0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Na granicach z Ukrainą wciąż gromadzą się elitarne oddziały białoruskich wojsk. W oficjalnych komunikatach Ministerstwo Obrony Białorusi deklaruje, że te ruchy „nie mają żadnego związku z wojną w Ukrainie, a tym bardziej z udziałem Białorusi w tym konflikcie”.

Pentagon informuje, że nie ma potwierdzenia, by białoruskie jednostki brały udział w wojnie po stronie rosyjskiej, co nie wyklucza takiej możliwości w najbliższej przyszłości.

Jednocześnie Aleksandr Łukaszenka podczas swojej wizyty w Rosji 11 marca, przekonywał, że ma plany rzekomego niedoszłego ukraińskiego ataku na Białoruś. Według jego wersji Rosja ubiegła swoim atakiem inwazję Ukrainy na Białoruś. Żadnych dowodów na poparcie tej tezy nie opublikowano.

Łukaszenka podczas spotkania z Putinem miał, co więcej, omówić temat rozmieszczenia w Białorusi rosyjskiej broni jądrowej, dopracowanie procesu tzw. „integracji państwa związkowego” oraz podporządkowanie białoruskiej gospodarki potrzebom rosyjskiego wojska i Rosji.

Dyktatorzy mieli też omawiać strategie minimalizowania efektów sankcji, które Putin określił jako „mocne”. Jeden z białoruskich propagandzistów, Wadim Gigin, przekonywał później, że doradcy Łukaszenki mieli się dzielić swoimi doświadczeniami „w rozwoju kraju objętym sankcjami”. Ekonomiści przekonują jednak, że to właśnie Białoruś ucierpi od sankcji najszybciej.

Rosyjskie prowokacje

W trakcie spotkania dyktatorów ukraińskie MSZ ostrzegało przed serią prowokacyjnych ataków rosyjskiego lotnictwa, których celem miały się stać białoruskie wsie przy granicach z Ukrainą. Samoloty sił Federacji Rosyjskiej miały wystartować z białoruskich lotnisk, wlecieć w przestrzeń powietrzną Ukrainy, zawrócić i wlatując z powrotem do Białorusi miały ostrzelać miejscowość Kopani.

Informacje długo się nie potwierdzały, a mieszkańcy Kopani zaprzeczyli, by byli pod ostrzałem. Ostatecznie miejscowa milicja wszczęła jednak śledztwo w sprawie trzech eksplozji nieopodal wsi Miliacz Sarnienskoho. Nikt nie ucierpiał.

Białoruska krew na ukraińskiej ziemi

Tego samego dnia w wyniku bombardowania Ukrainy przez armię rosyjską oprócz dziesiątek Ukraińców zginęło dwóch białoruskich kierowców ciężarowych. Samoloty, które ostrzelały miejscowość Korosteń, w której znajdowali się mężczyźni wyleciały właśnie z terytorium Białorusi.

W Ukrainie powstał też batalion im. Kastusia Kalinouskiego (powstaniec styczniowy, bohater polsko-białoruski) składający się wyłącznie z białoruskich ochotników. Już teraz ma liczyć kilkaset osób. Punkt werbunkowy batalionu w Warszawie informował o ponad tysiącu zgłoszeń od Białorusinów przebywających w Polsce.

Przeczytaj także:

Białorusini uciekają do Polski

Do Polski przybywa też coraz więcej Białorusinów uciekających z Ukrainy. Część z nich znalazła się tam po ucieczce z Białorusi w wyniku represji rozpoczętych przez reżim Łukaszenki w 2020 roku.

Ale specustawa, uchwalona przez polski Sejm, ułatwiająca uchodźcom uciekającym przed wojną do Polski stabilizację ich sytuacji prawnej, nie objęła nikogo poza Ukraińcami.

Centrum Solidarności Białoruskiej uspokaja, że nie zmienia to stosunku polskich władz do uchodźców z Białorusi. Przedstawicielki administracji Swiatłany Cichanosukiej w rozmowie z Andrzejem Karpiakiem, Dyrektorem Departamentu Postępowań Uchodźczych, miały otrzymać zapewnienie o niezmiennie życzliwym podejściu polskich władz do społeczeństwa białoruskiego.

Mimo to poprawka Senatu, która uwzględniała możliwość legalizacji pobytu w Polsce osób nie-ukraińskiego pochodzenia uciekających z Ukrainy, a także poprawka regulująca status Białorusinów uciekających z Ukrainy w szczególności, zostały odrzucone przez Sejm 12 marca.

Jednocześnie Aliaksiej Liawończyk, współtwórca funduszu pomocowego BY_help powstałego w 2020 roku, opisuje, że jego organizacja dostała już 200 zgłoszeń o przejawach przemocy i dyskryminacji wobec Białorusinów na tle narodowościowym. Aż 70 proc. przypadków miało dotyczyć Polski.

O sytuacji w Białorusi oraz ludziach, którzy w ostatnich dwóch latach musieli dwa razy porzucić dom i życie, rozmawiam z Andrejem Tkaczouem oraz Lidziyą Tarasenka, lekarzami i koordynatorami Funduszu Solidarnościowego Białoruskich Medyków.

Nikita Grekowicz: Przyjechała Pani do Warszawy z Kijowa, ale Pani podróż zaczęła się jeszcze w 2020 roku, kiedy wyjechała Pani z Białorusi. Może Pani opisać tę drogę?

Lidziya Tarasenka: Każdy ma swoją historię. Ja wyjechałam do Kijowa po wyborach prezydenckich 2020 roku w Białorusi. Dosyć szybko stało się jasne, że nasilenie represji i agresji ze strony ludzi pozostających u władzy narasta ponad wszelką miarę. Kiedy strajki w Białorusi zaczęły słabnąć, zrozumiałam, że mam do wyboru dwie opcje – więzienie albo emigrację. Na to pierwsze nie starczyło mi odwagi.

Ukraina była świetnym wyborem. To wspaniały kraj, bliski duszy, aktywny, rozwijający się. Dostałam tam ofertę pracy i pojechałam. Przez półtora roku wszystko było dobrze. Póki nie zaczęła się wojna.

Wojny wszyscy oczekiwali, ktoś te myśli miał wcześniej, ktoś później, Im bliżej godziny „zero”, tym częstsze stawało się pytanie: „Dlaczego nie? Dlaczego reżim Putina miałby nie rozpocząć wojny?”.

24 lutego obudziło nas bombardowanie Kijowa. Wcześniej mówiłam sobie, że jeśli zaczną bombardować Kijów, to ja wyjeżdżam. I pojechałam.

Do Polski docieraliśmy 3 dni. To oczywiście trudna droga, ale jeśli porównam ją z tym, co przeżywają ludzie pokonujący tę samą drogę dzisiaj, albo ludzie w Mariupolu, to moja historia nie jest w ogóle poruszająca. Dojechaliśmy. Jesteśmy teraz tutaj.

Jak porównalibyście Państwo moment przyjazdu do Ukrainy i moment przyjazdu do Polski w obliczu wydarzeń w Ukrainie?

L.T.: Jeśli odrzucę powód, dla którego wyjechałam z Białorusi, to sam przyjazd do Ukrainy i okres adaptacyjny był dosyć łatwy i spokojny. Gdyby ten wyjazd nie był tak nagły, to byłby to dobry krok w karierze.

Język ukraiński jest bliski dla Białorusinki. Nie ma bariery kulturowej. Nie było też jakieś specjalnego traktowania Białorusinów – byliśmy traktowani do pewnego stopnia jak migranci wewnętrzni, równie dobrze moglibyśmy się przeprowadzić do Kijowa z Charkowa albo ze Lwowa.

W Ukrainie nie było też jakiejś specjalnej pomocy dla Białorusinów. Ale nikt im też nie przeszkadzał. Sami staraliśmy się sobie pomagać. Nasz fundusz solidarnościowy medyków powstał w 2020 roku i od początku pomagał opłacać grzywny, legalizować pobyt czy nostryfikować dyplomy medyczne. Ale dzisiaj to już przeszłość – dzisiaj zajmujemy się czym innym.

Nie powiedziałabym, że po przyjeździe do Polski coś poczułam, albo nie poczułam. Właściwie prawie nie miałam kontaktu z Polakami, bo nie za bardzo miałam na to czas. Najpierw muszę zrozumieć jak mogę dalej żyć.

Rozumiem, co ma Pan na myśli – stosunek do Białorusi i Białorusinów całego świata się wyraźnie zmienił. Osobiście nie odczułam tego efektów, ale strach jest. Szczególnie że rozumiem skąd się bierze taka zmiana.

Pomoc dla Ukrainy

Co robi Wasz fundusz pomocowy w kontekście Ukrainy?

Andrej Tkaczou: Szukamy dostawców środków medycznych: lekarstw, preparatów, urządzeń medycznych – wszystkiego, co konieczne i niezbędne. Jesteśmy też w stałym kontakcie ze szpitalami z Ukrainy, które wysyłają nam na bieżąco swoje listy potrzeby.

Kontaktujemy się z wolontariuszami, którzy mogą do wszystko przewieźć. Dogrywamy z nimi logistykę i łańcuchy zaopatrzeniowe ze zbieranymi przez nas środkami medycznymi.

Oprócz tego zebraliśmy jeszcze bazę danych białoruskich medyków, którzy deklarują chęć i możliwość wyjazdu do Ukrainy. Inni są gotowi pomagać na granicy w przypadkach wymagających interwencji lekarzy.

Na razie Ministerstwo Zdrowia Ukrainy nie wzywało do przyjazdu tych medyków, ale w razie czego mamy już ludzi, którzy są w stanie pomóc.

Czy pozostały Pani kontakty z Ukrainą? Jest Pani związana z tym krajem?

L.T.: Tak, oczywiście. Jestem związana z miejscem, w którym przez ostatnie półtora roku było mi bardzo dobrze. Mam tam pracodawcę i mam nadzieję, że uda mi się tam wrócić.

Do Ukrainy trafiło bardzo wielu moich przyjaciół i znajomych. Część z nich jest teraz na miejscu, część jest ze mną w Warszawie. Inni pojechali dalej. Jestem teraz z Ukrainą bardzo silnie związana. Ale kiedy myślę o dalszej przyszłości, to jest dla mnie oczywiste, że chciałabym wrócić do Białorusi.

Pytam o te związki również dlatego, że jest pani lekarzem. Ma Pani znajomych pracujących w tej samej profesji. Oprócz tego działa Pani w funduszu białoruskich medyków. W 2020 roku w Białorusi dla lekarzy i medyków dużym wyzwaniem było opatrywanie ran postrzałowych i oparzeń po brutalnym tłumieniu protestów. To nie jest coś, czego uczą na cywilnych uniwersytetach medycznych. Dzisiaj ci sami medycy muszą opatrywać rany powstałe w wyniku regularnych działań wojennych. Czy udaje się Pani utrzymywać z nimi kontakt, jak wygląda ich praca?

L.T.: Małe centra medyczna, bez oddziałów chirurgii albo intensywnej terapii, raczej wstrzymały pracę. Duże szpitale w nagłym trybie zmieniają profil, planowe zabiegi zminimalizowano. Lekarze uczą się w biegu. Niemal nikogo z nas nie uczono pracy w warunkach wojny. Operowanie jamy brzusznej albo usuwanie wyrostków robaczkowych ma niewiele wspólnego z ranami postrzałowymi. Ale każdy się dostosowuje.

Tylko że to nie jest duży problem w porównaniu z tym, że budynek, w którym pracujesz, może zostać zbombardowany. A teraz to właśnie szpitale stały się celem ataków okupacyjnych wojsk. Mimo to wielu stara się kontynuować pracę.

Są też ludzie pracujący jako medycy w polu. To raczej praca felczera. Tam bardziej potrzebni są ratownicy, osoby zdolne do niesienia pierwszej pomocy bliżej linii frontu i klasyfikowania rannych do szpitali z odpowiednim profilem.

Jak wielu znajomych Pani medyków musiało uciekać z Białorusi do Ukrainy? Jaka część z nich została tam dzisiaj?

L.T.: Trudno mówić o dokładnych liczbach. Z wyliczeń naszego funduszu wynika, że w trakcie ostatniego roku to było, powiedzmy, około 100 osób. Połowa została dzisiaj w Ukrainie. Sytuacja jest wciąż bardzo dynamiczna.

Białorusini, uchodźcy II sortu?

Pytam o to, bo sytuacja Białorusinów w Polsce zaczyna być napięta. Na razie nie przyjęto żadnych decyzji, które mogłyby ułatwić przebywanie tutaj Białorusinom uciekającym dzisiaj przed wojną z Ukrainy. To znacząca różnica w porównaniu z tym, jak byli traktowani w 2020 roku. A przecież dotyczy tych samych osób, które, tak jak Pani, musiały zostawić w Białorusi całe swoje życie. Zapytam wprost – czy to dla przykre?

Oczywiście, że to przykre. Wielu z nas, szczególnie tych, którzy przeszli etap Ukrainy, stracili w życiu bardzo dużo właśnie dlatego, że aktywnie sprzeciwili się juncie. Walczyli i walczą, wielu doświadczyło tortur. Osobiście nie ponosimy przecież odpowiedzialności za to, co robi dzisiaj „białoruskie państwo”.

Tylko pytanie nie powinno dotyczyć osobistych odczuć, obrażania się, zasług lub ich braku. Problem, z którym się wszyscy mierzymy, jest globalny. Być może stoimy dzisiaj u progu wojny jak wyjętej z powieści Tolkiena.

Dlatego tak ważne jest, żebyśmy zrozumieli, że dzisiaj pozostało tylko czarne i białe. Szarego już nie ma. Albo opowiadasz się po jasnej stronie, albo pozostajesz po tej drugiej. Bronimy dzisiaj nie tylko swojego biologicznego istnienia. Gdyby tak nie było, lepiej byłoby się ukorzyć przed agresorem. Być może zginęłoby mniej osób. Ale dzisiaj bronimy prawa do nazywania się człowiekiem.

Dlatego to wyłączanie części białoruskiego społeczeństwa, które zawsze walczyło o to, co dobre, przeciwko temu, co złe, wygląda na dosyć przerażający ruch z punktu widzenia człowieczeństwa. To jest coś, co mnie niepokoi. Osobiste historie czy nawet tragedie są na tym tle dużo mniej znaczące.

Chciałabym jeszcze dodać, że nikt nie odrzuca winy Białorusinów i Rosjan w tym, co się teraz dzieje. Nawet tych, którzy aktywnie nie zabierali głosu i stronili od polityki. Albo wręcz takich, którzy aktywnie walczyli i winni są tylko tym, że tę walkę przeżyli i jeszcze nie zwyciężyli. Czas na rozliczenia jeszcze przyjdzie.

Teraz naszym zadaniem jest zwyciężyć zło dobrem i się przy tym nie upodlić. Nie stać się tym, z kim walczymy.

Pozostając przy Białorusinach, którzy podjęli walkę „z tym, co złe”, macie kontakty do ludzi w Białorusi? Jak odnoszą się do wojny, czy putinowska propaganda na nich działa?

Na całe szczęście propaganda odnosi tam znacznie słabsze efekty niż w Rosji. Jeśli weźmiemy pod uwagę jak szalona jest putinowska narracja i jakie sukcesy ma w Rosji, to w Białorusi jest znacznie mniej popularna. To bardzo cieszy, bo ze znaczącą częścią znajomych w Rosji musiałam rozerwać kontakty. Nie przypominam sobie, żebym spotykała Białorusinów, którzy byliby naprawdę przekonani do tego „wielkorosyjskiego” bajdurzenia.

Problem w naszym społeczeństwie jest inny niż ten drążący rosyjskie społeczeństwo. Niestety duża część Białorusinów jest dzisiaj bezwolna, próbuje przeczekać złe czasy.

Są też tacy, którzy bez namysłu wypełniają zbrodnicze rozkazy. Ludzie w mundurach (nie wiem właściwie, czy mogę nazywać ich ludźmi), katujący Białorusinów i nieustannie dławiący społeczeństwo obywatelskie, mają znacznie niższe morale, kiedy mają w perspektywie wyjazd do miejsca, w którym ktoś będzie do nich naprawdę strzelał.

Ukraina to nie pryskanie gazem pieprzowym w oczy staruszków. Większość tych osób na wojnę jechać nie ma zamiaru. To tchórze.

Jednocześnie społeczeństwo białoruskie w dużej większości rozumie co naprawdę dzieje się w Ukrainie. Oni nienawidzą obecnego reżimu. Obserwuję ewolucję wydarzeń w Białorusi i dzisiaj naprawdę metod sprzeciwu wewnątrz kraju pozostało bardzo niewiele. Proszę mi wierzyć, że w Białorusi jest dzisiaj jak w obozie.

Mobilne rosyjskie krematoria

Do mediów trafia wiele informacji o tym, że szpitale i kostnice w południowej Białorusi są przepełnione rosyjskimi żołnierzami. Czy medycy mówią o tym coś więcej?

Wiem na pewno, że w rejon Homla trafia duża liczba rannych Rosjan. Trudno mi powiedzieć, jak przepełnione są dzisiaj szpitale. Wszyscy bardzo się boją, dlatego przesączające się informacje są szczątkowe.

Informację o rosyjskich mobilnych krematoriach mi potwierdzano. Część z trupów nie trafi do bliskich. Nie wiem, czy bliscy są informowani.

Jednocześnie lekarze wykonują swoją pracę. Nie słyszałam, żeby któryś sabotował leczenie.

Ale nieprzerwanie od 2020 trwa fala odejść. Na początku były to odejścia głośne i publiczne. Teraz ludzie odchodzą z pracy w ciszy. Ci którzy pozostają, pracują za trzech. Jakość dawno już nikogo nie interesuje.

Dokąd jadą ci, którzy się teraz zwalniają, jakie mają plany? Chcą trafić do Polski, do Litwy? Będą przeczekiwać na miejscu? Jaka jest dzisiaj przyszłość dla ludzi w Białorusi?

Co do przyszłości Białorusi, to niestety zostawiłam swoją magiczną kulę w innych spodniach. [śmiech] Nie wiem co mnie czeka za pięć minut, nie mówiąc już o tym, co ma być jutro.

Część ludzi od dawna szykowała się do wyjazdu. Inni zmieniają profesję. Jeszcze inni po prostu chcą, żeby to wszystko się już skończyło. Nie ma reguły.

Pytam o to też dlatego, że gdy zaczęła się wojna w Ukrainie, wielu Białorusinów zdecydowało, że to ostatni moment na wyjazd.

To znowu zależy od przypadku. Ja od wydarzeń 2020 roku byłam przekonana, że w każdym momencie wszystko może obrócić się tak, że wyjazd stanie się niemożliwy. Możliwości wyjazdu zamykały przecież same władze – czy to konkretnym osobom, czy całym grupom.

Fala migracji po wydarzeniach 2020 roku słabła i narastała, ale nie wygasała. Wiele o obecnej sytuacji mówi to, że urzędy zatrzymały teraz proces wydawania apostille’ów [dokument umożliwiających korzystanie z lokalnych dokumentów za granicą, np. aktów urodzenia lub notarialnych].

Mam znajomą, która przez dwa tygodnie próbowała się zapisać na złożenie wniosku wizowego. Dwa tygodnie oczekiwania na możliwość zapisania się w kolejce. Dzisiaj im się to udało.

Niejasny status w Polsce

Jeśli rozmawiamy o wizach, to na ile łatwo było Pani znaleźć informację o tym, co musi Pani zrobić, by zostać w Polsce legalnie i móc tutaj pracować?

Sytuacja jest bardzo niejasna. Część szykowała się do przyjazdu do Polski, inny przyjechali teraz pod wpływem impulsu. Są tacy, którzy byli przez ten cały czas społecznie aktywni a teraz nie mają już siły. Inni nagle się zaktywizowali. Historie są bardzo różne i każda generalizacja byłaby szkodliwa.

Ja obrałam taktykę czekania na ostatnią chwilę, żeby dać sobie czas na zrozumienie jakie mam opcje. Zrobiłam wymagane minimum, żeby nie okazało się nagle, że jestem tu nielegalnie i zostawiłam ten temat, bo muszę się zajmować innymi rzeczami.

Ostatecznie planuję wrócić do Ukrainy, a w najlepszym wypadku w ogóle do Białorusi.

A.T.: Wiem, że w Sejmie była omawiana specustawa dotycząca Ukraińców przyjeżdżających teraz z Ukrainy i Białorusini zostali w niej pominięci. Problem w tym, że legalizacja pobytu teraz się dramatycznie wydłuży. Przecież do Polski trafiło już teraz ponad półtora miliona osób.

Jestem jednak pewien, że to chwilowe. Na ile mi wiadomo, białoruscy działacze, między innymi przedstawiciele Swiatłany Cichanouskiej, prowadzą bardzo rozmowy z przedstawicielami polskiej władzy, żeby Białorusini jednak byli uwzględnieni w ramach tej ustawy.

Niemniej, z tego, co mi wiadomo, nawet po upływie tych ustawowych 15 dni, nikt Białorusinów nie będzie z Polski wyrzucał. Nawet jeśli ktoś przekroczy jakieś terminy, nie powinno dojść do gwałtownych ruchów. Wydaje mi się, że nie powinno dojść do deportacji.

Wierzę, że w trakcie najbliższego tygodnia fala negatywnych emocji wobec wszystkich Białorusinów nieco opadnie. Ludzie zaczną rozumieć, że Białorusini nie są winni tej agresji. A już tym bardziej nie Białorusini, którzy znaleźli się w efekcie swoich działań na przymusowej emigracji w Ukrainie albo w Polsce.

Katastrofa humanitarna w Ukrainie to dramatycznie trudna sytuacja. Niestety będzie się tylko pogarszała. Bez wątpienia to właśnie do Polski trafi większość uchodźców. Dlatego wszystkie działania muszą być bardzo rozsądne, żeby nikt nie okazał się poszkodowany.

Z Ukrainy uciekają przecież nie tylko Ukraińcy. Uciekają Białorusini i ludzie wielu innych narodowości. Trzeba uważać, by odgórnymi decyzjami nie tworzyć dyskryminujących sytuacji, by nie tworzyć tym samym konfliktów między poszczególnymi narodowościami.

*Rozmowa została przeprowadzona 11 marca, kiedy poprawki o Białorusinach do specustawy dot. Ukrainy nie zostały jeszcze odrzucone przez Sejm.

;

Udostępnij:

Nikita Grekowicz

Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.

Komentarze