0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Hoshang Hashimi / AFPHoshang Hashimi / AF...

„Modlitwa o deszcz” pióra Wojciecha Jagielskiego, jeden z najwybitniejszych w mojej opinii polskich reportaży zagranicznych, opowiada przede wszystkim o wojnie domowej, która rozpoczęła się po radzieckiej interwencji w Afganistanie i trwała aż do interwencji amerykańskiej: o mudżahedinach, o talibach i o tych, którzy się im sprzeciwili. Nie zaczyna się jednak od przybliżenia historii kraju, sylwetki jednego z partyzanckich przywódców czy nawet opisu ulicznych walk o Kabul. Pierwsze zdania „Modlitwy o deszcz” brzmią: „Wiosna znów przyszła wcześniej niż zwykle. Cała w kurzu, gorętsza i suchsza niż poprzednie, i tak już wyjątkowo gorące i suche”.

W Afganistanie na przestrzeni ostatnich dekad zmieniało się wiele: upadały tu mocarstwa, reżimy przychodziły i odchodziły, przekształcały się prawa i układy sił. Jednak klimat był brutalny od lat. Teraz trwa zima, surowa i bezlitosna; w ubiegłym roku odebrała ponad 150 istnień. Ale po niej nadejdzie wiosna, być może znów wcześniej niż zwykle, być może znów cała w kurzu, gorętsza i suchsza niż poprzednie. W kraju tak dotkliwie doświadczanym przez efekty zmian klimatu trudno liczyć na bardziej optymistyczny scenariusz.

Przeczytaj także:

Wszystkie plagi Afganistanu

Autorzy Global Climate Risk Index 2021 określili Afganistan jako szóste najbardziej narażone na skutki globalnego ocieplenia państwo na świecie. To miejsce rażąco nieadekwatne w stosunku do gazów cieplarnianych, jakie uwalnia do atmosfery, kraj ten produkuje bowiem zaledwie 0.05 proc. całkowitych emisji na Ziemi.

Średnie roczne temperatury wzrosły tutaj o 1,8 stopnia Celsjusza od 1950 roku, wyraźnie szybciej, niż w większości innych państw.

W obliczu nasilających się haseł żądających sprawiedliwości klimatycznej trudno jest znaleźć bardziej oczywisty przykład jej braku.

Szósty najbardziej narażony kraj, 0,05 proc. emisji, 1,8 stopnia Celsjusza – to jednak tylko liczby. W przypadku Afganistanu nie trzeba się nimi posiłkować, bo skutki zmian klimatu widać gołym okiem. Globalne ocieplenie intensyfikuje tutaj występowanie susz, podtopień, błyskawicznych powodzi i osuwisk; oprócz tego kraj jest narażony także na trzęsienia ziemi. Tylko na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy katastrofy naturalne zabiły prawie 1000 Afgańczyków i zniszczyły ponad 1500 domów. Dwa miliony ludzi żyje w regionach, gdzie zagrażają im lawiny, 3 miliony narażone są na niszczycielskie osuwiska.

Najgorszą plagą są jednak susze. Od 2000 roku dotknęły ponad 6,5 miliona obywateli kraju.

Według raportu Banku Światowego co rok powodują średnio około 280 milionów dolarów strat w rolnictwie, choć w ekstremalnych przypadkach szkody mogą sięgnąć 3 miliardów. Susze odbierają zatrudnienie, wyludniają wsie i przeciążają miasta. Przede wszystkim jednak przynoszą głód: według danych Światowego Programu Żywnościowego pomiędzy majem a październikiem tego roku ponad 15 milionów Afgańczyków miało poważne problemy ze stałym dostępem do jedzenia. 3,2 miliona dzieci poniżej 5. roku życia jest poważnie niedożywionych.

Ta podatność Afganistanu na zmiany klimatu jest oczywiście nierozerwalnie połączona ze specyfiką kraju. „Niektóre państwa nawet w przypadku powodzi czy suszy mają zdolność ograniczenia negatywnych skutków i szybkiego powrotu do normalnego funkcjonowania. Ale w Afganistanie ta zdolność jest wyjątkowo niska” – tłumaczy mi dr Nadżibullach Sadid, afgański ekspert specjalizujący się w tematyce gospodarki wodnej.

Kraj jest biedny, doszczętnie wyniszczony niemal czterema dekadami wojny domowej i zagranicznych interwencji. Domy budowane są z niskiej jakości materiałów, brakuje infrastruktury, która potrafiłaby się przeciwstawić powodziom, ograniczone są możliwości przechowywania wody. Talibowie, którzy przejęli władzę w sierpniu 2021 sierpnia, zostali odcięci od projektów rozwojowych, Afganistan utrzymuje się więc w stanie permanentnego kryzysu humanitarnego.

„Można powiedzieć, że zagrożenie takimi zjawiskami było już wcześniej: zdarzały się powodzie, susze, to prawda” – opowiada dr Assem Majar, kiedyś wykładowca zarządzania zasobami wodnymi na Politechnice w Kabulu. „Teraz przez zmiany klimatu zwiększyła się ich częstotliwość i dotkliwość, zwiększyła się populacja, nie powstała za to infrastruktura. Na przykład przez ostatnie czterdzieści lat w Afganistanie nie zbudowano żadnych rezerwuarów, które chroniłyby miasta przed zalaniem. Powstały dwie tamy: jedna w Heracie, gdzie powodzie nie zdarzają się tak często, druga w Nimruzie, gdzie niewielu ludzi żyje na terenach zalewowych”.

Kraj cechuje też niski stopień urbanizacji; w 2020 roku w miastach mieszkało nieco ponad ćwierć całkowitej liczby ludności. Przez to też duża część populacji żyje z ziemi: w rolnictwie zatrudniona jest niemal połowa pracujących Afgańczyków. Trwająca od trzech lat susza to dla nich kataklizm, wymuszający przeniesienie się do dużych ośrodków miejskich – nie w poszukiwaniu lepszego życia, lecz chleba.

Zmiany klimatu widoczne gołym okiem

Ten brak przystosowania do sytuacji kryzysowych jest elementem niezmiennym, niezależnie od tego, kto rządził krajem. Dla talibów w trakcie ich pierwszych rządów w latach 1996-2001 kwestie zmian klimatu były czymś zupełnie niezrozumiałym. Fundamentalistyczny rząd zakazał wówczas nawet publikowania prognoz pogody – według ich interpretacji było to równoznaczne z prorokowaniem przyszłości, czymś zarezerwowanym wyłącznie dla Boga. Miało to zresztą tragiczne skutki; w 1998 roku samolot afgańskich linii lotniczych z powodu ciężkich warunków pogodowych rozbił się niedaleko Kabulu, wszyscy na pokładzie zginęli.

Administracja, która rozpoczęła rządy po interwencji NATO, nie podzielała takich poglądów, ale i dla niej kwestie klimatyczne pozostawały na dalszym planie. Jak opowiada dr Sadid, w 2001 roku Afganistan zaczynał od zera. Sowiecka interwencja, później wojna domowa pomiędzy frakcjami mudżahedinów i pięcioletnie rządy talibów pozostawiły kraj w rozsypce. Instytucje i infrastruktura zostały w dużej mierze zniszczone. Priorytetem była odbudowa państwa, długofalowe planowanie pozostawiono na później.

Dr Majar tłumaczy z goryczą:

„Afganistan stracił dużo czasu na zrozumienie zmian klimatu, a teraz, gdy je rozumie, nie ma funduszy, by z nimi walczyć”.

Projekty adaptacyjne lub łagodzące efekty globalnego ocieplenia zaczęły być rozważane w okolicach 2010 roku, ze wsparciem międzynarodowych funduszy. Przed upadkiem rządu Republiki planowano 32 takie inicjatywy, w tym instalację dostępu do odnawialnej energii w wiejskich regionach czy rozmaite konstrukcje irygacyjne; ich realizację miała sfinansować pomoc międzynarodowa.

Wydarzenia z sierpnia 2021 roku przekreśliły te plany. Gdy talibowie ponownie doszli do władzy, fundusze na projekty rozwojowe przestały płynąć do Afganistanu – i to pomimo tego, że nowa administracja w Kabulu nie neguje konsensusu naukowego co do globalnego ocieplenia.

„Talibowie nie odrzucają rzeczywistości zmian klimatu i prognoz z nimi związanych, bo już widzieli, jakie są ich skutki” – mówi dr Majar. „Nie wszyscy rozumieją naukę, jaka za nimi stoi, ale ci, którzy pracują w NEPA (National Environmental Protection Agency – Narodowa Agencja Ochrony Środowiska), przez ostatnie dwa i pół roku zdążyli je przestudiować. Teraz skupiają się na budowaniu świadomości – rozmaitych programach edukacyjnych powiązanych ze zmianami klimatu czy ochroną środowiska”.

Ale nawet bez akcji dydaktycznych talibów Afgańczycy od dawna widzą, że przyroda jakby sprzysięgła się przeciw nim. „Ludzie zauważają, że susze są częstsze i dłuższe, że zdarzają się powodzie, jakich wcześniej nie było” – mówi dr Sadid. „Nie wiedzą, że powodują to emisje gazów cieplarnianych czy zmiany w cyklu hydrologicznym, ale buduje się w nich świadomość o stale pogarszającym się klimacie. Zaczynają pytać: dlaczego nas to dotyka? I, co ważniejsze, co możemy zrobić?”.

W niektórych miejscach kraju chałupniczymi metodami tworzy się lokalne mini-programy adaptacyjne. „Na wschodzie i w centrum Afgańczycy budują małe zapory z tanich materiałów, zbierają deszczówkę, rolnicy wymieniają się ze sobą wiedzą na grupach na WhatsAppie” – wymienia dr Sadid. Ale w obliczu przeciągającej się suszy czy błyskawicznej powodzi to często za mało – i wtedy jedynym wyjściem pozostaje ucieczka.

Uciekinierzy we własnym domu

Według opublikowanego w zeszłym roku raportu Internal Displacement Monitoring Centre Afganistan jest dziś domem dla 5,7 miliona uchodźców wewnętrznych – osób, które z różnych powodów zostały zmuszone do opuszczenia swojego domu i przeniesienia się w granicach własnej ojczyzny. Dla większości z nich przyczyną była oczywiście wojna, ale 1,39 miliona uciekało przed klęskami żywiołowymi – przede wszystkim przed suszą. Zresztą studium Humanitarian Policy Group, przeprowadzone w mieście Herat, stolicy prowincji, gdzie żyje ok. 17 proc. wszystkich uchodźców wewnętrznych w Afganistanie, sugeruje, że w wielu przypadkach oba te powody – konflikt i katastrofa – często łączą się, tworząc warunki, w których nie da się przetrwać.

Uciekinierzy przenoszą się przede wszystkim z wiosek do miast, co kreuje kolejne problemy.

Brakuje dla nich zakwaterowania, więc ONZ-owska Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji oraz pozarządowe organizacje pomocowe muszą lokować ich w tymczasowych schronieniach lub namiotach. Wielu uchodźców wewnętrznych w obliczu powtarzających się susz i powodzi nie chce wracać na pozostawioną ziemię, więc niektóre pola uprawne leżą odłogiem. Co jednak najważniejsze, w miastach, do których trafiają osoby uciekające przed klęskami żywiołowymi, więcej osób ma do dyspozycji mniejsze zasoby i zużywa większe ilości wody, co z kolei prowadzi do obniżenia wód gruntowych – i napędza konflikty wewnątrz społeczności.

Jeśli bowiem wody gruntowe są na niższym poziomie, studnie muszą być głębsze – a do ich wykopania potrzeba funduszy. Dochodzi więc do sytuacji, w której dostęp do surowca niezbędnego do przetrwania jest powiązany z zasobnością portfela. „Kiedyś w Kabulu woda była dostępna dla wszystkich. Nawet jeśli twój dom nie był połączony z siecią wodociągową, studnie były wszędzie, a woda gruntowa znajdowała się dwa, trzy metry pod ziemią” – tłumaczy dr Sadid.

Teraz się to zmieniło. „Ludzie, którzy nie mogą sobie pozwolić na wykopanie głębokiej studni, postrzegają to jako kradzież. Wody gruntowe należą przecież do wszystkich – dlaczego więc ty możesz z nich korzystać, a ja nie?”.

Poza miastami intensyfikacja susz i powiązana z nimi klęska głodu napędza istniejące od stuleci konflikty etniczne. W kontekście szeroko opisywanych prześladowań Hazarów, szykanowanej przez lata mniejszości szyickiej, często wspominano o wkraczaniu na ich ziemie pasterzy Kuczi, pasztuńskich nomadów, wspieranych obecnie przez talibów, którzy poszukiwali pastwisk dla swoich stad. Z podobnym problemem na północy kraju zmagają się afgańscy Uzbecy.

Ale dr Majar zauważa drugą stronę medalu: część z tych terenów została wcześniej, w czasach Republiki, nieuczciwie odebrana koczownikom. Dodaje też, że zdarzały się przypadki, kiedy pokrzywdzona była druga strona: na przykład bojówki hazarskiego watażki Abdula Ghaniego Alipura wykradały Kuczim owce. „Ostatecznie zmiany klimatu nie dyskryminują przecież ze względu na grupę etniczną czy płeć” – podsumowuje. „Po prostu prowadzą do przemocy pomiędzy społecznościami, związanej z niedostępnością zasobów”.

Jednocześnie badacz przyznaje, że

choć same zmiany klimatu nie dyskryminują, w Afganistanie ich skutki najmocniej dotykają kobiety i dzieci.

Według badań ActionAid uchodźczynie klimatyczne są bardziej narażone na stanie się ofiarami przemocy, molestowania seksualnego czy handlu ludźmi. Przejęcie władzy przez talibów jeszcze pogorszyło sytuację kobiet, jako że fundamentalistyczny rząd ograniczył im możliwości zatrudnienia w funkcjach rządowych czy organizacjach pomocowych. Kobietom i dzieciom życie utrudnia również konserwatywny model rodziny, jaki funkcjonuje w większości afgańskich domów. Za gotowanie, pranie czy sprzątanie – czynności wymagające swobodnego dostępu do wody – odpowiadają tam głównie żony i matki. Na dzieciach spoczywa natomiast obowiązek zapewnienia tejże wody.

A że w obliczu długotrwałej suszy do studni trzeba iść dłużej i wystawać w kolejkach, wielu młodych Afgańczyków i Afganek opuszcza szkołę. W przypadku dziewczynek dochodzi jeszcze ryzyko przedwczesnego wydania za mąż przez rodziny, których nie stać na ich utrzymanie.

Walka o rzeki

Afganistan to jedno z pierwszych państw na świecie, które wydaje się już przegrywać walkę ze zmianami klimatu. Górskie lodowce topnieją szybciej niż zwykle i nie zasilają pól uprawnych z taką samą regularnością, opady w niektórych miejscach powodują katastrofalne powodzie, w innych z kolei ich brak przynosi długotrwałą suszę, władze nie mają zaś środków, by rozwiązać ten przeciągający się kryzys. Co nie oznacza, że przypatrują się klęsce humanitarnej w swoim kraju z założonymi rękami.

Talibowie nie mogą liczyć na pomoc rozwojową z Zachodu, próbują więc na własną rękę poprawić sytuację. Jednym z głównych projektów, który może choć w pewnym stopniu zniwelować skalę katastrofy w Afganistanie, jest długi na 285 kilometrów kanał, odprowadzający wodę z rzeki Amu-daria i nawadniający pola w północnych prowincjach. Jeśli jego budowa się powiedzie – a tempo prac jest błyskawiczne – inicjatywa pozwoli na uprawę dodatkowych 550 tysięcy hektarów ziemi i w teorii pozwoli krajowi osiągnąć samowystarczalność żywnościową. Obecnie Afganistan jest bowiem w stanie zaspokoić wyłącznie około 60 proc. swojego zapotrzebowania na pszenicę, resztę zaś musi sprowadzać z importu.

Plan jest ambitny, nawet jeśli talibowie w ramach cięcia kosztów idą na skróty w kwestiach umocnienia konstrukcji lub zabezpieczenia kanału przed zanieczyszczeniami. Budzi jednak obawy sąsiadów z północy: Turkmenistanu i Uzbekistanu. Szczególnie to drugie państwo ma powody do niepokoju, bo jego gospodarka jest w niemałej części oparta o uprawy bawełny, także nawadniane zasobami Amu-darii. A że poziom rzeki opada z powodu zmian klimatu, w niektórych publikacjach kanał Qosh Tepa jest typowane na potencjalny katalizator wojny o wodę w Centralnej Azji.

Marcin Krzyżanowski, konsul RP w Afganistanie w latach 2008-2011, twierdzi, że w kwestii swojego sztandarowego projektu talibowie nie są skłonni do ustępstw: „Afganistan nie jest przecież sygnatariuszem żadnej umowy dotyczącej podziału Amu-darii – wszelkie ustalenia w tym temacie czyniono jeszcze za istnienia Związku Radzieckiego i były one wiążące wyłącznie dla pięciu republik sowieckich”.

Ale jednocześnie uspokaja, że militarne starcie o Qosh Tepa jest raczej wykluczone, a zainteresowane państwa już pracują nad dyplomatycznym rozwiązaniem: „Najprawdopodobniej kiedy budowa kanału będzie zbliżać się ku końcowi Uzbekistan i Afganistan po prostu dogadają się w sprawie potrzebnych regulacji”.

Zdecydowanie bardziej napięta jest sytuacja przy wschodniej granicy kraju. Tam Iran otwarcie oskarża talibów o zatrzymywanie swobodnego przepływu rzeki Helmand, z której według międzynarodowych umów powinien otrzymywać rokrocznie 820 milionów m³ wody. Pod nową administracją dostaje mikrą część tej sumy. To sprawia, że atmosfera na irańsko-afgańskim pograniczu jest napięta; w maju 2023 roku wyeskalowała nawet do starcia, w którym zginęło dwóch pograniczników z Iranu i jeden talibski bojownik.

Odsunięci od stołu

Afganistan z powodu zmian klimatu, wywołanych w zdecydowanej większości przez kraje globalnej Północy, zmaga się więc z regularnymi klęskami żywiołowymi, brakiem bezpieczeństwa żywnościowego, milionami wewnętrznych uchodźców oraz groźbą regionalnych konfliktów o zasoby. Mało które państwo ma większy interes w byciu uwzględnionym w dyskusji klimatycznej na międzynarodowym szczeblu.

Ale na niedawno zakończonym COP28 władze z Kabulu nie mogły się pojawić. “Ze strony Zachodu brakuje woli, by porozumieć się z talibami w tematach kluczowych nie tylko dla regionu, ale i dla świata” – uważa Marcin Krzyżanowski. „Wykluczanie ich z dyskusji na temat zmian klimatu osobiście uznaję za błąd. Faktem jest, że zaproszenie talibów do udziału w konferencji w jakiś sposób by ich legitymizowało – ale można to było załatwić w sposób pośredni, chociażby konsultując z nimi kandydaturę reprezentanta Afganistanu lub oferując im rolę wyłącznie obserwatorów”.

Ostatecznie na COP28 pojawił się afgański aktywista klimatyczny Abdulhadi Achakzai – zdalnie, bo władze nie pozwoliły mu pojechać. Ale to i tak niemal zerowa reprezentacja, szczególnie w porównaniu z 2,5 tysiąca obecnych tam lobbystów paliwowych.

Zresztą obaj eksperci, z którymi rozmawiam, większe znaczenie przywiązują do aktywnej pomocy. „Kraje zachodnie postrzegają projekty adaptacyjne czy łagodzące zmiany klimatu w Afganistanie jako programy rozwojowe – a te zostały wstrzymane po przejęciu władzy przez talibów. Tymczasem do tego problemu trzeba podejść jako do sprawy niecierpiącej zwłoki, bo już teraz dotyka on Afgańczyków” – zaznacza dr Sadid. „Jeśli nie odpowiada wam obecny rząd – to zrozumiałe, są ku temu zasadne powody. Ale jeśli nie chcecie rozmawiać z przedstawicielami talibów, musicie przynajmniej w jakiś sposób przekazać środki na projekty adaptacyjne do afgańskiego społeczeństwa”.

Wtóruje mu dr Majar: „Zmiany klimatu są problemem, który przyszedł do nas z zewnątrz. Przyniosły go rozwinięte kraje i to rozwinięte kraje są odpowiedzialne za znalezienie rozwiązania. Powinien powstać mechanizm, dzięki któremu dostarczy się fundusze osobom dotkniętym kryzysem klimatycznym”.

Rozwiązania są możliwe, choć wymagałyby rozmów z talibami, tak jak robią to kraje regionu. Bank Światowy we wspomnianym raporcie rekomenduje m.in. budowę ścian oporowych ograniczających ryzyko osuwisk, poprawienie jakości zapór przeciwpowodziowych czy zalesienia. Nie rozwiązałyby one oczywiście problemu zmian klimatu, ale pozwoliłyby zniwelować jego skutki: ograniczyć straty materialne, powstrzymać przymusowe migracje i co najważniejsze, uratować tysiące ludzkich żyć.

Dopóki jednak o takich inicjatywach myśli się w kontekście programów rozwojowych, Afganistan nie może liczyć na zewnętrzną pomoc w ich sfinansowaniu. Tymczasem dr Majar przypomina:

„Zmiany klimatu nie dotykają talibów. Oni są bezpieczni. Mają władzę, mają zasoby.

Zmiany klimatu oddziałują na biedne, rolnicze tereny i na miliony ludzi, którzy jakoś muszą sobie z nimi radzić”.

Bez pomocy z zewnątrz Afgańczykom pozostanie dokładnie to samo, co ćwierć wieku temu: czekać na kolejną wiosnę, znów całą w kurzu, gorętszą i suchszą niż poprzednie – i modlić się o deszcz.

Na zdjęciu: afgański chłopiec stoi na wysuszonej ziemi, prowincja Badghis, 15 października 2021.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Jakub Mirowski
Jakub Mirowski

magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także sytuacją w Afganistanie po przejęciu władzy przez talibów.

Komentarze