraz zaczęły otwarcie mówić, że zmiany klimatyczne już mają miejsce. Ale dla Bangladeszu i innych najbardziej narażonych na ich efekty są one realnym doświadczeniem od lat”.

;
Na zdjęciu Jakub Mirowski
Jakub Mirowski

magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także sytuacją w Afganistanie po przejęciu władzy przez talibów.

Komentarze