0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Marek KowalczykFot. Marek Kowalczyk

Chwila po szesnastej, już ciemno. Przy krajówce prowadzącej do przejścia granicznego Dorohusk-Jagodzin stoją dwa przytulone do siebie ciągniki siodłowe. Na tablicy rejestracyjnej napis PROTEST. Na środku drogi w klinie blokady pod koła tkwi flaga Polski, trochę już ubrudzona.

Do przejścia granicznego trzy i pół kilometra, kolejka tirów ciągnie się na kolejne siedemnaście w stronę Chełma. Wokół cisza. Wszyscy czekają.

Ukraińcy z początku czerchy, czyli kolejki odliczają czas do „równej godziny”. Wtedy mogą ruszać. Raz lecą dwa ADR-y, czyli ładunki niebezpieczne i dwie firanki, czyli ciężarówki ze zwykłym towarem, raz dwie humanitarki i dwie firanki. Te firanki to od plandek. Zdarza się, że przejeżdża więcej tirów. Zasady się zmieniają.

Polscy przewoźnicy i kierowcy też czekają, już od ponad miesiąca. Liczą, że dopną swego i wróci nakaz zezwoleń na przewozy dla ukraińskich przewoźników. Ale dni mijają, pat trwa.

Czwartego grudnia Morawiecki nic nie ugrał w Brukseli. Unia Europejska nie zamierza przywracać zezwoleń, zniosła je po rosyjskiej inwazji, by umożliwić transport towarów do i z Ukrainy po zablokowaniu dróg morskich przez Rosję.

– Ta unijna od transportu nas wyśmiała, bo jak można w ogóle taki wniosek zgłosić! – mówi Mateusz ze Szczytna, 400 km od blokady.

PiS umył ręce. Protestujących to nie zaskakuje. Przez te osiem lat wystarczająco krwi im napsuli. A nowy rząd? PO niby za przedsiębiorcami, zobaczy się. Tusk ma poruszyć sprawę przewoźników na szczycie Rady Europejskiej, w kuluarach. To się jeszcze okaże. Chyba najbardziej aktywna jest tu Konfederacja. Krzysztof Bosak i Rafał Mekler mówili na granicy, że „trzeba wytwarzać presję polityczną, by zrealizować postulaty, które nie są niemożliwe do spełnienia”.

Na razie nic się nie zmienia. Protestujący obawiają się, że święta ich tu zastaną. Postawili już małą, sztuczną choinkę. Liczą, że ktoś z opłatkiem przyjedzie. Lampki rozświetlają mrok.

Noc, stoi ciężarówka, przed nią dwaj mężczyźni, rozmawiają z kierowcą
Jedna z ciężarówek wioząca paliwo do Ukrainy. Przepuszczane są o równej godzinie. Fot. Marek Kowalczyk.

A co to za humanitarka?

Tysiące ukraińskich kierowców tkwi na poboczach. Niektórzy utknęli przy krajówce za Chełmem. Tam nawet toalety nie ma, ruch dzień i noc. W pobliżu granicy przynajmniej spokojniej. Ale jak stać tygodniami bez prysznica, bez wody, bez jedzenia, bez paliwa?

- Psychika siada. Siedzisz zamknięty w kabinie metr na dwa. Jak w więzieniu. Śpisz słabo albo prawie wcale, bo nie wiadomo, kiedy się coś ruszy. Trzymają nas jak jakichś zakładników – mówi Jurij. Stoi na końcu kolejki. Nie dziwi się, że niektórzy są bliscy załamania.

Sam zachowuje spokój. Przyjechał kilka godzin temu z Warszawy. Odbierał tam humanitarkę, „technikę” do odminowywania. Pokazuje na koparki na lawecie i dokumenty. Jedzie na Zaporoże. Nie wie, kiedy odjedzie.

Nie puścili go, chociaż tłumaczył, że wiezie sprzęt dla wojska potrzebny do kopania okopów.

– Przepuszczają lekarstwa i pomoc materialną. Tak mi mówili. Policja spisała numer rejestracyjny na kartce i kazała wracać do kolejki. A przecież humanitarka miała przejeżdżać bez kolejki!

Życzę mu, żebyśmy się następnego dnia nie spotkali.

Marek, we fluorescencyjnej kurtce i czarnych spodniach narciarskich, też na początku rosyjskiej inwazji woził humanitarkę. I to w okolice Charkowa. Firmę transportową prowadzi od 25 lat. Dwóch Ukraińców, których zatrudniał przed pełnoskalową wojną, służy teraz na froncie. Przez cały czas dostawał od nich informacje z pierwszej ręki. Od dwóch tygodni nic.

– Jakoś przed protestem humanitarki już tak nie jeździły, a od blokady nagle wszyscy znowu wiozą. Wszystko nagle humanitarka! Numer ID wyrabiają, jakieś dokumenty pokazują. Chcą oszukać, bo im się nie chce w kolejce czekać – mówi Marek.

Jurija też zawrócili. Stwierdzili, że ma „lewe papiery”. – Bo co to za humanitarka? Sprzęt za miliony! Pewnie na sprzedaż – szydzi Łukasz z Chełma, szczupły 33-latek, cały na czarno, z orłem na ramieniu i napisem „Polska”. Już wcześniej organizował protesty przewoźników: tego lata i przed rokiem. Ma własną firmę przewozową, pięć pojazdów, dostarcza ładunki głównie do Ukrainy.

Teraz podchodzi sceptycznie do każdego dokumentu, którzy przedkładają mu ukraińscy tirowcy. „Co to jest? Kto ci, kurwa, ten krzyż narysował?”. Mówi, że się zna, bo sam przecież jeździ. Takie dokumenty to by w trzy minuty wyrobił, pieczątkę przekserował i gotowe.

- Ukraińcy tacy są, kombinują. Prawo jazdy sobie kupują. Jeżdżą bez nogi, ręki, jeden prawie ślepy się tu trafił. Nie ma jakości usług. Ukry przyzwyczajone, że wszystkim można dać w łapę i załatwione. A w Polsce i reszcie Unii tak nie ma. Trzeba przebyć szkolenie, podnieść kwalifikacje. A oni ledwo co prawo jazdy mają i już w trasę.

Mężczyzna w pomarańczowej kurtce przed ciężarówką
Jurij, ukraiński kierowca wiezie koparkoładowarki w ramach pomocy humanitarnej, pokazuje dokumenty. Czwartek 7 grudnia, godzina 15.45. Fot. Marek Kowalczyk.

Policja pyta, co powiedzieć z tyłu

Jurij próbuje po raz kolejny. Podjeżdża pod blokadę. Łukasz znowu kręci nosem. Ale tym razem dokumentom przygląda się też funkcjonariuszka służby celnej i celnik w moro. Ich zdaniem papiery są w porządku, załadunek spełnia wymogi.

Ale decyzję pozostawiają protestującym. Bo to oni tutaj rządzą.

Garstka mężczyzn, często sam Łukasz, wydaje wyrok: ty możesz jechać, ty postoisz. Też wieziesz banany? Posrało was z tymi bananami? To jedź! A ty kiedy gruziłeś (załadowywałeś się, Łukasz wtrąca ukraińskie słowa). Dwa dni temu? To postój jeszcze. A ty na koniec kolejki!

Część ładunków dostaje pierwszeństwo, ale niektóre, między innymi koparki na lawecie Jurija, muszą poczekać. Bo to Łukasz decyduje, czego Ukraina na ten moment potrzebuje.

Część policjantów z nim wszystko uzgadnia: „To ile teraz puszczacie? Ile ADR-ów? Co tam powiedzieć z tyłu, bo pytają?”

Ale niektórzy policjanci upominają go, przecież nie oni ten protest zorganizowali. „Idźcie i zróbcie z tym porządek. Nie może być tak, że podchodzą do mnie w siedemdziesiąt osób. Ja tu przecież o niczym nie decyduję, tylko porządku pilnuję”.

Łukasz przyznaje, że czasami trzeba iść na ugodę, przepuścić więcej samochodów, bo komendant prosi. – Ale ogólnie policja nas wspiera, są bardzo za nami.

