0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Lukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.plLukasz Cynalewski / ...

Kiedy gdzieś na świecie wybucha kryzys humanitarny, rządy bogatych państw, agendy ONZ i wielkie organizacje pomocowe szukają lokalnych organizacji pozarządowych zajmujących się pomocą humanitarną albo uchodźczą. Identyfikują też odpowiednie lokalne instytucje rządowe - i przekazują pomoc.

Sensowne? Nie zawsze.

Dobrze to widać na polskim przykładzie pomocy uchodźcom z Ukrainy

Setki tysięcy uciekających przed wojną Putina ludzi dostało w Polsce pomoc, ale nie od rządu i nie od wyspecjalizowanych dużych organizacji pomocowych. Bo te nie zdążyły jeszcze rozwinąć skrzydeł, jeśli chodzi o współpracę z tymi, którzy już działali. A władze samorządowe - co potwierdzają aktywistki i aktywiści – w wielu miejscach nie śpieszyły się z organizowaniem pomocy, bo wojewodowie (przedstawiciele rządu w terenie) twierdzi, że oni się tym zajmą.

Pomagają ludzie na miejscu, bez doświadczenia

Akcja pomocy została więc zorganizowana oddolnie. Robiły to grupy obywateli, organizacje i inicjatywy, które wiedziały, jak się organizować do działania. Ci ludzie nauczyli się tego, bo przed wojną Putina zajmowali się sprawami publicznymi. Rozwiązywali lokalne problemy, ale też organizowali się w obronie praworządności, praw kobiet, uchodźców i osób LGBT+. Z tego powodu wielu z aktywistów i aktywistek było na celowniku władz, doświadczali nękania. Na pewno więc nie mogli się spodziewać wsparcia od rządu. A globalne organizacje pomocowe ich nie widziały.

Fenomen ten OKO.press opisało w raporcie w ramach projektu “Na celowniku”: pomoc Ukrainie organizowana była wbrew władzy i mimo rządowych prześladowań aktywistów.

Przeczytaj także:

“Przykład Polski daje ludziom teraz wiele do myślenia. Jest głośny, ze względu na skalę oddolnej organizacji i jej skuteczności. Ujawnia generalny problem: w przypadku kryzysów humanitarnych pomoc ze świata nie przychodzi do tych, którzy ją najlepiej wykorzystają, bo są poza systemem - formalnie nie mają doświadczenia w pomocy humanitarnej i pracy z uchodźcami” - mówi Marta Lempart, liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.

Sieć Strajku Kobiet zobaczyła problem

Strajk Kobiet jest siecią szczególną, bo zakorzenioną lokalnie, ale wspieraną centralnie. I choć nie specjalizuje się w pomocy humanitarnej, to taką pomoc dla Ukrainy błyskawicznie zorganizowała i współorganizowała w ponad 50 punktach pomocy uchodźcom. „Centrala” ruszyła do boju o środki finansowe potrzebne na udzielanie pomocy na taką skalę – i otworzyła własny punkt pomocy w Warszawie przy Wiejskiej. W punktach tych pracowały setki wolontariuszek i wolontariuszy - też w większości bez wcześniejszego doświadczenia w pomaganiu uchodźcom.

Dlatego to Strajk Kobiet używa swojego przykładu w walce o zmianę podejścia, globalnie.

“Spędziłam właśnie tydzień w Nowym Jorku z delegacją Action Aid, w ramach tygodnia ONZ Women/ Peace/ Security - rozmawiając z przedstawicielami rządów i globalnych sieci i organizacji, żeby im to uświadomić. Wsparcie dla krajowych i lokalnych oddolnych inicjatyw, które w kryzysie wojennym zajęły się pomocą humanitarną, choć wcześniej robiły o innego, powinno być zasadą. A nie wyjątkiem, na który rządy, instytucje i sponsorzy finansujący te organizacje łaskawie przyzwalają” - mówi Marta Lempart.

“Przecież kiedy taki kryzys wybucha w takim kraju jak Polska, nie ma na miejscu, na taką skalę, jaka jest potrzebna, organizacji wyspecjalizowanych w niesieniu pomocy humanitarnej i pomocy osobom uchodźczym. Zaś państwo się spóźnia i – jak to jest w Polsce – świadczy ograniczoną pomoc lub tylko kłamie, że ją świadczy. Polska stała się doskonałym przykładem, że prawdziwa, dobrze zdiagnozowana i dostosowana do potrzeb uchodźców pomoc organizowana jest oddolnie. Przez organizacje i grupy, które wcześniej zajmowały się innymi sprawami, niezależnie od tego, co kto ma w statucie. I od tego, czy w ogóle jest zarejestrowany".

Dwa miesiące na przekonanie darczyńców i sponsorów

Marta Lempart mówi, że sieć Strajk Kobiet została wyłowiona przez ogólnoświatową organizację pozarządową ActionAid (federację 45 biur krajowych, która współpracuje z lokalnymi społecznościami). Po ataku Putina na Ukrainę pracownicy ActionAid zaczęli w Polsce identyfikować grupy niosące pomoc uchodźcom. Wsparli Strajk i jego punkty pomocowe.

Ale działania ActionAid nie były standardowe. Dlatego decydując się na wsparcie dla sieci Strajk Kobiet, organizacja musiała przekonać swoich darczyńców i sponsorów, że ten sposób niesienia pomocy jest dobry, skuteczny i nie niesie ryzyka.

“Uruchomienie drugiej puli środków dla sieci Strajk Kobiet zajęło ActionAid dwa miesiące – proszenia, przekonywania, szukania sposobu. Negocjowania z ich darczyńcami. Ale Strajk Kobiet jest na tyle dużą siecią, że mogłyśmy czekać. Przesuwałyśmy inne swoje pieniądze na pomoc Ukrainie. Ryzykowałyśmy. A do tego, co otrzymałyśmy na lokalne wsparcie pomocy dla Ukrainy z ActionAid i z IPPF, drugie tyle zebrałyśmy w ramach naszej ukraińskiej zrzutki (w sumie to prawie milion złotych). Ale jesteśmy uprzywilejowanym wyjątkiem – więc ta sytuacja to jednocześnie szczęście i skandal.

Mniejsze, działające tylko lokalnie organizacje pozarządowe, niezarejestrowane kolektywy, które nie są w większej sieci, są bez szans. Globalne organizacje pomocowe ich nie znajdą, albo znajda, ale nie będą w stanie o nie walczyć – a to przecież na ich barkach spoczywa największy ciężar pomocy”

- mówi Lempart. I dodaje:

To trzeba teraz zmienić. Na całym świecie. Do tego przykład Polski nadaje się znakomicie

“Skala pomocy udzielonej Ukrainie w Polsce pomaga ludziom zajmującym się pomocą humanitarną na szczeblu globalnym zrozumieć problem. Liczy się lokalny zryw oraz wiedza i kompetencje lokalnych organizacji, inicjatyw, kolektywów i grup. Tymczasem oni są teraz »poza systemem«. Nie tylko nie mają szansy na wsparcie finansowe, ale nie dostaną całego logistycznego i organizacyjnego wsparcia niezbędnego w kryzysach humanitarnych”.

Świat musi zrozumieć, że pomagać można skuteczniej

Agnieszka Jędrzejczyk, OKO.press: I dlatego docierają do nas teraz informacje, że lokalni aktywiści są na skraju wytrzymałości. Wykończeni pracą, stresem i świadomością, że nikt im nie pomoże - a pomocy dla uchodźców brakuje, bo dary dla nich nie płyną już tak szeroko jak wiosną. Jest drogo, jest kryzys i nikt nie ma już siły.

Marta Lempart: Pomocy organizowanej w taki sposób, ze świadomością straszliwej wojny dziejącej się tuż obok, opartej na bohaterstwie i założeniu, że musimy wytrzymać, nie da się ciągnąć długo. W strachu, że nie ma albo zaraz już nie będzie pieniędzy na jej realizację. To nie jest tylko polski problem. Światowy system pomocy ma niesprawne mechanizmy wspierania lokalnych partnerów. Celuje w organizacje ogólnokrajowe z doświadczeniem w pomocy humanitarnej – a jeśli lokalne, to te, które formalnie są już w systemie.

Oczywiście, zasada lokalności w pomocy humanitarnej istnieje w światowym systemie. Tyle że w praktyce jest nierealizowana. Niestety, przyjęło się, że rzeczywistość rzeczywistością, praca pracą, efekty efektami, ale i tak konieczna jest specjalizacja w pomocy humanitarnej/uchodźczej i lata doświadczenia w tym zakresie. Fakty nie mogą stanąć na drodze urzędowej.

No i znajomość angielskiego. Bo wszelkie materiały są po angielsku, zamiast w języku kraju, w którym się to wszystko dzieje.

Rzeczywiście, natura kryzysów humanitarnych wymaga współpracy międzynarodowej. Dlatego w organizacjach zajmujących się taką pomocą ludzie znają angielski. Ale proszę pomyśleć, ile z lokalnych aktywistek, które rzuciły się w Polsce do pomocy Ukrainie, zna angielski na tyle dobrze, żeby po pracy – i po dyżurze pomocowym – szkolić się po angielsku?

Wiedza, jak pomagać, musi być przekazywana w lokalnych językach! A tymczasem mamy paragraf 22 – lokalne kolektywy nie mogą wejść w system wsparcia, bo nie mają przeszkolonych zasobów. Dostają ofertę wsparcia szkoleniowego, ale tylko po angielsku. Nie korzystają z niej – i to pozwala wykluczyć je z pomocy. Bo nie spełniają warunków! Ale najważniejsze, że w tabelce się zgadza. I tak, te szkolenia są kluczowe – tu się zgadzam. Ale to powinien być problem do rozwiązania, a nie zarzut i argument do zostawiania kogokolwiek bez wsparcia w jego działaniach!

A jak nie ma szkoleń?

To sytuacja robi się naprawdę groźna. Lokalne grupy i organizacje rozwiązują wiele trudnych spraw. Ale pomoc humanitarna w czasie wojny to zupełnie inna rzecz.

Osoby z doświadczeniem uchodźczym mogą być i są często w traumie. Jeśli nie wiesz, jak się objawia stres pourazowy, nie jesteś przeszkolona choćby w minimalnym zakresie, to nie jesteś przygotowana na określone zachowania – które ocenisz jako niezrozumiałe, niedopuszczalne, frustrujące.

Jeśli nie masz wsparcia w pracy ze swoimi wyobrażeniami o swojej roli, jako osoby świadczącej pomoc, czy, co ważniejsze, z mitami dotyczącymi tego, jak powinny wyglądać czy zachowywać się osoby korzystające z pomocy, to tu jest ogromne ryzyko, że to wydostanie się z Ciebie na zewnątrz w sposób niekontrolowany. Zaczniesz o tym opowiadać na zewnątrz i Twoja frustracja, Twoja opowieść stanie się koronnym argumentem dla przeciwników pomocy. “Kuzynka, która pracuje w punkcie pomocowym”. To jest pełzająca, odroczona katastrofa. Stąpamy po bardzo kruchym lodzie.

Sponsorzy boją się takich sytuacji, dlatego celują w organizacje sprofesjonalizowane. Bo tam ludzie wiedzą, jak sobie radzić w takich przypadkach. Ale jest inne wyjście, bez obecnego wylewania dziecka z kąpielą - szkolić wolontariuszki, by mogły radzić sobie ze stresem. Zaczynając od prostej procedury: nie opowiadamy osobom postronnym, co się dzieje w punkcie pomocy. Opowiadamy to na grupie wsparcia, przepracowujemy. I tak ze wszystkim, co trzeba wiedzieć. Tylko to trzeba zorganizować.

Punkty pomocowe opierały się często na pracy osób, które po całym dniu „normalnej” pracy i obsługi domu, szły potem na 12 godzin na noc do punktu – bo tam byli potrzebujący. I tak dzień w dzień. Raport OKO.press pokazuje, że po ośmiu miesiącach pracy polskie społeczeństwo obywatelskie jest na krawędzi. Ludzie nie dają rady.

Odpowiedzią sieci Strajk Kobiet na to jest Psychopogotowie dla niosących pomoc, nasza sieć pomocy psychologicznej, która objęła już kolejne obszary. Ale żeby sięgnąć po taką pomoc, człowiek musi wiedzieć, że jest w kryzysie – a wtedy to już jest zwykle późno. Więc trzeba wymyślić system, który w takich sytuacjach np. uzależnia wsparcie finansowe od tego, że wolontariuszki przechodzą szkolenia i mają obowiązkowe grupy wsparcia, konsultacje z terapeutami (z terminami do wyboru), a jak nie – to idą na obowiązkowy miesiąc przerwy. To da się to zrobić.

Ludzie muszą wiedzieć, ile mogą - bo pomagać można dokładnie tyle. Nie więcej.

Ale jak to zmienić?

Żyjemy w świecie, w którym wymyśla się procedury, żeby dającym pieniądze było łatwiej i wygodnie. To nie ma sensu, bo w efekcie wysiłek pomocowy się marnuje. Ludzie zajmujący się tym doskonale to wiedzą.

Pamiętam to jeszcze z mojej pracy w PFRON (Państwowym Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych). System był sztywny, wspierał przede wszystkim te kilkadziesiąt największych organizacji. Rząd (PO-PSL) pozwolił jednak na zmiany, które miałam szczęście wprowadzać: zdecentralizowane i proste kryteria naboru wniosków, ocena wniosków przez ekspertki i ekspertów, duża rola lokalnych oddziałów Funduszu (to było ich wielkie osiągnięcie, nigdy nie zrozumiem, dlaczego się tym nie chwalą).

Nagle można było objąć wsparciem 500 organizacji. W jednym konkursie prawie 1000 inicjatyw! W tym takie maleńkie, lokalne - np. organizujące hipoterapię dla dzieciaków z autyzmem, tworzone przez samych rodziców. Wcześniej nigdy nie miałyby szansy na takie wsparcie. Mało tego – to jest dla mnie kluczowy argument wobec wszystkich „nie da się”. PFRON to instytucja rządowa - ale wbrew powszechnemu przekonaniu byli tam ludzie, którzy wiedzieli, jak to wszystko zmienić, wystarczyło pozwolić im działać. Skoro dało się tam, da się taką zmianę wprowadzić wszędzie.

Podobnej zmiany potrzebujemy na poziomie światowym. W organizacja pomocowych są ludzie, którzy wiedzą, jak to zrobić. Przykładem jest właśnie Action Aid.

My w sieci Strajk Kobiet też przeszłyśmy przez taki proces – kiedy pieniądze były niewielkie, nie było problemu, wszystko było na zasadzie zaufania. A kiedy zrobiło się ich dużo więcej – próbowałyśmy wprowadzić system i to była katastrofa. Teoretycznie było wszystko bardzo prosto i maksymalnie elastycznie, wydawało się nam, że wszystko jest ok, wydawało się to sprawiedliwe, ale dotarło do nas, że jednak dla ludzi ma to cechy tego filantropijnego klientelizmu. Że odbiór jest taki, że trzeba się prosić, aż ktoś łaskawie da.

Wstydzę się tego teraz, ta pierwsza edycja była pod tym względem porażką. I to nie jeśli chodzi o sprawy organizacyjne czy formalne, tylko o nasze kluczowe wartości. Na szczęście kolejne edycje naszego Funduszu Akcji – bo o nim mowa – realizują zasadę, o którą chodzi, czyli pieniądze są wspólne i się nimi dzielimy. A nie, że jest jakieś boskie ono, które coś komuś łaskawie daje. Zmieniłyśmy system: zgłoszenia zapotrzebowania finansowego oceniamy funkcjonalnie, a nie formalnie. Zasady są jasne i dosyć proste. Rozliczenie polega na opowiedzeniu, co zostało zrobione.

Żeby przekonać do zmian, bardzo ważne jest precyzyjne opisanie polskiego przykładu. Nie że “Polska pomogła”, “polski rząd pomógł” (bo to ostatnie jest po prostu kłamstwo). Ale też nie wystarczy ten wspólny worek pt. “społeczeństwo pomogło”. Taki zbiorowy, niejasny podmiot ułatwia sytuację tym, którzy nie chcą zmiany. Argumentem na jej rzecz jest to, że pomocą w Polsce zajęły się przecież konkretne inicjatywy, grupy sąsiedzkie i organizacje. Lokalne kolektywy, które wcześniej nie zajmowały się pomocą humanitarną.

Sieć pomocy Strajku Kobiet dla Ukrainy była ogromna. Niektóre aktywistki mówiły nam, że odkładały albo spowalniały projekty „strajkowe”, żeby przerzucić siły dla Ukrainy.

Pojawił się więc problem dla naszych tradycyjnych darczyńców. Jak rozliczać to, co robimy: bo jeśli wspieramy matki z Ukrainy pampersami, to to się kwalifikuje jako wsparcie kobiet czy pomoc uchodźcza? A jeśli dostarczamy tam produkty menstruacyjne – to co? Zwalczamy ubóstwo menstruacyjne czy wspieramy ofiary wojny?

Nam się udało przekonać International Planned Parenthood Federation, że warto w ramach naszej wspólnej pomocy dla kobiet sfinansować “kawałek wojenny”. A oni przekonali swoich sponsorów.

No dobrze, ale jeśli pomoc dla uchodźców idzie przez organizacje, które mają inny profil działania niż niesienie pomocy humanitarnej, to mogą być kłopoty. Aktywistki Strajku Kobiet mówiły mi, że czasem muszą ograniczyć „strajkową” działalność, by nie drażnić lokalnych partnerów. Nie epatują „strajkowymi” symbolami, nie eksponują materiałów informacyjnych Strajku Kobiet. Więc nie da się na raz pomagać Ukrainkom i kobietom potrzebującym aborcji albo ofiarom przemocy domowej – jedno wyklucza drugie. Więc może Wasi darczyńcy mają słuszne obiekcje?

Dziewczyny ze Strajku Kobiet są bardzo mocno zakorzenione lokalnie. To jest istota siły organizacji stworzonych lokalnie i działających lokalnie. Czasem myślę, że część z nas działających lokalnie nie docenia swojej siły. To do nas ludzie przychodzą, jak mają problem. Jakikolwiek problem. Społeczności lokalne nie klasyfikują życia wedle typów aktywności NGO-sów. Więc przychodzą nawet, jak Strajk Kobiet im zgrzyta.

Do przepracowania jest jedna rzecz: nie jesteśmy po to, by nas wszyscy lubili. Jesteśmy po to, by coś zrobić ważnego i sensownego. Możemy przy tym współpracować z innymi nie tylko dzięki podzielanym wartościom, ale też posługując się językiem wspólnych korzyści. Osiąganych efektów.

Cały czas pilnujemy, żeby w punktach pomocy wspieranych przez Strajk Kobiet dla Ukrainy były ulotki Aborcyjnego Dream Teamu. Żeby były informacje dla kobiet, co robić, jeśli są ofiarami przemocy (w ramach projektu Koleżanki - Sąsiadki). Żeby była pomoc psychologiczna – dla wolontariuszek i wolontariuszy oraz dla uchodźców.

Wojna i kryzysy humanitarne nie dzieją się z dala od takich rzeczy – to chyba jasne. A my nie zapominamy, o co walczymy. O wszystko.

;

Udostępnij:

Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022

Komentarze