0:00
0:00

0:00

27 października 2016 roku upływał termin na realizację "Zaleceń w sprawie praworządności w Polsce", który dawał rządowi szansę na zatrzymanie procedury praworządności na etapie drugie kroku.

Partia Jarosława Kaczyńskiego opinię KE zignorowała, a w - utrzymanym w wyraźnie pouczającym, nieco agresywnym tonie, 10-stronnicowym piśmie - stwierdza, że "strona polska nie dostrzega prawnych możliwości realizacji przedstawionego Zalecenia" ponieważ "ich wykonanie oznaczałoby naruszenie przez organy państwa obowiązującej Konstytucji i ustawodawstwa".

PiS nie uzasadnia jednak, jak realizacja zaleceń KE prowadziłaby do złamania Konstytucji i ustaw. I nic dziwnego, bo jest to całkowita nieprawda. Nie ulega żadnej wątpliwości, że wykonanie zaleceń Komisji Europejskiej oznaczałoby zaprzestanie naruszania Konstytucji przez organy państwa, czyli:

  • prezydenta Andrzeja Dudę, który od 3 grudnia 2015 bezprawnie uchyla się od obowiązku przyjęcia ślubowania od trzech sędziów wybranych przez Sejm poprzedniej kadencji,
  • oraz premier Beatę Szydło, której kancelaria wprost łamie konstytucję, odmawiając publikacji wyroków z 9 marca oraz z 11 sierpnia 2016 roku.

"Komisja niewłaściwie odczytała stan prawny"

Pierwszy poważny błąd merytoryczny jest na pierwszej stronie dokumentu. Rząd w tonie pouczenia wytyka Komisji Europejskiej, że "niewłaściwie odczytała stan prawny" pisząc: "w dniu 19 listopada 2015 r. Sejm znowelizował, w trybie przyśpieszonym, ustawę o Trybunale Konstytucyjnym, umożliwiając stwierdzenie nieważności wyboru sędziów dokonanego w trakcie poprzedniej kadencji Sejmu oraz mianowanie pięciu nowych sędziów".

Rząd przypomina, że ustawa z 19 listopada 2015 roku weszła w życie 5 grudnia, więc nie mogła być podstawą ani uchwał z 25 listopada, w których Sejm "stwierdził nieważność" uchwał o wyborze sędziów TK, podjętych przez posłów poprzedniej kadencji, ani wyboru przez ten Sejm kolejnych pięciu sędziów, co miało miejsce 2 grudnia 2015 roku.

To pierwsza strona, a już w piśmie Rządu Rzeczypospolitej Polskiej do Komisji Europejskiej robi się z poważnych ludzi idiotów.

Komisja Europejska nie twierdzi, że ustawa z 19 listopada była podstawą uchwał z 25 listopada lub uchwał o wyborze sędziów 2 grudnia - stwierdza tylko, że ustawa z 19 listopada umożliwiała unieważnienie wyboru pięciu sędziów dokonanego 8 października.

I ma rację. W ustawie z listopada zapisano w niej, że sędziowie składają ślubowanie "w terminie 30 dni od dnia wyboru", oraz że to złożenie ślubowania rozpoczyna bieg kadencji sędziego. Umożliwiało to prezydentowi zawetowanie wyborów poprzedniego Sejmu przez uchylanie się od przyjęcia ślubowania przez 30 dni.

Uchwały z 25 listopada mają z ustawą związek tylko pośredni. Gdy 24 listopada ogłoszono, że Trybunał Konstytucyjny orzeknie w sprawie listopadowej ustawy już 9 grudnia - a PiS doskonale wiedziało, że ustawa jest niezgodna z konstytucją - listopadowa nowelizacja straciła sens.

PiS zaczęło wtedy nową ofensywę w wojnie z Trybunałem. Najpierw - 25 listopada - ogłoszono właśnie (nie podając żadnej podstawy prawnej), że Sejm VIII kadencji stwierdził nieważność uchwał Sejmu VII kadencji, a potem w jeden dzień - 2 grudnia - wybrano pięciu nowych sędziów, opublikowano uchwały o ich wyborze w Monitorze Polskim, a prezydent zaprzysiągł czworo z nich.

Komisja nie odczytała więc niczego niewłaściwie. Treść odpowiedzi świadczy o tym, że to polski rząd ma kłopoty z czytaniem ze zrozumieniem.

To mylenie zapisu sekwencji faktów ze związkiem przyczynowo-skutkowym (błąd logiczny nazywany post hoc ergo propter hoc) powtarza się w odpowiedzi polskiego rządu kilkukrotnie. Choć - co opisaliśmy na końcu tekstu - błąd ten popełniła również Komisja Europejska..

Przeczytaj także:

"TK wypowiedział się o normie, nie o prezydencie"

Pół dokumentu przesłanego wczoraj z Warszawy do Brukseli zajmuje nonsensowne filozofowanie, którym rząd próbuje przekonywać, że wyroki Trybunału Konstytucyjnego nie odnoszą się do konkretnych faktów, ale są abstrakcyjnymi rozważaniami dotyczącymi systemu prawa w ogóle.

Pierwszy przykład tej absurdalna filozofii można znaleźć już na drugiej strony odpowiedzi, gdzie napisano, że "wyroki TK wydane 3 i 9 grudnia dotyczyły konstytucyjności określonych przepisów ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Nie stwierdzały one, czy wybór sędziów TK został dokonany prawidłowo, czy nie".

Na czwartej stronie rząd PiS upiera się z kolei, że "w sentencji wyroku TK odniósł się do spoczywającego na Prezydencie RP obowiązku niezwłocznego odebrania ślubowania od sędziego Trybunału wybranego przez Sejm. Należy jednak podkreślić, że TK wypowiedział się w ten sposób o rozumieniu normy prawnej, a nie o tym, że Prezydent RP musi zastosować dany przepis w odniesieniu do konkretnego sędziego".

Innymi słowy, PiS próbuje przekonywać Komisję Europejską, że gdy Trybunał Konstytucyjny orzeka,to chodzi o spójność przepisów, a nie o zgodność działań funkcjonariuszy publicznych z prawem.

Dlatego - argumentuje PIS - wyroki TK nie mają dla Sejmu ani prezydenta znaczenia, choćby było w nich wyłożone, do czego Sejm ma zgodnie z konstytucją prawo, albo jakie obowiązki leżą na Prezydencie RP, by jego działania lub zaniechanie działania nie było naruszeniem konstytucji.

To argument nie tylko całkowicie fałszywy. Jego poziom jest po prostu żenujący.

"Niekonsekwencje rozumowania Komisji"

Dlaczego to nonsens, pokazują rozważania rządu dotyczące obsady stanowisk sędziów TK, gdzie PiS pisze o "niekonsekwencji rozumowania Komisji", choć w rzeczywistości miesza dwa zagadnienia związane z obsadą stanowisk.

Błąd rządu polega tu na zatarciu różnicy między objęciem stanowiska przez sędziego, czyli osiągnięciem przez niego zdolności do orzekania (możliwość orzekania odróżnia sędziów, którzy złożyli ślubowanie od tych, których prezydent unika), a obsadzeniem stanowiska przez Sejm (to odróżnia sędziów od nie-sędziów - czyli tych, którzy zostali wybrani przez Sejm w oparciu o wywiedzioną z konstytucji podstawę prawną, umożliwiającą Sejmowi dokonanie takiego wyboru, od tych, którzy zostali co prawda wybrani przez Sejm, ale na już zajęte, a więc niemożliwe do obsadzenia stanowiska).

Wszystkie wątpliwości w tej sprawie Trybunał Konstytucyjny wyjaśnił w komunikacie z 29 lutego. Nie istnieje dokument lepiej wyjaśniający kto - zgodnie z Konstytucją - jest, a kto nie jest sędzią Trybunału Konstytucyjnego i dlaczego.

Biuro Prawne TK bardzo przystępnym językiem wytłumaczyło też związek między wyrokiem TK a jego skutkami.

"Wyrok w sprawie o sygn. K 34/15 (3 grudnia 2015), wpływa na ocenę obsady części stanowisk sędziowskich opróżnionych w 2015 r. Przesądza bowiem, że podstawa prawna dokonanego w październiku 2015 r. wyboru trzech sędziów TK (mających zastąpić sędziów, których kadencja upłynęła 6 listopada 2015 r.) jest zgodna z Konstytucją.

W świetle uchwał Sejmu VII kadencji z 8 października 2015 r., dotychczasowej praktyki ustrojowej i wyroków Trybunału Konstytucyjnego w sprawach o sygn. K 34/15 i K 35/15 (9 grudnia 2015), należy przyjąć, że kadencje sędziów: Romana Hausera, Andrzeja Jakubeckiego i Krzysztofa Ślebzaka rozpoczęły się 7 listopada 2015 r., ale Prezydent RP nie odebrał od nich ślubowania.

Podstawa prawna wyboru dwóch pozostałych sędziów TK (mających zastąpić sędziów, których kadencje upłynęły 2 i 8 grudnia 2015 r.) została uznana za niezgodną z Konstytucją. W konsekwencji ich wybór przez Sejm VII kadencji był nieskuteczny.

Tymczasem polski rząd pisze do Brukseli, że "wyroki z 3 i 9 grudnia nie dotyczyły mianowania sędziów".

"Wyroki nie są źródłem prawa powszechnie obowiązującego"

Na stronie szóstej polski rząd pisze, że "wyrok TK nie jest źródłem prawa powszechnie obowiązującego ani aktem normatywnym. Na pewno nie jest to akt, który stoi w hierarchii wyżej niż ustawa".

To mylenie pojęć i mieszanie rzeczy, których mieszać się nie da. Rzecz jasna wyroki nie są źródłem prawa powszechnie obowiązującego (których katalog zawiera art. 87 Konstytucji), ponieważ TK nie stanowi prawa - czyli nie tworzy jego norm. Wyroki sądu konstytucyjnego nie mogą być rozpatrywane jako alternatywa dla ustaw i rozporządzeń, ale jako ich selekcja.

Orzeczenia TK są w polskim systemie prawna rozumiane jako głos Konstytucji RP, czyli aktu prawnego stojącego najwyżej w hierarchii źródeł prawa.

Wyrok TK nie jest więc źródłem prawa powszechnie obowiązującego, ale wskazuje, które z tych źródeł należy stosować, a które jest nieważne. Warto tu podkreślić, że nie przypadkiem wyroków TK dotyczą pojęcia i regulacje bliźniacze wobec tych, które dotyczą aktów prawa stanowionego:

  • określenia "powszechnie obowiązujące" użyto w art. 190 ust. 1 Konstytucji RP (który stanowi, że "orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne"),
  • obszernie omówiono w niej kwestię "terminu wejścia w życie" orzeczeń TK,
  • oraz wskazano, że wyroki TK publikowane są tak, jak akty prawa stanowionego.

Konstytucja uprawnia Trybunał Konstytucyjny nawet do natychmiastowego uchylenia przepisów ustawy, jeżeli są one rażąco sprzeczne z konstytucją, więc w tym znaczeniu wyroki Trybunału (wcielające w życie stojącą za nimi Konstytucję) są ważniejsze niż ustawy.

"Trybunał nie dokonuje wiążącej wykładni przepisów prawa"

Czwarty poważny błąd w piśmie rządu związany jest z obszernie omówionym argumentem, że "żaden z przepisów Konstytucji RP nie daje Trybunałowi prawa do dokonywania wiążącej wykładni przepisów prawnych, która obowiązywałaby wszystkie organy państwa".

Ten pomysł rządu oparty został na zmianie, którą rzeczywiście wprowadziła Konstytucja RP z 2 kwietnia 1997 roku. Wcześniej - z powodu rozchwianego ustroju oraz fatalnej jakości prawa PRL - potrzebna była instytucja ustalająca obowiązującą wykładnię dalece niedoskonałych przepisów. Wprowadzenie nowoczesnej konstytucji w 1997 roku pozwoliło ustrojodawcy zrezygnować z tych przepisów - roboczo łatających fatalny stan systemu prawa przez wybieranie między alternatywnymi przepisami i interpretacji przepisów ustawowych - i scentralizować zadanie ochrony spójności systemu prawa przez powierzeni Trybunałowi zadania i kompetencji umożliwiających ochronę norm konstytucyjnych.

Innymi słowy, po 1997 roku Trybunał nie ustala obowiązującej wykładni przepisów, tylko stwierdza, czy nie są one niezgodne z Konstytucją i co z tego wynika. Pomysł rządu, aby na tej podstawie dowodzić, że wyroki TK nie obowiązują instytucji państwa jest nie tylko błędny, ale po prostu śmieszny. Ponieważ wydawane w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej wyroki TK mają moc "powszechnie obowiązującą i są ostateczne", to jakby rząd się nie gimnastykował, nie jest w stanie bez łamania konstytucji uniknąć obowiązku stosowania się do wyroków Trybunału.

Bramka honorowa

Pocieszeniem może być to, że rządowi udało się wskazać rzeczywisty błąd w zaleceniach Komisji Europejskiej. Na stronie czwartej rząd słusznie wytknął KE, że ustawa z listopada 2015 roku nie była podstawą prawną wyboru nowych sędziów.

Tymczasem treść sporządzonego w Brukseli dokumentu (pkt 7, strona 8 "Stanowiska...") brzmi następująco: "W dniu 9 grudnia Trybunał Konstytucyjny unieważnił między innymi podstawę prawną, na której oparł się Sejm nowej kadencji, dokonując wyboru trzech sędziów w miejsce tych, których kadencja wygasła w dniu 6 listopada 2015 r., pomimo faktu, że stanowiska te zostały już zgodnie z prawem obsadzone przez Sejm poprzedniej kadencji".

Tu Komisja Europejska nie ma racji i popełnia ten sam błąd (post hoc ergo propter hoc), który w odpowiedzi popełnił rząd PiS. Nie ma to co prawda wpływu całość, ale dla polityków Prawa i Sprawiedliwości pewne pocieszenie może stanowić fakt, że nikt nie jest doskonały.

Post scriptum

OKO.press skierowało do Centrum Informacji Rządu pytanie o nazwiska autora lub autorów tekstu wysłanego przez rząd do Brukseli. Uważamy za zasadne, aby opinia publiczna była świadoma, kto przygotował ten pełny błędów, a w efekcie kompromitujacy dla Polski dokument

;
Na zdjęciu Stanisław Skarżyński
Stanisław Skarżyński

Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.

Komentarze