– Tu coraz większy strach, strzelają, prawdziwa wojna! – krzyczał Bogdan przez telefon. To były jego ostatnie słowa. 10 lat temu rozpoczęła się ukraińska Rewolucja Godności
21 listopada w Ukrainie obchodzona jest 10. rocznica Rewolucji Godności – tego dnia w 2013 roku na Majdan Niepodległości w Kijowie wyszło 1500 osób w proteście po decyzji rządu Mykoły Azarowa o zerwaniu umowy stowarzyszeniowej między Ukrainą a Unią Europejską.
30 listopada 2013 kilkuset aktywistów, głównie studentów, zostało na Majdanie brutalnie pobitych przez milicję. 1 grudnia do Kijowa jechały już setki tysięcy osób. Domagali się powrotu kraju na kurs integracji europejskiej i dymisji rządu.
16 stycznia 2014 roku prorządowa większość w Radzie Najwyższej przyjęła pakiet „Ustaw o dyktaturze”, które ograniczały prawa obywateli, dały władzom większą swobodę w karaniu protestujących. Ci jednak nie zamierzali ustępować. Dochodziło do starć z „Berkutem”, wyspecjalizowaną jednostką ukraińskiej milicji.
Najbardziej krwawym dniem był 20 lutego 2014 roku. Zginęło około 50 osób. W sumie podczas Rewolucji Godności na Majdanie zginęło 107 osób, których później nazwano „Niebiańską Sotnią”.
Jednym z tych, którzy zginęli za lepszą przyszłość dla Ukrainy, był Bogdan Wajda. Ta historia jest o nim.
***
Jest to opowieść o jednym człowieku, lecz jednocześnie o wszystkich z Niebiańskiej Sotni.
– Jak masz na imię?
– Roma.
– A skąd jesteś? – milczy. Spogląda na matkę. – Gdzie mieszkasz?
– Z Lwiwszczyny – podpowiada kobieta.
– O, Lwiwszczyna jest duża.
– Powiedz: Drohobyckyj rajon, wieś Letnia. – Znów wtrąca się matka. Dziewczynka grzecznie powtarza.
– A z kim przyjechałaś?
– Z mamą i tatą.
– A dlaczego dzisiaj przyjechałaś? Co tutaj będzie się odbywać?
– Co teraz będą wręczać? – na błagalny wzrok córeczki pomaga matka.
– Medal – wykrztusza z siebie wreszcie Roma.
– Jaki?
– Kto u nas zginął? Powiedz.
– Wujek Bogdan.
– Jak miał na nazwisko?– wymusza na małej mama.
– Wajda.
– I kim on jest dla nas?
– Bohaterem.
– Jesteś dumna z niego?
Zamiast odpowiedzi żwawe potakiwanie głową.
20 lutego 2015 roku aula Mysteckiego Arsenału, narodowo-kulturalnego muzeum Ukrainy w Kijowie, pełna jest ludzi. Goście poważni, zdenerwowani. Stres powoduje, że wyglądają jakby z rok nie spali. Tyle właśnie minęło, od kiedy stracili swoich bliskich. Większość nadal nie poradziła sobie ze stratą. Głowy kobiet okrywają czarne chusty, oczy mają wyschnięte od niewyspania, wzrok skierowany w szczęśliwą, spokojną przeszłość. Nie brakuje wyszywanek (tradycyjna odzież Ukraińców, bogato zdobiona haftami koszula): teraz bardziej ceni się ten rodzaj odzieży.
Obok zbolałych matek, żon i dzieci przemykają zakłopotani posłowie i ministrowie. Wśród nich kręci się ubrany od stóp do głów na czarno minister kultury Jewhen Nyszczuk. Na sali jeszcze wszyscy pamiętają, jak krzyczał na Majdanie ochrypłym głosem. Teraz nie jest tak pewny siebie jak wtedy, nie może znaleźć sobie miejsca. Za ministrem widać leżące na stole czerwone teczki z godłem Ukrainy, pudełka z nagrodami i gwiazdami Bohaterów. Ktoś wszystko filmuje telefonem, ktoś rozmawia. Prezydent Poroszenko mówi o bólu po stracie, swobodzie, korupcji, zmianach... Matki poprawiają córeczkom włosy.
„Promienie Godności” – takim tytułem nazywana jest ceremonia rozdania nagród pośmiertnych. Ukraińcy nie podejrzewają, że nie będzie to ostatnie takie wydarzenie.
Nawet gdybym nie chciała, 2013 rok pamiętam bardzo dobrze. Miałam wtedy 16 lat. W listopadzie ludzie zaczęli zjeżdżać do Kijowa w proteście wobec decyzji ekipy prezydenta Wiktora Janukowycza, by opóźnić proces stowarzyszenia Ukrainy z Unią Europejską.
Na początku było spokojnie. Protestujący stworzyli namiotowe miasteczko, a kijowianie wspierali Majdan, jak tylko się dało. Babcie przyjeżdżały z wózkami na zakupy, wykładały chleby, masło, olej, konserwy, kiełbasy, niektóre przynosiły nawet własne przetwory. Były też wieczory ze wspólną kolacją, piosenkami przy ogniu, rozmowami. Ale w końcu władza zdecydowała się na rozwiązanie siłowe, Majdan został zmuszony do obrony. Co mogą jednak zrobić w takiej sytuacji nauczyciele, lekarze, malarze? W plecaku nie mają broni, ale dwie, może trzy pary ciepłych skarpetek i rzeczy osobiste. Nie mają też wyjścia.
Wykorzystują do obrony wszystko, co się da: krzesła, szafy, drzwi, okna i materace, kostkę brukową. Z codziennych przedmiotów robią obronne mury, z niepotrzebnych desek rozpalają ogień i się grzeją. Wpadają na pomysł, żeby palić opony, by chmury dymu odcięły wrogowi widoczność.
Tak pamiętam Rewolucję Godności z przełomu 2013 i 2014 roku.
Pod koniec listopada 2013 roku jeszcze chodziłam do szkoły w Medenicach. Potem przyszedł grudzień, po nim styczeń, wreszcie święta.
Wtedy już wszyscy byliśmy na Majdanie: głową, sercem i duchem.
Na początku lutego nauczyciele jeszcze próbowali wziąć się w garść, prowadzić zajęcia zgodnie z planem. Tyle że na przerwach śledzili wiadomości, a potem do klas wracali zapłakani. Postanawiamy więc rozpoczynać zajęcia od wspólnej modlitwy. Dalej prasówka: omawiamy wiadomości, liczbę ofiar i rannych. Nauka staje się ostatnią rzeczą w naszym szkolnym życiu.
Jakoś nawet uciekamy ze szkoły, na drzwiach tylko zostawiamy kartkę z napisem: „Nie możemy spokojnie się uczyć, kiedy na Majdanie giną ludzie”. Całą klasą jedziemy do sąsiedniego miasta − Drohobycza, żeby tam razem utworzyć swój malutki odpowiednik Majdanu. Jesteśmy zaskoczeni, kiedy dołączają do nas nasi nauczyciele.
Kibicujemy Majdanowcom. Ktoś mówi głośno, że jest wśród nich mężczyzna z mojej sąsiedniej wsi. Tak usłyszałam o Bogdanie Wajdzie.
Bogdan wychował się w zwykłej rodzinie. Mama, Anna Hryńkiw, jest rdzenną mieszkanką wsi Letnia w województwie lwowskim. Tata Iwan Wajda pochodzi z Krzeczkowej w polskim województwie podkarpackim, ale razem z rodziną został przesiedlony do Letni w 1945 roku, tuż po zakończeniu wojny. Dostali dom na podwórku, gdzie mieszkała już rodzina Hryńkiw. Wkrótce po przyjeździe Iwanowi wpadła w oko Anna, najstarsza córka sąsiadów. Pobrali się i wynajęli mieszkanie w Drohobyczu. Na wsi nie było dla nich takiej roboty, żeby wykarmić dwójkę dzieci: Marię i Bogdana. Dalej pomieszkiwali w Stebnyku, gdzie czteroosobowa rodzina dostała pokoik w akademiku. Wkrótce było ich już pięcioro, bo Anna rodzi córeczkę Lubę.
Mieszkając w mieście, rodzina często jeździła pomagać swoim rodzicom na wieś. Dzieci uwielbiały spędzać tam wakacje.
Teraz już lata 70. XX wieku. Bogdan kończy szkołę średnią w Stebnyku, zostaje operatorem dźwigu żurawi, a później upomina się o niego armia radziecka – dwa lata służy w jednostce w Mińsku. Po demobilizacji wraca do wsi Letnia, gdzie przeprowadzili się na stałe rodzice. Zaczyna studiować w Lwowskim technikum mechanicznego przetwarzania drewna. Studia kończy z wyróżnieniem w 1988 roku. Dalej praca w drohobyckiej fabryce mebli, aż do jej zamknięcia w 2000 roku. Następne cztery lata to wyjazd za chlebem do Włoch.
Po powrocie jego fascynacją staje się hodowla drobiu. Posiada kilka typów kur, gęsi, perliczek.
Z Majdanu dzwoni i pyta, jak się miewa jego kaczor za 150 hryweń.
Inną namiętnością Bogdana jest zbieranie autografów mistrzów igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata w piłce nożnej. Kolekcję rozpoczął jako trzynastoletni chłopak od autografu Wiktora Czukarina, lwowskiego gimnastyka. Bogdan nie znał języków obcych: ze sportowcami komunikował się używając słowników, wypisywał słowa i tak pisał listy. W mediach wyłapywał adresy, telefony, jakiekolwiek wzmianki o mistrzach igrzysk. Do koperty z prośbą o autograf wkładał kilka kartek o wielkości paczki papierosów. Chciał dostawać po kilka podpisów. Wierzył, że dostanie odpowiedź. I otrzymywał, prawie na każdy list.
Po kilku latach Bogdan będzie właścicielem ponad 3 tysięcy autografów. Prezydent MKOI Juan Antonio Samaranch wręczy mu nawet brązowy medal olimpijski za popularyzację sportu. Niektórzy uważali Bogdana za dziwaka, niektórzy zazdrościli. Marzył, żeby ze swoją kolekcją pojechać na kolejne igrzyska olimpijskie i tam pokazać swój dorobek światu.
Poza sportem i kurami w życiu Bogdana dużo uwagi zajmuje życie społeczne. W 1990 roku, w czasie odrodzenia Ukrainy, jest uczestnikiem żywego łańcucha między Iwano-Frankiwskiem (przez Lwów) a Kijowem. To akcja zorganizowana jako symbol zjednoczenia Zachodu i Wschodu kraju. Ludzie z różnych miast wychodzili z flagami narodowymi na drogę i trzymając się za ręce tworzyli łańcuch. Miejscem zjednoczenia był Most Patona w Kijowie.
Mówi się, że na ulice wyszło wtedy prawie 5 milionów patriotów, wśród nich Bogdan. Młodsza siostra Bogdana wspomina nawet, że przed wydarzeniem przyniósł do domu parę metrów tkaniny, błękitną i żółtą. Mama, siostra i Bogdan zasiedli od razu do roboty: całą noc zszywali między sobą kolory ukraińskiej flagi, żeby zdążyć na przemarsz.
W 2007 roku przed wyborami parlamentarnymi Bogdan zdecydował pojechać do Ługańska (wschód Ukrainy), żeby być obserwatorem w komisji wyborczej. Wiedział, że wschodniacy i tak będą głosować na Partię Regionów i KPU (Komunistyczna Partia Ukrainy), ale nie chciał dopuścić do sfałszowania choćby jednego głosu. Po głosowaniu na własny koszt odwiózł wyniki z jeszcze mokrą pieczątką do stolicy.
Skromny, pomocny, dobry. Tak mówią o Bogdanie wiejskie dzieciaki, których był ulubieńcem. Bez pamięci kochał siostrzenice, Romę. Poświęcał jej każdą wolną chwilę: na zabawę i rozmowę o ptakach. Nie mogli nacieszyć się różnorodnością kaczek, gracją gęsi, kolorami kur, bawiły ich owłosione nogi kogutów, które wyglądają jakby chodziły w spodniach.
Kiedy w 2014 roku na dobre „zaczyna się” w Kijowie, Bogdan też nie może usiedzieć w domu. Jedzie, bo czuje obowiązek. W tym czasie odbywają się Igrzyska Olimpijskie w Soczi na kompleksie narciarsko biathlonowym „Łaura”. Niesamowicie cieszy się, że Ukrainki otrzymały złoto. Już myśli o autografach. Na Majdanie ma przeczucie, że po olimpiadzie Putin przesunie swoje wojsko na Ukrainę. Mówi, że będzie wojna. Jego szwagier nie wierzy, twierdzi, że w XXI wieku to niemożliwe.
Bogdan powtarzał, że w dzisiejszych czasach nie może zgodzić się na obojętność. Na Majdanie nigdy nie zasłaniał twarzy.
Tego dnia Kijów obudził się od dźwięków wystrzałów. Nie wiadomo, kto dokładnie wydał rozkaz rozpędzenia siłą tłumu. Był luty 2014 roku. Temperatura dochodziła do minus 30 stopni.
Widać, jak ktoś rzuca koktajle Mołotowa, niebacznie podpalając samego siebie. Komuś robią ostatni masaż serca. Ktoś zmywa krew z noszy wodą z kanistrów, żeby zaraz wracać do kolejnej ofiary. Jeszcze ktoś odrzuca prowizoryczną tarczę i tak już podziurawioną jak sito kulami z Kałasznikowa.
Krzyk. Strzały. Tłok i przekleństwa. Gazy łzawiące. Ślady bitwy są wszędzie.
Ludzie biegają w kaskach motocyklowych i hełmach. Gdzieś na parapecie zostawiona jeszcze ciepła zupa, którą tak niedawno rozlewał do plastikowych jednorazowych misek któryś z kijowian. Obok ślady usmolonych palców na białych kolumnach w centrum stolicy.
Godzina 00:11 naciskam stop. Cisza, obraz dymu martwieje. Idę do łazienki. Obmywam zimną wodą twarz. Prześladuje mnie nerwowe oddychanie ofiar.
Wracam do komputera. Na You Tube cały czas można oglądać filmiki z leżącymi na ulicach ofiarami Majdanu. Na jednym z nich na drodze leży znajoma sylwetka. To Bogdan Wajda, mężczyzna z sąsiedniej wsi.
20 lutego, 2014. Bogdana Wajdę zabito strzałem w głowę o godz. 09:00:37.
Następnych:
09:07:46 – Maksym Szymko
09:08:15 – Bogdan Solczanyk
09:08:34 – Andrij Sajenko
I jeszcze czterdziestu trzech. Później ofiar będzie więcej niż 100. Będą nazwani „Nebesną Sotnią”. Masakra trwała półtorej godziny. Tyle samo czasu zajmuje manicure. Na Majdanie nie zostało nic oprócz kupy ludzkiego mięsa i goryczy w gardle od palonych opon.
Od 18 lutego Ukraińcy składali bohaterów w Budynku Profspiłok. To kwatera główna Aktywistów Majdanu. Dopóki nie została podpalona, była schroniskiem, noclegiem, gdzie każdy może znaleźć sen, ciepło, jedzenie, picie i toaletę.
Marmurowe kafelki i czerwone dywany zupełnie nie pasują do krwi i zapachu zgnilizny. Jeszcze bardziej nie pasują przykryci białymi prześcieradłami ludzie, którzy położyli się tu na zawsze. Nie pasują też wstążki obwiązujące kolumny sali, dzieląc ją na różne sektory strachu.
U wszystkich zabitych zauważalne rany głowy, szyi, klatki piersiowej. Teraz oczywiste wydaje się, że strzelali snajperzy.
Uroczyście pogrzebiemy bohaterów. „Pływie kacza”– staje się nowym hymnem naszego państwa. Jeszcze nie wiemy, że takie uroczystości będą prawie w co drugiej wsi czy mieście. Ruch stanie. Nikt nie będzie się śpieszyć. Będziemy na kolanach, trzymając znicze, zdjęcia i kwiaty. Potem będziemy stali w Mystećkim Arsenale po odbiór nagród. Będziemy nawet mieć łaskę uściskać rękę prezydentowi państwa.
Trzymam w ręku medal Bohatera Ukrainy Bogdana Wajdy. Jestem w domu jego siostry, Luby. Przeglądam fotografie, wycinki z gazet, książki. Chłonę każde słowo jej i męża. Zapominam o herbacie.
- Zapytałam go kiedyś czy poszedłby na śmierć. Mówiłam, że ludzie są teraz tak oburzeni, że więcej nie wytrzymają. Powiedział, że poszedłby. Bez wątpienia by poszedł – opowiada Luba. – Zadzwoniłam do niego tego dnia, powiedział, że w pół do szóstej przyjechał na Majdan. Wydawało mi się, że tam jest spokojnie. Jednak powiedział: tu coraz większy strach, strzelają, prawdziwa wojna! Muszę bieee... – nawet nie dopowiedział słowa do końca.
Bogdan słyszy krzyki. Leci na pomoc. Żwawość mężczyzny przykuwa wzrok.
Nagle zrobiło mu się ciepło... wilgotnie... traci koordynację.
Ktoś go ciągnął... a póżniej ze strachu i wyczerpania porzucił.
Leży: niepomocny jest obojętny wszystkim. Tylko woda z węża strażackiego miała śmiałość posunąć ciało Bogdana.
W kostnicy rozpoznano Bogdana po zarobionych rękach. Wśród woreczka z rzeczami osobistymi zabrakło medalu od Samarancha, który Bogdan wziął ze sobą do Kijowa.
Dziękuję Magdalenie Idem za pomoc w napisaniu tego tekstu.
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Komentarze