Stoję na poboczu i próbuję nie unosić brwi ze zdziwienia. Czy to państwo w państwie z Łukaszem na czele?

Przeczytaj także:

Wołyniaki!

Jurij nie rozumie dlaczego Polacy protestują. Od sześciu lat wozi do Ukrainy kombajny, traktory i inny wantaż, czyli ładunek z Niemiec, Holandii, Francji, Czech. Obowiązują go te same przepisy, co Polaków, ma wszystkie uprawnienia. Też musi robić przerwy, trzymać się zasad. To w czym problem? Może to taka polityka starego rządu, a protestujący ją po prostu wykonują? Może rozgonią wszystkich, jak się polska władza zmieni?

W kolejce stoi po raz pierwszy. Jest z Kowla na Wołyniu. Żona i dwóch chłopaków, 13 i 11-latek tam na niego czekają. Wołyniaków Łukasz szczególnie nie lubi. Rozpoznaje ich po rejestracjach, AC to właśnie Wołyń. „Ci to najgorsi. Już się na nas czają. Ja pani mówię, będzie drugi Wołyń jak nic”.

Proszę, puśćcie do domu

- Ale ja nie oszukuję! – tłumaczy się Andrij z Czernichowa. Szczupły mężczyzna w dżinsach podjechał wieczorem na blokadę. A nuż przekona i puszczą? Skostniałe ręce ogrzewa w kurtce z odblaskami. – ADR wiozę. Szósty dzień stoję. Przepuście, panowie.

Marek, właściciel firmy przewozowej, który ma akurat dyżur: – Dokładnie wiemy, co ty wieziesz, opryski. Bardzo pilny towar, tak? Jak to będzie na wiosnę stosowane. Tam dwóch Polaków stoi z tym samym co ty. W tym samym miejscu się ładowaliście. Wracaj do kolejki.

- Ale ja pana proszę.

- A ja ciebie proszę. Po ukraińskiej stronie stoją moje samochody i nie mogą wjechać. Postój tu prawie dwa miesiące, jak moi kierowcy, a nie sześć dni. Od 15 października samochód nie może do Polski wjechać, to o czym ty dyskutujesz chłopie?

- Ja nie dyskutuję.

- Jedź do domu autobusem i wrócisz, jak twoja kolej przyjdzie. No co się śmiejesz?

- Ja towaru za dwa i pół miliona wiozę. Ja tego nie zostawię.

- Co mnie dwa i pół miliona interesują? Myślisz, że my tańsze ładunki wozimy? Tam są moje samochody i nie wiem, może mi już solarkę czy baterie ukradli?

- Proszę, puśćcie do domu.

- Nie, idź do maszyny i jedź na koniec kolejki. Jest protest i pewne rzeczy przepuszczamy, pewne nie.

- A przeciw czemu ty protestujesz? Przeciwko mnie protestujesz?

- Nie będziemy tu dyskutować. Twój ładunek nie podlega do szybkiego przejazdu.

- Ale to jest ADR.

- ADR-ów nie puszczamy, tylko humanitarkę, mięso, kwiaty, to co się szybko psuje.

- I ADR.

- Twój ADR może stać do wiosny.

I to właśnie tak wygląda, podsumowuje Marek.

Do rozmowy dołącza Piotrek spod Lublina, młody chłopak, jeździ od dwóch lat, głównie do Ukrainy. Ręce cały czas w kieszeni. Kominiarkę zsuwa z twarzy tylko, żeby odpalić cienkiego, mentolowego papierosa. – Najpierw puśćcie nasze samochody, to pogadamy. Była rozmowa, my waszych 50 samochodów puścimy, wy naszych 10, ale wasz minister infrastruktury, Derkacz powiedział nie i koniec.

- Ja też nie wszystko rozumiem, co oni gadają. Tych ministrów więcej jak kierowców. Można projichać?

- Nie. Na koniec.

- To nie pojadę?

- Nie pojedziesz – Marek ucina rozmowę z Andrijem. – No serce boli, ale jak tego przepuścisz, to powie na radiu do innych: pogadajcie z tymi Polakami, bo jak im, kurna, makaron na uszy nawiniesz, to oni cię puszczą. No żal mi go. Młody chłopak, pewnie żonę ma, dzieci ma. Do domu chce, spotkać się. Ale ja też mam rodzinę. I do tego inne sprawy na głowie.

Zielony namiot rozbity na szosie, obok sterta porąbanego drewna i sztuczna choinka
Baza protestujących. Fot. Marek Kowalczyk.

Nielegalne kabotaże

Marek mówi, że firma transportowa to stres i wieczna kalkulacja. – Nie ma stabilności. Konkurencja ogromna, zobowiązań jeszcze więcej, opłaty, dopłaty, ZUS-y, srusy, ubezpieczenia, nie ubezpieczenia. Samochód może fajnie wygląda, ale wziąć w leasing, utrzymać, to schodzi dziesięć tysięcy miesięcznie. Do tego kierowcy chcą po siedem, osiem tysięcy, niektórzy nawet dychę. Zatankować też trzeba. Jak opona pójdzie, to dwa, nawet dwa i pół tysiąca za wymianę. Kosztów mnóstwo, a zarobki niewspółmierne.

A teraz jeszcze straty. Samochody Marka stoją po ukraińskiej stronie, kierowcom musi zapłacić. Ale nie zamierza rezygnować z blokady. Bo to walka o być albo nie być: „Ukraińcy zabierają nam pracę”.

Przed wojną ukraińscy przewoźnicy, podobnie jak polscy, dysponowali 160 tysiącami zezwoleń: 100 tys. na przewóz, 60 tys. na tranzyt. Ukraińscy kierowcy wykorzystywali 100 procent zezwoleń, polscy między 35 a 40 procent. Teraz umowa UE–Ukraina dopuszcza nielimitowane przewozy, ale tylko między Ukrainą a na przykład Polską albo innym krajem UE. Kabotaż, czyli przewóz ładunków na terenie państwa do którego wwiozło się towar czy usługi cross-trade, czyli przewóz między innymi krajami UE, w tym ładunków powrotnych, są zabronione.

Według protestujących Ukraińcy tych zasad nie przestrzegają. – Wyładowują się, a później biorą zlecenia w Polsce albo w innych krajach. Chcą nas wykosić. Po wojnie nasz udział na rynku zmniejszył się drastycznie, do jakichś czterech, pięciu procent może. A jak pani jechała w tę stronę, to ile pani widziała polskich, a ile ukraińskich ciężarówek?

To te „nielegalne kabotaże” miały przelać czarę goryczy. I kolejki po ukraińskiej stronie. Polscy przewoźnicy nalegają już od kilku lat, żeby przyspieszyć odprawy i zwiększyć liczbę przepuszczanych pojazdów tak, by zmniejszyć zatory na granicach. – Ale nie. Nawet polscy celnicy nie za bardzo współpracują. Bo trzepią i trzepią – mówi Piotrek, sam wielokrotnie stał na granicy po kilka dni. Zwykle na pusto, bo „w Ukrainie nie opłaca się ładować”. – Nawet potrafią ci wlepić mandat, bo jedzenie polskie ze sobą z powrotem wieziesz z Ukrainy. Nawet jak w banderolach, wszystko zapakowane, to nie można. A ja wiem, jak długo będę tam stał? Przecież muszę coś jeść. Raz mi polski celnik wyjmował wszystko z lodówki po kolei: jajka, kiełbasę, coś tam innego. Za to 400, za to 400, razem 2400 złotych do zapłaty. Ja oczy szeroko. To był pierwszy raz, celnik mi uwierzył i ręką machnął. Ale innych dziabnęli.

Po stronie ukraińskiej obowiązuje e-czercha, kolejka elektroniczna. Łukasz wyciąga telefon, żeby pokazać jak to działa. Z listy państw wybiera Polskę (13 przejść granicznych). Wyświetla się przybliżony czas oczekiwania. Na przejściu Jagodzin-Dorohusk: trzy miesiące, dwa dni, 19 godzin, 12 minut. 131 pojazdów w kolejce. Najdłuższa czercha ciągnie się przed Medyką – czeka tam 2407 pojazdów.

Po polskiej stronie kierowcy czekają i po dwa, trzy tygodnie przy drodze, bez możliwości sprawdzenia, kiedy będą mogli przejechać. Nie wiedzą, czy mijające ich ciężarówki się wciskają, czy po prostu mają prawo do szybszego przejazdu. Protestujących to wszystko nie obchodzi.

Marek: – Moje samochody stoją w Ukrainie od ponad miesiąca. Przekręty są z tą ich e-czerchą. Już ma być twoja kolej, a dostajesz mail, że wypadłeś z kolejki, bo nie znajdujesz się na terytorium Ukrainy, a akurat samochód na rampie się rozładowuje albo że za dużo czasu zajęło ci przejechanie granicy i cofają cię na koniec. I zabawa od nowa.

„Bałagan” na granicach pozostaje. – Niby otworzyli nowe przejście z myślą o Polakach, a to głównie Ukraińcy na pusto wjeżdżają i się znowu na naszych przejściach ustawiają. Przecież wiedzą, że protest, to po co przyjeżdżają?

Jaka u ciebie wojna?

W piątek rano z blokady w stronę zaparkowanych ciężarówek idzie grupa kierowców. Pytam, czy to „pielgrzymka przyszła na negocjacje”. Bo Piotrek mi opowiadał, że raz dziennie przychodzi do nich na rozmowy delegacja.

- Bić nas przyszli – rzuca dyżurny protestujących. – No, żartuję. Spokojnie jest, proszę pani.

Piotrek mówił, że ukraińscy kierowcy czasami się awanturują. W ogóle dużo jest żartów na temat bicia, ale na gadaniu się kończy.

Ukraińcy chcą po prostu dowieźć swój wantaż, wielu się potem uśmiecha, jak mija blokadę.

A protestujący nie zamierzają odpuścić. Trzeciego grudnia złożyli nowe zawiadomienie o proteście do gmin. Blokada ma potrwać do lutego.

Piotrek przyjeżdża tu, kiedy tylko może. Ma niedaleko. Kiedyś śmiał się z tirowców, bo w tej budzie tylko siedzą. Ale jak zrobił prawo jazdy, zaczął jeździć ciężarówką, to połknął bakcyla. – Przeżycia są, trzeba sobie radzić. Opona ci strzeli albo samochód nie chce odpalić. Raz w kolejce na Ukrainę. Ja z mechaniką to mało miałem wspólnego, olej sobie zmienię, filtry i tyle. Podniosłem kabinę, zadzwoniłem do szefa. Powiedział, że pewnie padł rozrusznik i rano przyjedzie. A to była trzecia w nocy. Popatrzyliśmy z kolegą, co lepiej się zna, bo jeździł na Rosję i się okazało, że to przewód się upalił. Zarobiliśmy nowy i pojechałem.

Ale koło od ciężarówki już ciężko zmienić. Trzeba tak je ustawić, żeby otwory w felgach ze szpilkami się pokrywały, przykładasz rurki i podnosisz koło... – Piotrek wchodzi w szczegóły. Zmieniał koło już trzy razy, a zaczął jeździć zaraz po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Czy się bał? – A widziała pani zdjęcia, żeby bomba w ciężarówkę uderzyła? Widzieliśmy gorsze wypadki, ale na zachodniej ścianie wojny nie widać. Tu często do nas podchodzą i zawodzą, że wojna, wojna. No to pytam, skąd jesteś. Z Kowla. To mówię: Jaka u ciebie wojna? A ten do mnie: do zobaczenia na Ukrainie – Piotrek wykonuje gest podcinania gardła.

Tuż przed rozpoczęciem protestu Piotrek miał nieprzyjemną sytuację. Stał we Lwowie. Nagle walenie do kabiny. – „Szo ty Poljak? Wypierdalaj stąd na protest!”. Bo na lubelskich tablicach byłem, a wszystkie LLU strajkują. Chciał mnie z Ukrainy wygonić.

Ukraińscy kierowcy też pilnują, by nikt nie przejeżdżał bez kolejki. Fot. Marek Kowalczyk.
Noc, grupa mężczyzn w żółtych kamizelkach odblaskowych stoi przy policyjnym radiowozie
Kierowcy ukraińscy przy polskim radiowozie. Fot. Marek Kowalczyk.

Tu żadna rakieta nie spadnie

Pytam, jak ta cała sytuacja wpłynie na stosunki polsko-ukraińskie. Kazimierz Smal, wójt gminy Rudy-Huty, 20 kilometrów od przejścia, jest pewny, że się pogorszą. – Problemy się nawarstwiają. Najpierw afera zbożowa, teraz to. Siedzimy na bombie. To może lada chwila wybuchnąć.

Niektórzy Ukraińcy w kolejce nie rozumieją, dlaczego protestujący nie wylądowali jeszcze w tiurmie za tę samowolkę. Czekają na zaprzysiężenie nowego rządu. Może Tusk się nimi zajmie? Sami nie zamierzają dochodzić sprawiedliwości. Ani forsować blokady, czy przejeżdżać pod nieuwagę protestujących. A okazje się zdarzają.

Na przykład teraz. Na blokadzie nikogo. Marek smaży kiełbasę w „chłodni” – naczepie, która służy za kuchnię. Można by wykorzystać moment i po prostu przejechać. Ale wszyscy karnie stoją w kolejce. Gdy wybija kolejna „równa godzina” pod blokadę podjeżdża Andrij. Załatwił nowe dokumenty w Chełmie. – Zadzwonił gdzie trzeba, przesłali mu nowe papiery z odpowiednimi kodami, to puszczamy – wyjaśniają protestujący.

Ale parę osób musi się cofnąć. – Patrzcie jaki gagatek. Teleportował się. Siedem dni niby stoi w kolejce, a 30-go się ładował w Lyonie. Stamtąd się przecież cztery dni jedzie. Zamieszał coś z szychtami. Niech sobie postoi, odpocznie. Spokojnie, tu na ciebie żadna rakieta nie spadnie.

Szychta tirowca to cztery i pół godziny za kółkiem. Później obowiązkowy postój 45 minut. I po przerwie znowu maksymalnie cztery i pół godziny jazdy. Tylko trzy razy w tygodniu można przedłużyć do 10 godzin.

Barszcz i Pismo Święte

Przez blokadę po raz kolejny przejeżdża auto z dostawą jedzenia. Podobno członkinie Koła Gospodyń Wiejskich w Żurawcach Osadzie pojawiają się tu z zupą. A w niedziele od tira do tira krążą zielonoświątkowcy z Chełma. Zaczęli w pierwszą niedzielę protestu. Po nabożeństwie pastor rzucił hasło: Kto mógłby zanieść potrzebującym Ukraińcom kawę, herbatę i kieszonkowe Pismo Święte po ukraińsku? Zgłosiła się czteroosobowa ekipa, chodzą do dziś. Pisma Święte już im się skończyły, ale asortyment pomocowy powiększył o barszcz ukraiński i kanapki. Odkąd spadł śnieg, trzydziestolitrowe termosy wożą na sankach. Ich „szychta” potrafi zająć kilka godzin.

Sebastian Kołodziej wierzy, że „rozładowują napięcie międzynarodowe”.

Bo atmosfera jest jego zdaniem na ostrzu noża a „sytuacja dramatyczna”. „Chłopakowi zginął brat na wojnie, do Kowla jechał, nie puścili na pogrzeb. Wielu tak nie puszczają i ludzie stoją w tym zimnie, nadzieję tracą”. – Dodajemy im otuchy, bo władze lokalne nie reagują. Politycy na górze tylko regulują pioneczkami, a szaraczki cierpią.

Pracowniczka gminy Dorohusk twierdzi przez telefon, że „oni w gminie za mali, żeby coś zrobić w temacie”. To na poziomie Unii się trzeba dogadać.

Dzwoniłam w poniedziałek, czwartego grudnia, kiedy Komisja Europejska rozpatrywała sprawę.

– Zobaczymy jak się protestujący odniosą do decyzji. Gmina mogłaby teoretycznie wydać decyzję o zakazie protestu, ale co z prawem ludzi do protestowania?

Ustawa o transporcie cała do zmiany

Powoli zmierzcha. Łukasz robi z kolegą rundę po tirach. Wyliczanka zaczyna się od nowa: ty jedziesz, ty nie jedziesz, ty postoisz. – I podjedzcie trochę do przodu, bo mi się podeszwy zetrą od tego chodzenia -zarządza Łukasz i wraca do bazy.

Marek próbuje rozpalić ogień, wrzuca kilka kawałków drewna ze stosu do blaszanej beczki, polewa benzyną z kanistra. – Odejdź, bo za Bugiem zaraz wylądujesz, jak to wybuchnie.

- Co to za benzyna bez oktanu, że się nie jara? Rosyjska? – rzuca kolega.

Łukasz biegnie do swojego tira z banerem „Protest”, zaparkowanego na poboczu. Wraca z fakturami z września, wrzuca. Po chwili pochłania je ogień. Buchnęło!

- A zapłacili ci chociaż? – śmieje się kolega.

- Ja już tylko gotówkę biorę, nawet konta w banku nie mam.

Łukasz prowadzi firmę od 11 lat, jeździ od 14, narzeka, że niektóre polskie firmy „zapominają mu zapłacić” i jest pół miliona do tyłu. – Ludzie komentują to tak: jak nie chcecie, to nie jeździcie. Tylko dlaczego ja mam z tego kierunku zrezygnować?

Marek: Branża transportowa wnosi do budżetu kupę pieniędzy. Kto mi teraz uwierzy, że jest mi ciężko, jak się dorobiłem. Jeżdżę mercedesem, mam piękny dom, wszystko poustawiane. Kto mi będzie współczuł, bo mam teraz problemy? No nikt. Ludzie myślą tak: kurcze, ja mieszkam w bloku, a on ma dom, ma basen, ma tamto, ma wszystko. Ale że ja muszę harować, żeby ciężarówka mu konserwę, chleb czy tam mąkę na ciasto, na wypieki świąteczne przywiozła, o tym już mało kto myśli.

- Zatrudniamy ludzi. Jak taka jedna firma transportowa padnie, to ludzie bez pracy zostają – dorzuca kolega.

- Dokładnie. Prowadzimy biznes, to nie praca przy taśmie, że, jak ci nie pasuje na jednej, to idziesz na drugą, bo więcej płacą. Człowiek jest związany z tą branżą. Nie da się tak odciąć – mówi Marek. – Ale nas zalewają. Jesteśmy krajem rozwiniętym i oni z tego korzystają. Jak Ukraina wejdzie do Unii, to będzie jeszcze gorzej. Bo nie chodzi tylko o transport.

Marek, spod Grójca pod Warszawą, jest też producentem jabłek. – To jeszcze by była konkurencja na tym polu. Nie mówiąc już o zbożu, nasze by szło za bezcen. O, cement przyjeżdża z Ukrainy! Tam jest bocznica przeładunkowa, widzi pani? Czy nasza cementownia w Chełmie nie dostaje przez to po tyłku?

Wyglądamy z okna przyczepy kempingowej, która stoi obok chłodni. Nareszcie ciepło. Ale siedzenie „na kempingu” kosztuje: dwadzieścia litrów benzyny na dobę idzie, żeby to ogrzać. To 120 zł plus wynajem przyczepy 170 zł za dzień.

Do Łukasz co chwilę ktoś dzwoni. „A ja mam informacje z góry, że w poniedziałek dostajemy wpierdol i idziemy do domu”, żartuje przez telefon. A może nie.

Jak Derkacz, ukraiński minister infrastruktury przyjechał do Dorohuska, to Łukasz aż huknął na niego. – Bo mi tłumaczy, jak mam się w e-kolejce rejestrować, a ja to od lat robię! No gadał nie na temat.

Marek do Łukasza: – To są teoretycy. Te wszystkie ustawy są na potrzeby polityczne pisane, na potrzeby partii, na potrzeby kogoś tam.

Pytam, co by się musiało zmienić w sektorze transportu.

Łukasz: – Maksymalny termin płatności faktury do 7 dni, a nie tak jak jest teraz 60 dni. A robi się z tego 90 dni, cementownia płaci po 120 dniach. Zgodnie z literą prawa to oni dostają kredyt od przewoźników.

Marek: – Na CPN-ie przecież nie powiem, że zapłacę za 120 dni.

Kolega: – Podatek trzeba jeszcze odprowadzić.

Marek: – Trzeba być bardzo operatywnym. Jak się oleje i pośpi chwilę, to później nie ma czego zbierać.

Łukasz: – Ustawa o transporcie cała do zmiany.

- Co tam jedzie? Przecież tego nie ustawialiśmy w kolejce – ekipa wyskakuje z kempingu, żeby zrobić porządek.

widok przez okno przyczepy kempingowej na przejeżdżające tiry
Protestujący obserwują tiry przez okno swojej przyczepy kempingowej. Fot. Marek Kolczyk.

Sojuz

Łukasz myślał, że po dwóch tygodniach będzie po wszystkim. To przecież nie pierwszy protest. Występowali z postulatami i w sierpniu, i we wrześniu. Ale co, teraz nie ma odwrotu. Czekają do poniedziałku.

– Ukry mówią, że są z Tuskiem dogadani. Poszła kasa. Uratowałby nas tylko układ dwustronny z pominięciem Unii Europejskiej. Albo do Sojuzu się musimy dopisać.

- Z Sojuzu to powinniśmy się wypisać – upomina kolega.

- Do sojuzu ruskiego, a nie do eurosojuzu!

Do Nowego Roku

- To chyba Ruscy na tę blokadę pieniądze dają – ukraińscy kierowcy kręcą głowami. Stoją większą grupą przy końcu czerchy w odblaskowych kamizelkach. Zagradzają drogę kierowcom, którzy chcą przejechać bez kolejki. – A to jeszcze dziesięć kilometrów zostało. W takim tempie to do Nowego Roku będziemy tu stać. Ci Polacy, co blokują, to nienormalni są!

- A jak was traktują? – podpytuję.

- Ci, którzy pracowali w Ukrainie, to OK. Ale ci, co na Rosję, Białoruś jeździli, to gorzej. Oni robili interesy z Rosją, a teraz nie mogą, bo embargo.

- Niektórzy Polacy się denerwują, bo w Ukrainie muszą stać – dodaję.

- Ale jest e-czercha. Oni wiedzą, kiedy będą odprawieni. Stoją na parkingach, jest dusz, jest toaleta, do domu mogą jechać. A my?

Jak to zdaniem Ukraińców rozwiązać?

- Rozblokować to wszystko. Żeby było tak, jak było.

- Poczekać na zmianę rządu. To polityka. My nie znajemo!

- I do tego porządek zrobić z Konfederacją. Mekler nie dostał mandatu do Sejmu, to przyszedł tutaj zamieszania narobić. Podburza ludzi.

- Mówią jeszcze, że konkurencję stanowicie.

- Ale proszę popatrzeć, ile ukraińskich, a ile polskich kierowców jeździ po drogach. Do Ukrainy to maksymalnie do Kijowa jeżdżą. Dalej, do Dnipra, do Zaporoża, do Odesy, Mikołajowa Polacy nie jeżdżą, bo tam wojna. I daleko, nie opłaca im się.

Liczę tiry

W piątek wieczorem w drodze powrotnej między Warszawą a Wrocławiem liczę tiry. 123 polskie, 17 z innych krajów i zero z Ukrainy.

Imię Piotrka zmieniłam.

;

Udostępnij:

Ula Idzikowska

Dziennikarka, reporterka. Absolwentka filologii niderlandzkiej, literatury porównawczej i dziennikarstwa śledczego. Obecnie mieszka we Lwowie, czasami w Szczecinie. Poprzednie 11 lat spędziła w Belgii, Holandii i reszcie świata. Pisze o migracji i tematyce społecznej.

Komentarze