Rząd po raz kolejny igra z opinią publiczną brakiem spójnej i jednoznacznej komunikacji. Wielu Polaków czekało dziś na duże otwarcie gospodarki i powrót starszych dzieci do szkół. Nic z tego nie nastąpiło. To racjonalna decyzja, ale niepotrzebnie rozbudzono nadzieje
"Otwarcie galerii handlowych czy częściowe działanie hoteli wydaje się dość oczywiste, jeśli miałyby być podejmowane decyzje ws. luzowania obostrzeń. Przed nami posiedzenie Rady Medycznej, która będzie omawiała kwestię luzowania obostrzeń. Czekamy na dane zakażeń z poniedziałku" - stwierdził we wtorek 26 stycznia rzecznik rządu Piotr Müller w telewizji Polsat News.
W czwartek 28 stycznia na konferencji ministra zdrowia Adama Niedzielskiego dowiedzieliśmy się natomiast, że galerie handlowe, owszem, zostaną otwarte 1 lutego, ale hotele wbrew słowom rzecznika rządu pozostaną zamknięte co najmniej do 14 lutego.
I to mimo tego, że liczba zakażeń nie wzrasta. Ich średnia spada od dwóch tygodni, a liczba hospitalizacji jest najniższa od października.
Obywatele, którzy słuchali rzecznika Müllera i śledzili statystyki, mogli mieć nadzieję nie tylko na otwarcie hoteli, ale również szkół dla starszych uczniów. I sądząc po wpisach w mediach społecznościowych - spodziewali się.
Jednak Niedzielski - znów wbrew sugestiom rzecznika rządu! - stwierdził na konferencji prasowej, że liczba zakażeń nie jest głównym kryterium przy podejmowaniu decyzji o luzowaniu obostrzeń.
W tym starciu dwóch urzędników rządowych wysokiego szczebla rację ma Niedzielski, ale rządowa kakofonia, która stała się już standardem komunikacyjnym gabinetu Mateusza Morawieckiego, pogłębia społeczną frustrację i prowokuje samowolne otwieranie np. restauracji i klubów - bez żadnej kontroli i przestrzegania standardów sanitarnych.
Tymczasem sytuacja, którą mamy w Polsce jest dość prosta: dopóki nie zaszczepimy co najmniej większości seniorów, dopóty szersze otwarcie gospodarki jest mało prawdopodobne. A, jak wskazywaliśmy w OKO.press, ponad połowa osób w wieku 70 plus nie ma szans na szczepionkę przed kwietniem.
Nie jest wykluczone, że dane dotyczące zakażeń, zgonów i hospitalizacji będą na tyle optymistyczne, że większe otwarcie nastąpi wcześniej, ale będzie to raczej miła niespodzianka, nie oczywistość. I rząd powinien to jasno powiedzieć obywatelom, zamiast łudzić nadzieją na szybki powrót do względnej normalności.
To fakt - oczekiwania stara się studzić minister Niedzielski, ale jak pokazaliśmy wyżej, odpowiadający za komunikację rządu rzecznik Müller mówi rzeczy niespójne ze słowami szefa resortu zdrowia.
"Jeden parametr w postaci dziennej liczby zachorowań to zbyt mała podstawa do podejmowania ostatecznej decyzji [dot. skali obostrzeń], ostateczne decyzje zawsze obejmują szerszy zakres informacji"
- mówił w czwartek 28 stycznia minister Niedzielski, odnosząc się do dzisiejszej decyzji i do progów bezpieczeństwa zaprezentowanych przez rząd na początku listopada.
Według nich, cała Polska powinna być już strefą żółtą z małą liczbą obostrzeń:
Minister Niedzielski ma rację, że liczba przypadków nie może być jedynym kryterium. Pytanie, dlaczego takie właśnie kryterium sam ustalił w listopadzie.
Jednak skoncentrujmy się na sytuacji tu i teraz. Czy rząd postępuje rozsądnie, nie luzując mocniej obostrzeń? Raczej tak. Z kilku powodów.
Jak widać na wykresie nowych zakażeń umieszczonym w pierwszej części tekstu, wzrost zakażeń po okresie świątecznym nastąpił ok. trzech tygodni później. Termin ewentualnych nowych decyzji ustalony na 14 lutego brzmi więc rozsądnie. Dziś nie wiemy bowiem, jak mocno będzie się rozprzestrzeniał obecny już w Polsce brytyjski wariant koronawirusa - groźniejszy, bo bardziej zaraźliwy.
Jak pokazuje przykład szczególnie Wielkiej Brytanii, ale również krajów Europy Zachodniej, jego lekceważenie przynosi fatalne skutki. Na Wyspach dopiero ścisły i drakoński lockdown pozwolił obniżyć dzienną liczbę zakażeń z ok. 60 tys. do ok. 30 tys. przypadków.
Rzeczywiście, tak jak mówił na konferencji minister Niedzielski, nie ma badań potwierdzających szczególny wpływ dużych centrów handlowych na rozprzestrzenianie się wirusa. Ale to nie znaczy, że nie można się w nich zakazić. Im bardziej "normalnie" Polacy będą odwiedzać duże sklepy, im tłumniej i dłużej spędzać tam czas, im bardziej lekceważyć będą zasady dystansu i higieny, tym ryzyko wzrostu zakażeń jest większe.
Inaczej mówiąc, im powszechniej skłonni będziemy przyjmować, że sytuacja się normalizuje i jest bezpieczniejsza niż była, tym bardziej wzrośnie skłonność do luzowania dyscypliny społecznej, zwiększania mobilności i lekceważenia zasad chroniących nas przed zakażeniem. Otwarcie klubów, barów, restauracji i hoteli mogłoby przynieść taki efekt.
Dokładnie z taką sytuacją mieliśmy do czynienia wczesną jesienią, kiedy po inspirowanym przez rząd ("Tego wirusa nie należy już się bać") wakacyjnym rozprężeniu, Polacy zaczęli się zachowywać się tak, jakby wirusa już nie było. Bardzo szybko przełożyło się to na wybuch drugiej fali pandemii.
Jeśli liczba zakażeń, zgonów i hospitalizacji będzie nadal spadać, być może 14 lutego rząd poluzuje kolejne obostrzenia, ale nie powinniśmy się na to szczególnie nastawiać. W tej chwili najbardziej prawdopodobna opcja, to przedłużenie większości restrykcji do końca lutego.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze