0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Zuchowicz...

Zbudowaliśmy wielowarstwowy system obrony przeciwlotniczej. Mamy Pioruny, zestawy Pilica, Małą Narew i Patrioty. Dzięki staraniom rządu PiS nasze niebo jest bezpieczne – napisał 14 października 2022 roku na Twitterze minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak.

Miało to wyjaśnić, dlaczego Polska nie weźmie udziału w programie budowy tzw. „europejskiej tarczy rakietowej”.

  • Niemal dokładnie miesiąc później, 15 listopada, w suszarnię zbóż w przygranicznym Przewodowie uderzyła zabłąkana ukraińska rakieta przeciwlotnicza, zabijając dwóch rolników.
  • Minął kolejny miesiąc – i minister Błaszczak zdążył odmówić skorzystania z niemieckiej oferty rozmieszczenia wyrzutni rakiet przeciwlotniczych Patriot wzdłuż polskiej granicy – i 16 grudnia doszło do kolejnego bardzo niebezpiecznego incydentu z naruszeniem polskiej przestrzeni powietrznej. Z Ch-55.

Jego szczegóły poznajemy dopiero teraz. A z każdą kolejną rewelacją włos jeży się nam na głowach.

Zbudowaliśmy wielowarstwowy system obrony przeciwlotniczej. Mamy Pioruny, zestawy Pilica, Małą Narew i Patrioty. Dzięki staraniom rządu PiS nasze niebo jest bezpieczne

Minister Obrony Narodowej na Twitterze,14 października 2022

Sprawdziliśmy

Minister kompletnie minął się z prawdą. Incydent z 16 grudnia 2022 roku wykazał, że polska obrona przeciwlotnicza nadal pozostaje nieszczelna, nawet na poziomie samych możliwości śledzenia celów

Uważasz inaczej?

Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.

Przeczytaj także:

O Ch-55 wiemy wciąż za mało

Informacje przekazane i przez wojskowych, i przez Ministerstwo Obrony Narodowej na temat tego, co tak naprawdę stało się pod koniec zeszłego roku, są szczątkowe.

  1. Wiemy, że 16 grudnia – w trakcie dużego rosyjskiego ataku rakietowego na Ukrainę – w polską przestrzeń powietrzną wleciał rosyjski pocisk manewrujący.
  2. Został wychwycony przez polskie (albo sojusznicze) systemy ostrzegania
  3. Następnie „zniknął” z radarów, by ostatecznie zaryć się w lesie w rejonie miejscowości Zamość pod Bydgoszczą niemal dokładnie na przedłużeniu pasa startowego wojskowego lotniska.
  4. Wiemy, że pocisk został odnaleziony dopiero pod koniec kwietnia, przez przypadkową osobę, która jeździła konno w pobliżu miejsca jego upadku.
  5. Wiemy – ale powiedzieli nam to eksperci ds. wojskowości i dziennikarze, a następnie (nieoficjalnie) wojskowi biegli – że był to pocisk manewrujący Ch-55 zdolny (i pierwotnie przeznaczony) do przenoszenia broni jądrowej. Nie miał jednak żadnej – również konwencjonalnej – głowicy. Rosjanie wykorzystują na sporą skalę przygotowane w ten sposób pociski Ch-55 w trakcie ataków rakietowych przeciwko Ukrainie. Ich zadaniem jest angażowanie ukraińskiej obrony przeciwlotniczej (i doprowadzanie do jej przeciążenia i zużycia załadowanych rakiet) na moment przed tym, zanim nadlecą bardziej precyzyjne pociski uzbrojone w głowice konwencjonalne. W języku wojskowych nazywa się to „saturacją obrony przeciwlotniczej przeciwnika”.
  6. Wiemy, że na otrzymaną od strony ukraińskiej wieść o zbliżającym się w kierunku polskiej granicy pocisku, poderwane zostały polskie i sojusznicze myśliwce. Wiemy też, że bezpośrednio po incydencie odbyły się poszukiwania szczątków rakiety, które jednak nie przyniosły rezultatu.

O wiele dłuższa jest jednak lista rzeczy, których na temat incydentu z rakietą Ch-55 nadal nie wiemy.

Przedstawiciele władz państwowych i najwyżsi rangą wojskowi zdecydowanie nie pomagają nam tej listy skrócić. Przyczyniają się za to do jej wydłużania, wzajemnie obarczając się odpowiedzialnością za brak odpowiedniej reakcji na naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez zdolny do przenoszenia broni jądrowej rosyjski pocisk manewrujący.

Oto więc, czego nie wiemy:

Kto mówi prawdę?

1. Nie wiemy, czy prawdę mówi premier

„Dowiedziałem się o tym incydencie wtedy, kiedy o tym poinformowałem. To było pod koniec kwietnia” - powiedział 10 maja Mateusz Morawiecki. Jeśli to prawda, oznaczałoby to, że szef polskiego rządu nie został poinformowany o naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej przez zdolny do przenoszenia broni jądrowej rosyjski pocisk manewrujący przez ponad 4 miesiące, które minęły od 16 grudnia.

2. Nie wiemy, czy prawdę mówi minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak,

który twierdzi, że sam w grudniu nie został poinformowany o incydencie przez armię. A ściśle mówiąc, przez generała Tomasza Piotrowskiego, pełniącego funkcję Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych. „Dowódca operacyjny zaniechał swoich instrukcyjnych obowiązków, nie informując o obiekcie ani mnie, ani Rządowego Centrum Bezpieczeństwa i innych służb” – stwierdził Błaszczak. Według Błaszczaka powołującego się na wyniki przeprowadzonej w DORSZ przez MON kontroli wszystkie procedury miały działać prawidłowo – aż do poziomu generała Piotrowskiego.

3. Nie wiemy, czy mówi prawdę szef Sztabu Generalnego generał Rajmund Andrzejczak

„Ja poinformowałem swoich przełożonych. Wtedy, kiedy miało to miejsce” – stwierdził Andrzejczak w mającej miejsce w Brukseli (w trakcie spotkania dowódców armii NATO) krótkiej rozmowie z dziennikarką RMF FM.

Szef Sztabu Generalnego podlega bezpośrednio Ministrowi Obrony Narodowej i jest jego organem pomocniczym w kierowaniu całokształtem działalności Sił Zbrojnych RP w czasie pokoju. Mówiąc o „przełożonych”, a nie „przełożonym” generał Rajmund Andrzejczak mógł mieć na myśli oprócz Błaszczaka również premiera (jako przełożonego Błaszczaka), a także prezydenta Andrzeja Dudę, który jako nominalny zwierzchnik sił zbrojnych ma prawo mianowania Szefa Sztabu Generalnego.

Z kolei Andrzejczak jest bezpośrednim przełożonym generała Tomasza Piotrowskiego jako dowódcy operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych. I to od niego musiał dowiedzieć się o incydencie z rakietą – jeśli tylko dochowana została droga służbowa.

Kto, w co gra?

4. Nie wiemy, co ma na myśli dowódca operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych generał Tomasz Piotrowski

Nie zaprzeczył oskarżeniom Błaszczaka, za to w piątek 12 maja opublikował emocjonalny apel „o rozsądek, o to, abyśmy w nadchodzących dniach bardzo ważyli emocje, abyśmy byli rozsądni w tym co robimy, abyśmy bardzo ambitnemu i agresywnemu przeciwnikowi nie dawali pożywki, nie dawali się dzielić na grupy. Bo ten przeciwnik już tylko na to czeka. Apeluję do Państwa, abyśmy byli silni i skonsolidowani. Abyśmy się nawzajem wspierali, aby nigdy więcej nie dochodziło do sytuacji, które pomagają przeciwnikowi, a szkodzą nam”.

Apel generała nie zawiera bezpośredniego odniesienia do sprawy rakiety znalezionej pod Bydgoszczą.

5. Nie wiemy, dlaczego pierwszym członkiem rządu, który potwierdził doniesienia o odnalezieniu rakiety był… minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro

Napisał on 27 kwietnia na Twitterze, że prokuratura wszczęła w tej sprawie śledztwo. Zrobił to, zanim stanowisko zajęli minister obrony i premier, i zanim zrobiła to armia.

View post on Twitter

Jakim cudem?

6. Nie wiemy, jaką — choćby w przybliżeniu — trasą poruszał się Ch-55

Pierwszy sygnał na jego temat pochodził od armii ukraińskiej. Na tej podstawie można by domyślać się, że wleciał on nad polskie terytorium znad Ukrainy. Ale nie jest wykluczone, że nadleciał on znad terytorium Białorusi. Nie ma informacji na temat tego, jak wyglądała jego dalsza, licząca nie mniej niż 450 kilometrów, trasa aż do okolic Bydgoszczy.

7. Nie wiemy, jak i gdzie szukano szczątków pocisku.

Wojsko poinformowało, że użyło między innymi śmigłowców. Nie mamy jednak pojęcia, jaki obszar przeczesywali żołnierze i czy w ogóle pocisku szukano choćby w przybliżeniu tam, gdzie rzeczywiście spadł. Z twierdzeń MON wynika, że poszukiwania były dość pobieżne (miał zostać do nich zaangażowany śmigłowiec i patrol policji) i zakończyły się już 19 grudnia. Brak przy tym wyjaśnienia, dlaczego rakiety nie szukano aż do skutku.

8. Nie wiemy też, czy wojsko zwróciło się do szefa MON o włączenie do poszukiwań innych służb

Taką informację uzyskała od swoich informatorów dziennikarka Onetu Edyta Żemła. Wojsko miało zwrócić się do szefa MON Mariusza Błaszczaka o włączenie do poszukiwań innych służb (jak żołnierze WOT, leśnicy i strażacy), zaś kierownictwo MON miało tej prośbie odmówić.

A czyja to była rakieta?

9. Nie wiemy też, czy i o czym Rosjanie powiadomili polskie

I czy w ogóle na to zareagowali. To bardzo ważne – bo można sobie wyobrazić całą paletę możliwych rosyjskich zachowań. Od tego najbardziej prawidłowego, polegającego na natychmiastowym przedstawieniu sytuacji i poinformowaniu strony polskiej, że pocisk nie jest uzbrojony, po to najbardziej niepokojący brak jakiejkolwiek informacji.

10. Nie wiemy, czy incydent był wynikiem awarii, ludzkiego błędu, czy celowym działaniem Rosjan.

Ale to nie jedyny powód do takiego braku pewności.

11. Nie wiemy bowiem również, dlaczego Ch-55 zniknął z polskich radarów chwilę po stwierdzeniu, że przekroczył on naszą przestrzeń powietrzną.

Nasuwa się najprostsza możliwa interpretacja – że wleciał on w lukę w polskiej obronie powietrznej między posterunkami radiolokacyjnymi.

Nie są one rozmieszczone równomiernie „gęsto” na terytorium Polski, a polska obrona powietrzna od dekad pozostaje niedoinwestowana. Zwłaszcza nieco dalej od wschodnich granic mamy więc najprawdopodobniej radiolokacyjne „białe plamy”. Zwłaszcza jeśli chodzi o pokrycie jej radarami stricte wojskowymi. Takimi, które potrafią wykrywać małe, nisko poruszające się obiekty, takie jak właśnie pocisk manewrujący.

12. Nie wiemy zatem, jak wiele wiedzą na temat niedoskonałości polskiego systemu obrony Rosjanie.

Co zaś za tym idzie, nie mamy pojęcia, czy pocisk wleciał w radarowe luki przez przypadek, czy też zaplanowaną trasą. Pytanie, czy wiedzą to odpowiednie polskie służby, również pozostaje dla nas otwarte.

***

Incydent z 16 grudnia i wszystko, co stało się później, to test, którego nie przeszły ani polska armia, ani instytucje państwa. Ani wreszcie osoby stojące na szczytach władzy w państwie i wojsku.

Dowiedzieliśmy się zarówno tego, jak bardzo nieszczelna jest polska obrona powietrzna, jak i tego, że minister obrony narodowej nie ufa najważniejszym generałom w polskiej armii. I jest gotów publicznie oskarżać ich o niedopełnienie obowiązków, by samemu uniknąć stricte politycznej odpowiedzialności.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze