0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja Iga Kucharska/OKO.pressIlustracja Iga Kucha...

Poznali się w 8 października 2020 roku w Berdiańsku. On odbywał służbę, ona studiowała pedagogikę. W ich rocznicę Alina urodziła syna. W 2022 roku Andrij miał zakończyć kontrakt w wojsku. Planowali przeprowadzić się do Zaporoża, skąd pochodził Andrij. Mieli zacząć od nowa.

– Było niewygodnie łączyć armię z życiem rodzinnym. Ciągle nie było go w domu. Było mi trudno samej – opowiada Alina, żona Andrija. Teraz jeszcze bardziej chce, żeby skończył z tym zawodem.

Andrij ma 28 lat, z których już 6. rok jest w szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy. Służbę odbywał w Berdiańsku w 501. Samodzielnym Batalionie Piechoty Morskiej*, wchodzącym w skład 36. Samodzielnej Brygady Piechoty Morskiej.

Wojna na pełną skalę zastała go we wsi Szyrokyne w obwodzie donieckim. Dla ich jednostki pełnoskalowa wojna rozpoczęła się już 16 lutego. Po inwazji 24 lutego bronili Mariupola. 28 lutego Andrij pisał Alinie, że wróg strzela z artylerii, samolotów i czołgów. Ukraińskim żołnierzom kończyła się broń, dostaw nie było. Ostatni raz otrzymali jedzenie 25 lutego.

*Wcześniej opisywaliśmy losy 501. batalionu:

Przeczytaj także:

Alina czeka na telefon

4 kwietnia 2022 roku 501. batalion prawie w całości został wzięty do niewoli. Alina dowiedziała się o tym od córki żołnierki, która odbywała służbę razem z mężem. Dziewczyna poznała matkę na rosyjskim telegram-kanale na wideo, na którym widać, jak żołnierzy biorą do niewoli. Alina nie zobaczyła tam męża, ale byli tam jego towarzysze broni. Za kilka dni otrzymała potwierdzenie, że jej mąż też jest tam.

Po raz ostatni Alina rozmawiała z Andrijem 20 marca 2022.

– Przyzwyczaiłam się, że komunikujemy się rzadko. Trzymałam telefon przy sobie, spodziewając się, że zadzwoni – mówi Alina. – Często otrzymywałam wiadomości od nieznanych numerów, od kobiet, że rozmawiały ze swoimi mężami i ci przekazywali, że mój jest w porządku.

Alina ma jedno zdjęcie Andrija z niewoli, kiedy na początku był w więzieniu w Ołeniwce. Wygląda zmęczony. We wrześniu zeszłego roku z niewoli wrócił towarzysz męża, który siedział z nim w jednej celi i opowiadał, jak Andrij wspominał synka, Alinę, jak wyobrażał swój powrót do domu.

– Nie możemy ciągle pisać, dzwonić do osób, które wróciły. Potrzebują czasu, żeby dojść do siebie – mówi Alina.

Ukrainie brakuje rosyjskich jeńców

Od 6 grudnia 2022 roku nie było wymiany jeńców z 501. batalionu. Przez cały okres trwania pełnoskalowej wojny do domu wróciło jedynie 22 osoby z 277, które trafiły do niewoli.

Według danych z końca sierpnia 2023 w ciągu wojny Ukraina przeprowadziła 48 wymian, z rosyjskiej niewoli wróciło 2598 żołnierzy. Ukraińskie państwo nie podaje liczby wszystkich jeńców. Na początku września 2023 rzecznik praw człowieka Ukrainy Dmytro Lubineć w wywiadzie dla Radio Swoboda powiedział, że Ukraina „nie ma wystarczającej liczby rosyjskich jeńców wojennych, których chcemy wymienić na ukraińskich”.

Rosja oprócz żołnierzy przetrzymuje w niewoli nielegalnie ponad 25 tys. ukraińskich cywilów. Liczby te wynikają z danych od krewnych, których bliscy są przetrzymywani przez stronę rosyjską. W OKO.press opisywaliśmy sprawę Serhija Kowalskiego z Chersonia, któremu Rosjanie zarzucają międzynarodowy terroryzm. Grozi mu od 10 do 20 lat więzienia lub dożywocie.

– Ciągle piszę do władz, do organizacji międzynarodowych. Władze starają się nam pomóc, ale rezultatów nie ma. Otrzymałam potwierdzenie, gdzie jest mąż. Był to stan na kwiecień. A ich ciągle przewożą z jednego więzienia do drugiego. Nie wiadomo, czy do tej pory tam jest – mówi Alina.

Wraz z innymi kobietami (najczęściej) – żonami, siostrami, córkami, matkami – które stworzyły organizację „Związek rodzin jeńców wojennych 501” – organizują demonstracje, żeby przypominać o swoich bliskich w niewoli. Alina nie za bardzo ma możliwość, żeby z małym dzieckiem jeździć na spotkania z przedstawicielami władz, którzy zajmują się powrotem żołnierzy i żołnierek z niewoli, ale stara się być aktywna.

Rodziny ukraińskich jeńców samodzielnie szukają bliskich

Największym rozczarowaniem dla ukraińskich rodzin jeńców wojennych okazała się działalność, czy raczej jak mówią jednym głosem, bezczynność organizacji Czerwonego Krzyża.

– W ciągu półtora roku nie przekazali żadnej informacji o moim mężu. Raz na pół roku dzwonią z tym samym pytaniem: Czy mam informację o mężu. Za każdym razem okazuje się, że nie mają w papierach żadnej o nim informacji, za każdym razem muszę im opowiadać wszystko od początku – opowiada Alina. – Ostatni raz, gdy zadzwonili, już się nie powstrzymałam i powiedziałam, że przepraszam, ale nie chcę udzielać informacji. Dostarczałam zdjęcia, screeny list, kiedy gdzieś widzę jego nazwisko w rosyjskich kanałach na Telegramie, opowiadałam, a oni tego nie dokumentują.

Po prostu raz na pół roku dzwonią, żeby odhaczyć.

Po co ta organizacja istnieje, jeśli nic nie robią. Rozumiem, gdyby to było tylko raz, lub tylko ze mną. Ale z taką sytuacją mamy do czynienia wszystkie, ciągle.

Alina stara się ciągle nagłaśniać sprawę jeńców wojennych.

– Może to będzie sprzyjać wymianie. Chociaż ostatnio już nawet w to nie wierzę – mówi. – Niestety teraz większość Ukraińców pogodziła się, czy zapomniała, że trwa wojna. Nasi chłopcy walczyli nie jeden rok. Tacy, jak mój mąż nigdy nie poddaliby się wrogowi. Oni byli gotowi zginąć za swój kraj.

Jak wcześniej już nie będzie

Alina myśli o powrocie męża i o tym, jak będzie wyglądała jego adaptacja w społeczeństwie.

– Niektórzy rodzice nie tłumaczą dzieciom, że są ranni żołnierze, którzy wrócili do cywilnego życia, gdzie jest im trudno. Są żołnierze bez nogi, bez ręki, z bliznami na twarzy. Ci rodzice sami powinni to rozumieć. Powinniśmy wspierać weteranów – mówi Alina. – Tego nawet nie trzeba się uczyć. Każdy człowiek powinien to rozumieć.

Alina marzy o pierwszym spotkaniu z mężem, ale boi się zaszkodzić, powiedzieć nie te słowa.

– Wiem, że będę opiekować się nim. Psycholodzy tego zabraniają. Ale jak można nie troszczyć się o ukochanego, który tak długo był w niewoli. Trudno to pojąć.

24 lutego tamtego roku, kiedy Rosja napadła na Ukrainę, Andrij o 5 rano zadzwonił do taty Aliny, który mieszka na wsi niedaleko Hulajpola, w obwodzie zaporoskim, żeby zabrał ją z synkiem do siebie. Niecały miesiąc później Alina z dzieckiem przeprowadziła się do przyfrontowego Zaporoża, bo we wsi odłączono prąd, wodę i gaz.

Gdy wyjeżdżała z Berdiańska, który do dzisiaj jest pod okupacją rosyjską, wzięła najwięcej rzeczy tylko dla synka. W Zaporożu zaczęła kupować Andrijowi rzeczy, odzież, wszystko, czego będzie potrzebował, jak wróci.

– Miałam przekonanie, że tuż-tuż to nastąpi. Nie wiem, dlaczego tak myślałam, ale byłam tego pewna – mówi Alina. Wietrzy rzeczy w każdym sezonie. Wyciąga letnią odzież, chowa zimową, teraz znów chowa letnią.

Już wszystko ma dla męża. Tylko jego brakuje.

Kupiła portfel, zegarek i nawet buty. Słuchawki bezprzewodowe. Ostatnie, które zabrał ze sobą na front, podarowała mu dwa lata temu w dniu Obrońcy i Obrończyni Ukrainy, który wtedy był obchodzony 14 października. Tylko wróciła po porodzie ze szpitala, było trudno jej chodzić, bolało. Bała się, żeby nie rozeszły się szwy.

– Bardzo się wtedy cieszył – uśmiecha się Alina. Andrij, nie usłyszał pierwszego słowa syna, nie zobaczył jego pierwszych kroków. – Oczywiście staram się nagrywać wideo, ale wszystkie najlepsze momenty zostają za kadrem.

;

Udostępnij:

Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze