Na przykład 40 par butów wojskowych w różnych rozmiarach. Gdyby to rozdzielać zwykłą drogą, przekazując do jednostki wojskowej, zajęłoby to tygodnie. W tym czasie oddziały zmieniłyby miejsce na froncie. A my to dostarczyłyśmy szybko i do rąk żołnierzy. Według rozmiaru
Liliia Lipova i Yulia Sydorchuk są adwokatkami z Kijowa. Do Warszawy przyjechały na dwa dni – po raz pierwszy zobaczyć aktywistki ze Strajku Kobiet, z którymi od wielu miesięcy współpracują. I zabrać kolejną partię pomocy dla żołnierek i żołnierzy: lekarstwa i apteczki taktyczne.
Powoli wyczerpują się zasoby dobrej woli i możliwości pomocy ukraińskim rodzinom, które ratując się przed rosyjską agresją, próbują w Polsce mieszkać, pracować i uczyć się. Państwo nie wspiera już Polek i Polaków, którzy przyjmują uchodźców. Czas na nowo ułożyć relacje i szukać rozwiązań. Chcemy w OKO.press opisywać historie gości z Ukrainy, usłyszeć je od was. Czekamy też na listy polskich pracodawców, gospodarzy, wszystkich osób, które chcą napisać komentarz lub zgłosić pomysł. Piszcie na adres [email protected].
Поволі вичерпуються ресурси доброї волі та можливості допомоги українським родинам, які, рятуючись від російської агресії, намагаються жити, працювати та навчатися в Польщі. Держава більше не підтримує польок та поляків, які приймають біженців. Настав час заново формувати стосунки та шукати рішення. В OKO.press ми хочемо описати історії гостей з України, почути їх від вас. Також чекаємо на листи від польських роботодавців, господарів та всіх, хто бажає написати коментар чи подати ідею. Пишіть на [email protected].
“Nie wszyscy to rozumieją, na szczęście Strajk Kobiet – tak. Nie da się wygrać wojny tylko dzięki pomocy humanitarnej dla cywili. Żołnierze i żołnierki też potrzebują naszego wsparcia. Bo mają zwykłe cywilne potrzeby. Bo nas bronią. I tylko oni mogą dostarczyć pomoc humanitarną cywilom, którzy zostali na terenach przyfrontowych. Tam organizacje humanitarne nie dotrą” - tłumaczą.
Na zdjęciu u góry - żołnierze ukraińscy w ziemiance pod Bachmutem. Fot. Dimitar DILKOFF / AFP
Mąż Lilii jest wojskowym, więc wie, co mówi
I tak - oprócz normalnej pracy w warunkach wojennych organizują pomoc w ramach swojej fundacji “Troskliwe kotki” - po ukraińsku to Турботливі котики (żołnierzy nazywa się w Ukrainie pieszczotliwie kotkami ZSU, Sił Zbrojnych Ukrainy).
W 2022 r. "Troskliwe kotki" przekazały żołnierzom 500 taktycznych apteczek pierwszej pomocy (czyli dostosowanych do potrzeb frontu) oraz około stu ton pomocy humanitarnej dla wojska i ludności cywilnej.
Marta Lempart, Ogólnopolski Strajk Kobiet: Troskliwe Kotki są naszą główną organizacją "odbierającą" w Ukrainie. Z nimi mamy gwarancję, że pomoc trafia najdalej, jak to tylko możliwe. W tym na wyzwalane tereny.
Kierowcy Troskliwych Kotek jeżdżą w miejsca, gdzie trzeba mieć lokalnego przewodnika, w zaminowane tereny. Przez nich dostarczałyśmy m.in. maski i wyposażenie dla zakładu medycyny sądowej w Kijowie do ekshumacji i postępowań w sprawie rosyjskich zbrodni wojennych. Dostarczamy pomoc do szpitali, do małych wiosek w lasach, gdzie nie ma prądu, ogrzewania, wody.
(O początkach wspołpracy Strajku z Kotkami pisała "Gazeta Wyborcza" w lipcu 2022)
Ukraina jest zorganizowana w samopomocy, w szeroką sieć. Ale głębokość tej sieci jest bardzo różna. Z nimi wiemy, że idziemy po najcieńszej nici tej sieci, najgłębiej - mówi Lempart
“Dostarczamy na front wszystko wedle zamówienia - mówią Liliia Lipova i Yulia Sydorchuk. - Nasi obrońcy i obrończynie nie proszą o nic zbędnego. Teraz jest zima, więc potrzebne są leki przeciwgorączkowe i na przeziębienie. Środki opatrunkowe, w tym opaski uciskowe, które nie tamują krwi tak, że potem trzeba amputować kończynę. Oni muszą wrócić z wojny nie tylko żywi, ale i cali. No i bielizna, skarpety, podkoszulki. Cywil zmienia to codziennie - żołnierz nie ma jak uprać. Dlatego musi dostawać nowe na zmianę”.
Liliia Lipova i Yulia Sydorchuk są ledwie po trzydziestce. Bardzo rzeczowo opowiadają o swojej działalności. A ja próbuję się dowiedzieć czegoś więcej o sile oporu ukraińskiego społeczeństwa.
Wraz z Rusłaną Zagnij założyły swoją fundację w trzecim dniu wojny, w sobotę 26 lutego 2022.
“W trzecim dniu pełnoskalowej wojny. Wojnę to my mamy od 2014 roku” - poprawiają mnie
Założenie fundacji jest dla nich zwykłym początkiem historii pomagania. Ja jednak dopytuję o ten dzień: jak można założyć organizację pozarządową w trzecim dniu pełnoskalowej wojny. Kiedy Kijów jest ostrzeliwany, a człowiek nie wie, co będzie za chwilę? Skąd wiara, że to ma sens, i wiedza, jak to zrobić?
W sumie chodzi mi o to, jak powstaje ruch oporu. Bo chyba z tym mamy do czynienia w Ukrainie. To nie tylko nowoczesna ukraińska armia i pomoc Zachodu zdecydowała o tym, że Putin się tak przeliczył ze swoją napaścią.
I tak powstaje opowieść o Ukrainie, w której jest wszystko: prywatna inicjatywa, domowe sposoby stosowane na masową skalę, przedsiębiorczość bez czekania, co zrobią oficjalne struktury. I wykorzystywanie mediów społecznościowych do tworzenia sieci zaufanych kontaktów i szukania pomocy oraz rady. Czyli to wszystko, co widać w Polsce w organizacji pomocy Ukrainie – tylko na większą skalę i w niesłychanie dramatycznych warunkach.
Rozmowę tłumaczy Oxana Lytvynenko
Agnieszka Jędrzejczyk, OKO.press: Jak zorganizowanie pomocy tak szybko było możliwe?
Liliia Lypova: Bo Rosjanie myśleli, że my jesteśmy tacy jak oni. Nie uwzględnili naszego pragnienia swobody i umiejętności łączenia wysiłku we wspólnym celu.
Kiedy schodziłyśmy do schronu pierwszego dnia, już było widać samoorganizację. Każdy miał swoje miejsce, a dzieci wiedziały, że nie trzeba płakać.
Yulia Sydorchuk: My swojej ziemi bronimy i wiemy, że mamy rację. Wiemy, że stawką jest samo nasze istnienie.
Na Zachodzie powtarzacie, że wojna zaczęła się 24 lutego. A my mieliśmy wojnę od ośmiu lat. Owszem, sądziliśmy, że Rosja zaatakuje raczej lokalnie, na wschodnich terenach Ukrainy. Tymczasem ostrzelała całą Ukrainę. I tak właśnie obudziliśmy się ze świadomością wojny pełnoskalowej.
A wojska rosyjskie dotarły na przedmieścia Kijowa dwa dni później
Liliia: Mój mąż jest wojskowym. Kontuzji doznał wcześniej i akurat na 24 lutego miał planowaną operację.
My mieszkamy w lewobrzeżnym Kijowie. I siedzę sama w domu, ze spakowanymi plecakami ewakuacyjnymi i kotem. Całe życie w dwóch pakunkach, wyobraź to sobie. Mąż w szpitalu, a ten szpital będą ewakuować. Nie mam samochodu ani prawa jazdy. Nie mam pojęcia, co robić. Mosty na Dnieprze prowadzące na zachód lada chwila będą zniszczone... Tak wtedy myślałam.
I Yulia mnie uratowała. Przyjechała po mnie i razem pojechałyśmy po męża. A potem do niej, do schronu. Bo z miasta nie dało się pierwszego dnia wyjechać. Wyły syreny alarmowe, a my jeszcze nie wiedzieliśmy, jak się zachować. Na Telegramie można było przeczytać, że 15 samolotów wystartowało podobno z Białorusi, żeby zbombardować Kijów...
Yulia: Bo tyle rozumiałam: że tam są przyjaciele. Jak się zorientowałam, co się dzieje, nawet włosów nie wysuszyłam, tylko pojechałam po nią. Jak wracałyśmy, to tylko się modliłyśmy, żeby most wytrzymał. Bo z rakietą jest łatwiej. Słychać ją, gdy leci. Ale most mogli wysadzić sabotażyści, a tego nie widać. I to mogło się to stać w każdej chwili.
Nie wiedziałyśmy wtedy, że mosty ocaleją.
Z tej opowieści wynika, że już wtedy dobrze wiedziałyście, co robić.
Yulia: To nie tak. Ale o wojnie, o zaostrzeniu się konfliktu się mówiło. Ja swój plecak ewakuacyjny spakowałam miesiąc wcześniej.
Liliia: Ja dopiero 23 lutego.
Yulia: Rozmawialiśmy, co zrobić, jak się zacznie. Nie wierzyłyśmy w to do końca, ale zastanawiałyśmy się, co zrobić, jeśli nie będzie łączności. I wręczyłyśmy sobie - we trzy: ja, Liliia i Ruslana - kartki z adresami: rodzina, znajomi, praca. Gdzie nas szukać, jakby co.
Liliia: Mini-sieć. Z tego potem powstała nasza organizacja.
Rozmawiałyśmy też, że jak przyjdzie co do czego, to nasza teoretyczna wiedza o pierwszej pomocy nie wystarczy. Rozumiałyśmy, że pomocy będą potrzebować nasi bliscy, więc trzeba się przygotować. Zapisałyśmy się na kurs pierwszej pomocy, ale miałyśmy termin na 26 lutego (uśmiech). No i z kursu nic nie wyszło.
Yulia: Samorządy i organizacje pozarządowe.
W Ukrainie ludzie umieją się organizować. A pełnoskalowa wojna gwałtownie im tę umiejętność uświadomiła. Wiesz, można mieć różne poglądy na to, co się w kraju dzieje ...
Liliia: … Wojna przyszła w domy ukraińsko- i rosyjskojęzycznych. Ale rosyjskie rakiety nie są tak wyrafinowane, by to rozróżnić. Walą w każdego, jak leci. I tak skruszy się rosyjski mit o tym, że chronią rosyjskojęzycznych - nie chronią
Yulia: Że po tym wszystkim Rosjanie spodziewali się, że będą ich tu z kwiatami witać?
Liliia: Wyjechałyśmy z Julią i naszymi mężami do moich rodziców do Białej Cerkwi drugiego dnia. Plan był prosty: najpierw uratować siebie, a potem ratować innych. Tak jak można i jak się da.
Po drodze widać było, że coś się zmienia. Brakowało już benzyny, przed stacjami benzynowymi stały długie kolejki. I nikt nie złorzeczył. Wszyscy spokojnie czekali, a przecież nikt nie wiedział, co nas czeka.
Do Białej Cerkwi – to 70 km z Kijowa - jechałyśmy pięć godzin.
Yulia: Trzeciego dnia – w sobotę - już bezpieczne w Białej Cerkwi, pojechałyśmy na blokpost do chłopaków spytać, czego im trzeba. Powiedzieli, że papierosów i jedzenia. Ale jedzenia z niepewnego źródła nie wezmą.
No wiesz, sabotażyści, możliwość zatrucia. Biorą tylko z bezpiecznego punktu
Liliia: Moi rodzice znali taki bezpieczny punkt w Białej Cerkwi. On po prostu działał cały czas, od 2014 r. I tam ludzie przyjmowali dary, ale też powiedzieli nam, co jest potrzebne. Czego szukać. No i wtedy zrozumiałyśmy się, że do zdobywania tej pomocy potrzebna nam organizacja. Więc ją założyłyśmy. W tamtą sobotę 26 lutego.
Yulia: Przyjaciele zaczęli z zagranicy pytać! Co potrzebne? Na początku przesyłali kasę, bo na miejscu dawało się robić zakupy. A potem zaczęli przekazywać pomoc humanitarną.
My też nie byłyśmy zupełnie zielone. Od lat pracujemy jako prawniczki i wykładowczynie. Mamy wiele kontaktów i doświadczenie komunikacyjne. Już wcześniej pomagałyśmy ludziom. Teraz po prostu zaczęłyśmy działać na inną skalę.
Komunikacja szła przez Facebooka i Instagrama, przez wszystkie osobiste powiązania. Takie małe strumyczki pojedynczych znajomości zlewały się w wielki potok pomocy. To już była duża sieć.
Rosjanie zupełnie się nie połapali, że tak zareagujemy. Że to w ogóle możliwe
Liliia: Nie. Bo my postanowiłyśmy pomagać żołnierzom. Zrozumiałyśmy, że tu jest luka. Pomoc humanitarna trafi do ludności cywilnej, a żołnierze też jej potrzebują.
Do tego wtedy na froncie była nie tylko armia, ale ochotnicy. Początkowo wojsko ich nie zaopatrywało. A my wiedziałyśmy, że tam też są przyjaciele.
Więc pytałyśmy: co jest wam potrzebne?
Yulia: i tak połączyłyśmy tych, którzy wiedzą, co jest potrzebne, z tymi, co chcą pomóc. To jest bardzo zaraźliwe. Jeśli ktoś wątpi w sens działania, a widzi innych w akcji, dołącza się. A jeśli ktoś chce działać, a nie wie jak, sieć mu podpowiada. A poza tym tu, w Ukrainie, pomaganie po prostu rozładowuje codzienny stres.
Każdy, kto pomógł, stał się inny, stał się silniejszy
Po dziesięciu miesiącach macie organizację, która potrafi dostarczyć wszystko wszędzie, czyli na linię frontu.
Yulia: Tu nie ma wielkiej tajemnicy. Po prostu codziennie załatwiałyśmy to, o co nas prosili. Dosyć szybko pojawił się poważny problem: znajomi z zagranicy, z Niemiec, z Francji, pisali, że wysłali cale TIRy pomocy, ale nie wiedzą, czy i gdzie to dotarło.
Zrozumiałyśmy, że to jest istota rzeczy: ktoś musi wziąć odpowiedzialność za ładunek.
I to zrobiłyśmy. Zaczęłyśmy pokazywać w sieciach społecznościowych: tu jest wasz ładunek. A to są żołnierze, do których dotarł.
To zadziałało fantastycznie. Każdy taki post z informacją, gdzie dotarła pomoc, sprawiał, że do pomocy zgłaszali się kolejni chętni. Bo w taki sposób rośnie chęć pomocy: musisz wiedzieć, że twoje działanie ma sens, że coś zmienia. Że nie trafia do czarnej dziury.
Liliia: Jedna z naszych znajomych, Zoriana, wyjechała do Polski. I akurat wpadła w sieć pomocową Strajku – aktywistki jej pomogły, załatwiły mieszkanie i wszystko, co trzeba. Więc kiedy odezwałyśmy się, że szukamy poważnego kontaktu w Polsce, to powiedziała: tylko Strajk.
To był strzał w dziesiątkę. Bo nie tylko nadawałyśmy na jednej fali i nie musiałyśmy tłumaczyć, dlaczego trzeba kierować pomoc na front. Strajk Kobiet miał już doskonale wymyślone, jak sprawnie załatwiać formalności związane z przekazywaniem pomocy.
Oxana Lytvynenko, tłumaczka i aktywistka OSK: Nawiązała się taka naturalna relacja.
Wiesz, jak sąsiadka przychodzi do sąsiadki “pożyczyć się soli”. To tak działało
Marta Lempart, OSK: Łącznie na respons wojenny przeznaczyłyśmy 1,2 mln złotych - 50 proc. to środki z grantów (które udało nam się pozyskać, mimo że nie jesteśmy organizacją humanitarną), 20 proc. to zbiórki, 30 proc. pomoc rzeczowa. Osoby związane z OSK nie tylko prowadzą punkty pomocowe, ale wysyłają transporty do Ukrainy.
To się cały czas dzieje.
Specjalnie dla Troskliwych Kotek zorganizowałyśmy zbiórkę na apteczki taktyczne potrzebne obrońcom i obrończyniom Ukrainy. Specjalnie nie piszę, że żołnierzom i żołnierkom, bo tam cały kraj jest armią.
Troskliwe Kotki nagrały materiał, który dla nas zmontowała polska montażystka - Anna Filipow, wokalizę zrobiła Natalia Pancewicz, obie pro bono. Zebrałyśmy ponad 6000 euro, do tego dostałyśmy w prezencie i przekazałyśmy dwa medyczne plecaki taktyczne. Ale zbieramy na to cały czas. Tutaj są wszystkie dane - zrzutka Strajk Kobiet dla Ukrainy i nasze konto "ukraińskie". Tylko koniecznie z tytułem / komentarzem "apteczki".
Bo staramy się cały czas zasilać TK tym czy innym sposobem
Zbieramy też (w biurze OSK przy Wiejskiej w Warszawie, w godzinach otwarcia biura - od 10 do 18) powerbanki, latarki, apteczki taktyczne, leki bez recepty na przeziębienia, bóle, odparzenia, itd. oraz zimowe kurtki i bluzy (nowe lub nieużywane) - damskie i męskie.
Najbardziej mnie wkurza, że jest taki sztuczny podział w patrzeniu na tę wojnę - tu jest armia, i ona tam sobie walczy, a tu są ludzie dotknięci wojną i im się pomaga humanitarnie. I pomiędzy tym - rów, nic się nie łączy. A przecież to bzdura.
To, że my z tych naszych świętych grantów nie możemy kupować podpasek dla ukraińskich żołnierek czy jedzenia dla ludzi będących w obronie terytorialnej, bo to są "militarne" zakupy. To jest absurd!
Będziemy kupować powerbanki dla walczących w Ukrainie, bo to dzięki nim codziennie wstajemy z łóżek wciąż żywe.
Myślę, że to jest ważne w naszej współpracy z TK. Że my wspieramy walczącą Ukrain, po całości, a nie jakiś ten humanitarny bezpieczny kawałek, który potrzebuje pieluch i jedzenia.
Takie łączenie praktyk prywatnych i publicznych? Tak działa taka maszyna pomocy?
Yulia: Na przykład raz przywieźli nam 40 par wojskowych butów. Różne rozmiary. Gdybyśmy to oddały oficjalnym strukturom, po linii wojskowej, to by dystrybucja trwała długo. A front i żołnierze wraz z nim dawno zmieniliby miejsce.
A my to robimy tak: od znajomego z wywiadu wiemy, że konkretny batalion potrzebuje butów. I wiemy, jakiego kto rozmiaru potrzebuje. Oraz że potrzebują akurat 20 par – nie więcej. To wysyłamy to pocztą, na miejscu odbiera to nasz wolontariusz i on już odwozi to na punkt 0. Czyli na front.
Prosto i szybko. Bez biurokracji.
Liliia: Nie wysyłamy pomocy do jednostek wojskowych, do magazynów, ale do konkretnych oddziałów. I to głównie do żołnierzy, nie do oficerów. No chyba że znamy szefa jednostki i prosi on nas o niezbędne rzeczy dla konkretnych żołnierzy
Yulia: Pamiętaj, że nasza pomoc jest specjalna. To pomoc humanitarna dla wojskowych. Musi pasować, być na czas i nie może się zmarnować.
Yulia: Z opaskami jest tak, że te rosyjskie opaski, czy raczej zaciski podobno starczają na 15 minut. Potem też działają, ranni nie krwawią, ale rośnie ryzyko amputacji. Ale są też takie opaski, które starczają nawet do dwóch godzin. Można rannego ewakuować, uratować mu życie i zdrowie.
My się oczywiście tak na tym nie znamy. Ale jak dostajemy transport opasek, to Liliia dzwoni do znajomego paramedyka na front i pyta, czy to pasuje.
Liliia: A jak mi powie, że nie, niedobre, to odsyłamy to do punktu, gdzie takie rzeczy się testuje – jak najlepiej użyć. A swoim zamawiamy co innego. To, o co konkretnie prosili.
Widzisz oni nigdy nie proszą o rzeczy zbędne. Jeśli mają konkretne zapotrzebowanie, to znaczy, że trzeba im to znaleźć
Liliia: Nie tylko bez tego. My w Ukrainie – i to nas tak różni od Rosjan – możemy rozmawiać o tym, co myślimy. W sprawach publicznych i w ogóle. Nie boimy się tego. Umiemy więc działać na podstawie zebranych przez siebie informacji. Nie musimy czekać, aż nam przez telewizor powiedzą, co robić.
Stres nie mrozi aktywność, tylko powoduje konieczność działania. Od początku wiedzieliśmy, że to walka o życie.
Yulia: I że nasze działania są dobre – a poprawne rozpoznanie emocji to podstawa.
Liliia: Moja 75-letnia babcia używała takiego telefonu z klawiszami, wiesz, dla starszych osób. No ale jak są naloty, to ostrzega o nim aplikacja na smartfona. To babcia poprosiła mnie o telefon z aplikacją. A potem jeszcze o zainstalowanie Telegramu: bo tak są informacje o tym, co się dzieje. I o nalotach. Czy biec do schronu, czy można pracować dalej – bo to zadziałała obrona przeciwlotnicza.
Jak masz takie informacje, to sama oceniasz sytuację i decydujesz, co robić
Każdy teraz działa w podobny sposób: zbiera informacje dotyczące własnego bezpieczeństwa, ale też tego, co dotyczy innych. Od tego tylko krok do działania.
Yulia: A jak ktoś nie ma internetu, to ten odruch komunikowania się przechodzi na zwykłe kontakty. Ludzie po prostu dają sobie znać. Teraz to szczególnie ważne, bo jak nie ma prądu, to nie ma internetu i nie ma elektronicznej łączności.
Bo bez prądu nie będzie ogrzewania, rury popękają, załamią się wszystkie usługi komunalne. Ludzie obrócą się przeciw swojemu państwu. To było dwa miesiące temu. Rosja dalej bombarduje Ukrainę, a Ukraina trwa.
Lilia: Nie zbombardowali tyle, ile planowali. Działa nasza obrona, a poza tym to, co zniszczą, nasze służby naprawiają. A że są przerwy w dostawie prądu? Wiesz, my żyjemy wedle prostej zasady: każdego dnia musisz zrobić coś dla swojego bezpieczeństwa, coś dla zdrowia i coś dla zwycięstwa.
To trudno wytłumaczyć - kiedy przyjechałyśmy do Warszawy, gdzie jest tak po staremu normalnie, tak bezpiecznie, to dopiero poczułyśmy, jak za tym tęsknimy. Bo u nas normalność jest już inna: regularne alarmy rakietowe, teraz już także realne ostrzały i świadomość, że - może nie co dzień, ale co tydzień - w coś trafią i ktoś zginie. I jeszcze brak prądu i ogrzewania – a do tego zwykła praca i wolontariat.
Nie będę wmawiać, że to łatwe. A skoro rozmawiamy między kobietami, to wielomiesięczny stres powoduje kłopoty zdrowotne. Endokrynologiczne. Kobiety mają kłopoty z okresem, skarżą się na przedwczesną menopauzę. Organizm się przestawił na wojnę.
Yulia: Nie mamy z Lilią dzieci i nie mamy pojęcia, czy nasze życiowe plany są jeszcze realne. Ale innego wyjścia nie mamy, musimy wytrwać.
Liliia: Ale stres to będzie nasze zadanie na potem. W pierwszych miesiącach wojny nie zajmowałam się swoim zdrowiem, wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Teraz priorytetami są wszystkie trzy: bezpieczeństwo, zdrowie, wolontariat.
Liliia pokazuje w komórce dwa swoje zdjęcia z Sylwestra: na jednym promienna i roześmiana, na drugim: twarz pełna cierpienia, zapłakana. To po ataku rakietowym na Kijów 31 grudnia.
“Mam takie stany. Sfotografowałam się w obu, by dać świadectwo, że to się dzieje naprawdę” - mówi.
Teraz ważne, by powiedzieć, jak bardzo Polska nam pomaga. Musisz to koniecznie napisać
Polska dawała i daje nam najwięcej pomocy. A Strajk Kobiet rozumie, że pomagać trzeba wojskowym, nie tylko cywilom. Tymczasem ludziom w Europie wydaje się, że na pomoc zasługują tylko cywile. Żołnierze i żołnierki mają ludzkie potrzeby i bronią cywili.
Yulia: Bronią Polski i Europy.
A teraz chodźcie, zrobimy sobie zdjęcie.
Marta Lempart, OSK: Nie lubię, jak dziewczyny nam dziękują. Czuję się wtedy jak taka paniusia z Zachodu, która przyjmuje niezasłużone hołdy. A przecież to nam cudem się upiekło.
Nie składamy też dziewczynom cynicznych życzeń "pokoju". Życzymy im zwycięstwa. Bo żeby był pokój, a nie rosyjskie masowe mordy, gwałty, grabieże przebrane za "pokój" albo "rozejm", to musi być zwycięstwo.
Wpłaty (koniecznie z tytułem/komentarzem - APTECZKI)
Strajk Kobiet dla Ukrainy: 42 1140 2004 0000 3102 8166 8061
Strajk Kobiet dla Ukrainy: zrzutka.pl/apteczkiukraina
PayPal paypal.me/strajkkobiet2016
SWIFT/BIC: BREXPLPWMBK
EUR: PL53 1140 2004 0000 3412 1251 4636
USD: PL48 1140 2004 0000 3612 1251 4628
GBP: PL19 1140 2004 0000 3512 1372 1685
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze