0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Cezary Aszkielowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Cezary Aszkielo...

Prawo i Sprawiedliwość próbuje ratować swoją reputację na polskiej wsi, robi to jednak wbrew unijnemu prawu. Prezes rządzącej partii Jarosław Kaczyński zapowiedział w piątek skup zboża od rolników po gwarantowanej stawce 1400 złotych za tonę, czyli powyżej obecnej rynkowej stawki (w przypadku pszenicy konsumpcyjnej wynosi ona dziś ok. 1000 zł) i zatrzymanie importu ukraińskich produktów rolnych do Polski.

To ostatnie znalazło odzwierciedlenie w rozporządzeniu ministerstwa rozwoju i technologii. Na liście znalazło się też zboże z Ukrainy, zalewające polski rynek i ograniczające zyski rolników (choć napływ ukraińskiego zboża jest tu w najlepszym razie czynnikiem drugorzędnym, dużo istotniejszy jest globalny spadek cen zbóż w ostatnich miesiącach — w istocie polskie ceny skupu wiernie podążają za europejskimi).

Deklaracja szefa PiS wzbudziła najwięcej emocji — zarówno w Kijowie, jak i w Brukseli.

Przeczytaj także:

„W tym wypadku chodzi w gruncie rzeczy o wszystkich obywateli, bo kryzys polskiej wsi musiałby się przełożyć na szereg innych kryzysów (…) Wiedząc, że to jest w interesie polskiej wsi, że to jest w interesie Polski, ale także, że jest to w interesie Ukrainy, bo nie jest interesem naszych przyjaciół, by Polska pogrążała się w kryzysie, żeby doszli tutaj do władzy ludzie, którzy tę politykę wsparcia, radykalnego wsparcia dla Ukrainy zmienią" – tłumaczył decyzję Jarosław Kaczyński.

Wschodnie kraje Unii kontra zboże z Ukrainy

Podobne decyzje zapadły też na Węgrzech i Słowacji. Władze w Bratysławie w zeszłym tygodniu próbowały wycofać partie zboża z ukraińskich transportów z rynku pod pretekstem podwyższonego stężenia niedozwolonych w UE pestycydów. W poniedziałek (17 kwietnia) premier Eduard Hager poinformował o bezterminowym wstrzymaniu importu zza wschodniej granicy. Hager stwierdził, że słowackie służby nie mają możliwości skutecznej kontroli transportów, w których znajduje się zboże z Ukrainy.

Podobną decyzję podjął rząd Viktora Orbána. Minister rolnictwa Istvan Nagy stwierdził, że jego kraj musi zastosować wszelkie możliwe środki, by zapobiec rozregulowaniu węgierskiego rynku. Powiedział również, że konieczne i nieuniknione będzie podjęcie wspólnego działania krajów UE w tej sprawie.

Urzędnicy z Brukseli stwierdzili jednak, że kraje blokujące import z Ukrainy bez konsultacji z Komisją Europejską postąpiły pochopnie i pospiesznie.

„W tym kontekście należy podkreślić, że polityka handlowa należy do wyłącznych kompetencji UE, a zatem jednostronne działania są niedopuszczalne. W tak trudnych czasach kluczowe znaczenie ma koordynacja i ujednolicenie wszystkich decyzji w UE" - przekazali przedstawiciele Komisji Europejskiej agencji Reuters.

Polski rząd: gramy czysto

Argumenty KE próbuje odpierać odpowiedzialne za rozporządzenie w tej sprawie ministerstwo rozwoju i technologii. „Prawodawstwo unijne pozwala państwowym członkowskim na stosowanie zakazów, ograniczeń lub środków nadzoru, uzasadnionych ze względu na moralność publiczną, porządek publiczny lub bezpieczeństwo publiczne, ochronę zdrowia i życia ludzkiego, zwierząt lub roślin (...)" – twierdzą urzędnicy w swoim komunikacie. Część z tych przesłanek jest spełniona, bo zboże z Ukrainy zawiera niedozwolone pestycydy – argumentuje resort.

W unijnym rozporządzeniu rzeczywiście są przewidziane klauzule ochronne:

„W przypadku, gdy produkt pochodzący z Ukrainy jest przywożony na warunkach, które powodują poważne trudności lub stwarzają zagrożenie wystąpienia poważnych trudności dla unijnych producentów produktów podobnych, lub bezpośrednio konkurencyjnych, na taki produkt w dowolnym momencie mogą zostać ponownie nałożone cła, które w przeciwnym razie miałyby zastosowanie na podstawie układu o stowarzyszeniu”.

Wystarczyło spytać?

Polska nigdy jednak z przysługującego jej prawa nie skorzystała, choć komisarz do spraw rolnictwa Janusz Wojciechowski kilkakrotnie zapowiadał, że jeśli jedno z państw członkowskich zgłosi się z takim wnioskiem, to on go na forum unijnym poprze.

„Unia ma rezerwowe środki na politykę rolną, które można było wykorzystać na odszkodowania dla rolników, którzy na imporcie z Ukrainy stracili. Można było zrobić coś w sprawie odpowiedniego oznakowania ukraińskiego tranzytu przez Polskę. Do niektórych decyzji potrzebna jest unijna jednomyślność, ale nad tym można politycznie pracować" – oceniał na naszych łamach politolog Piotr Buras. „Tymczasem w przestrzeni publicznej rząd nic o tym nie mówił, nie próbował tych rozwiązań forsować. W tym roku po cichu próbowano coś załatwić przez polskiego komisarza do spraw rolnictwa Janusza Wojciechowskiego, ale to na razie do niczego nie doprowadziło. Więc PiS zdecydował się na rozpaczliwy krok. Teraz nawet Ukraińcy są tym zaskoczeni” – zauważał ekspert.

W weekend swojej dezaprobaty nie wyrażali wprost ukraińscy politycy. Polską decyzję w dyplomatyczny sposób skomentował ukraiński minister polityki rolnej Mykoła Solski:

„Rezultaty negocjacji będą znane na początku tygodnia, w trakcie negocjacji dowiemy się też, jak zmieniło się ich [polskie] stanowisko” – mówił Solski, odnosząc się do przedłużających się rozmów z polskim rządem. Jeszcze w piątek minister rolnictwa Robert Telus zapowiedział finał polsko-ukraińskiego dialogu na poniedziałek (17 kwietnia). Zaraz potem ekipa Zjednoczonej Prawicy postanowiła przewrócić negocjacyjny stół.

Sprzeciwiamy się polityce UE, która przynosi nam zyski

Niezgoda Komisji nie oznacza jednak, że Polska powinna obawiać się na przykład obcięcia europejskich funduszy na rolnictwo. Sprawa jest do rozwiązania, jednak powinna jak najszybciej wrócić na unijne forum — mówi nam Piotr Maciej Kaczyński, ekspert Fundacji Centrum im. Profesora Bronisława Geremka, publicysta i szkoleniowiec z procesów decyzyjnych UE.

OKO.press: Polska rzeczywiście nie może sama decydować o tym, jakie towary do siebie przyjmuje i na jakich zasadach?

Piotr Maciej Kaczyński: Istnieją „kompetencje wyłączne" Unii Europejskiej. Jest ich zaledwie kilka, jedną z nich jest właśnie handel międzynarodowy.

Nie ma możliwości, by Polska podpisywała umowy handlowe samodzielnie z kimkolwiek. To w imieniu Unii Europejskiej, w tym Polski, są negocjowane umowy handlowe z całym światem.

Polskie firmy doskonale wiedzą, jakie wiążą się z tym korzyści. Można zapytać na przykład w firmach ceramicznych o to, jak po podpisaniu umów liberalizujących handel na przykład z Japonią wzrosła u nich wartość eksportowanych towarów. Dzięki przekazaniu polityki handlowej do kompetencji wyłącznych UE nie występujemy jako małe w porównaniu do światowych partnerów kraje. Działając razem, zyskujemy zupełnie inną siłę przekonywania. Nie można przyznać racji politykom PiS-u, którzy twierdzą, że zasady w UE ulegają zmianie, co pogarsza sytuację Polski. Tak nie jest — polityka handlowa od kilkudziesięciu lat stanowi kompetencję wyłączną UE.

Przekazanie handlu w kompetencje wyłączne UE działa na korzyść mniejszych państw, takich jak Polska?

Tak właśnie jest. A w sytuacji z ukraińskim zbożem zaraz po wybuchu wojny było wiadomo, że może dochodzić do problemów. W lipcu 2022 roku byłem na granicy polsko-ukraińskiej podczas wizyty posłów do Parlamentu Europejskiego. Spotykałem się też wtedy z rolnikami, którzy już wtedy, siedem miesięcy temu, ostrzegali przed zaburzeniem sytuacji na europejskim rynku przez tańsze zboże z Ukrainy. Wtedy dowiedzieli się tego również eurodeputowani. Wie o tym Komisja Europejska. Wiedzą to przedstawiciele instytucji UE i polski rząd, o czym już wówczas posłów zapewniała podkarpacka wojewodzina.

Zboże z Ukrainy zatrzymane. Bruksela pogrozi palcem?

Co one mogą teraz zrobić?

W tej chwili trzeba zająć się ustaleniem, co doprowadziło do wycieku zboża przeznaczonego na eksport poza wspólnotę. Powinno to być załatwione porządnie i na poziomie unijnym. Mogłaby powstać na przykład komisja śledcza w Parlamencie Europejskim. Takie komisje są powoływane, jedna z nich działa w tej chwili w sprawie oprogramowania szpiegowskiego Pegasus.

Nie można wykluczyć zaniechania po stronie Komisji Europejskiej. Nie można jednak wykluczyć również, że rządy nie zgłosiły tego problemu Brukseli wystarczająco wcześnie.

Taka informacja powinna wyjść od ministerstw odpowiednich dla spraw handlu.

W końcu decyzja powinna jednak zapadać w Brukseli, która nie musi działać powoli — reakcja może być szybka i zdecydowana. Nie będę zrzucał winy na jedną i drugą stronę, bo sprawa jest rozwojowa.

Rządzący w Polsce wskazują, że Unia Europejska obiecywała korytarze tranzytowe, z których w końcu nic nie było.

Już w lipcu zeszłego roku wiadomo było, że utworzenie sprawnie działających korytarzy przez Polskę jest nierealne. Transport kolejowy i ciężarowy przez Polskę był niedrożny.

Korytarzy nie było, bo ruszył eksport z portów czarnomorskich, a problem został w ogromnej części rozwiązany.

Transporty, które miały dotrzeć do m.in. Libanu, Egiptu i Bangladeszu, przeszły przez te porty.

W Unii Europejskiej i Polsce mamy do czynienia z osobnym zjawiskiem importu na niejasnych zasadach, który nigdy nie powinien mieć miejsca.

Słynne zboże techniczne docierające do nas z Ukrainy.

Tak, wszyscy łapią się za głowę, bo w polskim prawie nie ma takiego pojęcia.

Kar za zboże z Ukrainy się nie spodziewajmy. Wróćmy do stołu z Komisją

Co może zrobić teraz Bruksela? Możemy się bać zatrzymania środków na rolnictwo?

To jest bzdura. Nie ma na razie mowy o karach, najważniejsze, by naprawić skutki pospiesznego działania rządzących w Polsce.

Zakaz importu nie jest legalny, można spodziewać się wniosku Komisji o wycofanie decyzji Warszawy.

Trzeba tę sprawę wyprostować, a odpowiednie decyzje powinny zapaść na poziomie unijnym, i to „na wczoraj". Odpowiedni urzędnicy powinni wyjaśnić między sobą to, jakie mają oczekiwania wobec tych rozwiązań. W tym procesie niezbędny jest głos komisarza Wojciechowskiego, który dotychczas milczy.

Mówi pan o milczeniu komisarza Wojciechowskiego, decyzjach, które zapadają w Warszawie i Budapeszcie bez zgody Brukseli. Czy można powiedzieć, że problemy ze zbożem wynikają z problemów z komunikacją?

Trzeba o to pytać w Komisji Europejskiej i polskim rządzie. Na pewno nie zarzucam złej woli po żadnej ze stron. Zakładam, że wszyscy mają swoje numery telefonów i komunikacja w końcu ruszy. To, co mówią prezes Kaczyński i minister Telus trzeba przepuścić przez filtr kampanii wyborczej. Ona pędzi, a kwestia zboża weszła do jednego z wyborczych spinów Prawa i Sprawiedliwości. Martwi to, że szukamy rozwiązań na wczoraj, ale przecież w tej sprawie można było działać już ponad pół roku temu.

;

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze