0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Sławomir Kamiński / Agencja GazetaSławomir Kamiński / ...

Zgodnie z projektem najnowszego rozporządzenia MEN (z 13 kwietnia 2017 r.), nauczanie indywidualne - którym objęci są m.in. uczniowie przewlekle chorzy, przechodzący rekonwalescencję, niepełnosprawni - będzie możliwe tylko w domu ucznia, a już nie w szkole. Do tej pory takie dzieci mogły, jeśli miały zalecenie od poradni psychologiczno-pedagogicznej, brać udział w lekcjach i życiu ogólnodostępnej szkoły.

Teraz to się zmieni: mają albo uczyć się w domu, albo iść do szkoły specjalnej. Ministerstwo pisze o zmianie na okrągło: "niepełnosprawność ucznia nie jest przesłanką do objęcia go indywidualnym nauczaniem, ale indywidualnym programem edukacyjno-terapeutycznym". I dodaje: "Jeśli stan zdrowia niepełnosprawnego ucznia uniemożliwia lub znacznie utrudnia mu chodzenie do szkoły, uczeń ten obejmowany będzie indywidualnym nauczaniem w domu rodzinnym".

Eksperci portalu niepelnosprawni.pl uważają, że zmiana jest błędem, bo

"dla wielu uczniów uczęszczanie do szkoły, nawet w ograniczonym zakresie, stwarza możliwość spotkania i przebywania z rówieśnikami, podtrzymywania kontaktów koleżeńskich, a także mobilizuje do tego, aby nie odstawać od grupy rówieśniczej".

Rodzice: nie wyobrażamy sobie tego

Nowe rozporządzenie te możliwości praktycznie zlikwiduje, skazując uczniów objętych indywidualnym trybem nauczania na samotność w domu i ograniczając kontakty ze światem zewnętrznym.

Przeczytaj także:

Rodzice są przerażeni: boją się, że ta zmiana odbierze im szansę na integrację z innymi, a w dalszej perspektywie skaże na izolację społeczną.

"Nie wyobrażam sobie, żeby Franek miał zostać w domu. Co więcej, on także sobie tego nie wyobraża, bo szkoła to dla niego owszem, edukacja, ale w tym wieku, przede wszystkim kontakt z kolegami i koleżankami" - mówi Małgorzata Sawa z Lublina, mama Franka, który porusza się na wózku i ma ograniczenia wzroku i słuchu. Jej syn będzie w przyszłości funkcjonował w środowisku ludzi zdrowych, a gdzie ma się tego nauczyć, jeśli nie w szkole? A Franek dopytuje się, czy od września będzie musiał zostać w domu.

Ta edukacja działa zresztą w dwie strony, bo tak jak uczniowie z niepełnosprawnościami uczą się życia w społeczeństwie, tak (pełnosprawne) społeczeństwo uczy się życia z nimi. Rezygnacja z tej możliwości to rodzaj podwójnej - i zupełnie niepotrzebnej - izolacji. A w perspektywie: wykluczenia.

Podobnego zdania jest Joanna, działaczka na rzecz osób niepełnosprawnych, której 17-letni syn został objęty nauczaniem indywidualnym, kiedy zachorował na depresję. " I co, zostanie teraz sam w domu? Przecież ta depresja natychmiast mu się pogłębi. Co mają zrobić rodzice? Zrezygnować z pracy i siedzieć non stop w domu, czekając na przyjazd nauczyciela?".

Ministerstwo: zapraszamy na apele

W odpowiedzi na krytykę MEN przekonuje 26 kwietnia, że o wykluczaniu uczniów z niepełnosprawnościami nie ma mowy, bo „jeżeli stan zdrowia ucznia na to pozwala, oprócz realizacji obowiązkowych zajęć edukacyjnych w domu, w celu integracji ucznia ze środowiskiem i zapewnieniem mu pełnego osobowego rozwoju, dyrektor szkoły będzie organizował różne formy uczestniczenia ucznia w życiu szkoły (w miarę posiadanych możliwości)". Dyrektor będzie także „umożliwiał dziecku udział w zajęciach rozwijających zainteresowania oraz uzdolnienia, w tym w szczególności uroczystościach i imprezach przedszkolnych lub szkolnych”.

Czyli: na lekcje nie, na przerwy nie, ale na apele i akademie: proszę bardzo, zapraszamy.

"Pozbywanie się dzieci"

Projekt nowych zapisów wywołał także krytykę Rzecznika Praw Dziecka Marka Michalaka oraz Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara.

Michalak napisał, że

"indywidualne nauczanie powinno przysługiwać dzieciom, które znalazły się w szczególnie trudnej sytuacji zdrowotnej i nie może stanowić metody na "pozbywanie" się z przedszkola lub szkoły dzieci sprawiających trudności wychowawcze".

Szacuje się, że w Polsce ok. 150 tys. uczniów wymaga indywidualnych form kształcenia ze względu na niepełnosprawność fizyczną, psychiczną lub umysłową (w tym wg danych GUS: upośledzenie umysłowe w stopniu lekkim - 26 proc. niepełnosprawności sprzężone- 19 proc., autyzm - 14, proc., upośledzenie 13 proc., niepełnosprawność ruchowa 11 proc.).

Większość z tych dzieci o "specjalnych potrzebach edukacyjnych", uczy się w ogólnodostępnych szkołach. Do szkoły specjalnej chodzi co trzecie dziecko w podstawówce i połowa w gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych.

Ok. 10 tys. uczniów było objętych indywidualnym nauczaniem (w domu i w szkole). I to właśnie te dzieci dotknie rozporządzenie MEN.

RPO Adam Bodnar uważa, że

"usunięcie z systemu edukacji możliwości indywidualnego kształcenia uczniów z niepełnosprawnościami w ramach infrastruktury szkoły czy przedszkola może powodować również poważne konsekwencje dla życia społecznego i zawodowego ich rodziców".

Połamane prawo

MEN, zamiast promować edukację włączającą, by jak największa grupa uczniów z niepełnosprawnościami mogła uczyć się w ogólnodostępnej szkole, wypycha dzieci z kłopotami ze szkoły, łamiąc przy okazji Konstytucję, prawo oświatowe i międzynarodową Konwencję o Prawach Osób Niepełnosprawnych, którą Polska podpisała w 2007 roku, a ratyfikowała rok później.

Z art. 70 Konstytucji RP wynika, że każde dziecko ma prawo do nauki, zaś z ustawy o systemie oświaty wynika zobowiązanie, iż „system oświaty zapewnia możliwość pobierania nauki we wszystkich typach szkół przez dzieci i młodzież z niepełnosprawnością oraz niedostosowaną społecznie, zgodnie z indywidualnymi potrzebami rozwojowym i edukacyjnymi oraz predyspozycjami”.

W preambule do Konwencji znajduje się zapis:

niepełnosprawne dzieci powinny w pełni korzystać ze wszystkich praw człowieka i podstawowych wolności, na zasadzie równości z innymi dziećmi oraz przywołując zobowiązania w tym zakresie przyjęte przez Państwa Strony Konwencji o prawach dziecka".

Cała Konwencja opiera się na równości szans i dostępności. Zobowiązuje państwa sygnatariuszy do „zapewnienia systemu kształcenia umożliwiającego integrację na wszystkich poziomach edukacji”.

"W ministerstwie zabrakło elementarnej wrażliwości i dalekowzroczności w kontekście dostępu do edukacji i równego traktowania. Uczniów potraktowano jako jednolitą grupę, a przecież dzieci są różne i mają różne potrzeby. Nowy projekt rozporządzenia MEN to dyskryminacja i naruszenie standardu dostępu do nauczania. Nagle uczniowie zostają pozbawieni szczególnej uwagi.

To bezduszne postępowanie, łamiące Konstytucję oraz standardy międzynarodowe"

- mówi OKO.press dr Krzysztof Śmiszek, prawnik specjalizujący się w tematyce praw człowieka, współzałożyciel Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego.

;

Udostępnij:

Komentarze